Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2014, 20:46   #11
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Naith uśmiechnięty stojąc w drzwiach powozu spoglądał na przerażonego Hrabiego. W końcu ruszył się, podszedł do krańca drogi, wziął piach i zasypał krew w powozie, po czym znowu z niego wyszedł, wyrwał z ziemi duże kępy trawy i ruchami szorującymi wyrzucił nimi zeschniętą krew z piachem.
- Na siedzeniach niestety krew pozostanie, lecz już się nią nie wybrudzimy - rzucił uśmiechnięty Naith. – Ktoś chętny na kozioł?
- Wypadałoby oddać konia, tak że ja mogę - powiedziała Lia zsiadając z konia. Polubiła go, ale nieładnie kraść czyjegoś konia. Poklepała go po grzbiecie i wypuściła.
-No leć, mały. Leć.
-Niechże wam i tak będzie… ja biorę miejsce na podłodze, coby móc w razie czego migiem opór stawić. - powiedział krasnolud, ściągając z końskiego zadu związanego niczym wieprzek przed ubojem bandytę. Za stopę. Następnie zaś wepchnął owego nieszczęśnika na kufer nogami w przód i przywiązał do powozu tak, by jego głowa dyndała o półtora łokcia od ziemi.
- Ale jak to tak? - wystraszył się hrabia, widząc poczynania krasnoluda. - Nie można tego jegomościa usadzić… w środku…? - zapytał, blednąc.
-Spokojnie, hrabio. To stara krasnoludzka metoda przywracania omdlałym przytomności i trzeźwego umysłu. Wyjdzie mu to na dobre. - ukradkiem krzyżując palce za plecami odpowiedział krasnolud.
- To i ja na koźle miejsce zajmę - zaoferował się Roger, nie komentując krasnoludzkich metod leczenia. - No to jedziemy do Coinkin. Proszę zajmować miejsca - powiedział.
-No to postanowione! - rzucił przez ramię krasnolud, wsiadając do powozu i usadawiając się wygodnie na podłodze tak, by nie być widocznym z okien.
Roger poczekał, aż Lia zajmie miejsce woźnicy, a potem usiadł obok niej.
Dziewczyna zajęła swoje miejsce.
- Ruszajmy.
Błazen stał sobie spokojnie obok reszty drużyny, kiedy już tylko ubrał się w szlacheckie łaszki. Stał cicho, no bo po co miał się odzywać? Plan nie był jego, on tylko planował wziąć w nim udział. Postanowił dać możliwość planowania innym. On był raczej człowiekiem akcji, a przynajmniej wtedy, kiedy był w miarę przytomny na umyśle. Mimo to coś mu się nie zgadzało. Koń, przemknęło mu przez myśl. Miał chyba jechać na koniu… Cóż, o tym nie pomyślał wcześniej, toteż rozpoczął poszukiwania jakiejś wolnej, pozbawionej jeźdźca kobyły. Nie był co prawda zbyt dobrym jeźdźcem, ale spaść raczej nie spadnie. Chyba.

Tak więc pojechali, za cel obierając nadmorskie miasto na północy królestwa Minarii, Coinkin.
Szybko okazało się, że hrabia bynajmniej nie trzyma się siodła. Mimo jego rozpaczliwych prób, nie był w stanie wysiedzieć podczas stępa i spadł. Klaczka na której jechał zatrzymała się zdumiona i obróciła się, jakby chciała sprawdzić, czy rzeczywiście straciła ów chybotliwy balast z grzbietu. Tak więc chcąc, nie chcąc, Theodio musiał jechać w powozie.
Podróż zapowiadała się całkiem ciekawie... dopóki podczas pierwszego postoju nie stwierdzili, że ich „świadek”, który był „leczony sposobem krasnoludów” zszedł z tego świata. Musieli szybko pozbyć się ciała, zanim ktokolwiek z przejezdnych by się zorientował.
Za to w pierwszej napotkanej wiosce zdobyli w miarę możliwości zapasy, które regularnie uzupełniali. Przy okazji dowiedzieli się, co tak właściwie znajduje się w owym kufrze, który nosił wiele śladów po nieudanych próbach włamania. Theodio otworzył go kluczem, który nosił zawieszony na łańcuszku, na szyi i szybko wyciągnął mieszek pieniędzy, którymi zapłacili wieśniakom.

Po czterech dniach ich oczom ukazało się portowe Coinkin.
Przy „bramie” stało dwóch strażników, którzy przepuścili podróżnych bez słowa. W sumie nie wiadomo, po co tam stali, skoro żadnych murów, ani niczego podobnego miasto nie posiadało. Tylko dwa filary, o które opierali się zbrojni.

- Nieźle to wygląda - powiedział Roger do Lii. - Pewnie stoją tu tylko po to, żeby myto pobierać od tych, co drogą jadą. Każdy, kto jedzie czy stado prowadzi, musi przejść drogą. I pieniądze za nic lecą. Złodzieje i tyle - dodał.
-Wszędzie pełno złodziei, więc czemu nie tutaj? Ci przynajmniej działają “zgodnie z prawem” - odpowiedziała Lia ironicznie. Dlatego wolała poruszać się pieszo. Ale w końcu od czego mają hrabiego.
- Zatrzymaj się na moment - poprosił Roger.
Wychylił się i zajrzał do środka.
- Panie hrabio, wjeżdżamy oficjalnie? Przedstawić pana strażnikom? - spytał.
- Co? Strażnicy chcą mnie poznać? Znam kilku strażników! - ucieszył się Theodio.
Lia zatrzymała się tak jak prosił Roger. Dobrze było zapytać, ale hrabia jak zwykle nie wiedział co się dookoła dzieje.
-Na wszystkie bóstwa w jakie wierzysz albo i nie, nie rób tego! Wjedźmy oficjalnie, by nas władze nie ścigały, bo nie chcesz mieć do czynienia z ich ludźmi, ale jako hrabiego przedstaw błazna, w końcu on na hrabiego wygląda… Powiedz, że się w łeb rąbnął na przejażdżce, a my go na kurację do uzdrowiciela wieziem! - pospiesznie wyartykułował Furin do Rogera, zanim ten zdradził prawdziwego hrabiego. Przecież dla zamachowca to nie problem strażnika gdzie zwabić, gardło mu podciąć brzytwą po pradziadku i ubrać się w pancerz denata. A to pozwoliłoby zbliżyć się do dowolnego podróżnego na dowolnie krótki dystans… Na przykład taki wystarczający, by wbić sztylet w czyjeś serce.
Naith wyszedł powoli z powozu, aby strażnicy nie zlękli się nagłych ruchów chłopaka. Wyprostował swoje kości po długiej podróży, które zastrzykały mu niczym konary czterystoletniego drzewa na wietrze.
- Witajcie! Przedstawiamy wam hrabiego Theodia Radkrofta! - rozpoczął Naith, wyjmując z powozu łuk i kiwając dłonią zapraszającym gestem do podejścia błazna w stronę strażników.
Roger o mały włos złapałby się za głowę słysząc słowa Furina i widząc poczynania Naitha. Jak nic wylądują w lochu. Podmianka była dobra podczas podróży, ale nie tu, w Coinkin, gdzie z pewnością było kilka osób, które znały hrabiego.
Lia siedziała w napięciu na swoim miejscu.
Strażnicy jednak nie zareagowali w żaden szczególny sposób na słowa Naitha. Popatrzyli po sobie i widać było, że w ostatniej chwili powstrzymali się przed wzruszeniem ramionami. Zamiast tego stanęli jakoś tak prościej i pokiwali głowami.
- Witamy, witamy… - mruknął niemrawo jeden z nich, a powiedział to tonem wskazującym spożycie znacznej ilości mało szlachetnych trunków.
- Ruch coś niewielki - powiedział Roger, by jakoś rozmowę zacząć, a nie chcąc od gadki na temat ewentualnego myta rozpoczynać. - To zawsze tak o tej porze?
- Ano… - mruknął w odpowiedzi drugi strażnik.
- Zatem nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy wjechali, skoro tłoku nie ma - stwierdził Roger.
- A co my wam bronimy? - burknął strażnik, przewracając oczyma.
- Ano nie - całkiem ugodowym tonem powiedział Roger. - Jedźmy zatem - rzucił w stronę swoich.
Lia poczekała aż wszyscy będą w powozie i ruszyli przez bramy miasta.
Theodio uparł się, żeby od razu poszukać statku, który przewiózłby ich, razem z wozem i końmi na Wyspy Gryfów. Musieli więc zjechać do najniższej części miasta, do portu i udać się do zarządcy, który zajmował się dokumentacją…
Zbliżał się wieczór, kiedy znaleźli się w porcie. Dokoła kręciło się sporo drabów, którzy albo coś przenosili, albo stali, spoglądając na nich spode łba.
- Dokąd teraz? - Roger, jako że nie znał portu, zwrócił się do hrabiego, najpierw zastukawszy w drzwiczki powozu.
Theodio, którego ledwie powstrzymywano od wystawiania głowy przez okno (hrabia był bardzo ciekawy miasta), uchylił drzwiczki.
- Nie wiem. Jestem tu pierwszy raz. Ale musimy się dostać na Wyspy Gryfów - odpowiedział. - Myślałem, że wsiądziemy na jakiś statek, albo coś…
Naith przyglądał się szarym, brudnym uliczkom miasta i ludziom, którzy ubrani w brudne szmaty urabiali ręce po łokcie, aby zarobić marne grosze na chleb, a w przerwach pociągając z butelki wystających im zza pazuchy. Straży nie było widać.
Naith nie bywał zbyt często w innych miejscowościach, więc podzielał zainteresowanie hrabiego i samemu starał się uchwycić widok architektury.
- Proponuję może zatrzymać się w jakiejś karczmie by się pożywić, bośmy nie jedli niczego od dłuższego czasu
-Mądrze prawi... - mruknął pod nosem krasnolud.
- Wróćmy do bardziej kulturalnych dzielnic - zaproponował Roger.
- A statek? - zapytał Theodio.
- Statek nie zając, nie ucieknie - odparł Roger.
Wbrew swoim słowom zwrócił się do przechodzącego marynarza.
- Gdzie tu jest biuro zarządcy portu? - spytał.
Marynarz spojrzał z góry na Rogera i zerknął na powóz.
- Za drobną opłatą mogę was zaprowadzić - odparł.
- Tak, zaprowadź! - zawołał hrabia, wyskakując z powozu.
- Niech to szlag - mruknął Roger widząc, że hrabia przejawia niepokojącą samodzielność.
Zeskoczył z kozła i stanął obok hrabiego. Tymczasem marynarz spoglądał niezbyt przychylnie na tego dziwnego jegomościa w stroju trefnisia.
- Taa… - burknął.
Roger sięgnął po garść miedziaków.
- Prowadź więc - powiedział, wręczając przewodnikowi równowartość mniej więcej dwóch piw.
Mężczyzna cmoknął niezadowolony, jednak prędko przyjął pieniądze. Cofnęli się kawałek do wejścia do portu.
- To ten tu budynek - wskazał na jeden, przy łuku.
Za dużo się ten matros nie napracował, ale Roger dorzucił mu miedzi na kolejne piwo.
- Dziękujemy - powiedział.
Widząc, że brak jest sensu w dalszym pilnowaniu wnętrza powozu, gdy hrabia hasa sobie wesoło po porcie, Furin wyszedł z pojazdu poprawiwszy na sobie ułożenie broni - krótkie miecze na plecach poziomo po lewej i prawej do szybkiego użycia, Ostrze Zachodu w pochwie powieszone na pasie przez ramię i sztylety w rękawach, po czym stanął podążył za hrabią i Rogerem, rozglądając się uważnie. Wszak niebezpieczeństw w takich miejscach pod dostatkiem.
- Zapraszam do środka - powiedział Roger, gestem popierając słowa. - Wejdźmy w trójkę - zaproponował [/i]- a wy popilnujcie powozu, żebyśmy mieli czym wracać do portu.[/i]
- Dobry pomysł - rzekł Naith niezauważalne wypuszczając powietrze z ulgą, gdyż nie polubił klimatu portu, gdzie śmierdziało tranem i brudem. A on nie lubił tranu…
- Tylko streśćcie się
Podróżowali od dość długiego czasu także korzystając z okazji, że mieli chwilę wolną Lia wyciągnęła z plecaka coś do przekąszenia. Nie wiadomo czy czas ich zaraz nie zacznie gonić. Kiedy dokończyła jedzenie wygrzebała z dna plecaka grzebień i postanowiła zadbać o swój wygląd.Rozczesała długie włosy i ponownie związała je w warkocz, który w przeciwieństwie do tego po przejściach wyglądał o wiele lepiej.
Naith przyglądając się temu podrapał się po dłoni wyszedł z powozu na ulicę, zabierając ze sobą łuk. Stanął i oparł się wygodnie na uboczu, aby mieć na oku powóz i drzwi od zarządcy portu. Cały czas myślał nad tym, czy kiedyś w ogóle dojdą do celu, gdzie prowadzi ich ten mały śmierdzący już trochę potem hrabia.
- Uważaj, jak łazisz! - warknął na niego jeden z marynarzy, potrącając go niesioną skrzynią. Naith musiał zrobić szybko dwa kroki w tył, żeby się nie wywrócić i idealnie wdepnął w to, co wyszło spod końskiego ogona. - Idiota z łukiem.. - dodał na odchodnym uginający się pod ciężarem osiłek.
Naith zmierzył go wzrokiem i wyobraził sobie go ze strzałą w klatce piersiowej i sztyletem w gardle. Nic nie zrobił jednak. Znajdowali się na środku portu, w epicentrum największego ruchu. Jeśli chociażby naciągnął cięciwę, to wszyscy by już wiedzieli. Poza tym marynarz był od niego trzy razy większy… Odprowadził go wzrokiem aż znikł między ludźmi, i zapobiegawczo stanął bardziej z boku. Zaczął się rozglądać po okolicy. Naprzeciw plac, w powietrzu czuć było sól zmieszaną z odorem ryb i ogólnym brudem mieściny. Głodne koty buszowały po śmietnikach w poszukiwaniu szczurów lub śmieci. Statystyczni marynarze chodzący po ulicach byli szerokości trzech Naithów, a wysokości półtora. Czasem zdarzało się, że przeszła koło niego nieco ważniejsza postać, jakiś kapitan, czy oficer… Ubrani byli w elegantsze ubrania niż reszta, lecz na ich twarzach widać było takie samo zacięcie i ich postury nie ustępowały ich podwładnym.
Naith spojrzał w stronę drzwi i odetchnął głęboko. ,,Niech już wracają” pomyślał czując się nieco nieswojo i podnosząc kijka leżącego nieopodal, który posłuży mu do wyczyszczenia buta z końskiego łajna. Spojrzał w stronę powozu, gdzie siedziała dalej Lia. Ciekawiła go ta osoba. Niestety nie miał do czynienia wiele z kobietami i wstydził się po prostu pogadać, a tym bardziej poprosić by wyszła z nim z powozu...
- Eeeey! Ja snam ten powós! - usłyszała nagle pozostała przy powozie trójka. - I to ublanie!
Z zaułka wytoczyła się piątka osiłków, odzianych w podniszczone zbroje, które nijak nie chciały ze sobą współgrać kolorystycznie. Ani chybił, najemnicy.
Szykują się kłopoty. Pomyślała Lia widząc pięciu dryblasów. Sprawdziła czy sztylet jest dobrze umocowany, zarzuciła kołczan ze strzałami na ramię i sięgnęła po łuk, by być przygotowana. Podniosła się i spojrzała na Naitha, który był nieco dalej.
- Taaa… poznaję te ciuchy… to ten cały pan, co to nas wystawił w teatrze! - przytaknął inny, wskazując na Iluriego, który dopiero co zsiadł z konia i prostował nogi po długiej jeździe. Trefniś słysząc te słowa i widząc wskazujący go paluch, zamarł.
Naith stojąc z boku obserwował w napięciu całe zdarzenie. Machnął rozpaczliwie ręką w stronę Lii, aby ta wymknęła się z powozu i gdzieś się schowała. Chłopak przygotował strzałę na wszelki wypadek bójki.
Nie patrzyli na nią, także spróbowała ujść niezauważona w stronę Naitha.
Naith postanowił, że pomoże Lii ujść z wozu, więc jako normalny przechodzeń podszedł do osiłków i zapytał: - Przepraszam mości Panowie, ale szukam jakiegoś sklepu z dobrymi, świeżymi owocami. Gdzie mogę takowy znaleść?
Jednak “panowie” byli nieco zbyt podchmieleni, żeby dało się z nimi porozmawiać. Jakkolwiek, o czymkolwiek.
- Ssss djogi, chamje - ryknął jeden z nich, zamachując się łapskiem i odtrącając Naitha tak, że biedak wpadł na innego podchmielonego jegomościa, który wyrżnał mu pięścią w zęby. Kiedy zwiadowca padł, grupa ruszyła w stronę powozu i trefnisia.
Tymczasem Lia zdołała wymknać się drzwiami z drugiej strony.
Widząc całą sytuację Lia schowała się za budynkiem, co jakiś czas wyglądając.To musiało boleć. Pomachała ręką w jego stronę, by przyszedł do niej.
Gdy otrzymał cios, chłopakowi zrobiło się czarno przed oczami. Jakiś przechodzeń dodatkowo go potrącił. Naith miał rozciętą wargę, z której obficie leciała krew. Przytknął chusteczkę do rany i podziękował przechodniowi, po czym szerokim łukiem, powoli obszedł osiłków i podszedł do Lii. Oparł się jakby nigdy nic o ścianę i sycząc z bólu próbował zatamować chociaż częściowo krwawienie. Uśmiechnął, bo jego plan się udał, a pajaca i tak jakoś nie lubił…
-W porządku? - zapytała Lia, kiedy Naith oparł się o ścianę. Podeszła do niego i nie pytając o pozwolenia zabrała się za opatrywanie swego towarzysza.
-Tak w ogóle to dzięki.- uśmiechnęła się do niego kontynuując.
Tymczasem sytuacja Iluriego nie była zbyt kolorowa. Błazen mężnie trzymał się roli, jednak grzeczne oddalanie (obowiązkowo rymowane), zostały wzięte za wyzwanie i nieszczęśnik został dosłownie przyparty do muru… no w sumie to do koła wozu. Konie zaczęły nerwowo parskać, a pozostali z grupy tego nie widzieli, ponieważ byli za załomem budynku. Znikąd pomocy.
Naith czując dotyk Lii na swojej twarzy wzdrygnął się, lecz mimo bólu poczuł też dziwną przyjemność, podobną do tej, kiedy całował się z pewną rekrutką w szkole zwiadowców schowani za schodami. Odrzucił jednak te myśli od siebie.
- Nie ma problemu - rzucił, jakby nie pierwszy raz wyswobodził kogoś z tarapatów. - Tylko piecze jak cholera - dodał po chwili nastawiając towarzyszce twarz do opatrzenia.
- Chyba jesteś wystarczająco dużym chłopcem i wytrzymasz?- zapytała uśmiechając się, po czym dokończyła szybko opatrywanie towarzysza. Nie chciała by ktoś ich zaskoczył. Np tamci, którzy zaatakowali błazna. Kiedy skończyła spojrzała na niego krytycznym wzrokiem i kiwnęła zadowolona głową.
-Gotowe.
W tym samym momencie usłyszeli krzyk Illuriego, który wzywał ich pomocy, przez co tylko ściągnął na nich uwagę drabów.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 26-01-2014 o 20:49.
Kerm jest offline