Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2014, 21:52   #10
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
W miarę jak zmierzali ku miasteczku, spoglądając na niezliczone tłumy ciągnące w tym samym kierunku, humory z kompani pana Wojciecha uchodziły. Sam porucznik husarski, co raz bardziej był przygnębiony widokiem sprawy. Nie takiego jej obrotu się spodziewał, zwłaszcza w dzień swojego patrona – Świętego Wojciecha, co zaprzańców Prusów na prawdziwą wiarę miał nawracać. W katedrze gnieźnieńskiej, gdzie ojca brat stryjeczny kanonikiem był, widział relikwie owego świętego męża, ale lat miał wtedy mało i należytej wagi do sprawy nie przywiązywał.

Dotknął instynktownie szramy na skroni, która jeszcze białawą blizną pokazywała się. To przez ową pamiątkę rajtarskiego pałasza zaczęła się ta cała wędrówka jego. Z Inflant kawał drogi był, przed nim i jego kompanami pracy jeszcze sporo na widoku było, wpierw jednak hetmańskie pisma w regestrze musiał złożyć i prawnie sprawę nadania uregulować.

- Wojciechu – młody wojownik odwrócił się w stronę starego Michała, który najwyraźniej suplikę jakowąś miał – może dobrze by było Przemka posłać do miasta, co by się wywiedział o jakieś niezajęte jeszcze lokum? Cała ćma szlachty i kupców się tu zjechała, musi jakiś jarmark się odbywać, niech nam nocleg znajdzie? - Słusznie Michale – ożywił się Krotoski – w tym zamyśleniu nie wpadłem na to.

Przywołał czym prędzej szczupłego ale zwinnego niczym fryga pachołka imieniem Przemko. Potomkiem mieszczan był, czyli człekiem wolnym, ale Wojciech upodobał sobie jego obrotność i inteligencję i na służbę u siebie wziął. – Weź podjezdka i dymaj do miasta przed nami. Dowiedz się co to za uroczystość się odbywa akurat i miejsca jakieś w zajeździe dla całej naszej kompanii znajdź. Masz – wcisnął mu w dłoń mieszek z solidną ilością gotówki – jak z góry trzeba by zapłacić. Młodzieniec prawie, że niewidzialnym ruchem zgarnął mieszek i schował go za pasem, po czym wznosząc tumany kurzu, pognał gościńcem ku miasteczku.

Wojciech wstrzymał konia na chwilę i sięgnął do bukłaka przy siodle, spłukując kurz z gościńca w gardle czystą wodą, po czem ruszył zamykając pochód. Przed nim, z charakterystycznym skrzypieniem osi poruszał się solidny wóz, ciągnięty przez dwa pogrubiane wałachy na rajtarii zdobyte. Konie te wytrzymałe i silne, do huku wystrzałów nawykłe według niego tylko do ciągnięcia wozu się nadawały. Powoził Zbych, a Damian na wozie zajęty był czyszczeniem uprzęży. Nie mógł na pachołków narzekać, chłopaki uczciwe były i pracowite, do tego jak tury silni, zwłaszcza Zbych, który dłonie miał tak duże, że wydawałoby się bykowi i kark nimi by złomił. Obaj pochodzili z jego stron, sieroty, które przy ich dworze się wychowały.

Przy wozie człapał powoli bachmat Selima, a sam jego właściciel, kolebał się w siodle we śnie pogrążony. Tatar wydawał się jakby jednością ze swoim koniem, a Wojciech nie mógł się nadziwić, jak tak świetnie ze zwierzęciem można się porozumieć. Selim bowiem jeźdźcem był ekstra ordynarnym, ale kawalkato rem jeszcze lepszym, jakby końską mowę rozumiał. Pogańskiej wiary był, ale od pokoleń w na Litwie jego rodzina osiadła, a i sam się tytułem szlacheckim legitymował i pomimo nauk swego Proroka, od wina czy gorzałki nie stronił. Choć jeno tylko pod dachem lub drzewami miał zwyczaj pijać, żeby jak sam mówił, Jedyny, nie ujrzał go z nieba i nie potępił.

