Plan taktyczny Borysa okazał się - jak zawsze - świetny. Niestety - jak zawsze - nieudolność czynników zewnętrznych, w postaci kompanów Schwanza, uniemożliwiał jego pełną realizację. Ot na przykład teraz, nie chciało im się wystarczająco szybko strzelać do robactwa. Leniwe świnie! Zawsze musiał wszystko robić sam. - Quinn, spadamy stąd! -
Warknął do kusznika, po czym wykorzystując chwilowe zamieszanie wśród stworów, zwyczajnie nadepnął na najmniejszego z nich, rozgniatając go na miazgę. Po tym manewrze, odwrócił do wyjścia z pomieszczenia i zobaczył, że stara matrona zagradza je własnym tyłkiem. Powiedziałby, że chuj jej w dupę, ale w tych okolicznościach mogłoby to zostać źle zrozumiane...
Zamiast tego wypuścił z ręki pochodnie i zaszarżował na zagradzającego wejście stwora. Nie uderzał go jednak. Zamiast tego z histerycznym śmiechem i szaleństwem w oczach, z pełnego rozbiegu wbiegł na odwłok i wskoczył na „kark” potwora. - Wiśta! Wiśta, kurwo! Hahahahaha! -
Borys trzymał „kark” stwora w żelaznym uścisku a dłoń zacisnął u podstawy jednej z wyjących się macek i „używał” jej jak lejcy. Jednocześnie zdzielił bydlaka przez łeb tarczą. I jeszcze raz dla pewności. I jeszcze raz... Co jak, co, ale podejście do zwierząt to Borys miał znakomite. Żałował teraz, że nie wyposażył się na wyprawę w ostrogi. I kapelusz. Z jakiegoś powodu, wydał mu się w tej sytuacji właściwy.
Nie pomy na braki w wyposażeniu, „spiął” wierzchowca piętami, poganiając go do odsunięcia się od wejścia. - Wio!!! Wio!!! -
Ostatnio edytowane przez malahaj : 29-01-2014 o 22:11.
|