Poszturchiwanie i inne przyjemności, zapewniane przez ludzi Schwertera, znosił w drodze do ich obozu i na miejscu cierpliwie. Sam w przeszłości nie wzbraniał się raczej przed takimi sposobami pieczętowania chwilowej hierarchii. W każdym razie nie przesadnie często. Takie już prawo tego, kto akurat okazał się cwańszy, mocniejszy albo po prostu mniej pechowy i za to nie ma co wyjątkowo gniewać się na niego.
Ale ohydy, którą tak ochoczo wypluł z siebie Russoaux, tak łatwo Spieler nie zdzierżył. – Nie zapomnij, co ci obiecałem w młynie – wycedził wściekle przez zęby, ignorując przez chwilę wszystkie – a trochę ich po prawdzie było – okoliczności, które dotrzymanie słowa obecnie mocno utrudniały.
Potem trzymał już gębę na kłódkę. Poszedł z Sylwią, żeby jej w potrzebie pomagać, może trochę przypilnować, ale na pewno nie przeszkadzać. A kiedy patrzył na wypindrzonego ghula, obitego Ericha, który wyzbył się najwyraźniej resztek człowieczeństwa, i do porzygania pretensjonalnego Schwertera, tracił jakoś wiarę w swoje dyplomatyczne talenty.
Gdyby nie ostrze łaskoczące w grdykę i gdyby nie parę dziesiątek uzbrojonych ludzi wokół, może mógłby jeszcze jakoś się przydać... Ale na razie musiał położyć uszy po sobie i pokornie zaczekać, co im przyniesie bezczelna szczerość złodziejki. Albo co odbierze. |