Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2014, 12:40   #37
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan bezradnie wzruszył ramionami.

Zamierzał grać kartą ciut wygładzonej prawdy, co chyba w tym mieście było najbliższe prawdzie jakiejkolwiek przy tak wysokim poziomie burżuazyjności w powietrzu.

-Teoretycznie odchowywano mnie na rusznikarza, a to że lepiej idzie mi wszystko po za składaniem broni to już inna sprawa.- przyznał bez oporów, upijając łyk szampana.

Był niezły.

-Chwilowo jednak bawię się w "wróbla pośród wron"... A może srok?- zmarszczył brwi, w tej udawanej refleksji.- A jak panna nazwałaby to barwne zbiegowisko, panno Lilly?

-Targowiskiem próżności...-
skwitowała krótko kobieta i dodała rozglądając się dookoła stwierdziła.- Tak więc. Wróbel? Mało nobilitująca rola.

-Czasami ochroniarz, czasami chłopiec na posyłki tych bogatszych od niego samego.-
wyjaśnił spokojnie Lockerby.- Chociaż chwilowo "nabieram ogłady", jak powiedziałaby moja pracodawczyni która zafundowała mi bilet na tę galę... To chyba taki wyszukany sposób aby powiedzieć "wieśniak z ciebie, zrób z tym coś".

Lockerby uśmiechnął się.

-Targowisko próżności... Przyznam, celnie pani określa to miejsce.

-Pracodawczyni? A któraż to?-
zapytała Lilly, która niestety większym zainteresowaniem wydawała się darzyć osobę, która zatrudniła Morgana, niż samego Morlocka.

Cóż, nie było to szczególnie niezwykłe, biorąc pod uwagę jak niskim poziomem wypchania portfela mógł pochwalić się rewolwerowiec.

Chociaż nie, źle! Tutaj już chyba liczyły się skrytki bankowe niż portfele.

-Panna McKay.- odparł swobodnie Lockerby.- Miałem... przyjemność, chronić jej brata. Ta strzelanina na gnomim kabarecie. Nic wielkiego ale chyba okazałem się wart jakiś bardziej długofalowych inwestycji w moją osobę...

Po opróżnieni kieliszka, spojrzał na stojąca obok butelkę.

-Jeszcze łyczka, panno Lilly?- zapytał uprzejmie, samemu przymierzając się do kolejnej porcji bąbelków.

-Nie... dziękuję.- uśmiechnęła się promiennie Lilly, która nadal trzymała pusty kieliszek... bardziej dla formalności, niż z potrzeby.- Panna McKay, słyszałam że jest dość ekscentryczną osobą z całej trójki rodzeństwa. A pan musi być: "gburowatym, zarozumiałym cykorem... sięgającym po przemoc, gdy brakuje agrumentów"... Tak właśnie pana opisała znana mi osoba.

Morgan uniósł brwi, a po chwili uśmiechnął się i dumnie wypiął pierś.

-Święci pańscy, toć to komplement biorąc pod uwagę jak ludzie wzajemnie obgadują się tutaj za plecami!- niemal wykrzyknął Lockerby, ignorując kilka spojrzeń wbitych w jego skromną osobę.

Następnie wzruszył ramionami, upijając łyk i godząc się na spokojnie z krytyką.

-Chociaż sam się tak nie postrzegam, są na tym świecie ludzie którzy mieli okazję poznać mnie z ciut odmiennej strony... Ta...- zastukał palcami w kielszek.- Chociaż ogółem staram się żeby moja... uczuciowość, trafiała w tych ludzi którzy swoim zachowaniem na nią zasłużyli. Ach tam, ale mniejsza o mnie! Czuję się jak pies na wybiegu. A pani? Po zachowaniu wnoszę że pani zajędzie jest bardziej powiązane z tak wysokimi sferami.

-Zajmuję się sprzedażą eterycznych olejków i innych egzotycznych ingrediencji. Oraz prowadzę salon odnowy biologicznej, przez niektóre zazdrosne języki zwanym salonem masażu.-
wyjaśniła w odpowiedzi Lilly z delikatnym uśmiechem na twarzy.- Oczywiście może czuć pan się zaproszony, aczkolwiek nie stać mnie jeszcze na udzielanie zniżek. I proszę tak nie krzyczeć. To niegrzeczne.

Zerknęła na Morgana dodając.- Obawiam się, że w moim fachu, ochroniarze rzadko bywają przydatni. A pan... jest w pracy, czy też szuka dodatkowego pracodawcy?

