Sophie nie miała wielkiego wyboru, więc skierowała się prosto na stację rozglądając bacznie. Na szczęście, lub na nieszczęście, nikogo nie zobaczyła. Podjechała pod dystrybutor paliwa i zaczęła tankować samochód.
Lekki wiatr obmywał jej twarz.
Uczucie pieczenia spowodowane niegroźną raną pośladka przypomniało Sophie, że powinna się zająć i tym. Zaczęła przeszukiwać samochód w poszkiwaniu apteczki. Nie przeliczyła się i po chwili mogła już przemyć rankę i ją opatrzeć. Jej dręczyciel zapewne teraz jej szukał, ale nie mogła nic poradzić na to. Czekała cierpliwie, aż zakończy się tankowanie…
Prawie jakby zaprogramowany zerwał się wiatr niosący pył. Poszarpany szlafrok, w który wciąż odziana była Sophie szarpany był jego podmuchami. Kobieta spojrzała w kierunku stacji i zawahała się. W środku mogły znajdować się potrzebne rzeczy, a przynajmniej jakieś ubrania. Wzięła głęboki oddech, rozejrzała się jeszcze raz po okolicy i skierowała swoje kroki do środka stacji.
W środku zastała obrazek, który tym razem zupełnie jej nie zdziwił. Przy kasie leżały zwłoki, praktycznie zmumifikowane, sklepikarza. Na całe szczęście prócz tego makabrycznego obrazka zalazła potrebne ubranie, szorty i t-shirty. Wzięła także rękawiczki, scyzoryk, zestaw pierwszej pomocy i trochę jedzenia i picia… chociaż znalazła głównie napoje gazowane i batoniki. Wyszła ze wszystkim ze stacji i załadowała to do samochodu, sama przebierając się w środku.
Tyle zdołała załatwić, ale… co teraz?
Sophie nigdy nie była przesadnie religijna. Jako dziecko chodziła z matką do kościoła, ale to dawno uległo zmianie. Teraz jednak potrzebowała ochrony, a skoro nie było ludzi, którzy mogli ją obronić… może coś wyższego się ulituje? Ruszyła w poszukiwaniu kościoła.
***
Kościół na który się natknęła był zabarykadowany. Musiała użyć samochodu by wedrzeć się do środka. Po staranowaniu wejścia... znalazła się w środku.
Nie wyglądało to za dobrze.
Budynek był opuszczony i zniszczony. Jedynie krucyfiks nad nawą główną był nietknięty.
-Nie masz prawa szukać schronienia w takim miejscu. - usłyszała za sobą Sophie. On tam stał..., jej zakapturzony prześladowca stał przed wejściem do kościoła, ale z jakiegoś powodu nie mógł przekroczyć jego drzwi.- Za późno na skruchę, za późno na żal za grzechy... jesteś skażona... jesteś jak ja.. jesteś mną.
- Nie jestem tobą, nie jestem taka jak ty. - zaprzeczyła Sophie. - Nie znasz mnie i nigdy nie poznasz. Czemu się tak na mnie uparłeś?
-Ależ mylisz się... To ty nie jesteś sobą. To ty nie znasz siebie. Ja zaś znam cię bardzo dobrze.- zachichotał opętańczo mężczyzna i spróbował przekroczyć granicę świątyni, ale... coś go powstrzymało. Warknął gniewnie niczym dzika bestia.- Ja cię może nie dostanę osobiście, ale zawsze ktoś może to zrobić za mnie.
- Nie poddam się tak łatwo. - odparła twardo Sophie. - Nie wiem czemu chcesz mojej śmierci, ale ani ty, ani ktokolwiek inny łatwo mnie nie dopadnie.
-Jakież to dramatyczne.- mężczyzna usiadł po turecku przed wejście i uśmiechając się rzekł.- Ale powiedz mi króliczku... kto tu dłużej wytrzyma. Ja nie muszę jeść, ani spać.
- Przekonamy się... - odparla ciszej i odwrocila sie w kierunku krucyfiksu. - Zobaczymy czy naprawdę jestem tak skażona jak mówisz.
-Liczysz na miłosierdzie jakiejś rzeźby? - zakpił stwór.- To nie jest nawet świat za który umarł. To nie jest rzeczywistośc w której zabijałaś. Tu jesteś moją kochanką.
- Nigdy nie zabiłam nikogo! A najwyraźniej to miejsce ma swoją moc, skoro nie wejdziesz tutaj.
-Tak. Ale nie powiem skąd się ona bierze.- zaśmiał się stwór i wzruszył ramionami.- Ale proszę bardzo. Macaj.
Sophie dotknęła rzeźby, ale nie stało się zupełnie nic.
Spojrzała na stwora i parsknęła.
- Jeszcze tu jestes? Ja prędzej zdechnę z głodu niż wyjdę do ciebie.
-Wolałbym cię zabić osobiście. Nie lubię wysyłać pionków...- uśmiechnął się stwór, splatając dłonie razem.- Ale... kusisz. Śmierć głodowa... jeszcze takiej nie widziałem.
Sophie usiadła w ławce i uklekla splatając dłonie do modlitwy. Musia,ła coś zrobić. Nie mogła tu zostać do końca świata… Spróbuje odczekać, może prześladowca zniknie na chwilę, a wtedy spróbować wydostać się tyłami, przez zachrystię...