Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2014, 13:57   #19
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Rozmowa która się nie odbyła


Pomieszczenie było oświetlone przez lampę naftową. Światło wyłaniało kontury mebli. Prostych ale dobrego sortu. Jakby ktoś im się przypatrzył mógłby stwierdzić, że złożenie ich i rozłożenie zajmuje bardzo mało czasu.
Przy stole siedziało dwóch mężczyzn. Obu kiedyś można by określić jako w "wieku średnim", to się zmieniło odkąd średnia życia w niektórych rejonach stanów wynosiła naście lat. Ci jednak nie byli mieszkańcami jakiejś dziury. Stanowczo nie. Na komodzie wisiał pas z odpicowaną klamką, dwiema ładownicami i nożem taktyczny. Na oparciu krzeseł wisiały kurtki. Mundurowe, w dobrym stanie, z pagonami i medalami. Właściciele tego drogiego sprzętu również prezentowali się dobrze, musieli regularnie jeść a twarz mieli gładko ogoloną. Ogorzałą ale nie spaloną słońcem. Obaj popijali teksański cydr z składanych kubków.
- John... Co z nim zrobiliście?
- Wypuściliśmy.
- Nie o tym pytam. Czemu taki jest?
Pytany, barczysty mężczyzna o blond włosach i jaskrawych, zielonych oczach wzruszył ramionami.
- Taki był. Trochę minęło nim się skapnęliśmy. Na początku był normalny. Aż za bardzo. Uśmiechnięty, uprzejmy o dużym zasobie słownictwa. Jak wyrwany z innej epoki albo z najlepszych dzielnic Collinsowego grajdołka. Wszystko chyba się pokazało jak na próbę rzuciliśmy go do walki. Wraz z uzupełnieniem na odcinek 5-4. Wywiad wykrył nacierających mutantów. Posłaliśmy tam uzupełnienie, prawie trzydziestu żółtodziobów z werbunku, świeżo po unitarce. Mutki wdarły się do środka. Fray zwarł się z jednym, obalił go kolbą karabinu i napierdalał, bo inaczej nazwać tego nie można. Najpierw przestrzelił mu nogi i wpakował kulkę w brzuch a potem tłukł kolbą. Gdy zatłukł wstał i serią skosił drugiego. Przy okazji trafiając jakiegoś patałacha z pustkowi. Co lepsze śmiał się, potem raz słyszałem ten śmiech, upiorny. On nie brzmi jak żółtodziób, któremu odwaliło ze strachu. Jak ktoś, kto niespodziewanie dostał nagrodę. Szczerzy się a czasem rechocze jakby nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Potem zebrał ocalałych, wyprowadził ich na bezpieczną pozycje i dawał opór dopóki nie przybyło wsparcie.
- Dziwny kolo. Słyszałeś o barze w Piekle?
- Nie.
Rozmówca blondyna sięgnął po kubek z cydrem, jego dłoń zalśniła stalą w świetle.
- To było po masakrze jaką urządził gangerom na wschód od naszego punktu werbunkowego w Kill One. Póki jeszcze go mieliśmy...Mówię Ci to była robota tych totalitarnych skurwieli. Wracając jednak do tematu to Rivers z logistyki próbował go sprowokować. Nic. tamtego obraża go, jego rodzinę do paru pokoleń wstecz a Doe go zlewa. Na drugi dzień za pomylenie kufli rozwalił jednemu z Pacyfikatorów butelkę na łbie. On jest nieprzewidywalny jak kobieta przed okresem. Tylko szkolona w zabijaniu i uzbrojona po zęby.
- Dobra dość o nim. Mamy parę spraw do omówienia.

Wypadek drogowy

Kiedyś, zanim cały ten pierdolnik zmienił świat i ludzi wypadki zwykle powodowali kierowcy, którzy cechowali się zbytnią brawurą, brakiem umiejętności i mieli za szybkie auta. Często napruci czy to alkoholem czy jakimiś dragami. Po 2020 jakby istniała drogówka w swoich raportach by kwalifikowali większość wypadków jako strzelanina lub zabójstwo. Bo rzadko były one niezamierzone.
Fray miał pecha do wypadków. Sam nie potrafił prowadzić a w jednym złamał nogę a w drugim prawie postradał życie. Leżał spokojnie przytulony do kolby karabinu gdy pieprznęło, zarzuciło i wywaliło ciężarówkę. Poczuł lot, ból a potem odpłynął. Ocknął się słysząc głos Marii.
- O mój boże, o mój boże! On się dusi!
Chwilę pół leżał pół siedział tak jak cisnął go wybuch. Karabin na szczęście dzięki zawieszeniu ciągle wisiał. Potem zaczął się rozglądać.
Marią klęczała nad łowcą mutantów, Marsem. Mężczyzna oddychał ciężko, świszcząco. Z piersi wystawał mu duży odłamek szkła. Joshua nie mógł chyba dojść do siebie, trzymał się za głowę i coś mamrotał. Randall zgięty w pół, słyszał świszczące kule i odruch zadziałał sam, podszedł do rannego. Bez wahania sięgnął po jego dziwny, zakrzywiony nóż i zaczął rozcinać koszulę rannego tak by stworzyć prowizoryczny bandaż stabilizujący szklany “korek” i zapobiegający dalszemu upływowi krwi.
Sądząc po ciężkim oddechu i innych symptomów koleś miał odmę pourazową. Chyba. Podróżnik nigdy nie był medykiem, potrafił kogoś ustabilizować do przybycia pomocy i nic więcej. Zaklął, nie ze stresu a dlatego, że niechciana wiedza, wręcz instrukcja skądś pojawiła się w jego głowie. Jakby kiedyś ktoś mu tłukł do łba co należy zrobić w takiej sytuacji. Jakby... Kiedyś udzielał podobnej pomocy? Wyciągnął z kieszeni strzykawkę i wyrwał z niej tłok, następnie wbił igłę między przestrzeń między żebrową, skądś wiedział, że drugą. Powinno to dać ujście powietrzu. I dało, syk wyraźnie o tym świadczył.
- Randall… - odezwała się Maria - Czy on...
- Czy on nie oddycha? - Przyłożył ucho do jego ust. Nie słyszyszał oddechu. Klatka się nie poruszała. - Żesz kurwa!
Przyłożył ucho do klatki. Nie słyszał. bicia serca. Jakby ktoś spytał Fraya za parę minut czemu ratował tego człowieka sam by nie wiedział, może wręcz by nie zrozumiał pytania? Potem jednym, wprawnym ruchem zdjął karabin i wcisnął go Marii, mocno, brutalnie. Gdy na nią spojrzał nie było już śladu dawnego w gruncie rzeczy wesołego nadzorcy. Nieświadomie umazaną we krwii ręką otarł twarz pozostawiając na niej smugę, która silnie podkreślała zimne spojrzenie i uśmiech. Nie miły. Psychopatyczny.
- Osłaniaj nas.
Następnie oparł złączone dłonie na klatce piersiowej rannego i zaczął uciskać odliczając głośno do 30, potem miał zamiar odchylić jego głowę, zatkać nos i wdmuchać powietrze do gardzieli tamtego.
Na zewnątrz było słychać strzały. Ktoś krzyknął z bólu. Chloe darła się by ktoś ją wyciągnął. Kolejne strzały. Metodyczny ucisk. Wdech, wydech. Strzały. Uciski...
- Rudy dostał! - Maria rozdarła się.
- 15. 16. Dobrze gnojkowoi. 19. 20...
To była jedyna odpowiedź jej kochanka. Zaraz potem ranny szeroko otworzył oczy i spróbował się podnieść. Randall powstrzymał go przed tym.
- Nie ruszaj się gnojku bo zdechniesz. Dostałeś w płuco.
- Jeden, jeden tu biegnie!

Kolejny krzyk Marii. Joshua wstał i wypalił z pistoletu na race. Bezsensownie. Nie trafił. Naraził się. Dostał. W brzuch. Fray ciągle zgarbiony podszedł do kobiety.
- Daj mi to. I opatrz szyje. Sprawdzaj czy Mars żyje. I zostaw tego chuja!
Gdy dziewczyna odeszła spokojnie ułożył się z karabinem i wziął na cel jednego z mutasów. Widział dwóch. Jeden w ruinach budynku a drugi leżał w kupie śmieci.

Do którego strzelasz? Jeden jest na budynku ukryty w połowie, jeden leży na ziemi, jeden jest w kupie śmieci. Wybrał tego drugiego. Teksańska piękności w tym czasie próbowała pomóc Joshule a potem niechętnie klęknęła przy Ridleyu. Ktoś jeszcze strzelał, z ruin. Nie Rudy bo nie brzmiało to jak jego shot. Ściągnął jednego. Podróżnik strzelił. Trafił ale tylko drasnął tamtego. Wystarczyło. Niezdyscyplinowany mutas rzucił się do ucieczki. Niestety Fray nie zdążył przeładować nim tamten zwiał. Nie wiele myśląc wziął na cel drugiego. Facet padł jak rażony gromem. Jego kumple widząc to zaczęli uciekać kładąc ogień zaporowy w stronę ciężarówki. Nadzorca przeturlał się w bok. Żadna kula go nie trafiła.

Gdy wszystko ucichło wstał, przerzucił karabin na plecy i wyciągnął swoją strzelbę pakując jeden nabój do komory. Spokojnym krokiem podszedł do szoferki wcześniej okrzykując się imieniem.
- Wyciągnij mnie, do kurwy nędzy…
- Muszę otworzyć drzwi. Co Ci jest?
- Chyba połamałam nogi… Gdzie Rudy?
- W ruinach, napierdalał do mutasów.

Otworzył drzwi. Broń do tej pory ukryta przed wzrokiem łowcymi znalazła się przy jej skroni. Gumowe kule zmiażdżyły jej skroń, upadła. Podróżnik wywlókł jej ciało na zewnątrz, podniósł karabin, jakąś wariacje M4 z sporą liczbą dodatków i zapasowe magi.
Trzymając karabin stanął przy niewolnikach i zwrócił się do Marii.
- Na przyszłość nie biegaj dziewczyno jak strzelają chowaj się a nie baw się w Matkę Teresę.
Zdjął jednostrzałowy karabin i płaszcz podając go dziewczynie.
- Zrobimy z tego nosze.
Następnie zwrócił się do reszty, dość głośno by i w ruinach go usłyszano. Widział, że niektórzy ulotnili się przed tym jak odzyskał przytomność, mogli się tam ukrywać.
- Ide poszukać Rudego i klucz. Kto ruszy trupa Chloe zginie. Mars, nie ruszaj się.

Wtedy odezwał się tajemniczy strzelec. Po krótkiej wymianie zdań okazał się starszym teksańczykiem, który chciał "uratować" Marię. Dziewczyna była głupia. Może i życie na farmie, gotowanie obiadków i rodzenie dzieciaków nie było najlepszą przyszłością ale właśnie była nią. A na pustkowiach bez protekcji kogoś silnego czekała ją szybka śmierć. Fray nie miał zamiaru ciągnąć ze sobą bagażu. Nawet tak ładnego. Mimo to poczekał aż sprawa się wyjaśni gotów jakby co wpakować serię w przybysza a potem odszedł w ruiny. Spotkać Rudego.

Radosne spotkanie


Szedł ostrożnie, czujny, z odbezpieczoną bronią w ręku. Szedł wyraźnym śladem krwi, który doprowadził go do drzwi w jedynej pozostałej ścianie ruin. Już miał zrobić krok, już by się pożegnał z życiem gdy dostrzegł na poziomie kostki napiętą żyłkę. Powiódł wzrokiem w bok. W gruzach, przysypany cienką warstwą piasku leży granat. Nadepnij na żyłkę, a jesteś trupem. Rudy chyba spodziewał się pościgu. Fray uśmiechnął się, zagwizdał cicho i ostrożnie przeszedł nad żyłką uważając na co stawia stopy. Sam zastawiłby za lekko zamaskowaną pułapką mocniej zamaskowaną. Albo zasadził się sam. Rudy mu się podobał. Był ostrożnym, psychopatycznym skurwielem. Fray lubił takich ludzi. I lubił zabijać takich ludzi. Dawało to więcej adrenaliny niż strzelanina z meksem, który siał pociskami na prawo i lewo jak ostatni idiota.

Za drzwiami rozpoczynało się coś na kształt dziedzińca utworzonego przez zawalone budynki. Stało tu też kilka wraków i kup śmieci. Na ziemi dostrzegl kroplę krwi prowadzącą w głąb otwartej przestrzeni.
- Do góry łapy!
Fray słysząc głos łowcy rzucił się za przywalonego gruzem pick-upa. Przywarł do wraku tak by osłaniał go od domniemanej pozycji Rudego. Rozglądał się a w jego oczach błyszczała ciekawość. Ten koleś był przebiegły i mógł tak naprawdę być gdziekolwiek. Odezwał się nieudawanym, wesołym, śpiewnym głosem.
- Rudy, Rudy, Rudy… Ty mój ulubiony psycholu. Jak ja Ciebie uwielbiam. Z prawdziwym uśmiechem wyrwę Twoje serce. Albo nie…
W jego glosie brzmiało autentyczne, nieudawane wahanie.
- Albo tak. Nie wiem. Strzel i pokaż gdzie jesteś a karabin Twojej pięknej, pięknej przyjaciółki zagra ostatnią melodie jaką usłyszysz. Marsz pogrzebowy.
- Randall! Ty skurwielu! - w głosie Rudego wkurwienie walczyło na równi ze strachem. - Czego chcesz?!
Niedawny nadzorca chyba go nie usłyszał. Albo zignorował.
- Pamiętasz shota i gumowe naboje które od Was dostałem? - ciągle miał radosny głos popadający w lekki zaśpiew. - A Wy nie daliście mi normalnych więc musiałem ją zabić bo nie miałem czym się bronić przed mutasami. Bam! Gumowa kula w skroń. Guma, ślady prochu, krwi, kości i mózgu wszędzie.
Podróżnik zaśmiał się.
- Było trzeba mi je dać. Wtedy by żyła.
- W dupię ją mam, w dupię mam ciebie!
- Kolejny raz usłyszał ruch, jakby uderzenie metalu o metal. - Dam ci szansę Randall! Możesz stąd wypierdolić żywy! Da...
Co chciał powiedzieć łowca? Dać ostatnią szansę Frayowi? Tego nie miał już dowiedzieć się nikt. Były niewolnik znudzony tą przydługą scenką ocenił na słuch, za którym wrakiem kryje się jego wróg i wychylił karabin wywalając tam pół maga ogniem zaporowym. Następnie wyskoczył sam czekając aż przeciwnik się wychyli. Zrobił to, jednak krył się za sąsiednim, lewym a nie środkowym. Strzelił dwukrotnie i się schował. Podróżnik wziął na cel właściwy wrak i puścił trzynabojową serię by tamten uznał, że strzelił za późno a teraz pewnie się chowa. Było słychać odgłos łamanej i zatrzaskiwanej dwururki.

Dowódca oddziału zwiadowczego wychylił się po środku, nad wrakiem. Jako przebiegły skurwiel na pewno zmieni pozycję więc Fray wziął na muszkę lewą stronę. Wytypował dobrze, gdy ryża facjata tylko się pojawiła strzelił krótką serią. Jedna z kul mimo wygiętej lufy karabinku trafiła go w szyje. Łowca niewolników padł. Jego zabójca spokojnie podszedł do trupa. To była dobra walka. I dobry przeciwnik. Z tą myślą zaczął szabrować konającego człowieka.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline