Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2014, 18:21   #8
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Ester westchnęła. Jej brat dziwnie się zachowywał, gdy przychodziło co do tego całego Victora. Kręcąc głową podeszła do drzwi i otworzyła je. Postanowiła… być odrobinę bezczelna. Inaczej nigdy się nie dowie o co chodzi z tym człowiekiem. A zwykle znała się na ludziach, chciała ich poznawać lepiej. Wiedzieć na czym stoi.
- Witaj, jestem Ester - spojrzała mu w oczy. - Lubisz klasyki, czy po prostu jest ci wszystko jedno - wskazała brodą na czerwonego pickupa.
- Hej, Victor - skinął głową uśmiechając się lekko. - Absolutnie bez różnicy, byle nie moim - spojrzał na Ester unosząc jedną brew. - Ach… całkiem sprytnie. Są już ci twoi braciszkowie?
- Jeden - odparła swobodnym tonem, nawijając na palec włosy jednego ze swoich kucyków. Palcem drugiej ręki wskazała na garaż. - Trochę zablokowałeś - uśmiechnęła się. - Podobno mamy dziś gadać z jakimś zboczeńcem? - puściła mu oko, doskonale wiedząc jak sama obecnie wygląda.
- Ta, tylko impotenci nimi nie są w tych okolicach, szczególnie gdy idzie o azjatów - pokiwał głową drapiąc się delikatnie po jasnym, krótkim zaroście. Uwagę o zastawieniu garażu zignorował. - Olaf pewnie obecny, tak? Łysy, z brodą wikinga? Damian to ten, który ma tiki, powtarza “ta, ta, ta”? - zaimitował zwyczajowe zachowanie najstarszego brata Ester, zupełnie jakby znał go od lat. - No i od niedawno milion dolarów w gotówce… - dodał jeszcze uśmiechając się lekko.
- Milion dolarów? - uniosła wysoko brew i uznając, że nie wyciągnie z niego nic, wpuściła do środka. Najwyraźniej to był typ, który słyszał tylko to, co usłyszeć chciał. - Ale tak, to mniej więcej będą oni. Damian mówił, że ten dzisiejszy azjata to mocno przesądny. Boi się cyfry 4. Czy to oznacza, że lepiej jej unikać w negocjacjach, czy wręcz odwrotnie?
- Zależy jak chcesz to rozegrać… ciężko może być go przestraszyć w jego domu, dziękuję - powiedział wchodząc do środka i wycierając podeszwy butów. - Ale jakoś subtelnie… sam mistrzem negocjacji nie jestem, ale milion baksów załatwi sprawę o ile się nie mylę. Rzecz w tym, że później je pewnie trzeba będzie odzyskać - westchnął rozglądając się po domu. Stopniowo wydawał się coraz bardziej smutnieć i mizernieć w oczach. Nie wydawał się groźny, może i był dobrze zbudowany, ale głównie tacy żyli w tym mieście. Na pierwszy rzut oka wyróżniał się tylko wzrokiem, oczami, ale ile ludzi znało na pamięć kolor oczu pięciu najbliższych przyjaciół? Choć starał się mówić dużo, wydawało się, że robi to od niechcenia i stopniowo przechodziła mu chęć na udawanie.
- Ktoś taki jak ja, raczej go nie przestraszy, prawda? - zaprezentowała mu się w letniej sukience i kucykach. - Wolę kusić niż grozić. Do tego drugiego się nie nadaję. Rzucisz mi kluczyki do swojego samochodu, by Olaf mógł go przeparkować? - spytała bezpośrednio, ciekawa czy tym razem także to zlekceważy.
Spojrzał na nią kątem oka, jednak westchnąwszy podł jej breloczek z dwoma identycznymi kluczykami i jednym do zbiornika paliwa.
- Zakładam, że i tak pojedziemy tym, który wróci pan Damian… - mruknął bardziej do siebie niż do niej. - A tak w ogóle… mogę o coś spytać? - dodał po chwili drapiąc się po głowie.
- Brat mówił, że idzie przygotować samochów - wzięła kluczyki, lecz nie poszła dalej, zastanawiając się. - Aż tak bardzo chciał spotkać cię jak najpóźniej? Niezłą masz reputację, Victor. Pytaj śmiało - uśmiechnęła się raczej swobodnie. Jeśli faktycznie był groźny i nieprzewidywalny, w końcu się z tym zdradzi.