-Ostatnimi czasy panicz Samuel podobno trochę wyspokojniał, przez co musiałem dorabiać na boku, nie tylko u panny McKay...-
niby przypadkiem rozmasował bark, po czym uśmiechnął się, już całkiem szczerze.- Jeśli zechce pani poratować mnie jakąś robórką nie powiązaną z łażeniem po okolicach zbyt parszywych nawet jak na mnie, przyję ją z pocałowaniem ręki.

Na uwagę o krzykach, uśmeichnął się tylko.

-Widać proces odchamiania nie przebiega dostatecznie szybko... Zaś jeśli idzie o przydatność ochroniarza, nie wygląda pani na osobę mogącą miec wrogów innych niż kobiety zazdrosne o pani urodę.

Po paru sekundach ciszy Morgan zamrugał, kiedy dotarło do nieco co uleciało z jego ust, bez wcześniejszej konsultacji z mózgiem.

Dekolt azjatki działał negatywnie na poziom jego koncentracji.

Ta świadoma jego spojrzenia, przyłożyła dłoń do swych piersi i dodała.- Obawiam się, że nie zatrudniam ochroniarzy i rewolwerowców. Ale będę pamiętała o pańskiej ofercie... choć wątpię bym miała okazję z niej skorzystać. Ale może są inni? Panna McKay ma znacznie szersze znajomości ode mnie.

-Nie tylko na rewolwerach się znam...-
wykrztusił z trudem Morgan, świadom że chyba powoli traci kontrolę za równo nad sytuacją, co nad sobą.

I jeszcze to Boign! Boign!

W ostateczności Lockerby wbił oczy w malowidło nad głową panny Bowary i na szybko opróżnił swój kieliszek. Tam też były piersi, ale ciut mniej interesujące od tych na żywo.

-Zawsze mogę w ostateczności odwiedzić pani salon...- zagaił, siląc się na spokój.

Tak, zdecydowanie był już spalony.

-Zapraszam. Mamy różne masaże. I niespodzianki dla stałych klientów.- jej głos brzmiał żartobliwie... i niezwykle zmysłowo zarazem. Nalała sobie i Morganowi trunku do kieliszków, ale swojego nie tknęła. Zamiast tego spytała.- A na czym jeszcze się pan znanie, panie... Nazwisko chyba mi umknęło.

-Ech, znów moje chamstwo wychodzi...-
mężczyzna przewrócił oczami, ujął wolną dłoń Lilli, pokłonił się w mocno staromodnym stylu który zaobserwował u Jebadiaha i musnął wargami wierzch dłoni panny Bowary.- Morgan Lockerby. Cała przyjemność po mojej stronie.

-Tak więc, na czym się pan zna poza rewolwerami panie Lockerby?- zapytała z uśmiechem kobieta, nie dając po sobie poznać czy rozpoznaje nazwisko. Być może w ogóle go nie kojarzyła.

-Moim atutem jest urok osobisty i niezwykła elastyczność przystosowywania się do otoczenia.- odparł Morgan, uśmiechając się.- A mówiąc już mniej ładnie, nie mam problemu z byciem chłopcem na posyłki, kiedy to sprawa wymaga pewnej dyskrecji...

Wyjaśnienie dodał ciszej i wzruszył ramionami.

-Rzecz jasna chłopak z prowincji nie pogardzi też... zwyczajniejszymi pracami.

-Ciesielką, powożeniem i takimi tak?-
zapytała upewniając się Lilly i chichocząc dodała.- Zaś co do uroku osobistego... jest to cecha dość subiektywnie odbierana. Drogi Samuel nie zauważył jakoś pana uroku, nieprawdaż?

-Och, nie zależło mi żeby docenił mój urok osobisty, lecz żeby z łaski swojej nie wdawał się w strzelaninę w malutkim, dwustrzałowym pistolecikiem przeciwko cięzko uzbrojonej bandzie szturmującej lokal, w którym zdązył sie już wstawić.-
odparł gładko Lockerby, wzruszając ramionami.- Ale fakt, przyznaję panience rację, urok osobisty to kryterium tak rozmyte i niejednozaczne że powoływać może się na nie chyba każdy.

- Dziwi mnie też inna sprawa.
- uśmiechnęła się wesoło Lilly i upiła nieco trunku.- Trochę mało aktywnie szuka pan potencjalnych pracowców. Czyżby tak bardzo przykuła pana do mnie, moja... aparycja?

Morgan zamarł, nie spodziewając się takiej otwartości ze strony rozmówczyni.

Niepewnie podrapał się po głowie, uśmiechnął krótko w sposób mówiący "chwileczkę, myślę", przebiegł wzrokiem po otaczającym go tłumie po czym już ze szczerą bezradnościa rozłożył ręce.

-Dziwi się panienka?

-Ależ skąd. Przywykłam do takiego odbierania mojej osoby, panie Lockerby
.- odparła z lisim uśmieszkiem kobieta.- Nie wiem jednak do jakich niewiast pan przywykł, spodziewając się że tego nie zauważę, skoro mój strój podkreśla atuty mojej urody z całkowitą premedytacją.

-Do tej pory miałem kontakt z... cholera, jakby to ująć...-
mężczyzna bezwiednei przeczesał dłonią włosy.- Chociaż w sumie nie ma chyba słowa określającego niewiasty świadome swojej urody i powodzenia które jednocześnie na siłę zgrywają niewinne i skromne panienki, przy jednoczesnym katowaniu tymi że ewentualnych adoratorów.

-Wyciąga pan zbyt pochopne wnioski Morganie Lockerby.-
odparła Lilly uśmiechając się pobłażliwie.- Nie szukam męża, adoratora czy kochanka. Niech pan nie myśli, że pana chłopięcy czarm, wystarczy by podbić każde kobiece serduszko.

Rozejrzała się dookoła dodając.-Nie. Ja tu jestem w celach towarzysko-biznesowych, a pan...Charlotte z panem pogrywała, czy też już do innej damy tutaj zdążył pan smalić już cholewki?

Morgan zaśmiał się cicho.

-Szczerze powiedziawszy nie wiem kto do tej pory pogrywa mną najbardziej, ale szczerze powiedziawszy nie przeszkadza mi to tak długo jak ktoś mi za to płaci a wszystko to nie jest bezpośrednio związane z groźbą urtaty życia lub zdrowia. Co do mojego uroku zaś, smalenie cholewek traktuje bardziej jak hobby, a kobiece serca chyba nigdy nie pozostaną być dla mnie tajemnicą... No ale cóż...

Morgan ukłonił się, musnął wargami wierzch dłoni panny Bowary i wyprostował się z uśmiechem.

-Miło było panienkę poznać i zapewniam że chęcią odwiedzę pani sklep przy pierwszej sposobności. Pozostaje mi tylko liczyć że pozostali goście będą chociaż w połowie tak czarujący jak pani. Owocnego osiagania celów... towarzysko-bieznesowych.

-Na pana miejscu uważał z tym hobby. Może się zemścić na panu.-
odparła chichocząc Lilly i odsunęła dłoń od Morgana.

-Tylko zawodowcy w tej kwestii powinni obawiać się zemsty... Ja jestem ledwie uzdolnionym amatorem. Miłego wieczoru.

Skinąwszy rozmówczyni głową Morgan oddalił się, nie będąc w gruncie rzeczy pewnym czy cokolwiek zdołał osiągnąć w związku z panną Bowary... Przynajmniej miał za sobą pierwszy kontakt.

Tajemniczy krasnolud trzymał się raczej na uboczu, choć widać było że ma tu wielu znajomych. Od czasu do czasu bowiem przeprowadzał krótkie rozmowy to z jednym, to z drugim uczestnikiem tego przyjęcia. A czasem i z uczestniczką.

Jak to krasnolud trzymał się bliską zakąsek i przekąsek. Od czasu do czasu coś popijając.

Morgan zaś, kręcąc się tu i tam, co jakiś czas uśmiechając się do nielicznych widocznym w tłumie ślicznotek oraz popijając z trzymanego w ręku kieliszka metodycznie zbliżał się do stołu, by spokojnie chwycić mały, porcelanowy talerzyk i spojrzeć na jedzenie wystawione do poczęstunku gości.

Wtedy też zamarł.

-Na wszystko co święte...- wymamrotał, ostroznie podnosząc małą ośmiorniczkę wbitą na drewniany patyczek.- To to je się w wyższych sferach... ?

Przed oczami mignęła mu niesławna rycina u azjatyckiego kupca.

Krasnolud który znajdował się blisko Morgana, uprzejmie nie zauważył zachowania Lockerby'ego. Kelner który był w pobliżu tak samo, tyle że on zgromił "prostaka" spojrzeniem.

-Raz kozie śmierć...- mruknął Morlock, wkładając bezkręgowca do ust na raz.

Po dłuższej chwili z dość niepewną miną wzruszył ramionami.

-Niezłe...- pomyślał, na wszelki wypadek nalewając sobie szampana do kieliszka.

Z dwojga złego jego wzrok padł na stojącego obok brodacza.

-Niezwykle imponująca premiera.- zagadnął, nie mając pojęcia jak inaczej rozpocząć rozmowę z kimś kto wcześniej wypalał mu wzrokiem dziurę z tyłu głowy.- Chociaż muszę przyznać że fabuła wydawała mi się ciut naciągana.

Motyw z mężem ukrytym pod stołem gdy żona wodziła za nos niechcianego gacha była... równie komiczna co absurdalna.

-Tak, tak w istocie. Bardzo... śmieszne, chyba.- potwierdził brodacz i wzruszając ramionami dodał.- Zapewne... absurdalne. Obawiam się, że nie do końca ją zrozumiałem.

-Miło mi więc powiedzieć że nie jest pan w tym osamotniony
.- mężczyzna skinął krasnoludowi głową i wyciągnął doń rękę.- Morgan Lockerby.

-Brian O’Maley.-
przedstawił się krasnolud po chwili wahania

Morgan zmarszczył lekko brew, myśląc intensywnie.

-Z "tych" O'Maleyów?- zapytał po chwili, kiedy szare komórki zaczęły zderzać się w odpowiedni sposób.- Związek Zawodowy Dokerów, jeśli dobrze pamiętam? Z góry też przepraszam za ewentualny brak wiedzy na temat miasta, ale przez dłuższy czas nie było mnie w New Heaven.

-Nie. W zasadzie to nie. Choć co prawda jestem dalekim kuzynem Sheamusa, to nie mam wiele wspólnego z interesami związku, poza okazyjnym reprezentowaniem go w sądzie. Jestem adwokatem
.- wyjaśnił pospiecznie Brian. I odruchowo sięgnął do wewnętrznej klapy marynarki.- Brian O'Maley, obrońca maluczkich.

Po czym podał wizytówkę Morganowi z adresem i nazwiskiem, oraz godzinami urzędowania.

Morgan uśmiechnął się lekko i ze skinieniem głowy przyjął wizytówkę.

-Mam nadzieję że nie będę nigdy w sytuacji gdy pana pomoc będzie mi potrzebna, jeśli jednak tak się stanie dobrze będę wiedział do kogo mam się zgłosić.- rzekł spokojnie, chowając kartonik do wewnętrznej kieszeni kamizelki.- Ale skoro nie lubi pan opery, co pan tu robi? Ja dostałem zlecenie od pracodawcy aby się ciut ucywilizować, ale pan... ?

-Nie samą obroną maluczkich krasnolud żyje. Trzeba się udzielać w towarzystwie.-
odparł wymijająco Brian sięgając po jakąś zakąskę.- Poza tym to trochę stereotypowe myślenie, że każdy krasnolud gania jak nie z toporem, to kilofem. Mamy już erę Rozumu w końcu.

-Ostatni krasnolud jakiego spotkałem bardzo zasadniczo zaprzeczał temu stereotypowi, biegając dookoła z lutnią w ręku i bawiąc się w barda.
- Morgan zaśmiał się cicho, tym razem ryzykując krewetek.

Też były całkiem niezłe.

-Ogółem, i tak pewnie radzi pan sobie w towarzystwie lepiej niż ja.

-Przywykłem.-
odparł enigmatycznie Brian i rozejrzawszy się dookoła dodał.-Część z nich to moi klienci, panie Lockerby.

-Czyli faktycznie nie specjalizuje się pan tylko w maluczkich
.- rewolwerowiec również rozejrzał się dookoła.- Mój problem polega zaś nie tyle na braku manier, bo gdybym miał nóż na gardle pewnie dałbym radę zgrywać dżentelmena. Największą kłodą pod nogami u mojej skromnej osoby to ogromny brak w znajomościach. Znam tu osobiście z cztery... może pięć osób.

-Ja sam nie wyżyję z bronienia tylko mieszkańców Downtown
.- odparł krasnolud i wzruszył ramionami.- A i bycie najemnikiem z Downtown nie wymaga takich częstych wizyt w Operze, nieprawdaż?

Morgan uśmiechnął się lekko, poruszając trzymanym w ręku kieliszkiem tak aby wymieszać jego zawartość.

-A skąd u pana taka niespodziewana dygresja, panie O'Maley? Najemnicy nie mają zwykle za dużo wspólnego z prawinikami broniącymi maluczkich...

-Cóż... Mam swoje uszy w dokach. W końcu jestem O'Maley
.- odparł enigmatycznie krasnolud upijając nieco trunku. I wydając się nie zainteresowany rozwijaniem tego tematu.

-Bardziej zastanawia mnie co dokładnie zasłyszały pana uszy na mój temat...- Morgan wzruszył ramionami, znów upijając łyk szampana.

-Tajemnica zawodowa. Przykro mi nie udzielam takich informacji.- odparł dyplomatycznie krasnolud.

Tym razem Lockerby zaśmiał się, nie mając szczególnej ochoty grozić krasnoludowi.

-A zdradzi mi pan chociaż jak wielu osób równie... osłyszanych co pan mogę się spodziewać na tym nieszczęsnym bankiecie?

-Wątpię by wielu, sprawy Downtown nie docierają na salony takie jak ten.
- wzruszył ramionam Brian.

