Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2014, 18:05   #17
aveArivald
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=s_SFLh5ptpc[/MEDIA]

Opadli na ziemię niemal równocześnie. Dwie pary oczu w błyskawicznym obopólnym zrozumieniu zaczęły rozglądać się gorączkowo za czymkolwiek co mogłoby posłużyć za broń. Nadaremno. Z poziomu kolan widzieli tylko nogi towarzyszy niedoli i hałdy betonu wymieszanego z bezużytecznym złomem. Gdzieś dalej Szajbus dostrzegł jakąś pukawkę przy bezwładnym ciele jednak nie miał najmniejszych szans by do niej podejść nie zamieniając się przy tym w gęste sito. Rozgardiasz, strzały, krzyki umierających... To nie ludzie ich atakowali. Wiedział to. Czuł. Sam nie wiedział skąd i dlaczego. Jedno jednak było pewne. Byli głęboko czarnej dupie i nikt, lepiej niż Jacob, nie mógł zdawać sobie sprawy z tego jak bardzo mieli przesrane.
- Jeśli podbiegną, walcie w plecak z gazem! - krzyknął King do najbliższego uzbrojonego łowcy niewolników wskazując miejsce, gdzie porzucił przedtem butle.
Doktorek jak zawsze tryskał weną a Szajbus potrafił to czasem docenić. Jacob przekręcił się w bok chowając całkowicie za niewielki kopczyk gruzu. Pomysł wysadzenia kilku mutków w powietrze najwyraźniej przypadł mu do gustu. Gdyby tylko miał jakąś klamkę... Rozmyślania przerwało szarpnięcie za kostkę u nogi. Znaczy nie coś, tylko Clyde oczywiście. Szajbus nawet po kilku miesiącach w niewoli nie zdołał przyzwyczaić się do noszonych na nogach okowów, jednak nie utrudniało mu to, czasem niezbędnej współpracy z Kingiem.

Niemal natychmiast poderwał się z ziemi i nisko schylony ruszył za murzynem. Adrenalina waliła do żył z każdym przebytym metrem a nieprzyjemny gorąc temu towarzyszący rozlewał się po ciele wypalając resztki strachu. Parł przed siebie niewiele tak na prawdę myśląc. Nie było nawet czasu się zastanawiać. Walczyli o życie a oczywistym było, że nie mieli szans utrzymać pozycji. W takich chwilach jak tamta, trzeba po prostu sobie ufać. Weszli na tył ciężarówki. Jacob zobaczył resztę niewolniów i niemal się przeraził. Większość wyglądała jakby na widok choćby zmutowanego psa miała się z miejsca zesrać. King złapał Szajbusa i jeszcze kogoś za ramię, chcąc najwyraźniej dodać im otuchy. Dziwne uczucie.
- Jeśli chcecie uciekać to zaraz będzie najlepszy moment. Jak tylko wyjedziemy z tego miejsca - starał się mówić do wszystkich rzeczowo i spokojnie, ignorując przy tym pojedyncze kule przecinające cienkie ściany pojazdu. Jacob musiał przyznać, że gość ma jaja. - Chłopaki raczej nie będą się długo namyślać - zerknął na Nemroda i Ridleya oraz skutego z nim Josha. - Może się zrobić gorąco, więc bądźcie gotowi.
Szajbus postanowił odwdzięczyć się mu dobrą w jego mniemaniu radą.
- Zakładaj ten pieprzony hełm! - wydarł ryja starając się przekrzyczeć huk kaema, który właśnie plunął ołowiem w stronę atakujących. Łowca mutantów nie wróżył zbyt dobrze leżącemu na dachu One Two, ale nie miał nic przeciwko póki ten nadstawiał za nich karku.
W samochodzie siedziała już większość niewolników. Przy wejściu zrobiło się nerwowo, Rudy celował w grupę z broni, nakazując ruchem lufy wsiadać.
- Wszyscy w środku?! - usłyszeli krzyk Chloe.

- Tak! Dawać do wozu! - strzelanina na chwilę się urwała. Łowcy zmienili pozycje a na pakę między niewolników załadował się Vinn.
Po chwili szamotaniny dobiegł wszystkich odgłos startującego silnika. Odpalił. W sam raz na czas chociaż jak się okazało później dla niektórych nie miało to i tak znaczenia. Mutanci widząc ruszający pojazd jak na komendę wzmogli atak. Gorzej chyba być nie mogło. Pocisk dużego kalibru obalił Vinna na ziemię i jeszcze zanim łowca niewolników upadł na wznak Jacob poczuł nagły ból w nodze. Zwalił się niemal natychmiast na ziemie z krzykiem lecz szybko stwierdził, że chyba nic mu nie jest. Zaledwie draśnięcie, prawdopodobnie od rykoszetu. Kolejna blizna do kolekcji. Gorzej było z innymi. Vinn zdawał się być martwy. Jakiś bezimienny niewolnik dostał w pachę i zawiesił się na Clydzie błagając o pomoc. Jasna, tętnicza krew tryskała z rany okraszając na czerwono wszystko i wszystkich wokół.
- Chwytajcie gościa! - krzyknął Jacob chcąc zwrócić uwagę Randala i Clyde’a na ciało Vinna, które lada moment mogło zsunąć się z paki. Mogli je jeszcze wykorzystać jako osłonę. Może i mało moralne ale z pewnością skuteczne. Fray zareagował błyskawicznie ale miał chyba inne plany co do łowcy niewolników. Cóż, weźmie się przynajmniej klamkę, jeśli przeżyjemy może okazać się przydatna. JEŚLI...

- Pomóż mu kurwa bo nas rozstrzelają po wszystkim! - Randall zignorował Jacoba sięgającego po pistolet, mrugnął za to do Marsa a potem sięgnął po karabin gotów dać osłonę pojazdowi. I dobrze. Niech zdycha. Podobnie jak Vinn, który jednak żył ale leżał i tylko sapał. Pierdolić ich. Pierdolić ich wszystkich.
Jak na zawołanie, chcąc spełnić życzenie z jego myśli, następna seria dosięgnęła jedną z kobiet. Ta zamiast zginąć bezproblemowo na miejscu upadła na ziemię, złapała się za brzuch i poczęła histerycznie płakać. Clyde starał się zatrzymać krwotok gościa z Pineville. Usłyszeli kule bębniące o szoferkę. Zaraz po tym urwał się jazgot znajdującego się nad nimi karabinu maszynowego. Ciało najprawdopodobniej strzelca wpadło na plandeke wgniatając ją do wewnątrz. Sekundę później kolejna seria podziurawiła przedział a jeden z pocisków trafił pacjenta Kinga prosto w twarz. Pocisk pogruchotał nos a kawałki mięsa a kości prysnęły na Clydea.

Doktorek upadł na ziemię a Jacob przekonany, że tamten dostał, natychmiast do niego doskoczył. Kingowi jednak nic nie było. No, może poza tym, że chyba nie wytrzymał napięcia i okropnego widoku śmierci gościa z Pineville. Ciężarówka w końcu przyspieszyła oddalając się szybko od szturmujących mutantów. Ostrzał w końcu ustąpił.
- Clyde, kurwa! Słyszysz do cholery!? Co ty kurwa wyprawiasz?! - wydarł się na murzyna przekrzykując krzyki i płacz. Widać było, że doktorek walczy ze sobą lecz brakowało mu odwagi by się choćby poruszyć. Może i ma jajca, skonkludował Jacob, ale raczej nie ze stali...
Możliwe, że w innej sytuacji widok wszechobecnej krwi, załamanego psychicznie Clydea, zwłok nieżyjących już niewolników i dogorywającego Vinna poruszyłby zatwardziałe serce Jacoba, zmusił do refleksji lub pomocy. Może przyczyniłby się do początku dłuższej refleksji nad losem rodzinki Vinna a w szczególności nad jego synem. Może i wywołałby smutek. Może... Może kiedyś... W snach to wszystko było prostsze... Nawet tych strasznych. Tych najgorszych. Jednak Szajbus doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to co widział nie było przerażającym, nocnym koszmarem a rzeczywistością. Nie można w takiej chwili rozkminiać sensu tego pierdolonego życia!

Nie był telepatą ale zdało mu się, że King usłyszał jego myśli, bo w końcu powoli i z wysiłkiem podniósł się na czworaka. Jedną dłoń przykładał do twarzy, drugą mocno coś ściskał. Szajbus nic już nie mówił, nie było po co. Stał i pilnował by Clydeowi nic więcej się nie przytrafiło. Gdyby gość znowu zwiotczał albo co gorsza padł trupem to biorąc pod uwagę solidny łańcuch, którym byli skuci Jacob miałby przej... Cóż... Zdawał sobie sprawę z beznadziejności sytuacji lecz wolał o tym zwyczajnie nie myśleć...
- Trzymaj się - sapnął Clyde do Vinna. Żadnego będzie dobrze i innych tego rodzaju ściem. Prawidłowo. Takiego Clydea lubię. Lubię? Kurwa.
Szybko sprawdził magazynek. Pełny, siedem nabojów. Broń wyglądała na sprawną. Wcisnął ją zabezpieczoną z tyłu za dżinsy.