Andrzej jechał obok Michała na przedzie, pocztowy niskiego wzrostu był i budowy krępej, ale wytrzymały i zawzięty, o biodro opierał kolbę tureckiego muszkietu – janczarki, którą to w Mołdawii jako część okupu za życie jakiegoś znacznego agi Wojciech wziął. Broń była innej niż europejskie muszkiety, budowy. Lufa smukła, z wytrzymałej stali kuta, a łoże i kolba zdobione były pięknie roślinnymi ornamentami. Wojciech się cały czas zastanawiał, czy broń tak celna była dzięki swojej misterności czy wyjątkowym umiejętnością Andrzeja. Zubożały szlachcic spod Kobylina, sąsiad Krotoskich, bowiem w posługiwaniu bronią palną biegły był nad wyraz. Rówieśnikiem Wojciecha był i ponoć w młodzieńczych latach w Rzeszy rusznikarskie tajniki poznawał. Pistolety, arkebuz, muszkiet, dla niego za jedno było z czego strzelał. Choć w szabli jednak umiejętności mu brakowało, to nie raz w gęstwie bitwy, celny strzał Andrzeja, miejsce Wojciechowi robił i kłopoty odpędzał.

Wreszcie stary Michał, ponad pięćdziesiąt wiosen grubo liczący to jednak zdrowiem i głową do wypitki nie raz jego, dwadzieścia lat ponad młodszego zadziwiał. Wszystko co młody Krotoski potrafił szablą zrobić, od starego weterana się nauczył. Walczył Michał pod wieloma wodzami i z wieloma ludami, dlatego doświadczenie i wojskowe obycie bardzo Wojciechowi pomagało, zwłaszcza na początku kariery wojskowej. W boju Michał strasznym był wojownikiem, zwłaszcza jeśli przeciw pogańskim nacjom stawał, szybkości i siły może już imponującej nie stawało mu, to jednak po jego cięciach mało który w siodle siedział.

Im bliżej byli miasteczka tym na gościńcu robiło się ciaśniej, by w końcu trakt zamienił się w sznur wozów, koni i i ludzi, ciągnący się aż do bramy miasteczka. Na błoniach pod Wichaczem rozłożyło się mnóstwo kramów, drewnianych składów namiotów i bud. Całe to zbiegowisko przypominało nieco obóz wojskowy, tyle, że pospolitego ruszenia. Tak samo mienił się kolorami i podobnie śmierdział… kapustą i łajnem… ot parabola życia.

Przed bramą czekał na nich Przemko, nieco zdyszany ale uśmiechnięty, z czego Krotoski wywnioskował, że polecone mu zadania wypełnił: - Panie w mieście ciżba i ścisk wielki, karmazynów i szlachty zjechało do Wichacza sporo, jutro bowiem jarmark ma się odbywać. Sam książę Korecki zjechał do miasta, przez mieszczan i burmistrza ma być ugoszczony ucztą. Zajazdy i gospody pozajmowane, ale udało mi się jeszcze dwie izby „Pod Wiechą” znaleźć. Jak i miejsce dla koni.
- Dobrze się spisałeś Przemko – pochwalił pachołka Wojciech, wyglądało na to, że ich wizyta w Wichaczu przebiegnie dość przyjemnie. Postanowił, że odpoczną kilka dni w mieście, a potem ruszą dalej. Wtem Michał milczący dotąd ze srogą miną odezwał się do pachołka: - Jeśli w izbach będą pluskwy, a strawa podła, twoim łbem będę je z siennika wytrzepywał – dla lepszego efektu pogroził mu palcem. Przemko pobladł nieco na obliczu, ale rezonu nie stracił.

*****

Pachołkowie zaprzątnęli się obok koni i wozu, a Zbych i Damian polecenie dostali, by zwierzą i dobytku pilnować, zwłaszcza na konie baczenie mieć, co by im pójła i spyży nie brakło. Wojciech z towarzyszami zajął miejsca przy jednej pustej ławie w obszernej izbie. Wnet zamówili piwo i wina, a także mięsiwa i chleb i zajęli się strawą. Droga wszystkim dała się we znaki, zwłaszcza, że śpieszyli się z Inflant,a pora roku i stan dróg nie rozpieszczały ich podczas wędrówki.

Wojciech przysłuchiwał się rozmową jakie toczyły się w izbie, niektórzy gestykulowali głośni i sporo, przepijając swoje opowieści sporymi ilościami napitków. Wśród głosów wyłowił jeden, należący do starszego szlachcica, który innemu szlachetce swe przewagi z Inflant wykładał, momentami, między jednym kęsem mięsiwa a drugim musiał uważać, by się ze zdziwienia nie zadławić. Michał warknął coś pod nosem o „chędożonych kłamcach i sodomickich oratorach”, ale widząc rozbawione spojrzenie porucznika, zamilkł nad swoim talerzem. Wojciech nie potrzebował dzisiaj kłopotów, zwłaszcza karczemnej bójki.

Zaspokoiwszy pierwszy głód, rycerz ruszył w stronę karczmarza. Uiścił u Ormianina zapłatę z góry za tydzień cały z jadłem i spyżą dla koni. Zwłaszcza o te ostatnie polecił dbać karczmarzowi, obiecując sowitą premię. – Ciekawym czy acan, jakiegoś jurystę mógłbyś mi polecić? Pisma mam z nadaniem od samego hetmana i pewne sprawy uporządkować muszę. Może znacie kogoś takiego? Karczmarz skłonił głowę w dziękczynnym skłonie, zadowolony, że trafił mu się klient płacący z góry i bez niepotrzebnych targów. – Panie, jeśli o jurystę chodzi, człeka w prawie umnego, to jedynie rajcę Morstena Hieronima mogę polecić. Człek to uczciwy i o sporych wpływach, ale dziś pewnie zajęty niemożebnie, jak cała rada miasta zresztą. – poufale nachylił głowę i ściszając głos dodał – Ponoć ucztą wystawną samego księcia Koreckiego podejmują. Krotoski wywiedział się jeszcze, gdzie ów Hieronim mieszka i wrócił do swojego miejsca przy ławie. - Andrzeju, przywołaj mi tu Przemka zaraz, mam kilka spraw do załatwienia, Wy jesteście wolni. Odpocznijcie, zabawcie się, wola wasza, ja sam sprawę muszę załatwić. Panie Chabazajewicz – zwrócił się do tatara, który właśnie podnosił do ust kielich z winem – zajrzyj potem do stajni czy naszym koniom i pachołkom nie brakuje niczego? Niech wozu pilnują, bo jak jakie nieszczęście się stanie, to pasy z nich drzeć karzę – zakończył surowym tonem. - Taaa… akurat – zaśmiał się Andrzej - zanadto dla chamstwa miękkiś Wojciechu, zanadto, ale Damian i Zbych to dobre chłopy.

*****

Przemko odnalazł się szybko, wraz z ryzą papieru i inkaustem. Szybko podyktował treść posłania i wytłumaczył słudze, gdzie rajca Morsten mieszka. Sam wrócił z powrotem do wspólnej izby na dole, by opowieści i rozmowy zażyć. Na powrót Przemka nie musiał czekać zbyt długo, aż sam się zdziwił, że sługa tak szybko obrócił z powrotem, okazało się, że rajca wcale nie daleko mieszkał, przynajmniej dla wychowanego w miejskim zgiełku pachołka. Przyniósł nawet od razu odpowiedź, niezwykle Wojciecha zadowalającą, rajca zgodził się go przyjąć późnym wieczorem.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline