Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2014, 16:49   #36
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Kiedyś, w innym życiu, JD był bogatym, rozpuszczonym dzieckiem. Cyferki na koncie bankowym ojca układały się w miliony funtów, w samej posiadłości wartościowe artefakty promieniowały łuną dobrobytu i dostatku. Po rozwodzie oraz zdiagnozowaniu choroby matki, część dóbr trafiła pod wyłączną opiekę młodego Ashforda. Z tego też powodu nigdy nie musiał zamartwiać się środkami - wystarczyło wpłacać ich część na odpowiednie lokaty i bezproblemowo iść przez życie. Jako że JD nie miał ani ambicji naukowych, ani nie odczuwał konieczności pozyskania odpowiedniego zawodu, nigdy tak naprawdę nie rozważał studiowania. Tej nocy - w jednym z niemieckich miast - wampir po raz pierwszy przekroczył próg uniwersytetu. W celu tak odbiegającym od oczywistego, jak to tylko możliwe.

Szczęśliwie drzwi pozostawiono otwarte. Z drugiej strony JD błyskawicznie odniósł wrażenie, że Katarina - księżniczka skryta w którejś ze strzelistych baszt - spodziewa się go. I zna każdy najskrytszy sekret. W duchu pokręcił głową, myśl zdawała się paranoiczna, lecz jednak… zmierzał prosto w kryjówkę primogenu klanu Toreador goszczącego w ciele co prawda wyglądającym na kruche, lecz w rzeczywistości utwardzonym przez setki lat nieżycia. Dobrze, że Mary ubezpieczała tyły, choć… przechadzając się po pustym, ponurym holu uniwersytetu, Ashford czuł się samotny i w pewnym sensie - opuszczony. Niczym mięso armatnie.

- Katarina? - zapytał szeptem. Gmach budynku był ogromny i nie było sensu sprawdzać każdego pomieszczenia, stąpając cichutko na paluszkach po wypolerowanych płytkach. Wampirzyca mogła tkwić wszędzie, a biorąc pod uwagę jej niewielki rozmiar - dosłownie wszędzie, chociażby w szafce, gdyby tylko chciała się ukryć. - Katarina? - powtórzył głośniej. Uznał, że to dobra taktyka. Toreadorka nie pomyśli, że przybył ze skrytobójcza misją, zaczynając od wrzeszczenia jej imienia na korytarzu.

Pomimo wyczulonych zmysłów - zarówno przez ciszę, jak i wampiryzm - JD nie spostrzegł osoby schodzącej po dębowych, wiekowych schodach. Dopiero jej głos - niezidentyfikowany, ani męski, ani damski - zdradził jej obecność. W słabym świetle wpadającym przez okrągłe okna, sylwetka wydawała się w pełni nijaka, obojnacza. Nawet, gdy Brujah podszedł bliżej, czar obupłciowości nie zniknął, lecz nawet - o ile to możliwe - umocnił się. Długie włosy dodawały nieco kobiecości, lecz o niczym to jeszcze nie świadczyło. Wąskie, brązowe oczy, pełne usta oraz krótko przystrzyżona grzywka - prosta, jakby skrojona od rondla. Niczym Mandark z Laboratorium Dextera. Czarny podkoszulek opinał płaską klatkę piersiową. Choć wydawało się, że JD dostrzegł ramiączka od biustonosza, był to jedynie element bluzki.


- Jestem Sam - cicho rzekł Mandark, świdrując Ashforda wzrokiem.

Sam jak „Samuel”, czy „Samantha”, kurwa?

- A to skrót od…? - zapytał JD. Gdy tylko wypowiedział słowa, dostrzegł ile rezerwy przelał w ton głosu.

- Po prostu Sam. Zaprowadzę cię do Pani. Schodami w górę.

Jednak rostocka Hidźra ani nie obróciła się, ani nie poruszyła. Czekała, aż JD pierwszy ruszy wytyczonym szlakiem, po czym - niczym cień - przez całą drogę kroczyła za jego plecami, jedynie w strategicznych punktach każąc skręcić w odpowiednim kierunku. Ashford zastanowił się, czy właśnie to mieści się w ideale piękna Toreadorki. Prędko odegnał wizję Katariny we francuskim bereciku z miną konesera malującą akty Mandarka, choć i tak z niezdrowym, zapewne nieuzasadnionym zainteresowaniem przyglądał się ukradkiem obrazom, które oboje mijali. Po kilku minutach Ashford zastanowił się, czy specjalnie nie kluczą po plątaninie korytarzy… oraz przestraszył się, jak Mary dotrze do nich odpowiednią drogą. Gdyby tylko miał okruszki, które mógłby rozrzucać… choć z drugiej strony może właśnie dlatego Mandark szedł za nim - by takie wybiegi w czas spostrzec. Przydałaby się więc niewidzialna nić Ariadny, lub inny magiczny artefakt…

- To tutaj - w końcu rzekła chromosomowa zagadka. Oboje stali przed niczym niewyróżniającymi się, hebanowymi drzwiami. Brujah uśmiechnął się niepewnie, po czym podziękował. Hidźra jednak ani nie myślała się ruszyć. JD uznał, że Katarina potrafi tresować.

Ashford prędko zaciągnął koszulę, która nieco odkryła obszar ukazujący skrzepniętą krew. Jednak sługus wampirzycy raczej nie dostrzegł szkarłatu, zdawał się być zbyt zajęty skrywaniem poruszenia przed spotkaniem ze swoją „Panią”.

- JD, kochany JD! - wnet usłyszał. Ku zdziwieniu wampira Katarina wychynęła zza jednego z zakrętów korytarza, a nie drzwi. Jej włosy zostały ozdobione dwoma pomarańczowymi wstążkami, natomiast ciało przystrajała… sukienka, którą Ashford - mógłby przysiąc - oglądał w szafie Anny Kugelgen. Nieco rozkloszowana, czerwona w kolorze wpadającym pod marchewkowy. Na ramionach z dwiema misternymi, białymi kokardami. Brujah już nie wierzył własnej pamięci, zresztą nawet jeśli rzeczywiście się nie pomylił, to nic to nie zmieniało. Po prostu mogły być kupione w tym samym sklepie.

Katarina nie wygląda jednak na kogoś, kto kupuje sukienki w sklepie”, pomyślał JD.

Wampir nie miał pojęcia, co to mogło znaczyć. Anna dostała ją w prezencie od bogatego mężczyzny, który pojawiał się na próbach chóru? A może Katarina - niezrównoważany morderca - upamiętniała każde zabójstwo, szyjąc sobie kopię sukienki ofiary w ramach chorego zbierania pamiątek? JD prędko uśmiechnął się do Toreadorki, może nieco zbyt szeroko.

- Katarina, każdego dnia coraz piękniejsza…! - krzyknął wesoło. - Chciałbym z tobą porozmawiać o twoim święcie. Nie jestem pewny, co ci kupić. A nie chciałbym nie trafić z prezentem… Masz może dla mnie trochę czasu? Przepraszam za niezapowiedzianą wizytę, mam nadzieję, że nie jesteś zła…?

- Och, JD, jestem zła, lecz jak przyniesiesz mi rozczłonkowane młode dziewcze, to może przestanę się gniewać - w wyobraźni wampira odpowiedziała wampirzyca. Następnie przeraźliwie zarechotała.

- Oczywiście, że mam czas! Jessie, proszę, przynieś nam jakąś przekąskę - rzekła w rzeczywistości. Wydawało się, że Mandark chce coś odpowiedzieć, lecz jedynie skinął głową, po czym zniknął w jednym z korytarzy. - Chodź, zaprowadzę cię do mojego ulubionego pokoju. Jest na samym szczycie, widać z niego całe miasto - dodała, przeciągając pierwszą sylabę w przedostatnim wyrazie.

- A skąd ManSam… znaczy Jessie, będzie wiedział… będzie wiedzieć, gdzie jesteśmy?

- Mamy tu monitoring - wyjaśniła optymistycznie. - Poza tym Dżej bardzo dobrze mnie zna - zachichotała, jakby to było oczywiste.

JD oraz Katarina ruszyli przed siebie. Jedynie światło Księżyca oświetlało im drogę.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-02-2014 o 16:59.
Ombrose jest offline