Widownia w Teatrze Miejskim Las Vegas była oczarowana. Michael Montblanc zakończył właśnie trik „wyrocznia”, który zadziwił, oszołomił i zmusił do jeszcze intensywniejszego myślenia nawet najbardziej sceptycznie nastawioną część publiczności. Z uśmiechem spojrzał na VIPów usadzonych w przednich rzędach. Po środku pierwszego siedział sam burmistrz miasta wraz z najbliższą rodziną. Ponoć jego córka była zafascynowana pokazami Montblanca i bardzo chciała dostać jego autograf.
-
Teraz przyszła kolej na sztuczkę, która mrozi krew w żyłach. Tych z państwa o słabym sercu pragnę jednak uspokoić – w Republice Tadżykistanu trik uchodzi za całkowicie bezpieczny i spełniający wymogi BHP. - Michael dał znak Mii, która wjechała na scenę stalowym wózkiem, na którym spoczywała czarna skrzynia w kształcie sześcianu. Kobieta otworzyła ją, eleganckim gestem pokazała, ze jest pusta w środku, a następnie obróciła ją dookoła prezentując wszystkie ściany. Widownia zamarła. Żeńska część z zazdrości, męska z wrażenia. Sceniczna asystentka Michaela zarówno wyglądała, jak i poruszała się niczym młoda bogini. Była tancerka i fotomodelka uśmiechnęła się promiennie i oddała pole magikowi.
–
Będę potrzebował dwóch ochotników, najlepiej panów. Mężczyzn, którzy potrafią sami podejmować decyzje. Kawalerów, mówiąc wprost. Sara, moja druga asystentka, wybierze kogoś z publiczności. Można się śmiało zgłaszać, nie pobieramy za to ekstra opłat! – Michael żartobliwym tonem kontynuował wstęp do sztuczki. Wybrani zostali dwaj mężczyźni w średnim wieku. Ich rola ograniczała się do sprawdzenia skrzyni, wózka na której stała oraz siedmiu długich, wąskich i ostrych jak brzytwa mieczy. Po drobiazgowej kontroli poświadczyli, że wszystkie przedmioty są prawdziwe a wózek nie kryje żadnego tajnego schowka – co było nawet widoczne dla publiczności, gdyż w przestrzeni między kółkami widzieli tło sceny.
Mia weszła do środka. Scenę oświetlał pojedynczy jupiter wyławiając z mroku skrzynię i dzierżącego miecz Michaela. –
A teraz, drodzy państwo, wszyscy patrzą jednym okiem na mnie, jednym na skrzynię i jednym na miecz! Rozległy się werble. Iluzjonista wprawnym, szkolonym podczas tysiąca prób ruchem przebił skrzynię, po czym wziął kolejną klingę. Przebił czarne pudło sześciokrotnie, wbijając ostrza w boki pod różnymi kątami. Następnie wszedł na wózek i przeszył mieczem skrzynię pionowo od góry. Serce Michaela zamarło, gdy poczuł opór. Natychmiast wycofał broń. Klinga wychodziła nieznośnie powoli, a gdy już się pokazała pokryta była szkarłatnymi plamami. –
Mia? Mia!!! Odpowiedziała mu cisza. Iluzjonista dał znak swojemu inżynierowi, aby przerwał spektakl, ale kiedy wykonywał gest, kurtyna już opadała. Czuwający nad aspektami technicznymi John Bridges wiedział, że coś się stało. W przeciwnym razie Michael trzymałby się scenariusza.
-
Wezwijcie karetkę! – krzyknął iluzjonista do nadbiegających pomocników technicznych.
* * *
Karetka na sygnale szybko przebijała się przez wieczorne korki. Czy jednak wystarczająco szybko? Michael ściskał bladą dłoń Mii. Jego garnitur i koszula pokryte były ciemnoczerwonymi plamami. Ze ściśniętym sercem obserwował słaby puls asystentki wyświetlany na elektrokardiografie.
–
Będziemy potrzebowali krwi – sanitariusz rozmawiał z kimś ze szpitala –
jaką ma grupę? – zwrócił się do iluzjonisty.
–
O Rh + - odpowiedział. Znał swoich współpracowników na wylot, co często się przydawało.
W szpitalu asystentką zajęli się chirurdzy, podobno najlepsi w stanie. Przepłacanie za ubezpieczenie zdrowotne w końcu przyniosło pozytywne rezultaty, choć Michael wolałby nadal psioczyć na niebotycznie wysokie stawki i nigdy z nich nie korzystać. Jednak stało się. W głowie iluzjonisty cały czas kołatało się pytanie „jak?”. Co poszło źle? Był za szybki? Mia się źle ułożyła? Coś nie tak ze skrzynią? Analizował wszystkie możliwości i nie mógł dojść do żadnych konstruktywnych wniosków, co nie było ani trochę pocieszające. Będzie musiał porozmawiać z Bridgesem, może on się czegoś domyśla, w końcu zaprojektował i zbudował to nieszczęsne pudło. Teraz jednak inżynier najprawdopodobniej przekonywał ochronę szpitala, aby trzymała z daleka pismaków. Jeżeli te hieny zwietrzą krew, to poranne wydania popularnych dzienników pełne będą tytułów takich jak: „Zabójcza magia” czy „Rzeźnik z Silver Ring na wojennej ścieżce”. A tego Michael chciałby uniknąć przez wzgląd na rodzinę Mii.
Siedząc w przesyconej zapachem środków dezynfekujących poczekalni iluzjonista zwrócił uwagę na artykuł o pogrzebie Laury Clark. To nazwisko znał dobrze, w końcu była to jego znajoma z rodzinnego miasta. Jedna z dwóch sióstr – ładna i dobra, siostra mądrej i złośliwej Annabell . Michael podkochiwał się w Laurze w czasach szkolnych, ale bez wzajemności. Jakoś nigdy nie mógł ani zaimponować jej sztuczkami ani zainteresować osobowością.
Iluzjonista któryś raz z rzędu czytał artykuł, bezwiednie stukając w blat stołu kartą kuglarza z jakiejś talii tarota. Sztukmistrz stał za stołem, na którym między innymi miał rekwizyty do najstarszego triku na świecie - kulki i kubki. Michale uśmiechnął się zdawkowo. Sam zaczynał z podobnym repertuarem. Sama karta go intrygowała, gdyż nie pamiętał gdzie ją znalazł. Czy może dostał ją od kogoś, wraz z liścikiem o łowach maskach i podobnych bredniach? Pewne było tylko to, że nie był to rekwizyt do żadnego repertuaru close-up, gdyż w takich sytuacjach używał tradycyjnych kart pokerowych a nie rekwizytów wróżbiarskich.
Michael miał już dość siedzenia w ascetycznie urządzonej poczekalni. Przeczytał już wszystkie gazety, przejrzał magazyny o urodzie, kilka tabloidów a nawet pismo o pielęgnacji rasowych psów. Po wypiciu czterech kaw, przeczytaniu wszystkich wiszących na ścianach informacji prozdrowotnych postanowił poszukać kogoś z personelu i zapytać o wynik operacji asystentki a następnie poinformować jej rodzinę oraz Vanessę – dziewczynę Mii. Przeczuwał, że Ne będą to łatwe rozmowy, ale musiał się z tym zmierzyć. Wstał i teatralnym gestem strzepnął dłonią. Gdyby ktoś go obserwował, zauważyłby, że karta, którą trzymał rozpłynęła się w powietrzu jak kamfora. Michael ruszył całkowicie wyludnionym korytarzem do szpitalnej recepcji. Towarzyszyło mu tylko echo kroków odbijające się od pomalowanych na biało i zielono ścian, oraz dziwny chrobot i piski dobiegające z sąsiednich pomieszczeń. Iluzjonista zatrzymał się nasłuchując. Przetarł dłonią zmęczoną twarz. Zdawało mu się. Albo zdarzył mu się mikrosen na jawie, który błyskawicznie zamienił się w koszmar podobny do tych, jakie miewał ostatnio – o gigantycznych szczurach i ich przywódcy. –
Weź się w garść, człowieku – powiedział sam do siebie.