Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2014, 00:23   #16
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Po tym dziwacznym spotkaniu, grupa skierowała się do widocznej wioski.
- Tak właściwie, dokąd jedziemy? - zapytał Waelleos. Jego chowaniec krążył wysoko w górze, zapewne spoglądając na niedawno spotkaną dwójkę jegomościów.
- Spytaj Alfreda, słowo daję nie mam pojęcia - odrzekł Stephen czarodziejowi, który widać, miał identyczną wiedzą na wspomniany temat.
Siobhan pomyślała tylko, że to nierozsądne przyznawać się w obecności mieczy i inkwizytora, że zabrali królowi elitarne posiłki tylko po to, żeby podążać za psem. Mogło to zostać źle odebrane. Ale co ona mogła wiedzieć? Zmrużyła tylko gniewnie brwi coraz bardziej poirytowana sytuacją.
- Mamy podstawę sądzić, że idąc w tym kierunku natrafimy na miejsce, w którym urywa się ślad. - dodała dyplomatycznie, by nieco uratować całość wymiany zdań.
- Dobrze, dobrze… chodźmy… byle dalej od tamtych. Powinienem być w stanie wywęszyć Kate - odparł po cichu Alfred, a ponownie słyszeli go tylko Siobhan i Stephen. - I lepiej, żeby Miecze o mnie nie wiedzieli… nie mam pojęcia, czym są… nie pachną jak ludzie.
- Tą drogą dojedziemy, jeśli się nie mylę, do przełęczy prowadzącej do Królestwa Północy - powiedział Waelleos.
- Jedziemy w stronę Rindor - dodał jeden z Mieczy.
- To nam jeszcze trochę zajmie. Może poznamy się lepiej? Jestem Siobhan. Tancerka. - przedstawiła się z chytrym uśmiechem.
- A nie Esmeralda? - zdumiał się Waelleos, marszcząc brwi.
- Esmeralda to taki pseudonim sceniczny. Nadany mi przez dwoje niezwykle kreatywnych ludzi… Ale wolę swoje własne imię. - Siobhan właśnie teraz przypomniała sobie, że nikt jej za ostatnią podróż nie zapłacił i pewnie nie zapłaci. Prawie się popłakała, ale szybko poweselała, gdy przypomniała sobie o swojej drobnej intrydze.
- A panowie? Przecież to żadna przyjemność tak w milczeniu przemierzać szlaki.
- Erm… no ja jestem Jack… - odparł uzdrowiciel, zerkając na kobietę z niepewnością. Dwójka Mieczy jednak milczała.
- Panie Jack, niezwykle nieśmiałych kompanów mamy za towarzyszy podróży, nie uważa pan? Ale jestem przekonana, że o wiele więcej potrafią wyrazić orężem. To się ceni u mężczyzn. - zagadywała uzdrowiciela puszczając jednocześnie oczko do jednego z Mieczy.
- Panno Siobhan, to bezcelowe - odparł Waelleos, wzdychając. - To są Miecze. Są…
- Nie czujemy potrzeby rozmawiania z kimkolwiek - wszedł mu w słowo jeden z zamaskowanych.
- Ojej, przepraszam, nie miałam złych intencji… - Siobhan zrobiła niewinną minę i udawała zasmuconą. Otuliła się ciaśniej szalem i spuściła wzrok, spoglądając raz po raz spod gęstych rzęs na towarzyszy. Potrwała tak chwilę w oczekiwaniu na reakcję, która jednak nie następowała.
- No cóż, panie Jack, proszę mi powiedzieć, zawsze mnie to fascynowało… Czy pan jest wyświęcony? Jak to właściwie wygląda z uzdrowicielami? Wasze dary pochodzą od kogoś, ujawniają się w kołysce? - Siobhan nie dawała za wygraną, jednocześnie lustrując dokładnie uzdrowiciela. Jego ubranie oraz wszelki przybytek, który mógł mieć gdzieś przytroczony. Udawała idiotkę, jednak dobrze wiedziała co robi.
- To nie tak, nie tak… Uzdrowiciele to zwykli magowie, którzy jednak wybrali tę dziedzinę nauki - odparł młodzieniec, wzruszając ramionami. - Tak jak wszystkie dzieci, u których wykryto dar, trafiamy do jedej z akademii, gdzie uczymy się podstaw jakiś czas, a następnie wybieramy specjalizację.
- To pan ma takie szlachetne serce, uzdrawia pan, zamiast niszczyć. - ...a tak naprawdę jeden pies boś jest adept magii plugawy czerwiaku! Jednak drugą część zachowała dla siebie. Nie chodziło jej o to, by obrażać Jacka. - A nasi towarzysze to od maleńkości tacy… cisi?
Miecz jadący na przodzie wyjechał przed grupę, zdawało się, że po to, aby sprawdzić czy jest bespiecznie.
- Eee… - Jack najwyraźniej nie znał odpowiedzi na to pytanie.
- Odpowiedź na to znają jedynie oni… - odparł Waelleos. Siobhan zbladła. Może i nie była królem, jednak wydawało jej się, że ufanie ludziom, którzy nawet nie byli ludźmi, a co do których w ogóle nic nie wiadomo, jest po prostu arcydurne. Głupota godna samego króla!
- No cóż, ciekawe, ciekawe… - podsumowała wymijająco.
- Pewnikiem faktycznie interesujące, ale chyba taka już uroda Celltown, zaś właściwie Miecze stanowią jej nieodrodną część - uznał wojownik. - Panno Siobhan, właściwie dlaczego pani ruszyła z nami? - spytał. - Wiem wprawdzie, że rozmawialismy o tym niedawno, jednak odnoszę non stop wrażenie, jakby nie miała pani na to ochoty.Może jednak to tylko wrażenie - dorzucił szybko nie wiedząc, czy jej nie uraził. Nie potrafił odczytywać dobrze innych ludzi, szczególnie kobiet,ale tak jakoś wydawało mu się, że coś jest przy niej nie tak, jak powinno normalnie.
Siobhan spojrzała na niego z niekrytym zdziwieniem.
- No jak to? Ktoś ściga mnie i chce zabić we własnym… - tutaj ugryzła się w język - Jak coś takiego płazem popuścić? Poza tym, tutaj jestem bezpieczniejsza. Zwłaszcza, gdy przyjemniaczki są obok. - uśmiechnęła się szeroko do jednego z nich.
- Owszem racja - przyznał wojownik - Aczkolwiek na terenie zamku także są Miecze, zaś podczas wyprawy mogą się przydarzyć rozmaite przypadki, choć niewątpliwym plusem jest to, iż napastnik straci pewnie panią z oczu. Całkiem możliwe, że będzie przeszukiwał miasto przypuszczając, że gdzieś się pani ukryła - dumając nad odpowiedzią myślał na głos. Jednak porzucił temat zwracając się do magusa. - Waellosie właściwie jesteś mądrym czarodziejem. Czym tutaj jest magia - spytał niewinnie. - Bowiem właściwie tam, gdzie mieszkałem także są mocni czarodzieje, którzy potrafią kształtować energię chaosu. Przynajmniej własnie tak opowiadał jakis bard, który przechodził przez Doliny.
Cyganka nadstawiła uszu, zdecydowanie zaczęła interesować się tematem, który w końcu dotyczył też ich samych. Jeżeli nie dowie się, jak się plugastwa pozbyć z samej siebie, to może przynajmniej dowie się, jak z tym żyć.
- To jest świetne pytanie, ja sama nie rozumiem tego fenomenu. - poparła wojownika.
- Magia… - mruknął Inkwizytor. - Nikt nie jest pewien, czym jest. Jedni mówią, że jest energią, która ukształtowała świat, inni, że jest darem od Trzech Braci, którzy stworzyli bogów. Jednak to właśnie magowie mogą w pewnym stopniu kształtować tę siłę, wywołując pewne efekty. I raczej niczego złego się w niej nie dopatrujemy. To, czy magowie są źli, czy dobrzy, zależy tylko i wyłącznie od nich samych.
- Naprawdę? Tylko dalsze pytanie. Jak właściwwie to robicie. Nasi magowie mają jakieś odpowiednie inkantacje, używają komponentów oraz innych tego typu. Podobnie, jak tutaj, nasi magowie także bywają rozmaici, zależnie od charakteru. Istnieją także magowskie organizacje oraz szkoły - kontynuował interesujący temat wojownik drążąc wiedzę Waellosa dotyczącą czarodziejstwa.
- My mamy trzy akademie. Jedna znajduje się właśnie w Celltown - wtrącił Jack.
- Zgadza się - przytaknął Waelleos. - Co do samej magii, o tym, że ktoś jest magicznie uzdolniony, dowiadujemy się dopiero, kiedy pojawi się chowaniec. To zwierzę, które również jest obdarzone mocą i opiekuje się danym człowiekiem, kiedy ten uczy posługiwać się własną. Na początku można korzystać z każdego żywiołu, jednak im starsza dana osoba, tym silniejsza jest jedna dziedzina, a inne zanikają. Każdy ma określony jeden żywioł, który jest jego domeną. Jednak może korzystać z innych, jeśli posiada odpowiedni talizman, który skatalizuje jego wolę w odpowiedni sposób, żeby wywołać inny efekt, użyć innego żywiołu, a czasami też innego zjawiska, czyli kombinacji żywiołów.
- Niesamowite, naprawdę nie można określić, czy ktoś jest uzdolniony magicznie, czy nie oraz właściwie w jakim wieku pojawia się wspomniany chowaniec? Pewnie włąśnie taka wiewiórka - domyślał się wojownik.
- Można to również określić po aurze, jednak nikt nie chodzi i nie sprawdza aury wszystkich napotkanych osób - odparł Inkiwzytor. - Chowaniec zazwyczaj pojawia się do szóstego roku życia. Orveld odnalazł mnie, kiedy miałem pięć lat - dodał z uśmiechem, a z góry dobiegło zawołanie sokoła, który krążył wysoko nad nimi.
Minęli wioskę i dalej zmierzali w stronę gór. Waelleos wyjaśnił wcześniej, że w końcu dotrą do miejsca, gdzie będą musieli zostawić konie, a następnie wdrapać się na klif i dojść do Rindor, gdzie zdobędą kolejne konie.
- Cóż, jak będzie trzeba to zostawimy. Nigdy nie miałem chowańca, więc nie wiem, jakie to uczucie. Coś bliskiego wyjątkowo? Jeszcze takie pytanie, czy istnieli kiedyś magowie nie mający chowańców? Wiesz bowiem tam, skąd przybyłem chowańce rzeczywiście istniały, jednak niektórzy magikowie ich nie mieli - dalej mówił Stephen do Waellosa ciekawy każdej odpowiedzi czarownika.
- Raczej nie… chyba że, podobnie jak u Melefa, chowaniec został zabity, a mag przeżył - odpowiedział ze smutkiem.
Dziwna kwestia, skoro nie miał chowańca, natomiast Alfred oznajmiał wszem, że ma talenta magiczne. Podobnie panna Siobhan, która nie wydawała się ukrywać jakiegoś małego psotnika.
- Pewnie edukacja magiczna wymaga wiele wysiłku - rzucił licząc na to, iż usłyszy cokolwiek na temat samej kwestii kształcenia.
- Nawet się nie domyślasz… - mruknął ponuro Jack.
- Jednak jest to konieczne, jeśli nie chcemy nikomu zrobić krzywdy - dodał Waelleos, zerkając na uzdrowiciela. Cyganka z zaciekawieniem przysłuchiwała się rozmowie chwaląc w duchu pytania zadawane przez Stephena. Był w tym wszystkim rozsądny, a jednak dobrze ukrywał prawdziwe intencje. O ile ona sama je dobrze odczytała.
- Nie występuje zjawisko “dzikiego” maga? Takiej osoby, która samoczynnie rzuca czary? Bez wcześniejszej edukacji czy tam chowańca? Można na kogoś przenieść magię jakimś sposobem, tudzież się jej pozbyć? - dorzuciła swoje trzy grosze.
- Hoho! A kogo urocza panienka chce pozbawić magii? Mam nadzieję, że nie nas! - zaśmiał się Jack.
- Żaden z tych przypadków nie jest możliwy - odparł zaś Waelleos. - Nie ma maga bez chowańca, nie ma czaru bez woli… oczywiście zdarza się, że młody mag, zanim nauczy się kontrolować moc, od czasu do czasu zrobi coś nieprzewidywalnego… jednak odbieranie umiejętności posługiwania się magią jest niemożliwe. Wszędzie tam, gdzie istnieje magia, możliwe jest rzucanie czarów przez maga.
- Dobra, wystarczy już o magii, nawet jeśli to ciekawe. Pacnąć kogoś przez ucho można tak samo dobrze mieczem, co jakimś zaklęciem, bhuaa - ziewnął nieco Stephen udający znudzenie. Chyba zaczął obawiać się, że nagłe drążenie tematu może wywołać zbytnią ciekawość czarodziei: a co, a kiedy, a po co … Lepiej pytanka sączyc powoli samemu udając stosunkowo mierne zainteresowanie, raczej wywołane nudą wędrówki, nizeli spowodować niepotrzebne zamieszanie. Kiedy ponownie bedzie okazja, zagai się znowu temat, niby sam z siebie przypadkiem wynikający. - Daleko do tego miejsca, gdzie pozostawiamy konie? - spytał Waellosa zastanawiając się, jak długo będą mieli jeszcze stosunkowo wygodną podróż ogladając okolicę z wysokości siodła.
- Kilka dni - odparł Inkwizytor.
- Trzeba będzie wcześniej odpocząć. - Siobhan ziewnęła i przeciągnęła się leniwie.
- Ciekawe, jak daleko jest nasza uciekinierka? - dumał głośni Stephen - natomiast co do odpoczynku, racja właściwie panno Siobhan, przecież nie dalibyśmy rady, ani nasze konie, gnać tyle. Jednak pewnie do popasu jeszcze chwila, zaś skoro nie pada, ani nic, całkiem mamy miłą wędrówkę..
 
Kelly jest offline