- Przesadzoną - odparł, wydawało się, że szczerze, głównie dlatego, że sam wyglądał teraz jakby czuł się nieswojo. - Często dopisują do mnie różne rzeczy, aczkolwiek… co wy takiego zrobiliście, że wam to zlecili? - spytał kładąc nacisk na “wy”.
- Co zrobiliśmy? - wzruszyła ramionami, zupełnie szczerze, bo nie miała pojęcia. - Pewnie się wyróżniliśmy. A raczej moi bracia, jak sądzę. To źle czy dobrze?
- Cóż… mnie wysyłają za karę. Ostatnio nawaliłem i to swoisty sprawdzian lojalności. Niebezpiecznie, bo to wejście w gniazdo os, no i dają nam pod rękę milion dolarów, może i was sprawdzają z innego powodu, ale taka praca to nic dobrego - powiedział kręcąc głową.
- Oh… sorry - powiedział Olaf ostrożnie wchodząc ostrożnie do pokoju. Wyglądał na nieco bardziej spokojnego. - Jakiś samochód stoi przed wyjazdem, zakładam, że to pana… ale w sumie możemy pojechać tym co przyjedzie Damian - dodał szybko siadając na stole. - Niedługo powinien być… - powiedział, a atmosfera nieco zgęstniała, gdy Victor uważnie przypatrywał się Olafowi przez parę dłuższych chwil, które dla samego “Wikinga” ciągnęły się w nieskończoność.

- Ale jesteście spięci, chłopcy. - Ester uśmiechnęła się kącikiem ust i poszła do kuchni. - Kawy? Dobrze nam zrobi. Zwłaszcza mi. W końcu to ja mam gadać, prawda?
Wróciła z kubkami pełnymi czarnej substancji.
- Victor, wiesz jeszcze coś o tym kolesiu? - spojrzała mu w oczy, nie nachalnie, ale i bez jakiegokolwiek strachu. Jak na razie nie zobaczyła w nim nic co zasługiwałoby na strach. - Z jego słabych stron znam tylko te dwie, o których mówiliśmy.
- Osobiście go nie poznałem, ale raczej ma reputację dość spokojnego, gdy idzie o interesy. Obawiam się, że mało w tym mieście psychologów - wzruszył ramionami krzywiąc się przepraszająco. - Ah, bardzo mu zależy na dopadnięciu gościa, który go kiedyś torturował i przyprawił o ten parszywy smutny uśmiech na mordzie i parę innych ładnych blizn. Nazywał się Adam Park i Lee ma na jego punkcie dość niezdrową obsesję.
- Ta, podobno sam Adam ledwo Lee pamięta, co doprowadza go do jeszcze większego szału - wtrącił Olaf ostrożnie. - Ale Adama widuje się tylko, gdy kogoś rabuje, dawno temu przeszedł na własną rękę - westchnął ciężko przesiadając się z kubkiem na kanapę przy stole.
- W takim razie pozostaje mi tylko improwizować - westchnęła Ester. - Swoją drogą, Damian mówił wcześniej o mniejszej sumie. Trochę wprowadzając zamęt w mojej głowie. Myślisz, że za ile minimum się może zgodzić? Muszę wiedzieć jak zacząć, by go nie obrazić.
- Sam nie wiedział do ostatniej chwili - wyjaścnił Victor. - Podobno z tego co zostanie, ma pójść procent dla nas… Z takiego terenu, na którym handluje takim towarem, myślę, że do ręki Smutnego trafia dwadzieścia tysięcy, resztę ma na opłacenie ludzi, no i największy procent dla szefów. Na rok jednak pewie dochodzi do dwustu tysięcy… czterysta dla niego i sto dla jego ludzi? Sto pięćdziesiąt? Strzał w ciemno - dodał wzbraniając się rękoma.
- Ja pierdole… nie wiedziałem, że to takie pieniądze, a to tylko jeden, jebany teren - Olaf gwizdnął krótko, chwytając się jedną ręką za czoło.
- Mają dobry towar. Zagraniczna koka i haszysz, no i masę klientów. Ponadto do tej pory okradał ich tylko Adam, więc mało tracili. No i nic na wojenki. Wciąż są w miarę nowi, ale start mieli świetny.
- Od czterystu zacząć nie mogę… - zastanawiała się Ester, patrząc przy tym na Victora. - ...od pięciuset to za dużo. Zresztą, on będzie dalej zarabiał, prawda? Więc roczna premia za zmianę stron wydaje się dobrym zarobkiem.
Popukala palcem w kolano, zakładając nogę na nogę.
- Zresztą jak nie będzie chciał to żadne pieniądze nie pomogą, prawda? Nie ma co się martwić, najwyżej nas zastrzelą - uśmiechnęła się.
W końcu raczył zjawić się Damian, z wybałuszonymi oczami, wyglądał nieco jak naćpany, a już na pewno zestresowany, choć on akurat należał do tych, którzy pod presją potrafili działać.

- Och… już ten? Świetnie, świetnie, trzeba ruszać. Ta, ta, ta… zakładam, że wiesz, że ten… pieniędzy dużo? - spytał retorycznie siostry.
Walizka była na tylnym siedzeniu, Olaf prowadził, a jego brat usiadł obok, mówiąc mu niepotrzebnie jak jechać, przez co młodszy co chwilę go uciszał. Przypominali dwóch zestresowanych nastolatków, jadących na pierwszą prywatkę. Podnieceni wszystkimi możliwościami, schlaniem się, dziewczynami, narkotykami, a jednocześnie przestraszeni wizją zrobienia z siebie idiotów.
Victor zaś wyglądał przy nich jak doświadczony imprezowicz, spoglądając od czasu do czasu na Ester kątem oka. Westchnął parę razy, przekręcił się na siedzeniu, pocierał czoło z rozdrażnienia wynikającego z niezamykających się jadaczek dwóch braci.
Okolica do której wjechali różniła się od reszty tym, że mniejszość azjatycka, była tu większością, a graffiti ograniczało się do smoków, tygrysów i chińskiego pisma. Nikt też nie spoglądał przychylnie na amerykańskiego SUVa, który jechał coraz szybciej. Jednak wszyscy skupiali się na swojej pracy, do której też w końcu mogli się zabrać pasażerowie.
Olaf zaparkował na rogu dwóch ulic. Czteropiętrowy stary budynek z nowiutkimi oknami, masą krat i obstawy był dość oczywistym celem, ale i po co mieliby się z tym ukrywać, skoro było to jedne z najmocniejszych miejsc w promieniu wielu kilometrów. Tutaj, choćby nie ważne jak dobry był Victor w tym co rzekomo robił, to rzeczywiście musiał najwyraźniej służyć samą reputacją.
- Ta, ta, ta… - Damian sprawdził czy walizka otwiera się na ustaloną kombinację. - Dobra Olaf, nie daj się zabić podczas czekania, nie wyłączaj silnika i… cierpliwości i wiary. Nie spuszczaj oka z walizy.
Wysiedli czym prędzej i Damian skinął głową dla siostry, która momentalnie przyciągnęła wszystkie spojrzenia, ochroniarzy sprzed drzwi, handlarzy z naprzeciwka, kupujących, czy młodych dzieciaków stojących na “czujce”. Choć z wyglądu zupełnie tu nie pasowało, to nikomu to nie przeszkadzało. Jednak nie były to spojrzenia porządania, lecz bestii. Każdy wzrok nie tylko zrywał z niej skąpe ubranie, ale i ją samą wręcz rozrywał na strzępy. Gdy się rozejrzała, po dość zaludnionej okolicy, gdzie wszyscy albo brali, albo gadali o czymś związanym z tym, dostrzegła ledwie parę kobiet. Wszystkie wyglądały tak, jak ich traktowano. Jak gówno. Triada nie zatrudniała kobiet do “poważnych” interesów jak robiła to reszta. Wyładowywała na nich swój stres, nie tylko przez seks podchodzący zazwyczaj pod gwałt, ale i zwykłą siłę.
Do tej pory Ester nie widziała tak bestialskich mord i spojrzeń. Ci ludzie rzeczywiście tu nie pasowali. Na pierwszy rzut oka widać było, że przesadzają, nie grają według zasad, które tu panują.
