Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2014, 12:45   #122
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Cytat:
Badanie PSI szło dużo lepiej niż myśleliśmy. Wedle naszej tezy była to jedyna energia zdolna do interakcji z czwartym wymiarem. Istotą równie niepojętą co kolory widzialne wyłącznie dla insektów, czy dźwięki jakie wpadają wyłącznie do uszu psów.
Na pierwszy rzut oka nie rozumieliśmy tej idei. Linia X oznacza masę i materię. Linia Y to ściana jaką stanowił czwarty wymiar, oddzielający nas od alternatywnej rzeczywistości ziemi w wymiarze beta.
Ufałem jednak moim snom. Ufałem kościstej twarzy demona który mówił mi, aby szedł z tą ideą, gonił za źródłem PSI. Gonił za światem którego masa i materia są zupełnie odwrotne naszym.
Giatro szybko doszedł do wniosku, że powinniśmy skupić się na punkcie zerowy masy. Jeżeli blokada między-wymiarowa miała być gdzieś niestabilna, musiał to byś punkt, w którym obydwa nasze wymiary wyglądały tak samo. Gdzie nie miały masy ani materii. Gdzie mogło coś takiego się znajdować? Odpowiedź była prosta.

Stworzyliśmy specjalny rdzeń cybernetyczny. Składał się on z odbiornika i nadawcy. Pierwszą część zamontowaliśmy do androida, którego zadaniem było przekazywać nam doznania z podróży nadawcy.
Część nadawcza poleciała w kapsule w stronę czarnej dziury. Jej lot trwał kilka lat. Nie było to potrzebne.

Miałem w końcu kolejny sen. Spotkałem tą samą postać. Oprócz niej spotkałem we śnie również odbiornik. Mój sen...to był linia graniczna. Psi samo w sobie stanowiło dość potężną energię aby dostać się do czwartego wymiaru. "Nie wielu ma taką siłę" tłumaczyła mi istota. "Choć czarna dziura to dobry trop" dodawał, spoglądając na naszego androida.

Bez głębszego zastanowienia pozbyliśmy się naszego androida. Doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy kogoś dość potężnego aby znaleźć się w czwartym wymiarze, ale zarazem kogoś powiązanego z punktem zerowym. Poszukiwania zaczęliśmy w sierocińcach.
Użyliśmy starego testu Zenera. Opracowany system gry karcianej z 1930 roku wciąż funkcjonował jak powinien. Jeżeli dziecko było w stanie odgadnąć gdzie są pary, albo przeciwnie, naumyślnie nigdy tego nie robiło, musiało mieć duży potencjał psioniczny.
Potem przychodziły testy, nauka psioniki, badania osiągnięć.

Nazywała się Charlotte. Była największym osiągnięciem psioniki jakie widzieliśmy w życiu. Potrafiła kontrolować nawet grawitację. Jej umiejętności wydawały się wychodzić poza limit uznanego standardu formy, komendy i zakrzywienia. Byliśmy wniebowzięci.
Czym prędzej zamknęliśmy ją w naszych laboratoriach, pobieraliśmy próbki, wyczytywaliśmy dane. Szukaliśmy sposobu aby zamontować w niej odbiornik. W końcu udało się nam. Stworzyliśmy pierwszego człowieka połączonego z rdzeniem cybernetycznym.
Było jednak coś czego nie przemyśleliśmy. Jak zwykle.

Powyższy schemat pokazuje to co pierwszy, jednak z małą różnicą. Uwzględnia on linię Z odpowiedzialną za...czas.
Nasze nowe medium otworzyło przejście do czwartego wymiaru, jednakże przejście, niby dziura w spodniach rwało się i poszerzało po linii czasowej, rozłamując i destabilizując wymiar graniczny. Zaczął on dzielić się na przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. Psionicy o odpowiednich talentach mogli tam wejść zaledwie wciągnięci do środka przez tą zaplutą, demoniczną istotę która pokazała nam którędy iść w pierwszej kolejności.

Kazał się nazywać Albert. Albert Einstein.
Zawsze wiedziałem, że to imię to jakaś brednia. Mówiłem sobie jednak, "nie oceniaj po pozorach, piekło nie istnieje, to nie jest diabeł tylko kosmita czy inna cholera!" myliłem się.
Przybrał twarz mojego ulubionego profesora a potem zwabił mnie w swoje sidła, pilnując abym popełnił ten jeden błąd, którego on tak bardzo pragnął.
Jego wymiar był niestabilny. Mógł on go opuścić, mógł pojawić się gdziekolwiek w czasie od momentu powstania rozdarcia. Mógł również przepuszczać byty z alfy do bety i bety do alfy. Ona nas nienawidził. Tak. On po prostu nie lubił istnienia.
Był bytem któremu nie został przypisany żaden świat. Tkwił w tej nicości obserwując nas i ich a może i jeszcze innych, z innych, równoległych naszemu światów. Ale teraz dopiął swego.
Pojawiła się niestabilność. To była tylko kwestia czasu aż pozbawione granicy światy w poszarpanym kontinuum czasowym zwalą się jeden na drugi, wzajemnie zdestabilizują i poślą w cholerę, rujnując swój ład i istnienie. Nie było już balansu w naturze, entropii, niczego.
I ja jako jedyny zdałem sobie z tego sprawę.

Postanowiłem milczeć. Wykorzystywać wyrwę w czasie aby znaleźć sposób na naprawienie tego błędu. Najprostszym byłoby wyłączyć rdzeń za plecami Alberta. Ale jak to zrobić? Nim zdołałem znaleźć na to odpowiednią metodę było już za późno. Giatro, mój towarzysz porwał Charlotte dochodząc do tych samych faktów co ja i zniknął. Byłem wyprowadzony z równowagi. Nie miałem wyboru.
Postanowiłem udawać sojusznika Alberta, nienawidzącego świat mściciela, aż w końcu znajdę metodę na zapieczętowanie wyrwy. W tym czasie Giatro znalazł rozwiązanie na najgorsze. Jeżeli dojdzie do kolizji światów, psionicy którzy zjednali się z swoimi odpowiednikami z świata beta powinni być w stanie przekierować kreacją nowego świata aby był czymś więcej niż ruiną w kosmosie.
To wciąż jednak oznacza koniec wszystkiego.
Musi być inne rozwiązanie.
Póki co zdecydowaliśmy się działać oddzielnie, w ukryciu. Udawać nienawiść ku zmyłce Alberta. Chować fakty naukowe pod fantastycznym określeniami jak "królowie", "media". Zapewnić sobie, że jeżeli ktoś z przeszłości przyjdzie do nas, nie będzie w stanie wynieść żadnej sensownej informacji w przyszłość. Musimy być bezpieczni.
Henry z westchnięciem i mętlikiem w głowie zamknął swój naramienny komputer. Obejrzał się na zegarek. Już czas.
Powstał ciężko z kanapy, i powolnym krokiem dał się wprowadzić Yokiemu do pokoju przesłuchań. W środku znajdowała się Aurora z skrzyżowanymi na piersi rękoma. Obok niej stała Bangetsu z rękoma na biodrach.
- Usiądź. - podyktowała szefowa.


Kompleks naukowy Geenie.
Arnold przeprowadził Borysa przez las do jednej z wielu wierz na terenie ośrodka. Wydawało się, że wszystkie są identyczne. Nawet w kwestii wysokości. Różniły się tylko numerami na drzwiach. Był to jakiś niezrozumiały kod, mający mówić pracownikom co gdzie jest, ale jednocześnie zapewnić, że nieświadomi swego ludzie będą zgubieni niczym w labiryncie.
Zaprowadził go do laboratorium. Pełno było tu tub wypełnionych dziwnymi płynami, w niektórych pływały jakieś organizmy których Borys w życiu nie widział. Mutanty krzątały się od komputera do komputera, badając coś, spisując.
- Jaki typ zwierzęcia cię interesuje? - spytał Kozioł. Wyglądał na dumnego z prezentowanych Borysowi zasobów. Rosjanin był pewny, że ma przed oczami całe życie dziwacznego profesora genetyki.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 29-01-2014 o 13:51.
Fiath jest offline