- Pewien nie jestem, ale trzeba liczyć w tysiącach. To było spore miasto - odpowiedział Tadem.
Ruszyli wolno szeroką drogą przyczepioną do ściany skarpy. Widać było że była często używana. W kamieniach były wytłoczone koleiny wąskich kół wozów, które niegdyś musiały często tędy jeździć.
Z bliska brama miasta była mniej okazała. Biały kamień w wielu miejscach był popękany, a z gładkiej powierzchni widoczne były dziury. Same miasto natomiast wyglądało upiornie. Cześć budynków była wypalonymi skorupami o ślepych oczach pustych okien. Musiał tu szaleć niezły pożar.
Były tu też nienaruszone domy o nie więcej niż trzech piętrach. Fasady były proste i miłe na oka. Wszystkie niemal miały dachy z niebieskiej dachówki. Okruchy tych które spadły walały się po białych drogach. W powietrzu unosił się zapach wilgoci.
Ulice same w sobie były ciekawe. Dzielone na trzy, poza wąskimi zaułkami oczywiście dzielone były na trzy. Zwykła droga, kanał i znów bruk. Musiał tu mieć miejsce ożywiony ruch wodny.
Almatea szła za nimi przytulona do boku swojego wierzchowca. Miała kwaśną minę. Rozglądała się zapewnię w poszukiwaniu znajomej zieleni. Jednak poza drobnymi kępami traw wystającymi między kamieniami drogi nie było tu nawet jednego drzewa.
__________________ Gallifrey Falls No More! |