Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2014, 12:08   #34
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Kiedyś modlitwa stanowiła rozmowę. Bóg był przyjacielem i subtelnie odpowiadał na każde moje wołanie. Jednak teraz mam wrażenie, że jestem rozbitkiem na bezludnej wyspie, a wszystko co posiadam, to komórka. Nie dość, że krzyczę do metalowego, sztucznego urządzenia, to de facto brakuje zasięgu i połączenie w ogóle nie jest nawiązane. Jednak wciąż krzyczę. Jestem świadomy, że powoli bateria się rozładowuje i niedługo zostanę pozbawiony chociażby cienia szansy na rozmowę. A ciepłe, morskie fale otulają moje stopy. Czuję narastającą ochotę, by rzucić w bok niesprawny telefon i zanurzyć się ciepłej pianie.

Podczas jednego ze snów rzeczywiście tak zrobiłem. Wolnym ruchem zmierzałem ku horyzontowi, chłonąc kojący skwar. Gdy fale już omywały mnie od stóp do głów, mrugnąłem oczami i okazało się, że płynę we krwi. Naturalny, zwykły charakter morza od początku był iluzją kryjącą szkarłat.

Na wyspie, na której się znalazłem, nie ma Boga, którego znałem. Pojawił się inny, nowy. Płynie we mnie, cyrkuluje wokół mnie. Vitae.

Tylko dzięki niej wciąż żyję i jedynie w niej mam szansę na przetrwanie.



Krople spływające z nadgarstka Mary kusiły wampira. Każdy krwawa łza pulsowała życiem, kryła się w niej magia. Przypominała boski nektar z Olimpu, czy może raczej ambrozję, dającą nieśmiertelność. Tkwiła w niej siła, której Ashfordowi brakowało. A jednak nie mógł po nią sięgnąć - bez względu na to, jak bardzo pragnął. Zakazany owoc, po skonsumowaniu którego będzie nieco mniej sobą, a bardziej niewolnikiem Mary. Wampir nie chciał podejmować żadnych pochopnych decyzji, których potem miałby żałować. Już teraz miał sobie wystarczająco dużo do zarzucenia.

Lecz takie podejście wcale nie koiło bólu łomoczącego o klatkę piersiową. Nie kazało ranom się zasklepiać, a mięśniom pulsować wigorem.

- Nie wiem, kim jesteś. Wyglądasz jak Mary, zachowujesz się jak Mary, lecz jeżeli naprawdę nią jesteś, to powinnaś pamiętać, jak doskonale Cook odgrywał Saschę Vlykosa. Możesz być wrogiem, który podszywa się pod moją matkę. Jeżeli w Wenecji Mary chciała mnie czegoś nauczyć, to jest to między innymi to, że teraz nie powinienem kosztować twojej krwi. Zarówno ty, jak i ja wiemy do czego to doprowadziłoby.

W rzeczywistości JD gdzieś głęboko w sercu wiedział, że rozmawia z Mary. Lecz gdy rozejrzał się po pokoju, jeszcze raz przeczytał krwawy napis na ścianie i ponownie przeniósł wzrok na wampirzycę, zastanowił się, jak wiele to zmienia. Ashford nie był pewny intencji swojej matki. Równie dobrze mogła manipulować wydarzeniami, nawet je tworzyć, by doprowadzić do tu i teraz - czyli wymówki, by uzależnić od siebie swojego potomka. Brujah nie wątpił, że Mary była do tego zdolna.

Ona była zdolna do wszystkiego.

- Jest tylko jeden sposób, byś mogła udowodnić, że naprawdę jesteś tym, za kogo się podajesz - rzekł Ashford, po czym przegryzł własny nadgarstek, a dwie eleganckie dziurki wnet zapełniły się płynem. - Wypij. Jeżeli jesteś Mary, to zrobisz to, aby twój potomek mógł przetrwać. Widzisz, poddaję cię próbie tak bardzo podobnej do tej weneckiej. Z tym, że wtedy ja miałem nie skosztować z pucharu, natomiast ty teraz… - nie dokończył, zamiast tego podsunął swój nadgarstek w kierunku wampirzycy. - Tylko to zweryfikuje czystość twoich intencji.

Odsunęła się instynktownie.

- Ty... gówniarzu... - słowa wypływały powoli, jakby kobieta starała sie opanować chęć zaklnięcia w innym języku. - Nie mamy na to czasu! Pij moją krew i spieprzamy.

Podsunęła nadgarstek bliżej pod usta JD. Miał wrażenie jak Bestia w jego wnętrzu szarpie i wyje, była jednak zbyt osłabiona, by przejąć kontrolę, dlatego w tej chwili to on był jej panem. Z uporem popatrzył na Mary, nie odsuwając ręki, nie siląc się nawet na dyskusję. Jego postawa nie uwzględniała apelacji.
W odpowiedzi matka spiorunowała go wzrokiem. Ta kobieta miała naturalny talent do przerażających spojrzeń. Mimo to wytrwał.

