Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2014, 21:03   #50
Cao Cao
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Sytuacja w kraju z całą pewnością nie była ciekawa, ten handel poza dostarczaniem dóbr materialnych mógł w znaczny sposób wpłynąć na jego interesy w przyszłości. Być może, jeśli Anzai osiągnął coś konkretnego mógłby mu zaoferować coś interesującego lub nawiązać handel na znacznie większą ilość towarów. Diego nie przepadał jednak za jego dziwnym sługą, czuł się w ten sposób lekko lekceważony… Ale cóż, skoro taka jest cena handlu z tymi ludźmi.
- El señor cerdo! – Powiedział przeciągając „cerdo” – Przypominam Ci, że nie jestem waszym żołnierzem, jesteśmy partnerami w interesach a nie osobami, które będą walczyć w waszych wojnach. Naturalnie… Jest możliwość bym Ja i moi ludzie poszli z wami jednak nie zrobimy tego za darmo. – Hiszpan uśmiechnął się wstrętnie. – Wymiana to jedno, przysługa zaś drugie – wiedział, że ta broń jest bardzo potrzebna ludziom Anzaia, tak, więc czuł pewną dowolność w narzucaniu warunków, być może nie robił tego nawet dla samego zysku, ale sama irytacja tego gada była nagrodą.
- Skoro Anzai przysłał Cię do mnie, masz za pewne zezwolenie na prowadzenie rozmów o warunkach, czyż nie? Udamy się z wami na miejsce wymiany, jednak chcę coś w zamian.- dokończył poważnie.
Staruszek westchnął, nieco malejąc w oczach.
- Jestem głosem i wolą mego pana, gdy braknie tego pierwszego. Chętnie więc wynajmie on ciebie i twoich ludzi również do walki, dopóki nie dotrzemy na miejsce, gdzie będziemy mogli dokonać wymiany na większą skalę. Wszystko zostanie wliczone w cenę, którą wyznaczysz. Jeśli nasza waluta nie ma znaczenia za wielką wodą, mamy surowce i materiały w wadze gotowej zatopić dziesięć takich statków jak twój. Pasuje? - spytał unosząc brew.
Hiszpan uważnie zbadał spojrzeniem rozmówce.
- Wolą..? - Zapytał nieco zdziwiony - Ale czy też sumieniem? - dokończył już z uśmiechem.
Diego odwrócił się by móc rozejrzeć się po otoczeniu oraz ludziom którzy im toważyszą. Chwycił dłonią za brodę po czym uradowany powiedział.
- Twoja propozycja jest wielce interesująca, jednak mam jeszcze jedno życzenie, nie! Jest to życzenie nie moje, ale moich ludzi, tych którzy poświęcają się dla was, pragniemy czegoś… specjalnego. - Wyszczerzył zęby
- Dacie nam co czwartego wieśniaka z każdej wioski którą zdobędziemy po drodze, dodatkowo zapewnicie nam jakieś miejsce, gdzie będziemy mogli zejść z łodzi, ba - pozowlę wam nawet je kontrolować, znajdować się będzie pod waszą… Waszą…waszą… - Nie wiedział jakie słowo powinien użyć - Ehhh.. jurisdicción… - dokończył w swoim rodzimym języku.
- Co Ty na to? Czy jesteś w stanie, przechylić się do mej skromnej prośby?
- Zaraz, zaraz… po co wam ci wieśniacy? - spytał Mikado, który jak wszyscy japończycy, nigdy nie zapoznał się ze zjawiskiem niewolnictwa, co Diego mógł wykorzystać na swoją przewagę. - Jeśli wasz statek, jest uzbrojony tak jak twoi ludzie, to chętnie go użyjemy, za twoim pozwoleniem - powiedział grzeczniej.
- Spokojnie… Jesteście w końcu… Ruchem wyzwolenia, czyż nie? Nie jesteśmy mordercami, nie mamy zamiaru nikogo krzywdzić. Chcemy ich zabrać, do wsi - o której wcześniej rozmawialiśmy, po to by prowadzili nasze pola, pracowali w naszych karczmach oraz zapewniali…”inne” usługi. - Dokończył z uśmiechem.
- Mój statek jest częścią mojej osoby, jak i każdego mojego człowieka, prosząc nasz o pomoc, prosisz wówczas także o mój okręt. Zapewnię go wam, jednak nie będziemy pływać rzekami, nasze okręty są ciężkie, a wątpie by było tutaj dostatecznie głęboko, aczkolwiek w razie starć wśród szerokich wód - klepnął rozmówcę w ramię.
Mikado spojrzał na Diego groźnie, cofając się o krok. Otrzepał ramię, prostując keiko-gi.
- Po pierwsze, nie jesteśmy żadnym ruchem wyzwolenia, bo nikt nie jest… niewolony i nie pozwolimy na coś takiego. Każdy człowiek ma swój honor i godność, nawet wieśniacy nie mogą być zmuszani do tego co myślę, że sugerujesz. Obowiązują pewne prawidła. Śmierć jest lepsza od niektórych rzeczy. Wasze pole, powinni prowadzić wasi ludzie - powiedział kładąc nacisk na “wasi”. - Nad potrzebą wykorzystania statku się zastanowimy. Jednak bądź świadom, że ludzie nie są niczyją własnością więc nie możemy nimi handlować - powiedział chłodno.
Hiszpanowi nie spodobała się rekacja rozmówcy, jego mina odrazu spoważniała.
- Nie jesteście ruchem wyzwolenia? Dobrze więc, jesteście mordercami, gwałcicielami oraz zarazą tej ziemi. - Odpowiedział stanowczo - Wieśniacy nie mogą być zmuszani do pracy? Ale można odbierać im ich dobra, rodzine oraz nadzieje? Nie będę jednak Cię osądzał, sam popełniłem wiele grzechów, nie oszukuje się jednak, mam świadomość swoich czynów oraz celów. - mężczyzna zdiął kapelusz.
- Pola powinny być prowadzone przez naszych ludzi? Hah, nie brzmi to zbyt poważnie z ust kogoś kto przed minutą domagał się naszej pomocy w “waszych” bitwach. Czyż wasi ludzie nie powinni ginąć w waszych walkach? Czyż wasi ludzie nie powinni walczyć waszą bronią? Używasz swoich mądrych słów tylko wtedy, kiedy jest to dla Ciebie wygodne. Następnym razem radze zważyć na słowa, albowiem nie będziesz mógł już przemawiać w imieniu swojego pana, albowiem dopilnuje by jednym z warunków naszej umowy, będzie pozbawienie Cię tego gadziego języka. - Nie lubił kiedy ktoś robi z niego głupca, a już szczególnie wtedy, kiedy ktoś stara się zasłaniać nieistniejącymi zasadami.
Mikado zachował spokój, choć zapewne przyszło mu to z trudem.
- Nie zabieramy im tego co najcenniejsze, żadna kobieta nie została zgwałcona, a zabiliśmy łącznie sześciu, wszystkich w uczciwej walce, ile trupów ty masz na tej ziemi? My tylko chcemy dobić z tobą targu, a nie do czegoś cię zmuszać, rozumiesz mnie cudzoziemcze? I nawet nie próbuj mnie zastraszyć, bo więksi od ciebie próbowali. Mam więc nadzieję, że to nieporozumienie wynika z bariery językowej - mruknął oblizując stare, suche wargi. W jego oczach tlił się dziwny blask, wiercący natarczywie dziurę w czole Diego. Staruszek zdawał się być w dobrym humorze.
