Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2014, 16:19   #275
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Krasnolud miał różnorakie doświadczenia z kapłanami… zazwyczaj odbierał ich jako takich co to bardziej słuchają siebie… znaczy, że niby głosu bogów przestrzegając ich praw… niż ludzi. Przynajmniej zdecydowana większość z tych których spotkał w Imperium takich była. Nawet jak Chaos właził im do wyrka to udawali, że go nie widzą… jak się im kładło przed oczyma dowody to odwracali wzrok… i zawsze wiedzieli lepiej. No może jakimś zdrowym rozsądkiem bez noża na gardle wykazała się służebnica Vereny… bo ten ostatni od Morra to był też nad wyraz oporny. Ten… cóż ten też nie wyglądał na takiego, który przyjmuje rady innych. Płomiennego łepetyna waliła jakby była kowadłem w krasnoludzkiej kuźni. Wędrówka przez cholerny las nic a nic nie poprawiła jego stanu… zasiadł na stołku i w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie Hildy z kapłanem. W milczeniu… nalał sobie tylko coś do drewnianego kubka i wypił.
Potem tylko przyglądał się plecom zdenerwowanej baby. Zostali sami z mrukliwym Siegfriedem. Chcą zostać zostaną. Chcą iść pójdą. Nie jego sprawa i nie jego walka… może im pomoże jak oni pomogą mu. Czas na altruistyczne akcje w obronie wieśniaków skończony. – Na zamek mus się nam dostać. Baron trzyma jedną z naszych… Jest tam jakie inne wejście? Takie zamczyska na skałach często mają jakieś wydrążone tunele. - Od razu przeszedł do sedna bez zbędnego ćwierkania o dupie Maryny.

Siegfried skrzywił się ujrzawszy nagle krew na jednym z palców. Przyglądał jej się chwilę, a potem pozwolił wsiąknąć w obrabianą figurkę. - Nie będę ci krasnoludzie wmawiać, że ten zamek jest wyjątkiem. Ani kłamać, że nic mi o takim przejściu nie wiadomo. Ale widzisz… nader mocno pod rozwagę biorę, przeprowadzenie tych ludzi do tych jaskiń. I sobie myślę, że jak Was złapią na zamku, a zrobią to na pewno, to chcąc nie chcąc wygadacie na torturach wszystko. Choćby i to, kędyście weszli.

- Gdybyśmy nie sami poszli na zamek, to zapewne nie byłoby aż tak źle - wtrącił się Konrad, któremu już prawie przestało szumieć w głowie. - Ilu tam siedzi załogi? Rycerzy i zwykłych wojaków?

- Może i by tak nie było bo w kupie siła. - Odparł Gomrund na słowa lecz potem już bardziej gadał do kapłana Rhyi. – Jednak z tym fanatykiem Schwerterem na karku nie mogą z nami ruszyć na zamek tym bardziej, że i my nie wyglądamy na takich co to przeważają szalę decyzji do ataku. Nie weszli na zamek wcześniej to i nie wejdą teraz bo zjawiło się kilku obdartusów.

- Prostolinijny z ciebie człek i to mnie odpowiada Siegfriedzie. Płomienny wysilił się nawet na uśmiech. - Obaczymy co Sylwia zdziała z tym zakutym nuleńskim łbem bo jak bogowie będą łaskawi to nie będziesz musiał już pchać swoich ludzi do tych jaskiń a wtedy rozważysz taką pomoc. Tymczasem i mnie rozsądek nakazuje zapytać naiwnie o inny sposób dostania się do zamku jak zwykłą bramą… no i tą sekretną. Może po tych skałach do muru wiedzie jakaś wspinacza ścieżyna albo co? Może znasz sposób nie zagrażający twym ludziom i możesz nam go wyjawić? A może kwestia jaskiń to kwestia ceny? Coś można uczynić dla ciebie i wtedy nam zdradzisz ten sekret? I kim do zaszczanej gobliniej nory jest ten Ulfen za którym goni Schwerter?

- Mury zamku, który zwą zewnętrznym powinien móc pokonać każdy kto odpowiednio długim powrozem dysponuje i komu wspinaczka nie obca. Nikomu jednak nie udało się jeszcze wspiąć na blanki zamku wewnętrznego. A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Stamtąd nie wrócił jeszcze nikt o zdrowych zmysłach. Weźcie to pod uwagę ratując swoją przyjaciółkę. Spójrzcie raz jeszcze na Ruso, bo to o tym właśnie mówię. Inne drogi? Jest brama wodna u stóp zamku. Zwykle pięciu zbrojnych tam ma posterunek. Stamtąd wiedzie przejście i schody w skale do wewnętrznego zamku. A załoga? Dwudziestu. Może kilku więcej. Trochę służby. Imię żadnego Ulfena nic mi nie mówi. A cena? Powiedz mi krasnoludzie. Co zamierzacie zrobić jak już się tam dostaniecie? Zabijecie szubrawców, uratujecie przyjaciółkę i odejdziecie w chwale?Głos Siegfrieda przez cały czas brzmiał wyjątkowo beznamiętnie. Wręcz nudnie. Dopiero na koniec zwrócił spojrzenie na Gomrunda chyba naprawdę zainteresowany odpowiedzią.

- Myślę kapłanie, że wiesz w czym rzecz. Czynisz tak samo. Nie jest ważne co dalej… co potem, a walka o ten jeden kolejny dzień. Tydzień. Miesiąc… może rok. Odparł spokojnie krasnolud. – Próbuję jej pomóc bo taki jestem. Nie zostawiam towarzyszy bo tak mnie wychowano. Ona była jednym z naszych najemnych pracowników. Ale jest tam przez to gdzie myśmy jej kazali płynąć. A co zrobię jak tam wejdę… duża szansa, że zginę w miejscu o którym mój klan nie słyszał i nigdy nie usłyszy. W miejscu przeklętym, w którym moja dusza nie zazna spokoju bo nie znajdę drogi do mych przodków. Nie po chwałę tam idę a ratować towarzyszkę… która jednego może być pewna, że do póki żyję to będę próbować. Nie ważne czy będzie na zamku czy w karcerze. Pilnowana przez trzech strażników czy trzydziestu chaośników. Wie, że spróbuję. I mam nadzieję, że jeszcze wierzy w to że dycham.

- To tak jak z tobą. Opuściliście wieś. Teraz odejdziesz stąd ze swoimi ludźmi do pieczar. Brodacz pokazał wszystkich tych ludzi krzątających się tu i ówdzie. – Myślisz co będzie jak ktoś przyjdzie odebrać wam pieczary? Co potem? Nie. Robisz to co trzeba by ich ratować. Tylko, że potem pójdziecie jeszcze gdzieś… a w każdej potyczce będzie was ubywało. Wiesz gdzie leży zło i wiesz, że trzeba je pokonać. Jednak ceną za ostateczną bitwę będzie śmierć wielu z nich. W takich bitwach chwały się nie zdobywa… co najwyżej kompanów do wypicia i kolejne problemy z innymi chaośnikami i zemstą arystokratów i kultystów.

Siegfried przez dłuższą chwilę milczał. W końcu odstawił nieskończoną figurkę na stół. - Nie jestem kapłanem. Nawet nowicjatu nie skończyłem. Przeceniasz to co widzisz. Ale w porządku. Pokażę Wam wejście do jaskiń.

- Dziękuję. Nie wiem, może przeceniam, a może nie. To co sugeruję to docenienie Iustusa Schwertera… to fanatyk ale cholernie skuteczny fanatyk obeznany z bojem. Teraz nie gniewaj się ale chętnie poznałbym tego Kuno, a do tematu jaskiń wrócił później. Po czym krasnolud rozejrzał się za obiecaną pomocą.


***

Umówili się z Sylwią i Dietrichem, że będą czekać. Tutaj albo na podgrodziu… więc czekali. Czekanie ma to do siebie, że bezczynne może się dłużyć niemiłosiernie. Wtedy nawet krasnoludy się zastanawiają nad wieloma niepotrzebnymi rzeczami. Dlatego Gomrund wolał odpocząć. Stary żołnierski nawyk. Kiedy mógł odpoczywał, kiedy mógł najadał się do syta, kiedy mógł zalewał pałę. Klapnął więc pod jednym z rozłożystych drzew. Takim zielonym, zdrowym i w ogóle świetnie nadającym się do ścinki. Wywar, który zapodał mu Kuno po zmianie opatrunku przyjemnie krążył w organizmie. Niezwykle skutecznie odganiał wspomnienie ran i wędrówki przez skażony las. Zwinięty pod głową kaftan ułożył się jak trzeba w mięciutką poduszkę. Ptaszki ćwierkały, a Gomrunda ogarniała senność… tak to z nim było. Kiedy zdrowiał potrzebował snu i żarcia.

Obudził go jakiś przebiegający obok dzieciak. A może to był głód jaki go dopadł. Krasnolud miał wrażenie, że żołądek trawił już sam siebie. Był głody jak wilk… albo raczej jak cała wataha wilków. Sięgnął po tobołek z żarciem i poszukał jakiegoś miejsca nadającego się do zjedzenia tak żeby połowy tego co ma nie zżarły mrówki które już i tak wykazywały zbytnie zainteresowanie jego prowiantem. Postanowił się dosiąść do jednego z ognisk… siedzący przy nim człek wyglądał na takiego co to może zjeść prosiaka popijając antałkiem miodu i stwierdzić że mu mało… jednak postanowił zaryzykować. Tym bardziej rumiany jegomość dawał szansę na zakosztowanie nieco mocniejszego trunku… i nie wyraźnie obnosił się z sigmaryckim symbolem.

Przysiadł się i poczęstował człowieka. Sam zaś uraczył się zsiadłym mlekiem… może niezbyt pasowało to do suchych racji jakie miał i nie współgrało z ziółkami jak należy ale jakoś miał smaka takiego olbrzymiego. Zjadł więcej niż przez ostatnie dni. Jadł tak jakby nie widział jedzenia przez długi czas… albo co najmniej jakby to miał być ostatni obfity posiłek przed długim czasem głodu… apetyt mu dopisywał. Humor mniej. - W świątyni i na cmentarzysku zalęgły się ghule. Kiepsko to wszystko wyglądało ale już chyba wszystkie szkodniki wytępiliśmy… Zaczął temat na poważnie jak już skończyli kurtuazyjne gadki. – Sigmaryci z Nuln nie interesują się tym co się dzieje we wsi i ze świątynią?

- Hilda wspominała też o jakichś watahach? Co tu się w tych lasach zalęgło? Jak jest tego większa grupa to coś temu przewodzi… Dziewka wspominała o kimś imieniem Ulfen?

***

Czas płynął powoli. Może nawet mógłby płynąć przyjemnie gdyby nie myśli krążące wokół zamczyska jak i Iustusa. Dwie dziewki były poniekąd skazane na dobry lub zły nastrój jakiś niezrównoważonych typów. Jeden wierzył, że jest ramieniem swego boga niosącym prawo i porządek. Drugi zaś mniemał się ulubieńcem innego i szerzył zepsucie na wszystkie strony świata… Za jednym i za drugim ciągnęło się dużo trupów i łez.

W pobliskim strumieniu przeprał ubranie tak by pozbyć się zapach ghuli i krwi jaki nie odstępował go od kilkunastu godzin. Omył się dla polepszenia efektu. Kiedy już wysuszył i pocerował łachy a Sylwii i Dietricha dalej nie było ani widu ani słychu zabrał się za łażenie po obozowisku. Może nie liczył, że natrafi na jakiś zbędny oręż czy pancerz ale z hełmu czy tarczy by się nie obraził… nie mówiąc już o porządny ostrzu. Pieniądze miał… ale co z tego.


 
baltazar jest offline