-Jestem niemal pocieszony...- wzruszył lekko ramionami.- Czy mam traktować tą wizytówkę jako ewentualny sygnał że mógłby pan być zainteresowany usługami takiej osoby jak ja, czy też jest to zwyczajna uprzejmość względem najemnika z Downtown?

-Zwykła uprzejmość. Nie zajmuję się sprawami, które wymagały by najemników.-
stwierdził w odpowiedzi krasnolud.- Jestem uczciwie pracującym prawnikiem, choć znalazło by się parę osób, które chciało by mnie przyłapać na nieuczciwych interesach, tylko dlatego że mam O'Maley na nazwisko.

-Ale chyba to i tak lepsze niż Kraken, hm?-
Lockerby uśmiechnął się leciutko nad brzegiem kieliszka.

-Nie wymawiaj przy mnie tego nazwiska McKrakenowie to odwieczny wróg O'Maleyów. Rodowa wendetta sięgająca setek pokoleń wstecz.-burknął gniewnie krasnolud i upił nieco trunku.- Ale to już nie czasy kiedy się szło z toporem na twierdzę wroga. Dzisiaj rządzi prawo i kruczki w nim ukryte.

-Chociaż zakładam że O'Maleyowie są chyba ciut lepiej postrzegani od McKrakenów. Nawet tutaj na sali słyszałem deliberacje na temat negatywnego wpływu na miastu ze strony jego... interesów.

-Doprawdy? Mam wrażenie, że jest odwrotnie. Związki zawodowe są postrzegane jako samo zło.-
odparł Brian O'Maley.- Jakby były niezgodne z prawem. Ech... a stare gildie to co? Ich isnienie jest część tradycji, zawsze gwarantowało jakość produktów, ale... pracodawcze pijawki wolą uprawiać wyzysk klasy robotniczej nie dbając wcale o swych podwładnych.

-Szczerze powiedziawszy wolę nie zagłębiać się w politykę tego miasta tak długo jak nie mam w tym jakiś widocznych zysków. Może i to złe podejście, ale bezpieczne.
- Morlock odłożył pusty talerzyk i poprawił krawat.- Mimo to, dzięki za rozmowę, panie O'Maley. Jeśli wpadnę w jakieś kłopoty, będę wiedział do kogo się zgłosić.

Spokojnie wyciągnął rękę w stronę brodacza.

-Nie ma sprawy. Zawszę chętnie pomagam obywatelom tego miasta.- odparł z uśmiechem krasnolud.

Morgan skinął z uśmiechem głową i odszedł, by wtopić się w tłum.

Kelner, któremu Lockerby wcisnął kilka dolarów okazał się posiadać sporo informacji o starszym rozmówcy panny McKay.
Jefferson D’Arcy arkanista, profesor na uniwersytecie, znany wykładowca i świetny mówca, radny w Radzie Miejskiej, zadeklarowany pacyfista i zwolennik ograniczenia dostępu do broni, jak i wzmocnienia kompetencji policji.

Interesujący osobnik jak na standardy New Heaven. Wart poznania.

I szczęśliwie, ruszył najwyraźniej w stronę toalety kiedy to bąbelki odezwały się w jego brzuchu, chcąc natychmiastowej wolności.

Łazience operowej niewiele można było zarzucić. Wyglądała lepiej niż pokój w którym sypiał Morgan. Kilka pomieszczeń dumania, lustra w złoconych oprawach nad umywalkami, pisuary, boy z ręcznikami w rogu. I sam D'Arcy pozbywający się nadmiaru trunków w ich urynalnej formie.

Morgan jak gdyby nigdy nic stanął dwa pisuary dalej, również rozpoczynając proces pozbywania się nadmiaru szampana.

-Te bąbelki przelatują przez człowieka jak cholerne tornado.- zagadnął jowialnym tonem toaletowych pogaduch, spokojnie wpatrując się w ścianę przed sobą.- A najgorsze jest to że człowiek zawsze ma wrażenie że wcale tyle tego nie wypił...

-To prawda. A potem kusi by pić kolejne i zanim się człowiek zorientuje, budzi się w obcym łóżku... lub na ławce w parku.-
odparł Jefferson zajęty opróżnianiem pęcherza.

-W takim razie musi pan pochodzić z bardzo dobrej dzielnicy skoro parki i cudze łóżka to najgorsze perspektywy przebudzeń po przepitej nocy.- Morgan zaśmiał się cicho i dopiero rzucił okiem na rozmówcę, marszcząc brew.- Hmmm... Ja chyba pana skądś kojarzę... Czy to aby nie pan ratował panienkę Charlotte od tej hordy namolnych adoratorów poprzez konwersację?

-Kogo? Och tak...Pannę Mc'Kay . Nie nazwałbym tego ratowaniem. Jest pan chyba dość blisko z nią skoro pozwala pan sobie na nazywanie po imieniu?-
zapytał Jefferson nie wykazując jednak większego zainteresowania odpowiedzią.

-To jej zawdzięczam wizytę w tym przybytku kultury.- odparł spokojnie Lockerby, przenosząc ciężar ciała z pięt na czubki palców.- O ile dobrze zrozumiałem jej intencje, zostałem uznany za wartego inwestycji w odchamianie mojej osoby... Chociaż przyznam, sama sztuka była widowiskowa, więcej bym z niej wyniósł gdyby śpiewali po naszemu...

- Należy doceniać kulturę innych krain, nawet jeśli jej nie rozumie. To zawsze sprzyja rozwojowi.-
odparł D'Arcy kończąc odlewanie się. Szybko uporawszy się z zapięciem spodni, ruszył w kierunku umywalki.

Po kilkunastu sekundach dołączył doń Morlock, również zaprzyjaźniając się z mydłem i wodą. W ciut mniej wyszukanym towarzystwie rzuciłby markowym tekstem starego Jebadiaha "Są ludzie których rodzice uczyli myć ręce po sikaniu, i są ludzie których rodzice uczyli nie sikać po rękach".

W tym wypadku chyba by jednak nie wypalił.

-Biorąc pod uwagę że motorem tego miasta są po równo przedstawiciele niemal wszystkich ras, muszę się z panem zgodzić.- przyznał, spłukując mydliny z dłoni.- Chociaż niektóre niechlubne przypadki są raczej hamulcem...

-Zawsze są niechlubne przypadki. Od tego jednak mamy prawa i siły porządkowe.
- Jefferson szybko uporał się z umyciem rąk i wyciągnął dłonie w kierunku boya. Ten podał mu ręcznik, którym D'Arcy zaczął szybko wycierać ręce.

-Powodzenia w naprostowywaniu tego miasta.- rzucił przez ramię Morgan, kiedy D'Arcy zaczął kierować się ku drzwiom.

-Dziękuję. To miłe, być docenianym.- odparł D'Arcy opuszczając pomieszczenie.

Cóż, profesor musiał się naprawdę zdziwić kiedy nietypowo rozgadany towarzysz pisuarowych zmagań z własnym pęcherzem dogonił go, zwolnił trochę i poprawił klapy marynarki, idąc po opustoszałym korytarzu.

-A już tak na poważnie, w biurze Marshala Springfielda dane mi było usłyszeć o pewnej dziennikarce, dość mocno irytującej rodzinę Cicione... Nie wiem czy to idealistka podobna do pana, czy też dziewucha ciut zbyt wygłodniała sensacji do gazety, ale kiedy sam Springfield zostaje proszony o uspokojenie jej zapędów dla jej bezpieczeństwa...

Przerwał znacząco, ciut zwalniając kroku.

-Cóż... Domyślam się o kogo chodzi.- odparł Jefferson nie starając się ukrywać swej irytacji.- Obawiam się, że ta kobieta jest jak ogień. Barwna, żywiołowa, być może pełna dobrych chęci, ale jej działania i radykalne opinie, pozostawiają po sobie jedynie dymiące zgliszcza. Nie jest podobna do mnie. Ja... próbuję zmienić to miasto na lepsza. Ona nawołuje do zamieszek.

Odetchnął głęboko uspokajając się.- Jednakże nie życzę jej źle. I wolałbym, żeby nie prowokowała elementów przestępczych do radykalnych działań. Nie chcę powtórki masakry sprzed czterech lat.

Spojrzał na Morgana dodając.- Niemniej, ona jest dziennikarką i nie można jej zabronić uprawiania zawodu. A co najwyżej zaskarżyć artykuły do sądu. Nie mogę nic w jej sprawie zrobić. To pana znajoma?

-Nie, ale mam wrażenie że szybko się to zmieni...-
odparł spokojnie Morgan.- Kiedy byłem szczeniakiem, widziałem to miasto w znacznie lepszej kondycji, w jaśniejszych barwach. Miło byłoby gdyby sytuacja poprawiła się chociaż odrobinę... Zamieszki sprzed czterech lat?

-Zamieszki zdarzają się częściej, zwłaszcza w dokach. Ale poważna masakra była jakieś cztery lata temu. Pomiędzy Cycione, a Triadami. Pięciu szefów Triad zostało napadniętych i zamordowanych wraz obstawą podczas wspólnego zebrania w restauracji z owocami. Sam budynek był podziurawiony kulami i wybuchami magicznymi, że nadawał się tylko do zburzenia. Cóż... to ponoć był odwet, za morderstwa wśród gnomów...chyba?-
Jefferson wzruszył ramionami.- Nie wiem, nie znam za bardzo przestępczej działalności i układach panujących w półświatku przestępczym miasta.

-Więc jak taka narwana dziewczyna miałaby wywołać zamieszki?
- zainteresował się Morgan.- I jak jej w ogóle na imię?

-Nie wiem. Nikt nie. Artykuły podpisuje swoim pseudonimem "Misako Cheung". Prawdziwa tożsamość jest znana tylko redakcji, z tego co wiem
.- rzekł Jefferson i po chwili dodał.- Może jeszcze nie teraz, ale prędzej czy później... narobi kłopotów sobie i miastu. W tym się muszę zgodzić z policją. Jej artykuły w Heavenly Herald są popularne i sprawiają, że jest nazywana głosem ludu. Ale też ich napastliwość wobec władz miasta, wzmacnia negatywne nastroju wśród mieszkańców... zwłaszcza Downtown. To nie może skończyć się dobrze.

-Rozumiem...-
Morgan skinął głową, a następnie tuż przed wejściem na salę bankietową wyciągnął rękę w stronę rozmówcy.- Lockerby. Jeśli dobrze słyszałem, jest pan pacyfistą, więc w razie kłopotów o określonej tematyce polecam się na przyszłość.

-Wątpię. Nie uznaję przemocy i nie używam broni. Moi współpracownicy również.-
odparł szybko D'Arcy.

-Oby ci, których pan irytuje, wyznawali podobne wartości...

- Magia mnie chroni.-
odparł w odpowiedzi Jefferson.- Nie wszystkie zaklęcia zostały stworzone, by niszczyć i zabijać.

-Mam szczerą nadzieję, że mam pan rację. Miłej nocy, profesorze D'Arcy
.- odparł spokojnie Lockerby, kiwając rozmówcy głową.

Na którymś parapecie niedaleko wyjścia schował za zasłoną butelkę szampana.

Jefferson nie zdążył odpowiedzieć, zaczepiony przez parę arystokratów i wciągnięty w rozmowę.

Cóż… Opuszczenie Opery z butelką zacnego trunku ukrytą w kieszeni płaszcza było jak najbardziej rozsądną decyzją.

Pod drzwiami Morgan odebrał rzecz jasna swój dwustrzałowy pistolecik z depozytu, oglądając go uważnie i upewniając się, że nikt przy nim nie majstrował. W ostateczności jednak przypiął go do wnętrza rękawa i pewnym krokiem ruszył przez górne miasto, kierując się do rezydencji państwa McKay.

Na wszelki wypadek pokluczył jednak to tu, to tam, korzystając z bocznych alejek i przejść, by w ostateczności skorzystać z tylnej furtki dla służby i zapukać do drzwi kuchennych.

Na twarzy rewolwerowca zakwitnął szeroki uśmiech kiedy drzwi otworzyła mu Antonina.

Może i przelotny romans, ale dziewczyna poprawiała mu nastrój.

-Mhorgan!- wykrzyknęła z tym swoim przesadzonym akcentem po czym zamilkła, kiedy kochanek chwycił ją w talii, przechylił i pocałował w usta.

Lekko uderzyła go pięściami po ramieniu.

-Świntuch…- mruknęła z figlarnym uśmiechem.

-Może… Ale z prezentem.- odparł Morgan, wyjmując z kieszeni butelkę szampana.- Zainteresowana?

-Zawsze!-
szepnęła konspiracyjnie Antonina, łapiąc kochanka za rękę i ciągnąc go na górę.

Cóż, nie wszystko poszło po myśli Morgana, ale było całkiem miło.

Po pierwsze, za równo sukieneczka Tośki co spodnie Lockerby’ego zostały na swoim miejscu, mimo ciut wybujałych oczekiwań ze strony awanturnika. Prawda, kiedy Morgan usiadł na fotelu a Antonina na Morganie praktycznie obowiązkową częścią wieczoru okazały się czułe słówka i dość częste pocałunki, ale pod wpływem świec i romantycznej atmosfery śliczna pokojówka ukierunkowała się w dość nietypowy tok spędzenia wieczoru.

Zaczęła opowiadać.

O starym kontynencie, o jego wspaniałościach, krajach o których Lockerby słyszał tylko z nazwy, opowiadań żeglarzy lub też wcale o nich nie słyszał. Szczęśliwie, opowiadając dziewczyna nie popadła całkowicie w nostalgie, przez co dłonie rewolwerowca błądzące po jej nóżkach i jego usta znajdujące sobie miejsce na jej szyi i dekolcie były witane dekoltem i anegdotami, nie do końca historycznymi, o każdym z krajów.

W ostateczności późną nocą Morgan znów stanął w progu tylnych drzwi rezydencji panny Charlotte, trzymając w ramionach Antoninę.

Dźwięk towarzyszący rozłączeniu się ich ust był trudny do opisania.

-Możhe nhastępnym rhazem ja odwiedzę ciebie?- zagadnęła wesoło służka, poprawiając krawat kochanka i pukając go palcem w nos.

Morgan uśmiechnął się blado.

-Oj, raczej zły pomysł biorąc pod uwagę gdzie teraz mieszkam… Nie chciałabyś schodzić do niższego miasta po to by się ze mną spotkać… Ale spokojnie, niedługo może będzie stać mnie na własne lokum…

-Cudownie!-
pisnęła dziewczyna, odsuwając się od rewolwerowca w pomiętej sukience.- Jak tylko je wykupisz, trzeba to będzie uczcić… A niższego miasta się nie boję.

Morgan uśmiechnął się tylko kiedy puściła mu oko i zamknęła za kształtną pupką drzwi.

Dotarcie do Ostrygi było dość niewyraźną podróżą, głównie z powodu myśli Lockerby’ego unoszących się gdzieś w okolicach dekoltu Antoniny.


***


Morgan zszedł z góry, zmarszczył brwi a w ostateczności podszedł do nowego barmana, wspierając się łokciami o kontuar.

-Witam. Gdzie Amelia.- zapytał bez zbędnych wstępów, kładąc dwa dolce przeznaczone pod opłacenie śniadania.

-Nie mam pojęcia. Poprosiła mnie rano o zajęcie się barem pod jej nieobecność i tyle ją widziałem.- wyjaśnił mężczyzna pobierając opłatę i mówiąc. -Ty pewnie jesteś Morgan Lockerby, prawda?

-Zgadza się... Mówiła kiedy wróci?
- zapytał, chwilowo tylko trochę zaniepokojony.

-Nie. Nie mówiła. - odparł mężczyzna i potarł podbródek w zastanowieniu.- To trochę niepokojące, nieprawdaż?

-A czy powiedziała ci cokolwiek?-
westchnął rewolwerowiec, powoli tracąc chęci na śniadanie.

Kątem oka sprawdził czy na sali jest gdzieś wyjec, kategoryzowany przez Morgana nie jako personel ale bardziej jako cholernie hałaśliwy mebel.

-Cóż... Panna Summers nie zwierza się mi. Odkąd pamiętam prowadziła dość awanturniczy tryb życia, w który ja się mało angażowałem, gdy jeszcze byłem aktywny w zawodzie. A teraz... wiek i artretyzm odbiera ochotę do ryzyka.- wzruszył ramionam i staruszek.- Niemniej Amelia umiała zawsze o siebie zadbać.

Wyjca nie było, zresztą nie było od wczoraj. Wszak ostatnio zamiast muzyki, Płonącą Ostrygę wypełniała błoga cisza.

To było już całkiem niepokojące.

-Cholera... A wiesz może cokolwiek co mogłoby mnie do niej doprowadzić?- Lockerby w roztargnieniu potarł brew.- Cholera, panie drogi, skoro ufa ci na tyle że zostawiła pod twoją opieką bar to musiała coś powiedzieć...

-Hmm... Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na rozmowy. Wpadła wczesnym rankiem, z koltem w kaburze. Poprosiła o popilnowanie interesu, podczas jej nie będzie.-
zaczął zastanawiać się barman.- I wypadła jak burza. Nie zdążyłem nawet zapytać o nic.

-Często tak robi... ?

-Nie. Rzadko raczej. Dlatego to niepokojące.
- oświadczył smutno mężczyzna. I westchnął.- Ale w moim wieku, niewiele można zrobić.

-Jest ktoś kto może wiedzieć więcej? Cholera, w takich momentach żałuję że nie wziąłem jej na spytki zaraz po powrocie...

-Była blisko z tym muzykiem, co tu grywał. To był jakiś jej krewny, czy coś w tym rodzaju... trochę szajbniety jegomość. Ale widzę, że jego też tu nie ma.-
stwierdził po namyśle staruszek.

-Wiesz może gdzie mieszka?- Morgan był w stanie chwycić się nawet tak nikłych nadziei na określenie co stało się z jego przyjaciółką.

-Ogólnie tylko, trzeba będzie popytać na miejscu.- podrapał się po karku barman.- Ale tak charakterystyczny typek rzuca się w oczy.

Po czym podał adres ulicy, w dzielnicy robotniczej w głębi Downtown.

-Dzięki...- Morgan skinął głową, a z podanego talerza zgarnął tylko dwa jajka na twardo i kawałek chleba, by idąc w stronę wyjścia wepchnąć je do ust.

Trzeba było rozejrzeć się za Amelią.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline