Marco Devreux
Tleo kaszlnął, spojrzał po krasnoludzie, ten zaś wzruszył ramionami i zrobił parę kroku w las, tym samym oddalając się od rozmowy. Tleo rezygnując z dalszego przesłuchania wyciągnął z kieszeni bełt w sam raz dla kuszy Devreux'a. Jego grot połyskiwał delikatnie podejrzanym fioletem.
- Nie trzeba nam kompanii. - rzekł mężczyzna bez wahania - Większej kompanii. - poprawił się spluwając podczerwienioną śliną - To oto cudeńko raz na zawsze rozwiąże nasz kłopot. Wykombinowałem z Oltterem, nie ukrywam, że mój wkład był większy, no mniejsza, pewien pewien plan. Jest olbrzymia szansa, że zadziała. Strzelisz tym stworowi w szyję, zaręczam że zdechnie, trucizna ta nawet trola winna powalić jak kłodę. Ukryjesz się w jakichś krzaczorach i będziesz czekał, my go zwabimy jak najbliżej ciebie żeby traf był pewniejszy.
- Wyśmienity plan. - parsknął Oltter - Damy kurwa radę!
- Olt, u diabła, zawrzyj wreszcie jadaczkę, bo zaraz naprawdę jakiś wsiok tu zajrzy i co wtedy, co? Ja nie lubię zabijać niewinnych i głupich.
Oltter nie odpowiedział kiwnął głową tylko, ale wyraźnie było widać przez moment, że chciał mu coś powiedzieć, tylko się skutecznie powstrzymał. |