Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2014, 13:38   #22
bayashi
 
bayashi's Avatar
 
Reputacja: 1 bayashi nie jest za bardzo znanybayashi nie jest za bardzo znanybayashi nie jest za bardzo znanybayashi nie jest za bardzo znany
- OK, OK, spokojnie - chwilę zanim pani archeolog rzuciła się na niego, Belmonto wypluł papierosa i patrzył na dogasający czerwony punkcik. Siedemdziesiąt kilogramów niebrzydkiej kobiety uczepiło się go w teatralnym geście, jak nastolatka chcąca wyprosić przysługę u nadopiekuńczego ojca.
- Ten człowiek oskarża mnie o jakieś straszne rzeczy! - zawodziła Jennifer, a Sambor referował własną, rozbudowaną teorię na temat wykroczeń popełnianych w obozie.
Jedna z kilku rzeczy, na które Lakkai był uczulony, to nadmierne dramatyzowanie. Normalnie mógłby uznać, że Serbs zwyczajnie próbuje grać na emocjach (i to kiepsko), ale w tym wypadku był bliżej zdania, że jeszcze raz dała dowód swojego niezrównoważenia.
- Proszę mnie puścić - uśmiechnął się najbardziej profesjonalnym uśmiechem, jaki posiadał, jakby takie sytuacje zdarzały mu się co dzień. Nie zdarzały się, ale nie należało się nad tym zatrzymywać. Delikatnie odepchnął od siebie kobietę, żeby odzyskać swoją osobistą przestrzeń. Cofnęła się bez oporu, a on sprawdził odruchowo broń, która spokojnie tkwiła na swoim miejscu.

Teraz mógł błysnąć profesjonalizmem i potrzebował tego, żeby dodać własnym działaniom pewności siebie.
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni, pogmerał chwilę i wyjął czarny przedmiot przypominający długopis, lub mazak. Płynnie wyciągnął pistolet i wkręcił maleńką latarkę w odpowiednie miejsce pod lufą. Sprawdził oba tryby działania: wąski promień światła sięgający do 20 metrów naprzód, lub bardziej rozproszony, odsłaniający najbliższe otoczenie w szerszym spektrum.
Włączył drugi i poświecił wokół. Serbs splotła ręce na piersi i czekała chyba wciąż na spełnienie swojej prośby (a może żądania?). Parę kroków za nią, Sobiesky stał przy zabarykadowanym ejściu wgłąb jaskini i oglądał graty w świetle swojego hologramu.

- Sugeruję pozwać go za naruszenie dóbr osobistych - powiedział, zgodnie zresztą z prawdą - Policja nie zajmuje się pomówieniami. Pominę już fakt, że jestem tu jako osoba prywatna, tak jakby. Dopóki nie zagrozi pani czymś... nieetycznym - zawiesił głos, zerkając na najemnika. "Nieetyczne groźby", należało podejrzewać, należały do szerokiego wachlarza środków, jakimi się posługiwał - nie widzę problemu.
Kiedy stała wciąż, wyraźnie niezadowolona z odpowiedzi, Lakkai przeszedł do botów roboczych i skrzyń, poświecił na wejście za nimi - zamknięta metalowa ściana. Absurdalność sytuacji była niewyobrażalna i nawet dziecko zauważyłoby, że coś zostało pominięte, przemilczane.
Korzystając z tego, że dotąd szedł na końcu, przyjrzał się wszystkiemu uważnie, słuchał wszystkich rozmów i wnioskował. Nie znał się na kopalniach, ani ich pojazdach, więc nie potrafił określić jaka część opowieści była prawdziwa. Operował tylko na faktach: jaskinia była nieoświetlona, faktycznie porzucona, lub maskowana. Ziemia emitowała ciepło typowe dla niektórych złóż lub technologii. Brak było śladów jakichkolwiek prac archeologicznych z prawidziwego zdarzenia. Bo i kto miałbyje robić, jedna kobieta na powierzchni kilku hektarów?
- Ujmę to tak - Lakkai mówił dyplomatycznie, chciał doprowadzić ją do współpracy. Musiał mówić jasno - Cokolwiek tu odstawiacie nielegalnego, to wasz problem. Zatrudniacie przestępców? Po PT-37 nie spodziewałbym się czegoś innego - pominął uwagę, że zdawali się zadać sobie specjalny trud w ściągnięciu najbrudniejszych szumowin dostępnych w szarej strefie - Powiedz, co tu jest.
Jennifer zacisnęła zęby, wyprostowała rękę i pokazała palcem:
- Tam. Macie. Swoją. Kai - warczała, niby powtarzając lekcję tępym uczniom.
Kiwnął głową, widząc, że mogą albo wrócić, albo doprowadzić tą szopkę do końca. Byleby szybko.
- Prowadź - pokazał jej - I wcale nie dlatego, że chcę popatrzeć na twój tyłek - nie miał zamiaru nigdy więcej odwrócić się do niej plecami. Choć była o głowę niższa i sprawiała wrażenie niezdolnej do podjęcia udanej ryzykownej akcji, budziła w nim ostrożność. Zazdrosna konkubina szefa gangu, przywódczyni kilkuosobowej sekty, pielęgniarka szukająca zemsty po latach za zranienia z dzieciństwa - wszystkie je łączył zadziwiający potencjał i pomysłowość, gdy szło o odwalenie zimnej, zaplanowanej zbrodni. Na tym etapie Lakkai był blisko dopisania do listy pani archeolog strzegącej swoich podziemnych skarbów.
Chciała się kłócić, ale zdała sobie sprawę, że nie prowadziło to donikąd. Popatrzyła na jednego i drugiego; Belmonto odnotował, że Sambor miał się na baczności, trzymał dłonie w pobliżu broni.
Serbs wzruszyła ramionami, odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się głośno, od razu ruszając do przejścia. Zdmuchnęła warstwę kurzu z najbliższego bota roboczego i otworzyła jego panel kontrolny na korpusie. Poruszała palcami, wpisała coś i za skrzyniami szczęknął metal. Bot był tylko dekoracją?
Przeszła zręcznie między skrzyniami, a za nią wsunął się Lakkai, trzymając broń w charakterze lampy. Przedtem jednolita i masywna ściana, łatwo dała odsunąć się na bok z głośnym skrzypieniem. Pluskający dźwięk pod butami, popatrzył w dół: znowu maź, ta sama co i na drabinie. Była w paru miejscach na drzwiach, na podłodze, na jego rękach. Benzynopodobny zapach i drobnoziarnista struktura powiedziały, z czym mieli do czynienia: suportezyd. Substancja spotykana przy rożnorakich procesach wymagających konserwacji. W podstawowej wersji, bezsensownie drogi smar do jeszcze droższych sprzętów, po pewnym ubogaceniu, świetny przewodnik dla struktur cybernetycznych, podstawa kontruktów bioelektroniki, lub odżywka dla organizmów żywych. Składu Lakkai nie znał, ale wiedział, że w czymś takim trzymali czasem ciała postrzelonych ofiar, bo substancja dawała ogromne szanse przedłużenia funkcji życiowych i opóźnionej reanimacji.
W tej sytuacji? W tej sytuacji suportezyd mógł znaczyć wszystko.
Minął obskurne drzwi i chwilę rozglądął się, zanim skupił wzrok. Przed nim otwierała się właśnie kolejna jaskinia, wielkości średniego magazynu. Schodziło się do niej kilkoma schodkami i Jennifer dokładnie to zrobiła: zostawiła buty i płaszcz przy drzwiach i z podwiniętymi nogawkami dobiegła już do połowy jaskini. Zmrużył oczy, przesunął latarką, dostosował rozproszenie. Serbs brodziła prawie po kolana w kisielowatym żelu, machała do niego ręką i pokazywała na coś za nią. Nie krzyczała, nic też nie mówiła. Dopiero wtedy poświecił dalej i przyjrzał się.
- Ja. Pitolę - powiedział tylko, patrząc ponad głową pani archeolog. Otrząsnął się i obrócił - Panie Sobiesky? Chyba, chyba trzeba tam nas dwóch, proszę to zobaczyć - zanim najemnik przecisnął się między skrzyniami, Lakkai chłonął widok.
 
bayashi jest offline