Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2014, 01:04   #87
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
W głębi siebie wiedziała, że wszystko tak się skończy. Tutejsi to tutejsi. Może mieli wszystko w dupie, może po prostu nienawidzili wyżej urodzonych, może po prostu nie lubili nikogo z zewnątrz. Nie mając na to nadziei i tak jej wnętrze zostało bardziej potargane jak poszli wszyscy. Ostał się tylko jeden. Nawet nie mógł dojrzeć jednego promyku słońca pojawiającego się na jej całkowicie przybitym i rozklejonym wyrazie twarzy. W odpowiedzi Ralfowi tylko delikatnie pokiwała głową cała posępiała. Mając całą grupę ludzi obok, poczuła się sama, gdy połowa z nich odeszła. Wiedziała, że mogło być już coraz gorzej. I było, gdy pogoda zarywała się. Przed ruszeniem się z miejsca nabiła z powrotem rusznicę, chwyciła latarnie. Cieszyła się dziękując samej sobie i swojemu pomysłowi, by zabrać je ze sobą, choć nawet wcześniej nic nie zapowiadało takiej prognozy.

W pielgrzymce ku "sercu" ziem zakazanych starała się być dzielna. Przynajmniej na tyle ile miała w sobie siły. Tej natomiast nie starczyło na długo. Wyciągnięta ręka z latarnią opadała coraz niżej. Koncentracja spadła prawie do zera. Po jakimś czasie w ogóle nie pilnowała się a walczyła, by nie odpaść a iść dalej. Coraz większe błoto powodowało, że coraz bardziej grzęzła i z przodu pochodu lądowała na jego koniec. Mężczyźni litując się nad zapadającą się w błocie i walczącą z nim białowłosą wyciągali pomocną dłoń i pomagali wypełzać z bagna. W tej roli doskonale spisywał się Niedźwiedź poprawiając swoją opinie "że jednak się nią interesuje jak powinien". Czasem też było trzeba podgonić przód by upewnić się co do swojego kursu, czy pozycji. Komunikacja była mocno utrudniona na lekko większą odległość.

Przesiąknięte niemal wszystko nie pomagało w żadnym stopniu. Sam gruby płaszcz spisywał się na medal przez dłuższy czas, w końcu jednak odpuścił a Lyn była cała obleziona mokrymi szmatami. Suknia, czy właśnie płaszcz, bardzo chętnie przyklejały się raz do innych ubrań, do siebie samych a przede wszystkim do bagnistej ziemi. Schowane pod ubraniami bronie były chronione przed wodą, jednak w takiej nawałnicy ciężko było stwierdzić, czy w ogóle wypalą. Czy w ogóle cały proch jest jeszcze palny.

Tak, czy siak czas na nią musiał nadejść. Będąc jakiś czas z przodu wyczerpała swoje ostatki sił, by nie spaść znowu na tył. W brodzeniu w błocie pomagał jej Dante, którego od jakieś pół godziny trzymała za ramię, by nie zacząć pływać. Trzymana przez nią latarnia w drugiej ręce nie była już w ogóle uniesiona a ciągnęła ją za sobą. W końcu osunęła się na kolana z lekkim pluskiem puszczając mężczyznę. Była już na tyle zmęczona, że nie chciała nic powiedzieć, w sumie nie musiała, bo sprawa była oczywista. Jej ledwie przytomna twarz i cała zmoczona drżała sama. Usiadła na swoich piętach skupiając swoje siły by trzymać odchylone powieki. Te nawet już po chwili zamknęły się a kobieta podpierając się ręką powoli zaczęła się kulić starając się plaskiem nie wpaść do wody.

Dała z siebie wszystko. Nawet więcej niż mogła po sobie przypuszczać. Była dzielna i zagryzając zęby dała z siebie wszystko i jeszcze trochę. Z drugiej strony jej zaciętość nie zasygnalizowała nikomu, że dawno przekroczyła linie, której przekraczać nie powinna. Że zadanie przerosło ją. Nie mówiąc reszcie "muszę się zatrzymać, bo jak przejdę kolejną milę padnę trupem" co oczywiście mogła i zrobić powinna, po prostu padła półprzytomna nie mając sił na kompletnie nic a niemalże osuwając się w nieprzytomność ze zmęczenia.
 
Proxy jest offline