Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2014, 00:25   #17
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Mimo podejrzeń, że Kate nie mogła ich wiele wyprzedzić, jechali tak już cztery dni. Alfred denerwował się niesamowicie i narzekał, że jadą straszliwie wolno. Sam jednak z nieskrywaną przyjemnością udawał się na polowania. Pewnego razu przyniósł im pół sarny. Gdzie była druga połowa, nie mieli pojęcia, bo przecież żaden normalny pies nie pożarłby aż tyle.
- Całe szczęście, że pozwolili mi chociaż normalnie polować – burknął pewnego razu, kiedy Stephen wraz z Jackiem oporządzali półtuszę.
Co do Mieczy, byli niesamowicie sprawni. I uparci. Nie jadali, ani nie spali zresztą (jeśli w ogóle jadali i spali). Nikt nie musiał trzymać straży, bo robili to ci tajemniczy wojownicy, a na wszelkie propozycje pomocy odpowiadali niezmiennie, że jeśli ktokolwiek chce trzymać straż, może, jednak nie zmienia to faktu, że oni i tak będą to robić.
Mimo wszelkich obaw, do żadnego ataku nie doszło...

Słońce wstało jakieś cztery godziny temu i cała grupa była już w drodze, kiedy Miecz jadący na czele zatrzymał konia.
- Co się stało? – zapytał zaniepokojony Waelleos, mocniej chwytając swój kostur.
Jednak Miecz nie odpowiedział, tylko zeskoczył z siodła i ruszył dalej pieszo, zostawiając wierzchowca.
- Jedźmy dalej. – Odezwał się drugi Miecz, podjeżdżając i chwytając wodze wolnego konia.
No więc pojechali, nie usiłując już nawet wypytywać. Tajemniczy wojownicy mieli wiele dziwactw i na żadne pytania nigdy nie odpowiadali.
Może pognał za potrzebą, jak złośliwie stwierdził Alfred, jednak kilka metrów dalej nawet ów bożek przystanął, węsząc.
- Czuję wilki... – mruknął do Siobhan i Stephena.
Konie zaczęły się denerwować, kiedy coś zawyło kawałek przed nimi. Trwoga zalęgła się w ich sercach od wilczych głosów, jednak, jak się okazało, nie mieli powodu do obaw.
Kilka minut później dojechali do domku w lesie, przy którym znajdowały się zagrody, przepełnione wilkami. Blisko dwadzieścia wielkich stworów, które na widok koni zaczęły warczeć i kłapać zębami. W tym też momencie pojawił się z powrotem Miecz.
- Możemy jechać. – Oznajmił.
- Więcej gości! – usłyszeli dziewczęcy głos i z domku wyleciała blond włosa dziewczyna.


- Może zostaniecie na herbatę? – zapytała. - Daleko stąd do jakiejkolwiek wsi! Pewnie od dawna jesteście w drodze! Babcia ucieszy się, jeśli wstąpicie! – namawiała gorąco owa niewiasta.

Piękna chatka na kurzej stopce, tylko że bez owej stopki, właśnie przynajmniej tak jawiła się owa sytuacja Stephenowi, który niespecjalnie wiedział co rzec. Był chyba najmłodszym w tym gronie. Nie przepadał za takimi rzeczami oraz przekaz myślowy, który skierował do Alfreda był jasny: obawiał się pułapki. Jednocześnie jednak z innej strony, może owe niewiasty miały jakieś informacje o uciekającej Kate. Niepewnie spojrzał na Alfreda oraz Waellosa. Jakby nie było, mieli znacznie większą wiedzę oraz mozliwosci sprawdzenia sytuacji. Przecież chyba samotne kobiety nieczęsto mieszkają na środku lasu mając za towarzystwo wilki.
- Im szybciej wyruszymy, tym szybciej ją złapiemy - odparł mu w myślach poirytowany Alfred. Nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek spodziewał się pułapki.
- Tyle, że tak czy siak doszło południe, więc chwila popasu by się przydała nam oraz koniom. Ponadto skoro ścigamy Kate ona zaś tutaj jechała, może cokolwiek wiedząc na temat podróży naszej panny? Chyba jednak, że potrafisz przeczytać ich myśli - sprawdzał dalej Alfreda faeruński wojownik. Rzeczą wszak oczywistą jest, że nie on podejmował decyzję mając starszych zarówno rangą, jak doświadczeniem. Mógł jednak proponować oraz wskazywać wady oraz zalety sytuacji. Bóstwo chciało jechać dalej, lecz właściwie Alfred bywał nieco popędliwy, dlatego sensownie było mu pokazać rozmaite wyjścia oraz ich prawdopodobne implikacje. - Jedziemy czy zostajemy na chwilę rezygnując ze standardowego południowego popasu? Dystansu przy takim założeniu nie stracilibyśmy. Decydujesz jednak.
- Ja? Popędliwy?! - zawołał Alfred, że Stephen mimowolnie rozejrzał się, czy nikt poza nim tego nie usłyszał.
- Możemy skorzystać z zaproszenia, jeśli nikt nie widzi nic na przeciw - odparł dziewczynie Waelleos. -[i] Od dawna nie piliśmy prawedziwej herbaty.
- Czyli przyjmujemy, ale faktycznie nie możemy czekać, tyle, żeby konie odetchnęły, zaś jeźdźcy nieco wypoczęli - stanowczo wojownik nie chciał komentować Alfreda, który uniósł się potwierdzając jak złoto, swoją popędliwość. Zsiadł, albo własciwie zeskoczył ze swojego rumaka, podchodząc do Siobhan oraz podając jej rękę.
Siobhan popatrzyła podejrzliwe na blondwłosą podfruwajkę. Także ona spodziewała się zasadzki. Nauczyła się już od dawna nikomu w tym przedziwnym świecie nie ufać. Ale z drugiej strony Miecze nie protestowały, a wyglądali na tresowanych w sprawach wykrywania podstępów i niebezpieczeństw. No i w zasadzie co mogły zrobić dwie baby w obliczu takiej małej armii, jaką dysponowali? A i przy okazji może udałoby się jej coś podwędzić.
- Miła to propozycja, trzeba skorzystać. - dodała zachęcająco zrzucając z głowy obszerny kaptur.
- Babunia się ucieszy! - zawołała dziewaczyna, ruszając biegiem w stronę domku. - Babciu, babciu! Wstaw wodę na herbatę! Mamy gości!
Kiedy grupka weszła do środka, ich oczom ukazało się przytulne wnętrze, gdzie niemal każdą płaską powierzchnię zaścielały serwetki i dywany. Skąd były tu dywany…? W izbie ledwie starczało miejsca dla nich wszystkich, nawet jak Miecze pozostały na zewnątrz. Na bujanym fotelu, dziergając coś na drutach, siedziała owa babunia…
Miała wielkie oczy, a druty, na których robiła kolejną serwetę, okazały się jej własnymi pazurami. Były długie i poskręcane, jednak wywijała nimi sprawnie. Spomiędzy uśmiechniętych warg wystawały krzywe zębiska.


- Goście! - zaskrzeczała na ich widok.
- Mówiłam, babciu! - zawołała dziewczyna, wchodząc do izby z tacą, na ktorej niosła dzbanek, kilka filiżanek i miseczkę z ciasteczkami.
- Witamy szanowną panią oraz dziękujemy za propozycję gościny. Jesteśmy wędrowcami. Nie sprawimy kłopotu - powiedział wymuszając uśmiech wojownik, ponieważ chatka ani chybi przypominała domek Baby Jagi skrzyżowany ze starym legowiskiem wilkołaków, natomiast kły kobiety przypominały wampira. Naprawdę chciałby dowiedzieć się jedynie, czy nie wiedzieli czego na temat Kate oraz prysnąć. Liczył bowiem na to, że psowate postaci Alfred potrafiłby wyczuć każde kłamstwo. Taką właśnie prośbę przekazał mu swoimi myślami.
- Ale ona sprawi nam… - syknęła Siobhan niemal bezgłośnie przez zęby, które właśnie wykrzywiała w sztucznym uśmiechu. Rozglądała się po izbie z przyklejonym wyszczerzem i nie mogła oprzeć się poczuciu, że zaraz na to wszystko rzygnie. Z preferencją babcinych drutów rzecz jasna, które były aż nadmiernie urokliwe... Rozejrzała się za Alfredem, czując się przy nim trochę bezpieczniej. Postanowiła, że nic tutaj nie zje, ani nie wypije.
- Bardzo nam przyjemnie, że zechciałyście nas panie ugościć. To jest bardzo… Szlachetne! Niespokojne mamy czasy, a my tutaj stanowimy niezłą bandę potencjalnych zbirów. A panie się nie boją i w dodatku są same. Dwie kobiety! Kilka dni drogi od najbliższych zabudowań! Godne podziwu, doprawdy! Nikt pań tutaj nie ochrania? Jak też sobie radzicie ze wszystkim, zbóje, zapasy? Jak to ogarnąć? - zagaiła próbując wybadać teren. Nie patrzyła żadnej z nich w oczy obawiając się uroku. Jak dla niej sprawa była jasna - mają do czynienia z wiedźmami. Trzeba było zachować najwyższą ostrożność i uprzedzać każdy ich ruch, a przy tym wydawać się uprzejmym i zaangażowanym.
- Ach… słonko, potrafimy o siebie same zadbać - odparła “urocza” babunia.
- Hmm… to… bardzo przyjemnie urządzony domek… - powiedział Waelleos, zerkając w stronę drzwi, jakby chciał dostrzec Miecze.
- Siadajcie, proszę! - zawołała rozentuzjazmowana dziewczyna, wskazując kanapę. Jack chwilę się wahał, po czym przycupnął ostrożnie na rożku, a w jego ręce została wciśnięta filiżanka… z resztą w ręce pozostałych również.
- Nasiedzieliśmy się dość w siodłach. Miło rozprostować nogi - odparł grzecznie Inkwizytor.
Cyganka również nie zamierzała usiąść. Co prawda początkowo z rozpędu przykucnęła trochę nad kanapą, jednak ośmielona słowami Waellosa szybko porzuciła ten zamiar i wyprostowała się, udając, że najzwyczajniej w świecie złapał ją jakiś skurcz w biodrze. Lekko poczerwieniała ze wstydu i próbując zatuszować także i ten fakt, schowała twarz w filiżance i udawała, że pije.
- Nieczęsto miewacie tu gości, prawda? - skierowała pytanie do “słodkopierdzącej”, jak nazywała młódkę w myślach. Babunia za bardzo ją przerażała, by zwracać się do niej bezpośrednio. Nie chciała pytać wprost, byłoby to zbyt oczywiste, a co gorsza, postawiłoby to całą wyprawę w nietęgiej sytuacji, gdyby nagle się okazało, że Kate jest z jakiegoś powodu kluczowa dla wszystkich mieszkańców tego świata i każdy chce ją dopaść. Nie trzeba dodawać, że popadła w lekką paranoję po ostatnim ataku w zamtuzie.
- To już niemal dwa ksieżyce - odparła w zamyśleniu dziewczyna.
- Ano! Niewielu młodzieńców tutaj przybywa, a wypadałoby jakoś wydać latorośl! - dodała Babcia, zerkając na Jacka, który aż zakrztusił się herbatą.
- Babciu! - oburzyła się wnuczka.
- Kobiet pewnie tym bardziej nie przybywa. Nie każda potrafi się sprawdzić w konfrontacji z życiem tak dobrze jak wy dwie, pani. - Cyganka pozwoliła sobie na słaby żart, częściowo, żeby uratować Jacka, a częściowo, żeby nawrócić tok rozmowy na pożądany tor. Zaśmiała się też krótko, żeby dodać swojej wypowiedzi prawdziwości intencji.
- Jakoś sobie radzimy. Mamy też pieski do obrony - odparła Babcia.
- Pieski rzeczywiście przypominają bardziej wilki - przynał kobiecie wojownik. - Jednak faktycznie, jeśli poprzednio przechodził tędy ktoś dwa księżce temu, przynajmniej macie względny spokój.
- Ach… ten kupiec… wpadł na obiad - Babcia wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Przesłodki człowiek… przesłodki… - Pokiwała głową.
Wypowiedź babci, niezwykle dwuznaczna, wzbudziła kolejne pokłady ostrożności, pewnie nie tylko wewnątrz umysłu Stephena, który uśmiechał się na zewnątrz, ale jednocześnie rzucał podejrzliwe spojrzenia.
- Słodki kupiec to chyba ewenement, szanowna pani. Przeważnie bowiem są twardzi oraz nieprzyjemni od pracy, którą własnie uprawiają. Ale mniejsza - machnął ręką. Kobiety wszak, czy wilkołaczyce, czy jak tam twierdziły, że Kate tutaj nie było. Przypuszczał jednak, że rzucili tyle aluzji, co do przejeżdżających osób, że nawet gdyby nie chciały nic mówić, automatycznie przyszłaby im na myśl osoba, która jechała tutaj niedawno, czyli Kate. Jeśli natomiast tak było, powinni otrzymać tą informacje przez Alfreda. - Cóż, chyba będziemy musieli już jechać powoli, chociaż przyjemnie się rozmawiało - rzucił oględnie mimochodem, jakby całkiem naturalnie. czekał jednocześnie, niby wstając, nieby zbierając się, co powie Alfred, ktory miał się zająć umysłami leśnych kobiet.
- Ile razy mam tobie powtarzać, że mogę czytać WYŁĄCZNIE w myślach osób NIE z tego świata - przekazał mu poirytowany Alfred.
- Dobra jednak przecież mógłbyś być troszkę uprzejmiejszy. Dobra, spadajmy stąd, bowiem widać, że one albo nic nie wiedzą, albo nic nie powiedzą. Chociaż właściwie dziwne, skoro bowiem Kate tędy uciekała, musiała gdzieś przejeżdżać, chyba, że coś się stało. Słuchaj, nie znam się na tym, ale czy przypadkiem nie wyczuwasz jej jakoś po jakimś zapachu? - odpowiedział myślą. Jednocześnie Siobhan próbowała nadawać swoje myśli wprost do umysłu Alfreda.
- Ja bym tutaj jeszcze powęszyła, nie wiem, zanocowała… Może ją więżą, a stary babsztyl chce wypić jej krew celem odzyskania młodości… - na zewnątrz, podobnie jak wojownik, uśmiechała się słodko i z perfekcyjnie udawanym podziwem przyglądała się wszędobylskim ozdóbkom. Na głos zdecydowała się przebąknąć jedynie coś o zdumiewającym wnętrzu i ręce do detali gospodyń. Jednak wyszedł z tej wypowiedzi bełkot, ponieważ cyganka zbyt skupiała się na tym, co przekazać psu. Starowinka jednak nie skomentowała tego, tylko spojrzała na Siobhan zatroskana.
- Może chcecie u nas zostać? Na pewno jesteście zmęczeni.
- Nie! - wyrwało się Jackowi. - Emm… znaczy się… to się nie godzi, żeby tylu mężczyzn nocowało pod jednym dachem z uroczymi niewiastami… - dodał, błądząc spojrzeniem od Waelleosa do Stephena.
- Proszę zadecyduj - powiedział Waellosowi. - Właściwie trochę powinniśmy jechać - rzucił niepewnie. Bowiem jeśli ktokolwiek miałby jakąkolwiek informację na temat owych kobiet, kim mogłyby być, niewątpliwie własnie był to czarodziej Waellos. Osobiście nieco czuł stracha, ale może gdzieś tamte więziły Kate, bowiem, że łgały, było własciwie pewne. Zresztą trudno, żeby Waellos nie zdawał sobie z tego właśnie sprawy.
Stary mag jednak nie wyglądał na zaniepokojonego, raczej na… rozbawionego?
- Wybaczcie, drogie panie, jednak musimy ruszać w dalszą drogę - powiedział, na co Jack odetchnął z ulgą. - Ale z chęcią wypijemy herbatę… macie może biszkopty?
Siobhan była pewna, że młody uzdrowiciel z ledwością powstrzymuje się przed paniczną ucieczką. Z ledwością kontrolował mimikę. Usiadł sztywno na brzegu kanapy, sztywno trzymając filiżankę, jakby to była jego broń.
- Wobec tego ruszamy, przepraszamy szanowne panie za zakłócenie spokoju oraz miło jest nam, że zgodziły się panie nas goscić oraz uraczyć kubeczkiem naparu. Miłego dnia - wstał ruszając ku drzwiom wojownik, jakby nie było, także nie czuł się tutaj specjalnie dobrze.
Rada nie rada wstała także i Siobhan pociągając za sobą uzdrowiciela i wyrywając mu kurczowo trzymaną filiżankę z dłoni. Obie starała się wręczyć młódce z przepraszającym uśmiechem.
- To inspirujące was poznać. - dodała słodkim tonem. Wprawdzie powiedzmy, taki sobie Stephen pojęcia nie miał, na czym miałaby polegać owa inspiracja, jednak uśmeichał się również. Wprawdzie trochę sztucznie, ale co za problem? Mimo wszystko chyba faktycznie nie miały pojęcia, gdzie jest panna Kate? Przynajmniej bowiem Waellos powinien zdawać sobie sprawę ze stanowczej wagi wspomnianej informacji. Miast jednak dopytywać się, jakby olał sprawę, czyli jednak chyba ocenił, że nie tędy droga. Jeszcze pewnikiem Alfred mógł pobiegać, powąchać pod psią postacią okolicę, przynajmniej dookoła chałupy. Mając wspaniały nochal psi oraz umiejętność czytania myśli obcych, chyba mógłby wyczuć dziewczynę,gdyby rzeczywiście przebywała gdzieś skryta, albo gdyby tędy jakoś przechodziła lub konno przejeżdżała.
Alfred jednak nie palił się do biegania po okolicy. Czekał spokojnie przy koniach, oparłwszy łeb na wyciągniętych łapach i obserwował rozleniwionym spojrzeniem, jak wychodzą. Wilki w klatkach warczały i szczerzyły zęby, jednak żaden nie odważył się podejść do krat.
Babunia została w środku, a odprowadzała ich dziewczyna, namawiając, żeby zostali. Równocześnie zerkała na Jacka, który uporczywie starał się nie patrzeć na nią.
 
Kelly jest offline