- Josephie Dawnie Ashford pragnę cię poinformować, że jesteś najwiekszym idiotą z jakim przyszło mi pracować.- Matka przyjęła ton rzeczowy, zimny, ale czy nie słyszał w nim też odrobiny podziwu? - Zrobię to. Ale będzie to ostatni raz, kiedy zgadzam się na taki test. Następnym razem umrzesz przez swój upór i wierz mi, to nie będzie kwestia mojego wyboru, bo przede wszystkim jestem Archontem i moim obowiązkiem jest pozostać sędzią niezawisłym. Rozumiesz?

Młody mężczyzna był już tak słaby, ze tylko skinął głową. Z westchnienie dezaprobaty, Mary pochyliła się nad nim i musnęła ustami krwawiący nadgarstek potomka. Żeby bardziej nie osłabić wampira, nie piła bezpośrednio z rany, JD czuł jednak, jak skrupulatnie zlizuje vitae, która przez czas trwania sporu, wypłynęła na powierzchnię. Kiedy skóra była niemal idealnie czysta, kobieta odsunęła się i ponownie podstawiła swój nadgarstek.

- A teraz pij, mój kłopotliwy potomku - powiedziała nadzwyczaj spokojnie.

Ashford uznał, że Mary nie oszukiwała i rzeczywiście - bez sztuczek - skosztowała jego Vitae. Bez dalszego wahania pochylił się nad jej nadgarstkiem i zaczął z całych sił ssać. Po kilku ekstatycznych łykach nieznacznie wycofał się, lecz nie przestawał przyjmować krwi wampirzycy. Rana w klatce piersiowej po kilku sekundach przestała być tak poważna, a następnie zasklepiła się. JD czuł napływające siły, aż w końcu…

Zaskoczył ich hałas dobiegający z niższych kondygnacji. Ashford prędko oderwał się od źródła Vitae i wymienił spojrzenie z Mary.

- Ktoś wyważa drzwi na parterze - powiedział na głos to, co oboje zauważyli. Stanął, skinieniem głowy podziękował za ratunek, po czym błyskawicznie narzucił na siebie spoczywającą na krześle obok koszulę. Chciał przykryć krwawe ślady na klatce piersiowej, które bez wątpienia zwracałyby uwagę podczas ewentualnej ucieczki w otoczeniu śmiertelników. - Masz plan? - zapytał. - Możemy spróbować wydostać się przez okno, a potem biec. Nie jest tak wysoko.

Mary skinęła głowa, na jej wargach pojawił się paskudny uśmiech, gdy wyjęła z podłużnej tuby na plecach srebrną karabelę.

- Mów ciszej - poinstruowała szeptem - Oni mają lepszy słuch od nas. Twój plan jest dobry. Ja wyskakuję pierwsza, ty po mnie. Spadaj na bark, wtedy nie połamiesz nóg.. Jeśli będą czekać, zajmę ich. Ty pędź jak najszybciej na wschód, potem skręć w lewo. Tam pod cukiernią stoi czerwone volvo. Drzwi są otwarte, kluczyki pod siedzeniem. Jeśli będą Cię gonić, odjeżdżaj. Spotkamy się w innej kryjówce. Jeśli nie, czekaj na mnie. No to trzy... czte... i... ry!

Po tych słowach kobieta rozpędziła się na przeciwległą ścianę i odbijając od niej - skoczyła prosto w okno - nie kłopocząc się nawet jego otwarciem. Trzask karoserii oraz wycie alarmu świadczyło o tym, że spadła na samochód - dorobek życia, któregoś z okolicznych mieszkańców.

JD wykorzystał kilka sekund na odnalezienie broni, którą dostał od Mary. Wziął ją, po czym przeżegnał się i skoczył przez otwór powstały po skoku wampirzycy. Spadł na stojącą nieopodal wraku pojazdu budkę, za dnia stanowiącą lokalny warzywniak. Natychmiast poczuł przeszywający ból barku, który po chwili nieco zelżał. Kątem oka ujrzał kilka kapust, które niczym rakiety pofrunęły po ulicy. Odbiły się rykoszetem od przypadkowych elementów, niejednokrotnie uderzając też w siebie - niczym kule bilardowe.

Nie oglądając się za siebie, pobiegł w kierunku wskazanym przez Mary. Mógłby znaleźć się przy samochodzie o wiele szybciej, korzystając z Akceleracji, lecz nie chciał marnować ani kropli drogocennej krwi. W końcu ujrzał cukiernię. Trudno byłoby jej nie dostrzec.


Wsiadł do czerwonego volvo od strony kierowcy. Kluczyk tkwił tam, gdzie powinien. Nie pozostawało nic innego, jak czekać na Mary.

Ostatnio dość często na nią czekał.
 
Ombrose jest offline