Clyde natomiast pobieżnie przejrzał kieszenie łowcy niewolników zgarniając parę drobnych przedmiotów. Porwał także jego plecak i śrubokręt (Na chuj mu śrubokręt?). Nemrod jakby czytał w myślach Kingowi. Krótka wymiana spojrzeń wystarczyła by łowca wiedział co tamten zamierza. Wiedział też, że go nie powstrzyma. Ale ufał mu. Dziwna sprawa...
- Clyde! - wrzasnął przekrzykując jazgot pędzącego wozu. - Musimy przebić się do przodu! Dawaj! - Odwrócił się i bez słowa więcej zaczął torować doktorkowi drogę. Minęli Ridleya rozcinającego brezent, przez który już do środka osuwało się bezwładne ciało One Two.
Gdy już przecisnęli się w głąb wozu do rannej kobiety Clyde wyraźnie pobladł. Wszechobecna krew, odór przerażenia i wstrząsy jadącego po nierównościach wozu rzeczywiście mogły trochę przeszkadzać w skupieniu się na pracy. Widać było, że doktorek potrzebuje chwili namysłu. Przyglądał się paskudnej ranie po czym powiedział, że zamierza usunąć kulę. Dał kobiecie własny kołnierz do zagryzienia i zaczął liczyć głośno do trzech sugerując Jacobowi, żeby ten unieruchomił dziewczynę. Szajbus nie miał najmniejszej ochoty angażować się w ratowanie pewnie i tak już martwej kobiety ale... Co mi tam...

Patrzył niemal zafascynowany jak Clyde otwiera ranę i wkłada weń śrubokręt. Po chwili pełnej krzyku i wierzgania, choć wydawało się to niemożliwe, Kingowi udało się wyjąć kulę. Rzucił plecak Nemrodowi.
- Ktoś ma ogień? Albo mocny alkohol?! Szybko, to sie moze udać!

- Tu nic takiego nie widzę - odpowiedział łowca mutantów przeglądając podany mu plecak.

- Lewa kieszeń spodni! Zippo - odparł Fray.
Po chwili Clyde, otwarł nabój, wsypał proch i przypalił. Kobieta nie wytrzymała bólu i straciła przytomność. Krwawienie jednak ustało a ona oddychała. Doktorek zdarł kawał koszuli i zrobił z niej prowizoryczny opatrunek. Na miejsce rany wcisnął gałgan.
- Niezłe to było - sapnął na koniec Szajbus. Clyde tylko wypuścił powietrze. Był chyba równie wystraszony co dumny. Położył kobietę na podłodze, pewnie żeby nie dostała znowu. Zdawało się, że najgorsze za nimi. Jakże się mylił...

* * *


Rudy walczył z całych sił, żeby nie wypaść z trasy. Kule uderzały o szoferkę, odbijając się od stalowych osłon i nie czyniąc im krzywdy. Gdy charakterystyczny odgłos klekotania rozległ się tuż nad jego uchem przemknęło mu przez głowę, że niewolnicy z tyłu muszą mieć piekło. Sam nie wiedział po co załadował ich na pakę, głupi pomysł, chyba chciał ich uratować.

A dał im tylko kilka dodatkowych sekund.

Chloe strzelała ze swojego karabinu do niewidocznego wroga.
- Wyrzutnia! - Rudy spojrzał na nią przerażony. Mocna eksplozja targnęła pojazdem. Pisk. Cisza. Ciemność.

* * *


Jacob powoli wyczołgał się z przewróconej na bok ciężarówki. Spojrzał przez ramię. Niewolnicy leżeli w niej pokotem jeden na drugim. Był prawie pewien, że ktoś musiał zginąć. Łowca mutantów ciągnąc za sobą bezwładne ciało Clyde’a wydostał się na zewnątrz. Towarzysz nie wyglądał dobrze. Niemal przez całe czoło ciągnęło się głębokie rozcięcie, zalewając jego twarz krwią. Widząc jeszcze dymiący krater, aż przysiadł na ziemi. Mina? Moździeż? Wyrzutnia rakiet? Ja pierdole... Miał kurewskie szczęście. Reszta to nie wiadomo.


Jęknął z bólu. Cały był poobijany, rana na nodze trochę krwawiła, ale wyglądało na to, że nic większego się mu nie stało. Oparł głowę o stelaż paki głęboko oddychając. Przymknął oczy.

Świat zdawał się wirować.

Nagle, dobiegł go odgłos otwieranych drzwi szoferki i głośne przekleństwo. Ze środka starał się wygramolić Rudy. Prawie mu się udało, gdy zaczepił o coś nogą i ciężko upadł na ziemię.
- Pierdolona… - zdołał z siebie wyrzucić po czym podniósł się do klęczek i zwymiotował. Po chwili wytarł rękawem usta i podpierając się strzelbą postawił kilka kroków.

- Rudy? - zbolały głos Chloe dobiegał z szoferki. - Rudy... jesteś tam? Chyba połamałam nogi… - z każdym słowem coraz bardziej przebijała nuta paniki. - Rudy, do cholery! Nie mogę się stąd wydostać... Rudy, nie zostawiaj mnie! - mężczyzna nawet nie popatrzył w kierunku szoferki. Jego wzrok tak jak i wzrok Jacoba, przyciągały ludzkie sylwetki nadchodzące w ich stronę. Kulejąc i sycząc z bólu przebiegł kilka metrów chowając się za kupą gruzów.
Był w dupie. Z nieprzytomnym lub co gorsza martwym doktorkiem u nogi nie miał szans na ucieczkę.
- Clyde! Clyde kurwa! Nie zdychaj mi tu gnoju! - krzyknął na niego chcąc natychmiast przywrócić mu świadomość.
Ten jednak nawet nie zareagował. Jak na złość. Zbliżający się, prawdopodobnie mutanci, usłyszeli łowcę. Jeden z nich wskazał na ciężarówkę. Od razu rozpierzchli się na dwie strony ulicy. Dwóch z nich wbiegło do budynku na północy. Nie mógł dłużej zwlekać. Wziął Clyde’a pod pachy i zaczął go ciągnąć za najbliższą osłonę tak szybko jak tylko potrafił. Jeden z nadchodzących upadł na ziemię i oddał serię zaporową w kierunku ciężarówki.
- Kurwa! Kurwa! Kurwa! - Jacob zaciskał zęby z całych sił ledwo powstrzymując się od padnięcia na ziemie.
Poza tym musiał skupić się na tym, by nie wypierdolić w tych zjebanych drewniakach. Gdy poczuł, że jedna z kul rozdziera mu spodnie i po raz drugi tego dnia jedynie ociera się o skórę prawdopodobnie pozostawiając po sobie jedynie krwawą pręgę, zawył jeszcze głośniej. Chyba dodało mu to sił bo zaraz znalazł się w budynku, gdzie nikt już nie mógł go dostrzec. No chyba, że jakiś skurwysyn się tu schował wcześniej, przeszło mu przez myśl.

Usłyszał kolejne strzały. To Rudy. Pytanie tylko do kogo strzelał? Teraz Clyde... Kurwaaa... Jacob teraz dopierdo dostrzegł, że doktorek oberwał w stopę. Niech go szlag! Bez pardonu zaczął gościem potrząsać jednak facet kolejny raz nie doszedł do siebie. Źle to wyglądało. Ponure myśli pędzące z prędkością kuli przerwał wrzask Marii dochodzący od strony ciężarówki. Czyli jednak ktoś przeżył...
- O mój boże, o mój boże! On się dusi! - zaraz po nim, nastąpił krótki krzyk Rudego. - Rudy dostał! - zameldowała dziewczyna.

- Wyciągnijcie mnie stąd, kurwiszony! - unieruchomiona w szoferce Chloe zdawała się być coraz bardziej zrozpaczona.

- Gdzie… gdzie jesteśmy? - zapytał nagle Clyde a Jacob w pierwszym momencie o mało się nie zesrał zaskoczony. - Co z resztą? - dopytywał doktorek łapiąc się za twarz. Ledwo co widział przez zasłonę skapującej mu z czoła krwi.

- No facet, w końcu! Myślałem, że już zszedłeś! - Jacob wyglądał wręcz na ucieczonego lecz nie odpowiedział na żadne z pytań towarzysza - Uważaj, na łeb, mocno dostałeś. Chciałbym cię pocieszyć ale prawda taka, że parszywie to wygląda.
King bez słowa wymacał rozcięcie i natychmiast zaczął przygotowywać sobie opatrunek. Nie prosi o pomoc. Pewnie wie co robi...
- Rozwal łańcuch! - zwrócił się za to do łowcy.

- Niby czym?! - sapnął Jacob wyciągając z portek Colta. - Lepiej łap za jakąś klamke, robi się gorąco! - z zewnątrz słychać było coraz bliższe wystrzały i krzyki cierpiących ludzi potwierdzające słowa łowcy. - Chyba lepiej jak się stąd ulotnimy, i to zaraz!
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.

Ostatnio edytowane przez aveArivald : 24-01-2014 o 18:28.
aveArivald jest offline