- Z pewnością, broń którą wam dostarczam służy tylko i wyłącznie do straszenia… - Julian był nieco zdezorientowany zachowaniem japończyka. - To nie była próba zastraszenia, raczej swego rodzaju oznaka szacunku, nie napomniał bym o tym, gdybym chciał Cię zabić. Zrobiłbym to. Wracając do poprzedniej rozmowy, co piąty wieśniak - dalej granicy nie przesunę. Jeśli się nie zgodzisz, porozmawiam o tym z twoim szefem, być może On okaże przytomność umysłu.- Szlachcic przetarł czoło, tutejszy klimat nie za bardzo mu pasował
- Ruszajmy się, sądzę że twoi jak i moi ludzie pragną jakiejś akcji. Nie przybyliśmy w końcu by powymieniać nasze poglądy.
Mikado pokiwał głową.
- Jutro rano wymarsz w dół szlaku, do sąsiedniej wioski. Tam przeczekamy pięć dni i wyjdziemy później z gór, na szlak główny z Orishi na zachód. Tym szlakiem będziemy szli trzy dni, trzymając się za shogunem, a ty i twoi ludzie wyruszycie do Orishi. Tam będziecie musieli zająć się tamtejszym daimyo Tanaguchim Izakim. Większość jego ludzi dołączy do orszaku shoguna, straż miejską nieustannie osłabiamy. Zdobycie miasta nawet przy tak małej ilości ludzi, ale dzięki pomocy naszych shinobi, nie będzie trudne. Starczy zamordować Tanaguchiego, a jego syn, wstawiający się za panem Minoru, przejmie władzę, a tym samym zrobi to Anzai. Zdaje więc sobie sprawę, że jest to sprzeciw shogunowi Iemitsu, wyprowadzony przez jego brata Tadanagę i matkę obu Oeyo. To dla nich służy pan Anzai i dla nich pracujesz ty. Pan Minoru kazał mi upewnić się, że to rozumiesz.
Diego słuchał uważnie, starając się połapać w ich dziwnych tytułach czy nazwach
- Dobrze, sprostujmy. Jutro udamy się na wieś, gdzie spędzimy kilka dni. Po upływie tego czasu, wy udacie się śladem tego waszego… Shoguna, my zaś wyruszymy do miejscowości Orishi. Mamy dokonać eksterminacji tamtejszego przywódcy oraz jego popleczników. - Daimyaao, Dayma.. Jeden czort. Wytłumacz mi, czym jest to wasze Shinobi? - Widać było że Hiszpan ma spory problem z Japońskim, dlatego też mówił bardzo wolno.
- Drugiej kwestii, nie rozumiem. Nie interesują mnie powiązania rodzinne, czy czyjeś matki, nie interesuje mnie też komu służy twój Pan, dla mnie ważna jest kwestia - kto mi za to zapłaci, reszta jest tylko szczegółem. Poza tym, mylisz pojęcia. Wcześniej wspominałeś, że moja podróż z wami jest warunkiem dokończenia transakcji, prawda? Teraz zaś wpajasz mi pracę dla kogoś. Skoro mam dla nich pracować, to liczę na wynagrodzenie. I nie, wynagrodzeniem nie jest możliwość handlu z wami. - Julian czuł się zmieszany, nie potrafił dogadać się z przedstawicielem Anzaia.
Mikado podrapał się po głowie. Nie był przychylnie nastawiony do topornego tłumaczenia każdego tytułu, ale musiał.
- Zabić przywódcę Orishi… można tak go nazwać, ale jego tytuł to daimyo, rozumiesz? Shinobi to inaczej ninja, nasi… sabotażyści, wojownicy cienia, skrytobójcy, mistrzowie trucizn, pułapek i intryg. Co do zapłaty, to zwyczajnie później do nas dołączysz, prowadzony przez kilku naszych shinobi. Z łatwością nas dogonicie, mimo opóźnienia bo i my takowe planujemy. Nasi ludzie sami się z tobą skontaktują i możesz im ufać, tak jak oni tobie. Nie licz jednak na to, że będą cię prowadzić za rączkę. Żaden z nich nie jest urodzonym przywódcą i będą potrzebowac nieco taktycznego zamysłu, o który pan Anzai cię podejrzewa.
- Nie sądziłem że przykładacie taką wagę do tytułów… Szczególnie wśród martwych ludzi. - Hiszpan obdarzył rozmówcę okrutnym uśmiechem - Zapewniam Cię, nie będzie On sprawiał już więcej problemów. Mam do Ciebie z kolei inne pytanie, jak dobrze broniona jest ta miejscowość? Jakieś obwarowania, mury czy palisady? Czy może coś o czym warto wspomnieć, przed ewentualną batalią. - Señores! Te digo diciendo, que viene a un gran momento! Nos divertiremos, beber alcohol, Y todo el mundo! Contará con tantas mujeres !*(Panowie! Powiadam wam, nadciągają wspaniałe czasy! Będziemy się bawić, pić alkohol! Każdy będzie miał tyle kobiet, ile tylko zapragnie)
- Nasi ludzie was wpuszczą - powiedział Mikado żałując, że sam nie ma teraz języka, w którym mógłby potajemnie obrazić Diego, bo był pewien, że ten to właśnie zrobił wobec niego. - Jednej nocy, zajmując się strażnikami, zapewnią wam kryjówkę, z której będziecie mogli działać. Samo Orishi ma mury wysokie, ale znajduje się w depresji ziemnej, więc nie jest specjalnie trudne do zdobycia. Jednak będziecie działać już od środka.
- Czyli obejdzie się bez wybuchów, szturmów oraz wyważania, palenia i grabienia. Niech i tak będzie. Co zrobić z rodziną wielmożnego Da..day..Daymou-dayma… - Szlachic nie potrafił wymówić tego słowa, strasznie go to męczyło
- Rozumiem, że jego potomek dołączy do nas, jednak co z resztą? Chyba jego rodzina nie składa się z jednej osoby, co nie? - Nie były mu potrzebne te pytania, jednak w takiej sytuacji oraz tak odmiennych środowisk, lepiej będzie mieć większą pewność co do gruntu, na którym kroczył.
- Daimyo - powtórzył dokładnie Mikado - ma dwóch synów, jednak ten starszy, za parę dni nie powinien już… być. Sam pan Izaki jest wdowcem i nie ma więcej potomstwa. Pozostaje więc tylko jego wasal, zawsze u jego boku, jego ochroniarz i dwóch osobistych yojimbo samego Izakiego, można ich traktować jako rodzinę wręcz. Reszta to gwardia przyboczna, ale z tym wszystkim, dzięki choćby odrobine planowania i pomocy naszych shinobi, na pewno sobie poradzisz.
- Daimyo… - powtórzył, powoli i najdokładniej jak tylko potrafił - Rozumiem, więc dlaczego młodszy syn, tak chętnie zezwala na wybicie swojego rodu? Ile ma on właściwie lat? - Zapytał wyraźnie zaciekawiony, nie wiedział jak działa tutaj sposób dziedziczenia, więc był to temat dość interesujący. - Nie wystarczy zrzeczenie się tutułu oraz dóbr, na młodszego dzieciaka? Chyba że kwestia eliminacji tego… Daimyo… To kwestia, dość osobista, dla twojego Pana?
Mikado uśmiechnął się lekko.
- Całkiem jesteś domyślny. Owszem, pan Tadanaga ma osobiste zatargi w tej okolicy, a najmłodszy syn ma lat czternaście, więc jest łatwy w manipulacji. Kontaktowanie się z nim też jest bardzo łatwe, nie ma zbyt wiele straży. Jest w tej sprawie nieco zemsty, ale i kwestii honoru. Młodszy zezwala bo ma w zasadzie wiele wspólnego z młodszym Tokugawą. Obydwaj są, a syn Tanaguchiego był, ulubieńcami matki i przez całe swe życie, długie czy krótkie, znajdowali się na drugim planie, spychani przez starszego. Nikt chyba tego nie lubi. W polityce niewiele jest uczuć i rodzinnego poczucia wspólnoty. To pewnie ma się i do twoich stron.
Diego dokładnie przemyślał słowa rozmówcy
- Nie do końca, u nas zazwyczaj i młodsze potomstwo prowadzi godne życie, może obrać swoją kariere, ma to jednak utrudnione ze względu na fakt, iż wszystkie tytuły a dokładniej, te główne, dziedziczy najstarszy syn. Młodszy zacznyna z mniejszym zapleczem, jednak nie musi stać w cieniu, nie musi też mordować krewnych. Mord na bliskich jest jedną z najgorszych zbrodni, niegodne nawet wyjaśnienia, takie osoby nie są godne nawet miana ludzi, a jeśli mowa o mężczyźnie, to i ten tytuł jest wszak nadużyciem. - Co prawda w Europie zdażały się mordy na krewnych, szczególnie wśród domów królewskich, jednak nie musiał o tym opowiadać.
- Odnośnie starszego, czy nie jest już w odpowiednim wieku, by mieć żone oraz własne potomstwo? W jakim wieku tutaj wchodzicie w związki? Wydwało mi się, że kobiety mają tutaj niszową role, że każdy mężczyzna może mieć kilka kobiet, być może się myle, albowiem są to tylko obserwacje… - dokończył, nieco zmieszany.
- Jedną kobietę oficjalnie, a wiek zamążpójścia jest różny. Starszy syn ma już osiemnaście lat i wciąż nie ma żony, a jest w odpowiednim wieku. O tę stronę nie trzeba się martwić. Podobno jest samotnikiem i w ogóle - Mikado machnął ręką. - Jeśli nasz ninja kogoś w jego otoczeniu znajdzie, to go zabije i po sprawie.
- Co powiecie, na pewną propozycje? Może nie ma sensu zabijać dzieciaka. - Powiedział szczerze.
- Śmierć prawowitego następcy, może pociągnąć rebelie i bunty, jednak zbratanie się z nami - może uświadczyć, że jest zdrajcą własnego kraju. Być może oddanie go nam pod opiekę, będzie lepszym wyjściem, nie sądzisz?
Mikado sporzajł z ukosa na Diego, mrużąc oczy.
- Huh… - podrapał się po policzku. - Może być ciężko go przekombinować, no i młodszy byłby niezbyt przychylnie do tego nastawiony. Zachód w większości stoi za panem Tadanagą, ale to ledwie cztery rody, który by się za nami opowiedziały. Ród Izaki jest pomiędzy i w zasadzie przydałby się każdy możliwy członek tego klanu. Taka… “opieka” może być bezowocna, a przy okazji podburzy Kogo, młodszego syna znaczy się.
- Młodszy syn, którym chcecie manipulować, ma ujść za bratobójcę? Nie sądzisz że jeśli zasmakuje krwi, może to odbić się na nim, na jego psychice - taka osoba może być ciężka do kontroli. Poza tym, nie musi wiedzieć o tej… “opiece”. Zwróć uwagę na to, że jeśli ten cały “Kogo” zawiedzie was, będziecie nadal mieli alternatywe. - Zasugerował Hiszpan, na wzór działania europejskich dworów.
- Skoro mamy być “partnerami”. Postaram się was wesprzeć, więc możecie odmówić mi, jednak sądzę, że jest to warte przemyślenia.
- Hmmm… ciekawy pomysł, muszę ci to przyznać. Pomówię o tym z panem Minoru. Poza tym, chciał cię widzieć jutro rano, tuż przed wymarszem. Przyjdź do niego jak wstaniesz, on nie będzie spał. Jeśli to wszystko - powiedział robiąc malutki krok w tył. *
- Dobrze służysz swemu Panu. Teraz, teraz mam zamiar napić się alkoholu, widzimy się rankiem. - Uchylił się w iście teatralnym geście, po czym odszedł w stronę swoich ludzi.
 
Cao Cao jest offline