Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2014, 00:21   #10
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Konie były osiodłane i gotowe do drogi. Po krótkim przeglądzie, każdy znalazł w jukach nieco prowiantu, bukłak z wodą i kilka monet. Okazało się, że ów skulony (z powodu Mieczy, jak się domyślali) chłopak, to nie kto inny, ale Jack, uzdrowiciel, którego mieli okazję poznać przy okazji pokonania Meheliosa.
Postanowili wyjechać od razu. Miecz, który „rozmawiał” z Waelleosem, zniknął, za to pozostało jego dwóch pobratymców, kompanów, czy jak ich tam zowią...
No więc, w składzie Siobhan, Stephen, Waelleos, Jack, Alfred i dwa Miecze, wyruszyli w drogę. Alfred, ku zdumieniu Inkwizytora, przed wyjściem z jego domu, ponownie przemienił się w psa, demonstrując swoje umiejętności.
- Jak pojedziecie za mną, szybko ją znajdziemy – przekazał Stephenowi w myślach Alfred, jednak zanim młodzieniec zdążył cokolwiek zrobić, ktoś zagrodził im drogę.
- Ach! Ach! Jesteście! – zawołał bosy człowieczek, przestępując z nogi na nogę, kiedy się zatrzymywali.
Czarny pies, który biegł przodem również się zatrzymał. Usiadł przy nieznajomym i kręcił łbem, zakrywając pysk łapą. Kiedy Siobhan zerknęła na Inkwizytora, który jechał za nią, zauważyła, że zbladł.
- No, bo czekałem na was! Coby pomóc! – zawołał nieznajomy.
W powietrzu dało się czuć dziwne drżenie, jak wtedy, kiedy ktoś rzucał czary, albo jak na początku, kiedy pojawiła się Wieża...
- Czy mamy przyjemność z... – Waelleos zaczął, jednak przerwał, wyraźnie bojąc się dokończyć pytanie.
- Tak, tak! To ja! Głupcem mnie nazywacie... to trochę niemiłe... chociaż mniejsza z tym! No więc! Pojedziecie prosto w tamtym kierunku! – zawołał, wskazując w las. - Tylko dokładnie tak! – powtórzył.
Jack rozkaszlał się nagle, wytrzeszczając oczy na człowieczka. Waelleos jęknął cicho, a pies zaskomlał. Miecze pozostali niewzruszeni.
- Przepraszam jednak - odezwał sie grzecznie Stephen - Ale stanowczo tak pana nie nazywam. Przecież nawet pana nie znam, niby dlaczego miałbym tak pana nazywać? Rzeczywiście bowiem to nieco niemiłe - przyznał mężczyźnie rację. Bowiem faktycznie chłop był chyba pechowcem, jeśli inni wyzłośliwiali się tak na jego temat. Przykre właściwe, bowiem pojawiający się nieznajomy miał jakąś aurę wyraźnej charyzmy, która wręcz wymuszała jakiś szacunek oraz powagę. - Natomiast dlaczego mamy tam właśnie jechać? Pewnie Jego Jasność przekazuje przez pana jakieś nowe wiadomości - domyślił się całkiem zadowolony. Bowiem wszak Alfred sam przyznawał, że akurat pomimo swojej pozycji boskiej, ma ograniczone mozliwości na planie Celltown.
- Ciśś… - usłyszał za sobą ostrzegawcze, jednak było już za późno…
- Ach! Ach! Jaki miły młodzieniec! - zawołał nieznajomy. - Jeśli chcesz, mogę ciebie pobłogosławić!
- Nie! - zawołał Waelleos. - Eee… znaczy się… oni nie są z tego świata, więc nie wiemy, czy to im nie zaszkodzi… - wyjaśnił. - Ogólnie to my, magowie podlegamy pod Moc i Arcykapłanów… ale dziękujemy pięknie za pomoc!
- Ach… ach… no tak… - zasmucił się Głupiec. - W takim razie ja już sobie pójdę… - I ruszył w swoją stronę… jednak po kilku krokach wpadł w kretowisko i padł na ziemię, z której zaczął się zbierać.
- Dlaczego … może trzeba pomóc - spytał odruchowo na uciszanie oraz dostrzegając upadek biedaka. Pewnie był kapłanem, skoro chciał ofiarować błogosławieństwo. Waellos jednak odprawił go dziękując uprzejmie, pewnie miał powody, dlatego nie ruszył się bez aprobaty magika. Ale jakoś Stephenowi uśmiech sam wpełzł na usta, taki życzliwy na zasadzie: trzymaj się facet! oraz posłał go ku odchodzącemu człowiekowi.
Kiedy nieznajomy zebrał się z ziemi, rozejrzał się dokoła, po czył złapał za głowę, wskazał jakiś kierunek i zrobił krok… po którym rozpłynął się w powietrzu. Magowie odetchnęli z ulgą.
- To był Głupiec. Jeden bogów… chyba… czeka nas coś… ekhm… interesującego - spróbował wyjaśnić Waelleos. - No dobrze. Ruszajmy więc!
Alfred, chcąc niechcąc, ruszyl we wskazanym kierunku, węsząc intensywnie i rozglądając się dokoła.
Siobhan wmurowało i stwierdziła, że najlepiej będzie jak się zamknie, zanim znowu kogoś urazi. Wszelkie wątpliwości zostawiała dla siebie w nadziei, że ktoś sam prędzej czy później jej wszystko wyjaśni.
Celltown znajdowało się na sporym polu, na w miarę równej przestrzeni. W promieniu kilometra od murów miasta nie było ani jednego krzaczka… jednak im dalej, tym roślinności było więcej i więcej… i tak oto znaleźli się w gęstym lesie i manej ścieżynce, którą musieli jechać gęsiego. Juczne konie, prowadzili Jack i Siobhan (przywiązany był do jej siodła, więc nie mieli wyboru). Zwierzęta szły spokojnie, od czasu do czasu zerkając w stronę przemienionego Alfreda, jakby wyczuwały zagrożenie.
- Coś się przed nami dzieje - poinformował Stephena i Siobhan w myślach Alfred, wybiagając jednocześnie przed grupę.
- Ktoś tam jest - poinformował jednocześnie jeden z Mieczy, ruszając za psem.
Reszta grupy podążyła za nimi nieco wolniej. Kiedy wyjechali za linię drzew, dostrzegli wzburzone (z niewiadomych przyczyn, hehe) jezioro. A nad jeziorem dwójkę jegomościów. Jeden był odziany od pasa w górę, drugi od pasa w dół…
Po chwili Stephen ich rozpoznał. To byli ci dziwni jegomoście, którzy poprzedniego dnia zmierzali w stronę zamku w towarzystwie Alfreda… a co do niego, leżał na ziemi, zakrywając łeb łapami, jakby ziściły się jego najstraszliwsze koszmary…

Tymczasem grupa podróżników ścigających biedną Kate nadjeżdżała nie spoidziewając się owej dwójki. Ich widok stanowił dla nowoprzyjętego gwardzisty widok zaiste dziwny oraz średnio średni. Chyba jednak, że to inni, bowiem tamtą dwójkę spotkał na ulicach stolicy jedynie przez chwilę.
- Alfred popatrz, ale jaja - wyrwało mu się - albo bardzo podobni, albo spotkałeś właśnie ponownie swoich ulubieńców. Cieszysz się, czy wkurzasz? - spytał swojego towarzysza wyjasniając jednocześnie reszcie skąd zna ową niezwykłą parkę kolesi.
Pies jednak nie zareagował inaczej, niż burknięciem, w dalszym ciągu nie odsłaniając pyska.
-Czyli wkurzasz, pojmuję cię, stary
Podumał moment.
- Cóż jedźmy, kij wie co tutaj robią, ale co nas to obchodzi, tak samo mają pewnie jakieś swoje sprawy - stwierdził rzucając innym kompanom, bowiem własciwie jaka kwestia, ze spotkali jakichś znajomych nieco osobników? Trzeba jakoś przejechać obok oraz ruszyć za panną Kate.
- Byle szybko i byle się nie zorientowali… - usłyszał w głowie.
- Wobec tego jedziemy, postarajcie się do nich nie odzwywać oraz nie reagować na ewentualne zaczepki. Jak zwyczajnie na obcych ludzi, trzeba się minąć, tylko minąć nic więcej nie robiąc, potem wam wyjaśnimy - powiedział cicho wojownik oraz ruszył dając lekko koniowi ostrogę.
- Dlaczego? - zapytał Jack, który podjechał obok Inkwizytora.
- Owi osobnicy nie są całkiem przewidywalni - wyjaśnił uzdrowicielowi.
W tym momencie jeden z nich zagwizdał na Alfreda, który jednak unikał go jak mógł.
- Nie podobają mi się. Jak słowo daję, jeszcze jeden głupi ruch z ich strony, a rzucę w nich kamieniem. Prosto w klejnoty. - Siobhan postanowiła, że może i Alfred jest irytujący, ale jest przede wszystkim jej piesem, którego skrzywdzić nie da. Ot, dziwna kobieca logika podróżująca własnymi ścieżkami.

* * *

Sachim stał i przyglądał się zdziwiony po czym ukłonił się złapał swojego nowopoznałego przyjaciela za resztki ubrań i ruszył dalej. Guzik go obchodzą Ci ludzie najpierw gacie!
Czarodziej przyglądał się uważnie dziwnym wojakom. Miał dziwne wrażenie… tak, z całą pewnością
- Ee...Słuchaj, sądzę że powinniśmy uważać, pamiętasz tych narwanych kastratów, którzy ścigali nas po mieście, kiedy spowodowałeś alarm? Cóż, to są właśnie Oni, mimo iż głosy mają piszczące to jednak, cóż… Mają inne miecze, ale sprawne. - Powiedział półszeptem.
- Ciiicho głąbie - mruknął szeptem
- Kaaastracja! - wtrącił się szybko z szerokim uśmiechem na ustach
- Jaka kastracja znowu? Idź psa wykastruj a nie mi tu o kastracji pierniczysz jak Ci się nudzi. - dodał spoglądając na wojownika.
- Wieża mówi, że macie do nich dołączyć - powiedziała niespodziewanie Aerie.
- P..pp...pies! PIES! Pies! Uwielbiam psy! Psy są kochane, kochane jak pokojówki i prostytutki! Każdy kocha psy! Psy są wspaniałe, jak chcę tego psa! - Jego oczy niemal zabłysneły
- *gwizd* no chodź, psina, psina, chodź, chodź, chodź do Pana!
Jeźdźcy zbliżyli się, jednak pies pozostawał z tyłu, jakby celowo uich unikał. A chyba żeden pies by się tak nie zachowywał? I po co zabierać psa? Przecież nie nadąży za koniami.
- Ej strażniku gdzie ta pokraka bożek? - odparł w stronę jeźdźca - mam do niego interes i nawet nie będę za mocno z niego kpił
- Prosta kwestia, szanowny panie -odpowiedział wymuszenie miło wojownik pytającej osobie - jak sam wspomniałeś, masz na myśli bóstwo, pewnie więc poproś go uprzejmie, może ci się pojawi oraz spełni twoje prośby dając kpić ze swojej osoby niezbyt mocno. Jednak jeśli uważasz inaczej, nic doradzić nie potrafię tobie.
- Głupi pies, nie słucha mnie! - poskarżył się, po czym spojrzał na przybyłego strażnika
- Hej, hej! To nie jest ten strażnik, którego spotkaliśmy w mieście? Ten… Jak On to nazwał? Argh! Ty, strażniku! Przypomni mi, jak się wtedy nazwałeś! - rzucił w jego stronę poważnie. Strażnik jednak po prostu przejechał obok, jakby zamyślony nie dosłyszął pytania.
- Chwila moment z tego co wiem to ten dureń chciał, żebym mu pomógł i jeszcze narobił mi bigosu u mojego bóstwa więc niech łaskawie pokaże swoje jajca i dojdziemy do porozumienia a jak nie to niech się użera z Wieżą. - Spojrzał na Revildera - Hańba pies Cię olewa. - dodał śmiejąc się.
Jednak grupa pojechała dalej, nie zważając na dwójkę półnagich mężczyzn… pies pognał przodem do wioski, gdzie oni pojechali kłusem.
 
Kelly jest offline