- Idź, idź… - mruknął Damian. Obydwaj szli za nią, po obu stronach, w stronę zabezpieczonego budynku i Ester miała nieodparte wrażenie, że do wszystkich tych spojrzeń dołączyło jeszcze jedno, choć nie aż tak nachalne.
- Zakładam… że wy byliście umówieni - powiedział strażnik, zwracając się do Damiana, który tylko skinął głową w stronę Ester, dając znak, że nie powinien jej ignorować, bo choć strażnik patrzył głównie na nią, to mówił do Damiana.
Póki co mogła z zadowoleniem stwierdzić, że udanie zwróciła na siebie uwagę. Jeśli na Lee zadziała w choćby połowie tak rozkojarzającym efektem jak na jego ludziach, to będę mieli szansę wyjść stąd żywi.

Nie wyglądało to dobrze, ale w sumie właśnie tego się spodziewała. Ograniczonych ludzi, zamkniętych w klatkach uprzedzeń i zacofania. Coś jak u Arabów, chociaż tam jak podejrzewała, sytuacja kobiet była jeszcze gorsza. Ich strata. Wyjęła z małego plecaczka lizaka, odpakowała go i włożyła sobie do ust. Jak prowokacja to całkowita. Zakręciła kucyk na palcu.
- Ze mną rozmawiaj. Czasy się zmieniają. A ja jestem z tych, którzy za odpowiednie zachowania potrafią nagrodzić.
Mówiła cicho, kusząco, trochę naiwnie. Zgodnie ze swoją rolą. Musiala przyznać, że chyba podobało jej się wczuwanie w to, chociaż cała niepokojąca otoczka psuła lekko efekt.
Jeden z chińczyk przystąpił tylko z nogi na nogę uśmiechając się i oblizując wargi. Drugi stojący przy drzwiach tylko się gapił, z lekko otwartymi ustami.
- No dobra… a więc to raczej was oczekuje szef, ta? Powiedzmy, że was wpuszczę, a potem mi to wynagrodzisz. Szef nie lubi czekać, a już prawie jesteście spóźnieni - chinol zapukał głośno w metalowe drzwi i powiedział coś, czego Ester nie mogła zrozumieć, mandaryńskiego i jakiegokolwiek języka poza angielskim w Detroit nie uczyli już od dłuższego czasu.
Otworzył mały, łysy chińczyk ze strzelbą w ręku. Uśmiechnął się do siebie kręcąc głową.
- Sprytnie mała - mruknął skinając głową, odwracając się i idąc w głąb ciemnego korytarza. - Chodźcie! Mam nadzieję, że rewizja osobista panów jest niepotrzebna! Bo pani raczej nic nie ukryła! Szkoda… - powiedział głośno nienagalną angielszczyzną bez cienia akcentu. - Zamknijcie za sobą drzwi, okej?
Ester ruszyła, mrugając do pierwszego strażnika i nie dbając o zamykanie drzwi.
- Kto wie, kobiety mają swoje sposoby - powiedziała, na chwilę wyjmując lizaka z ust. - Ale przecież nie śmiałabym, masz taką dużą… strzelbę - wymruczała kokietującym tonem.
Mężczyzna zaśmiał się krótko, odwracając się na chwilę.
- Sprytnie, sprytnie… - powiedział tonem głosu, kogoś kto nigdy nie przestaje być pewny siebie. - Szkoda, że akurat w takich okolicznościach się spotykamy, he? Ja w pracy, ty w pracy… co zazwyczaj po niej robisz? - spytał zatrzymując się przy sporych, betonowych schodach. Damian westchnął ciężko, zamykając na chwilkę oczy by się uspokoić.
- Idźcie przodem, ostatnie piętro - nakierował ich, mówiąc już do mężczyzn, znacznie chłodniejszym tonem.
- Mam trochę wolnego czasu - powiedziała lekko żartobliwym tonem. - Ale za darmo tylko dla bardzo interesujących panów. Nie tylko tę metalową strzelbę musiałbyś mieć dużą - mrugnęła do niego i ruszyła schodami. Nie przeszkadzało jej, że popatrzy na jej nogi, a może nawet majteczki pod krótką sukienką, gdy będzie próbował usilnie zaglądać.
Wspominka o cenie nieco zbiła go z tropu, zamilkł więc i próbował wzrokiem wymijać Victora i Damiana, by dotrzeć do dziewczyny.
Ostatnie piętro znaleźli szybciej niż można by się spodziewać. Po drodze nie było właściwie nikogo, przynajmniej na widoku. Ciemne korytarze pełne były drzwi do podejrzanych pomieszczeń, które w większości pozostawały bezgłośne od wielu tygodni, podczas gdy resztę wypełniały powolne jęki, czy to bólu, czy rozkoszy. Smutny Lee był nazywany zboczeńcem nie bez powodu, a swoją melinę, przyrządził tak by była odpowiednim miejscem relaksu i sposobem na zaspokojenie rządz swoich i swych podwładnych. Cały ten zresztą burdel miał bardzo dobrą reputację, Ester pewnie tu teraz pasowała, choć nie była to wesoła myśl. Może raczej “wpasowywała” się.
Na ostatnim piętrze widać było ślady gruntownego remontu. Zamiast korytarza, znajdowały się porządne, stalowe drzwi, wbudowane w ceglaną, pogrubianą ścianę. Stało przed nimi dwóch dryblasów, przynajmniej jak na azjatyckie standardy wzrostu i masy. Ci widokiem prawie, że całkowicie gołej, ponętnej dziewczyny wydali się niezwruszeni. Ot kolejny dzień w pracy, w której podczas wykonywania pracujesz jednym mięśniem, a podczas przerwy drugim.
- Jakikolwiek sięgania do kieszeni, nadmierne rozglądanie się, zawyżona agresja będzie potraktowana jako złamanie ustaleń o pokojowej negocjacji, jasne? - spytał jeden z ochroniarzy, patrząc uważnie na każdego po kolei.
- Na razie, mała… - mruknął łysol ze strzelbę, schodząc na dół.
- Czy ja wyglądam na taką, która przyszła tu w innych od pokojowych zamiarach? - Ester uniosła brwi, zaaplatając ramiona na piersi. - Możesz nas już wpuścić. Znam zasady - drobne kłamstwo nikomu nie zaszkodzi. Podejrzewała, że umiejętność kłamania będzie bardzo potrzebna nie tylko przy tym spotkaniu. W udawaniu była dobra, więc kłamstwo też mogło przyjść naturalną drogą “ewolucji”.
- Mhm… - ochroniarz zdawał się jej w ogóle nie słuchać, ale mimo to otworzył drzwi i wszedł pierwszy. Ostatni wszedł jego towarzysz, zamykając za wszystkimi drzwi.

Pokój nie był oczywistą gangsterską kryjówką. Przypominał raczej biuro wyluzowanego szefa. Telewizor na ścianie naprzeciwko biurka, na którym nie leżała góra heroiny, a jedynie papiery oraz laptop. Przy oknie, zabezpieczonym kratą, stała do połowy pełna popielniczka, w głębi znajdował się mały, ale potężnie zbudowany sejf, były tu nawet półki z książkami, minibarek z alkoholem i nefrytowa statuetka smoka na biurku. Brakowało tylko dyplomów i nagród za firmę roku.
Szef okazał się być człowiekiem nie aż tak szpetnym jak można było się spodziewać po pochodzeniu jego pseudonimu. Blizna, która przyprawiała go o smutny uśmiech, była rzeczywiście okropna, nierówna i źle zrośnięta, ale ogółem pozostawał chińczykiem o urodzie wyrażającej stoicki spokój, choć jego nerwowo poruszające się oczy, często mrugające powieki, mówiły co innego. Był średniego wzrostu i jak przystało, świetnie zbudowany, naładowany skomplikowanymi tatuażami. Które w dużej części odsłaniał, nosząc tylko czarny podkoszulek bez rękawów i jeansy. Odchylił się na fotelu powoli, powoli filtrując Ester wzrokiem. Jeden ochroniarz stanął w pewnej odległości od biurka, dając znać by dalej nie podchodzić, drugi za plecami Victora i Damiana, którzy stali krok za dziewczyną.
- Które z was jest negocjatorem, a które prezentem powitalnym? - spytał powoli uśmiechając się. Nawet nie próbował ukrywać porządliwego wzroku.
- Jeszcze nie przeszliśmy do prezentów - Ester odpowiedziała, wyjmując lizaka z ust. Patrzyła i prosto na szefa, swoją postawą dając mu znak, z kim będzie rozmawiał. - Ale jeśli każesz nam tak stać jak u pani na lekcjach, to raczej nie zbliżymy się do tego obdarowywania - uśmiechnęła się słodko.
- Racja, racja! Mój błąd - poprawił się wstając prędko, ochroniarz zszedł mu z drogi i Lee kulturalnie odsunął dla Ester krzesło. Nie wyglądał na specjalnie dobrze wychowanego i dla Victora czy Damiana żadnego siedzenia nie zorganizował. Zresztą tak jak dziewczyna zwracała uwagę tylko na niego, tak i on poświęcał się dla niej. Gdy się zbliżyła, poczuła że nawet nie pachnie źle. Raczej należał do ludzi, których stać na najlepsze perfumy i dbanie o siebie, a to w tych okolicach bywało rzadkie. Na pierwszy rzut oka niewiele wskazywało na to, że był tym kim miał rzekomo być.

- Napijesz się czegoś? Rum, koniak, whisky, sam bym nie chciał a zawsze to przyjemniejszy początek rozmowy - spytał robiąc krok w kierunku minibarku.
- Może później. Coś bezalkoholowego z lodem na teraz - uśmiechnęła się do niego nawet sympatycznie. Przecież nie musieli się nielubić. Usiadła, zakładając nogę na nogę. - Chciałabym na początek dowiedzieć się, co pan wie o celu naszej wizyty tutaj. Unikniemy przez to tracenia czasu - gadanie zawsze wychodziło jej dobrze, chociaż tak naprawdę nie miała pojęcia jak powinna się zachowywać w takich miejscach. - Jestem Ester, zdaje się, że się nie przedstawiłam.
Chłopaków nie przedstawiła na pewno. Wiadome było, że nie ma szans, by zwrócił na nich uwagę, o ile nie zaczną zachowywać się podejrzanie. Ponownie włożyła lizaka do ust i wyciągnęła z charakterystycznym, mokrym odgłosem.
Lee zacisnął wargi na chwilę, uśmiechając się grymas jego twarzy był niczym wyjęty z horroru.
- Sąsiedzka wizyta na temat współpracy. Nikogo z mojej rodziny o tym nie informowałem póki co, tak jak mnie ładnie poproszno, mam więc nadzieje, że ten cel ma sens - powiedział puszczając oczko.
- Oczywiście, byłoby wyjątkowo nierozważne, gdyby nasza wizyta nie miała sensu. Nikt nie lubi przecież tracić czasu - uśmiechnęła się słodko i przejechała językiem po wargach. - Zwłaszcza, że mówiliśmy o prezentach. Każdy lubi prezenty, prawda?
Przełożyła jedną nogę na drugą. Raczej powoli.
- Tak, jak najbardziej - powiedział śledząc wzrokiem jej nóżkę. - Z tym, że podobno lepiej jest dawać niż brać, więc może bądź bardziej śmiała i powiedz czego chcesz - dodał wpatrując jej się głęboko w oczy, z cwanym uśmieszkiem zabliźnionej twarzy.
- Jest mnóstwo rzeczy, których pragnę - nachyliła się lekko i ponownie wsunęła lizaka do swoich ust. - Jedną jest utrzymanie… bardzo przyjaznych stosunków. Na różnych płaszczyznach. Nie chciałbyś ze mną… pracować? - uśmiechnęła się słodko.
- No, a kto by nie chciał… - powiedział odchylając się na fotelu. Zamilkł na chwilę, bawiąc się leżącym na biurku długopisem. - Na czym by tylko taka praca polegała, co? Oprócz częstych spotkań, bo to mój pierwszy warunek.
- Zdajesz sobie sprawę, że mój czas jest cenny? - uśmiech jej nieco zelżał, gdy ponownie wyprostowała się w pełni. Przesunęła językiem po lizaku, tak by to widział. - Za to nie musiałbyś robić nic innego od tego, co robisz teraz. Tylko... odpowiadać przed kimś innym.
 
Lady jest offline