Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2014, 12:05   #12
sniadaniedolozk
 
sniadaniedolozk's Avatar
 
Reputacja: 1 sniadaniedolozk nie jest za bardzo znany
Theodio, Roger i Furin wdrapali się po wąskich schodach na półpiętro, gdzie młody hrabia zastukał w drzwi. Czekali chwilę, jednak nie było żadnej odpowiedzi, a mrok gęstniał...
Roger, nie czekajac dłużej na zaproszenie, nacisnął klamkę i pociągnął. Nie otwierając ich na oścież i nie przekraczając progu chciał zajrzeć do środka. Na dobrych chęciach się skończyło, ponieważ drzwi okazały się zamknięte.
- Pewnie już nie pracuje o tej porze - mruknął niechętnie Roger i dorzucił kilka niepochlebnych słów na temat urzędasów. - Chyba będziemy musieli znaleźć nocleg w mieści i przyjść tu rano - dodał.
Mimo tych słów walnął jeszcze z całych sił w drzwi, a potem przyłożył ucho do drzwi żeby się zorientować, czy ze środka nie słychać jednak jakichś dźwięków.
- Ooo… a nie możemy po prostu wsiąść na jakiś statek i popłynąć? - zapytał Theodio z zawodem, nie pozwalając się Rogerowi skupić.
Zamknij się, pomyślał Roger, lecz zamiast powiedzieć to hrabiemu prosto w oczy uśmiechnął się tylko ze średnią szczerością.
- Bo nie wiemy, na jaki - odparł. - A nuż trafimy na jakichś piratów czy też łowców niewolników. A w kapitanacie powinni wiedzieć wszystko o wszystkich.
Wyciągnął z plecaka wytrychy i, zasłaniając hrabiemu widok, zaczął manipulaować przy zamku. Trochę wprawy zawsze się przyda. Nagle poczuł delikatny przeskok i cichy szczęk zamka. Otwierał już nie raz, nie dwa, bardziej skomplikowane.
- O, jednak otwarte? - zdumiał się, po czym delikatnie uchylił drzwi.
- O nie… może ktoś się tam włamał? - zaniepokoił się hrabia, schodząc ze schodów. - Trzeba zawołać straż!
Kretyn, pomyślał, nie po raz pierwszy, Roger.
- Zejdźcie trochę nizej - powiedział. - I bądźcie cicho. Przez chwilę - dodał.
Furin skinął głową, po czym zszedł na półpiętro wraz z hrabią. Namacał pod dwa palce sztylet w prawym rękawie - na wszelki wypadek. Kurcze, lubił tego speca od zamków...
- Ale może jednak pójdziemy po straż? - zapytał niepewnie Theodio.
- [i]Jest tam kto? - spytał Roger, kierując te słowa w stronę widocznych na końcu korytarza przymkniętych drzwi. Nie odpowiedział mu żaden glos, jednak teraz lepiej słyszał owe dziwne dźwięki. Ktoś najwyraźniej miał gościa, najprawdopodobniej przeciwnej płci i bynajmniej nie rozmawiali o statkach (chociaż kto ich tam wie).
- Niech to szlag - mruknął Roger, po czym po cichu zamknął za sobą drzwi. I na klamkę, i na zamek. - Nie mamy tu nic do roboty. Chodźmy na dół - powiedział do stojącej na półpiętrze dwójki.
Po sekundzie doszedł do wniosku, ze w zasadzie mógł podsłuchać, o czym była rozmowa, ale na to było już za późno. W tym momencie usłyszeli krzyk Illuriego, który wołał o pomoc. Nie widzieli ani powozu, ani samego błazna, jednak nie zabrzmiało to zachęcająco.
- Co się tam dzieje? - zdumiał się Theodio, ruszając w tamtym kierunku.
- Zapewne jakieś kłopoty - stwierdził Roger, dobywając broni i wyprzedzając szlachetnie urodzonego pracodawcę.
Furin wiedział, że zdobyczna broń to syf ostatniego sortu - taką stal widywał raczej na łyżkach do obuwia, a nie na narzędziach mordu. Jednak sztylety przynajmniej nadawały się do rzucania. Wysunął jeden z rękawa i ujął za ostrze trzema palcami, drugą rękę zaś zajął miecz oburęczny - przyda się po pierwszym kontakcie. Krasnolud wyszedł z budynku wraz z Rogerem, jednak postanowił obejść go nieco po łuku, jako że nie chciał pchać się mu w linię strzału, a i dobrze by było oflankować potencjalnych przeciwników już na wstępie.
Kiedy Furin wraz z Rogerem (i Theodiem, który co chwila się potykał) wypadli zza rogu budynku, ich oczom ukazała się grupka pięciu barczystych marynarzy, który obijali biednego błazna w stroju hrabiego.
- Trzeba było nas nająć, zamiast podróżować samemu! – zawołał jeden z łotrów, wydawało się, że najmniej pijany ze wszystkich.
Furin rzucił sztyletem prosto pod lewą łopatkę owego najmniej pijanego łotra. A przyłożył się do tego rzutu, jako ta bestia ognista. Ostrze przecięło powietrze i wbiło się w zbira, jednak nieco niżej, niż planował krasnolud.
Roger nie przebierał w przeciwnikach i zaatakował najbliższego zbira. To, że akurat był obrócony do niego plecami w niczym mu nie przeszkadzało. Szybkie pchnięcie i szabla wyszła z drugiej strony nieszczęśnika, który zatoczył się do tyłu i padł, omal nie przygniatając Rogera, który nie zdążył wyciągnąć broni.
Słysząc krzyki Lia wybiegła zza budynku i rozejrzała się. Walka trwała. Łuk już miała przygotowany, tak że sięgnęła po strzałę i oddała szybki strzał w stronę najbliższego. Jednak kiedy kobieta wypuszczała strzałę, zbir stracił równowagę (może wiatr mocniej zawiał?) i strzała miast niego, omal nie trafiła Illuriego.
- Biją! - zajęczał jeden z mniej trzeźwych osobników, teatralnie padając na ziemię, kiedy strzała wbiła się u jego stóp. Ten, który trzymał błazna, rozejrzał się puścił obitego biedaka i ruszył w tylko sobie wiadomą stronę.
Widząc, że ostrze wbiło się ślicznie w nadnercze zbira, zabijając go dość powolną i bardzo bolesną śmiercią, krasnolud uśmiechnął się mrocznie i podszedł bliżej walczących. Nie był to co prawda rezultat na jaki liczył - fontanna malująca pancerze wszystkich dookoła jasną, tętniczą krwią, jednak liczył się efekt. Uniósł miecz nad głowę i z pozycji gardy jastrzębiej wyprowadził młynek. Na głowy dwóch kolejnych osiłków właśnie pocałowały bruk.
Nie przejmując się nieudanym strzałem Lia spróbowała ponownie. Którymś strzałem musiała wreszcie trafić, nie ważne jak wielkiego miałaby pecha.
Naith widząc, że Furin radzi sobie całkiem nieźle z siekaniem upitych idiotów, zaczął im powoli współczuć. Nie wiedzieli na co się porywają - pomyślał z uśmiechem. Wściekły krasnolud w ogniu walki. Naith nie wyjął nawet strzały, by pomóc reszcie. Zaczął obserwować tłum zbierający się wokół jatki i wszystkie przejścia, skąd może nadejść jakieś zagrożene. Zobaczył, że hrabia stoi blady niedaleko od reszty towarzystwa bez żadnej ochrony, więc Naith czym prędzej podbiegł do niego i pociągnął go za rękę do ukrycia skąd przyszedł.
Roger skopał zbira ze swojego ostrza, a potem rozejrzał się w poszukiwaniu kolejnych przeciwników, kwalifikujących się do utrupienia,
-No, to został jeszcze jeden - mruknął do siebie Furin, pakując ostatniemu zbirowi cięcie przez ramię.
-Może to i fakt, że by źle nie było się gdzie zatrzymać, spocząć z jedną noc… od tego wywijania żelazem przez ostatnie dwa dni jadę jak rzyć hrabiowskiej kobyły… - Skonstatował krasnolud po tym, jak podniósł miecz nad głowę, by zadać cięcie, a jego nos znalazł się w zasięgu smrodka spod pachy.

Truposzczakom jednak smrodek krasnala zdawał się nie przeszkadzać, kiedy przeszukiwał trucheło dwóch kretynów, których zarżnął najpiew. Trzy pozostałe trupy pozostawił dla reszty, może komuś coś się przyda.
Roger, nie mając już kogo wysłać na tamten świat, spokojnie wytrał ostrze szabli w ubranie powalonego przez siebie zbira, a potem przeszukał mu kieszenie.
Naith stojąc z hrabią na bezpiecznej odległości spojrzał się na niego i rzekł:
- Widzisz mości hrabio? Jesteś z nami w pełni bezpieczny.- rzekł po czym nie puszczając chwytu z ramienia szlachcica, podbiegł do reszty drużyny.
- Słuchajcie. Dookoła nas jest duże zbiorowisko ludzi. Niebawem może pojawić się straż, więc bierzmy nogi za pas i to w trymiga!
W całym tym zamieszaniu niemal całkowicie zapomnieli o błąźnie, który z ledwością pozbierał się z ziemi. Po prawdzie pomoc nadeszła całkiem szybko, jednak kilka ciosów nieszczęśnik zarobił.
- Dziękuję za ratunek… piękna pani założy opatrunek? - zapytał Illuri Lii, trzymając się za krwawiący nos. Lia zrobiła już krok w stronę poszkodowanego, jednak zanim do niego dotarła, coś świstnęło w powietrzu. Błazen stęknął i padł na ziemię, a z jego piersi sterczały lotki strzały.
-Paaaaaadniiiij! Kusznik! - Wydarł się Furin, dając susa za jakieś stojące nieopodal beczki i skrzynki z ładunkiem. Wychylił zza nich hełm na ostrzu miecza jednoręcznego, by dać strzelcowi fałszywy cel i ustalić, skąd bije.
- Kusznik, też coś - mruknął Roger, który potrafił odróżnić strzałę od bełtu. Co w sumie robiło niewielką różnicę - i od jednego, i od drugiego można było zginąć.
Równocześnie spróbował znaleźć schronienie i dla siebie, i dla hrabiego. Beczek co prawda starczyło tylko dla Furina, ale kareta był blisko i stanowiła dużo lepszą osłonę niż jakaś beczułka.
- Proszę się stąd nie ruszać - powiedział, gdy pudło karety znalazło się między nimi a strzelcem.
-[i] Cholera.[i/]- miała szczęście, że ona nie dostała. Szybko zareagowała i skoczyła wraz z Rogerem i hrabią za powóz, gdzie będą poza polem strzału. Kiedy byli już ukryci spojrzała na hrabiego, który sprawiał wrażenie małego, zagubionego dzieciaka, który nigdy nie wie co się dzieje.
-[i]W porządku?[i/] - zapytała Lia.
- Co się dzieje? - zapytał hrabia piszczącym głosem, usiłując wyjrzeć na ulicę.
- Co tu się dzieje?! - powtórzył głośno władczy, kobiecy głos.
- Napadli na nas! - odparł natychmiast i równie głośno Roger. - A teraz strzelają!
- Wyjdźcie natychmiast! - polecił głos.
- Żeby ustrzelili nam kolejnego cżłowieka?! - oburzył się Roger. - Chodź do nas to porozmawiamy.
Naith podążył za resztą za powóz i przygotował łuk do akcji. Postanowił dać innym ponegocjować, siedział cicho i wodził oczami, czy z jakiejś innej strony grozi im niebezpieczeństwo. Jednak jedynym, co dostrzegł, byli zbrojni w halabardy mężczyźni, którzy ich otoczyli.
- Jak… Jak ty śmiesz?! - zawołała oburzona kobieta. - Wychodź natychmiast, albo sprawię, że będziesz błagać, żebym pozwoliła ci stamtąd wypełznąć!! - zawołała rozjuszona.
- Co “Jak śmiesz?”! - warknął Roger, jednak spełnił żądanie niewiasty, okazując rozwagę w obliczu przeważajacych sił wroga. - Po drodze straciliśmy dwóch ludzi, a ledwo się tu zjawiliśmy, napadły na nas jakieś zbiry. Znowu ktoś chciał zabić hrabiego Theodia, tyle tylko, że się pomylił. Więc nie pytaj mnie, jak śmiem.
Lia wraz z hrabią nadal siedzieli za wozem.
- Jestem opiekunką tego miasta! Mam prawo pytać wszystkich o wszystko! - odparła kobieta. Była to wysoka niewiasta o wyspiarskiej urodzie. Odziana dość skąpo, a w ręku dzierżyła laskę, która bez dwóch zdań kojarzyła się z magami wyższego sortu.


Czarodziejka obejrzała krytycznie Rogera z góry na dół. Ten odpowiedział podobnym, choć mniej nachalnym spojrzeniem, oceniając zarówno walory fizyczne, jak i ewentualne zagrożenie mówiącej.
- A więc? I gdzie ci twoi strzelcy? - zapytała sarkastycznie. - Jak na razie to wy jesteście oskarżeni o zamordowanie kilku osób. Kapitanie! Ile ciał? - Władczy ton przywołał jednego z halabardników.
- Pięć ciał, pani - odparł pospiesznie mężczyzna.
- Pięć ciał… - powtórzyła, krzywiąc się. - A dopiero pochowaliśmy ofiary ostatniego ataku.
Tymczasem Roger miał sporo czasu, żeby się rozejrzeć i ocenić ich ewentualne szanse w starciu ze strażą. Ocenił je raz, drugi i trzeci, jednak cały czas wychodził mu jeden wynik: lepiej o tym nawet nie myśleć. Było ich co najmniej dwudziestu chłopa uzbrojonych w halabardy, krótkie miecze i bogowie raczą wiedzieć, w co jeszcze. No i oczywiście owa urocza niewiasta...
- Czy to pani Efeeren Geesdur?! - zawołał nieoczekiwanie Theodio, wyglądając zza woza. - Ach! Arcymistrzyni i opiekunka miasta! - Hrabia, zanim Lia zdołała go powstrzymać, ruszył spiesznym krokiem ku czarodziejce, jednak drogę zagrodziła mu halabarda, na którą omal się nie nadział (w sumie nadziałby się na nią, gdyby nie potknął się o wystający kawałek bruku i nie stracił równowagi, omal upadając kawałek wcześniej, przez co wpadł na Rogera, który go zatrzymał). - Jestem Theodio Radkroft! Mieliśmy niewątpliwą przyjemność się już poznać!
- Och… - mruknęła Efeeren.
Najwyraźniej arcymagini znała mości hrabiego i nie wyglądało na to, że była tą znajomością zachwycona.
-Wybacz, pani, obcym w tym mieście więc nie wiedziałem, z kim mam przyjemność. - Roger ukłonił się lekko i przerwał równocześnie powitania dwójki przedstawicieli wyższych sfer - Ktoś zastrzelił naszego towarzysza, co paradował w stroju hrabiego Theodia, dla bezpieczeństwa tego ostatniego, a strzały z nieba nie spadają. Ktoś musiał ją wystrzelić, wiec jacyś strzelcy byli.
Mógłby dorzucić jeszcze kilka słów na temat osób, które nie potrafiły zapewnić bezpieczeństwa spokojnym podróżnym, ale w ostatniej chwili powstrzymał się od złośliwości.
-Ci zaś tutaj leżący najemnicy, napadli na nas, gdyż zdaje się, poczuli się urażeni odmową przyjęcia na służbę do jaśnie hrabiego. Rachunek zasię chcieli wyrównać żelazem, napadli więc na naszych towarzyszy, w tym na poległego naszego druha, któren w odzieniu hrabiego był jego ostateczną ochroną. Myśmy, we dwóch, Pani, z towarzyszem mym Rogerem, którego waćpani już zapoznać raczyła, ruszyli im w sukurs, by od zatraty ich dusze salwować, co było by się i powiodło, gdyby nie ów strzelec, co zdradziecko i z ukrycia raził, miejcie bogowie w opiece wieczny żar jego duszy, towarzysza naszego, Illuriego. - Opowiedział resztę historii krasnolud, wychodząc zza zasłony tak, jak nakazuje protokół - z odkrytą głową i wzrokiem spuszczonym pod stopy arcymistrzyni.

-Widzę, pani, żeście mnie nie poznali… Jam Furin, najmowaliście mnie, pani, do szkolenia straży i do zadań ochrony szlachetnych gości, jejmość opiekunko. Dawno to było, z piętnaście zim temu, lecz rozpoznaję, żeście się, pani, przez one lata ni o jotę nie zmienili, poza tym, że potęga wasza rozkwitła jako kwiaty skalne na graniach Khazad - Gathol, domu mych pradziadów, którzy jeszcze nie skalali swych rąk handlem. - Przedstawił się Furin, kłaniając się arcymistrzyni zgodnie z obyczajem, po czym uklęknął na jedno kolano na znak najwyższego szacunku dla zwierzchniczki lokalnych wojowników. A jeśli już o nich mowa - kilku nawet rozpoznał pod hełmami. Stara gwardia, sam szkolił tych ludzi. Nie było sensu próbować stawiać oporu. Zaś jak idzie o samą arcymistrzynię… Wolał nawet nie myśleć o niej, a jednak - mózg działa tak, że nie da się celowo o czymś nie myśleć, krasnolud więc lekko zaczerwienił się pod gąszczem brody. Miał nadzieję, że nikt z obecnych tego nie zauważył.
Zważając na sytuację, która wynikła i fakt, że hrabia uciekł zza wozu, co nie było raczej zbytnio odpowiedzialne, Lia również wyszła z ukrycia. Nadal pozostawała milcząca,pozwalając mówić innym. Stanęła niedaleko Rogera, w zasadzie za nim. Łuk nadal trzymała w dłoni, by w razie czego mogła go użyć. Chociaż rozglądając się stwierdziła, że nie miałaby szansy. Zawsze była szansa, że kobieta chcąc się pozbyć hrabiego, któego ewidentnie widzieć nie chciałą, po prostu ich wypuści.
Naith widząc jak inni mężczyźni ni to z szacunku, ni to z chęci przeżycia, kłaniali się do ziemi przed przywódczynią, chłopak wyszedł zza wozu, skinął lekko lecz z szacunkiem głową w jej stronę i oparł się o powóz plecami. Zdjął strzałę z cięciwy. Uśmiechnął się do najbliższego halabardzisty i powiedział w stronę kobiety:
- Jestem Naith. Z wykształcenia po szkole zwiadowczej.
- Nie obchodzi mnie, kim jesteście - odparła czarodziejka, niemal ciskając z oczu piorunami. - Zamordowaliście pięć osób! I odpowiecie przed sądem! Brać ich! - nakazała straży. - Zamknąć ich w celi… ale ją możecie zamknąć w osobnej… niech ich brudne łapska nie tykają niewinnych kobiet… - dodała, wskazując Lię. - Moja droga. Jestem pewna, że nie maczałaś palców w tej okropnej masakrze i z obiecuję, że dołożę starań, żeby oczyszczona cię z zarzutów i uwolniono.
Furin powoli zaczynał sobie przypominać, kim dokładnie jest owa Efeeren, a raczej, jaki jest jej stosunek do mężczyzn. Nienawidziła ich. Nienawidziła silnie i z ledwością akceptowała.
Lia była zaskoczona słowami opiekunki miasta. Miała tylko nadzieję, że jeśli ją przeszukają i odkryją zapas trucizn to kobieta nie zmieni zdania. A może ich nie odkryją?
-Dziękuję,pani. - powiedziała potulnie Lia nie stawiając oporu. Teraz to nie miało żadnego sensu. Zastanawiała się tylko dlaczego ta kobieta tak bardzo nienawidziła mężczyzn, co było widoczne z daleka. Teraz Lia miała dylemat, co robić? Mogła się od nich całkiem odwrócić, albo spróbować im pomóc. Musiała jeszcze dużo przemyśleć.
- Panie hrabio? - Jost zwrócił się do ich szanownego pracodawcy. Zanim sam podejmie odpowiednie kroki, warto by się dowiedzieć, jakież to zdanie na temat tej sytuacji ma Theodio.
Trzymając cały czas hrabiego i chroniąc go przed upadkiem na nierównym bruku cofnął się o krok.
- Szanowna Efeeren! My musimy ruszać dalej! My mamy misję do wypełnienia! - rzucił Theodio. - Naprawdę…
Czarodziejka jednak nie zareagowała na to, za to straż zabrała się za rozbrajanie drużyny. Lia nie była pewna, ale zdawało się jej, że właśnie ją przeszukali dwa razy dokładniej, niż pozostałych. Dziwne tylko, że nie znaleźli noża, za to nie zmarnowali okazji, żeby pomacać kobietę.
-Widzę, że dba Pani o to, by trzymać mnie z daleka od obskurnych łap mężczyzn, ale strażnicy chyba mają na to pozwolenie…. - mruknęła Lia patrząc morderczym wzrokiem na jednego ze strażników. Nie chciała sama wywoływać bójki.
Naith, nie wiedząc co począć, z głupią miną patrzył to na hrabiego, to na Lię, to na Czarodziejkę. Postanowił na razie się nie odzywać.
Tymczasem Efeeren, która jak na razie nie zwracała na Lię większej uwagi, podeszła do niej nerwowym krokiem. Wcześniej strażnicy zadbali, żeby miała ograniczone pole widzenia, jednak teraz, kiedy doskonale mogła ocenić sytuację, mężczyźi odsunęli się od Lii. Nie powstrzymało to jednak przed ostrym spojrzeniem i kilkoma iście wojskowymi słowami wymierzonymi w kapitana straży.
- Dobrze więc. Pójdziesz ze mną! - oznajmiła Lii, chwytając ją pod ramię. - Reszta do celi!
Lia ruszyła bez słowa.
- Chwila, chwila! - zawołał Theodio. - Ona pracuje dla mnie! Ma mnie ochraniać! A jak ma to robić, kiedy jej…
- Zamilcz - syknęła Efeeren.
Furin, dotychczas nieobszukiwany przez straż, skrzywił się, jakby niuchał świeże guano gryfa. Kto to widział, żeby jakiś podrzędny strażnik jemu, żołnierzowi z sześćdziesięcioletnią praktyką, miał broń odbierać. Staremu wojakowi płakać się zachciało. Zostało mu liczyć na honor strażników i ich zwierzchniczki - może na znak szacunku dla sedziwego (wedle ludzkiej miary) wieku pozwolą mu poddać się bez hańbiącego składania broni na ich ręce… W każdym cywilizowanym miejscu przecież wystarczyłoby jego słowo honoru.
- A! To mam może nie mówić o tym, że ktoś się włamał do zarządcy portu? Że drzwi były otwarte? - zapytał zdenerwowany hrabia. To był pierwszy raz, kiedy widzieli go zagniewanego. - Mogą to potwierdzić moi towarzysze! Ha! - dodał, spoglądając na Rogera.
Naith uderzł się otwartą dłonią w czoło. Otarł twarz w ręce i spojrzał ciężkim wzrokiem na hrabiego.
- No. Towarzyszu.- rzekł kpiąco do Rogera. - Potwierdzisz?
Roger nie odpowiedział. W końcu należy spełniać prośby pięknych kobiet. Szczególnie gdy mają w obstawie dwudziestu zbrojnych ludzi.
Czarodziejka chyba myślała inaczej, bo spojrzała wymownie na włamywacza.
- A więc? - zapytała podejrzliwie.
- Wiec mam mówić, czy nie? - spytał Roger. - Może się tak zdecydujesz?
- Typowy mężczyzna… - syknęła czarodziejka. - Nie posiadasz na tyle inteligencji, żeby wiedzieć, kiedy możesz mówić, a kiedy milczeć. I właśnie dlatego powinniście być trzymani, jak psy. Na uwięzi, albo w klatkach. Wtedy może byście nie sprawiali tylu problemów.
- Może wtedy rodzaj ludzki by wymarł - odparł Roger. Spojrzenie skierowane na czarodziejkę mówiło wyraźnie, że brak niektóych osób nie sprawiłby mu przykrości.
- Ach! I znowu! Tylko jedno wam w głowach!! - zawołała rozjuszona.
- Ależ skąd, nawet na myśl by mi nie przyszło - odparł, ciągle na nię patrząc, Roger.
-Ja tam myślę jeszcze o zakąsce, nie tylko o jednym… - mruknął Furin, głaszcząc swój rodowy toporek. Bo tak myślał o tej siekierce do rąbania chrustu.
- Oddawaj to… - warknął na krasnoluda jeden ze strażników, zabierając mu resztę broni.
Czarodziejka tymczasem piorunowała spojrzeniem Rogera.
- Przypominasz mi pewnych ignorantów, którzy niespełna miesiąc temu doprowadzili do śmierci mojego starego przyjaciela. I połowy miasta… Nienawidzę takich ludzi… zabrać ich w końcu do celi - nakazała.
-Mości strażniku, wstyd się przyznać, ale mam jeszcze chyba nóż na czarną godzinę schowany. Ino sam nie wyjmę, bo za głęboko, zajrzeć by kto musiał! - powiedział Furin
- Rozbieraj się - nakazał strażnik.
Furin z radością obnażył swe włochate, od tygodnia niemyte jestestwo. Wiatr hulał mu we włosach na klatce piersiowej, a piękny i zdrowy warkocz łonowy powisał radośnie przy prąciu, którym krasnal bujał na boki ruszając biodrami. Furin wypiął się rzycią do strażnika, co to mu broń zabrał i rzekł:

-Mości strażniku, zajrzyj no, może wyjmiecie, bo isto za głęboko ukryłem!
Lia odwróciła wzrok….
Naith mimowolnie się uśmiechnął, lecz też odwrócił wzrok, gdyż każdy wiedział, że krasnoludy mają włosy… wszędzie.
Roger, który stale wpatrywał się w czarodziejkę, czekał spokojnie na dalszy rozwój sytuacji.
Efeeren pobladła ze wściekłości. Podeszła dostojnym krokiem do strażników, którzy nie wiedzieli, co zrobić z Furinem i wyciągnęła zza pasa jednego z nich wojskowy nóż.
-Chce się mości opiekunka pobawić? Marzę wręcz o pani dłoniach, które czynią istne czary… - rzekł Furin
- Samosąd, jak widzę - powiedział Roger. - Piękne obyczaje tu panują.
- Wstrętny, śmierdzący, bezbożny… - warczała czarodziejka, podchodząc coraz bliżej nieświadomego zagrożenia krasnoluda. - Trzymajcie go - poleciła, a w jej oczach dało się zobaczyć postanowienie i istną furię.
Naith nie mogąc powstymać się od głupiego uśmieszku, postanowił coś powiedzieć.
- Ależ nasz towarzysz chciał tylko oddać swoją broń. Albo dwie…
- Tak… słyszałam, że nazywacie to coś dzidą… z przyjemnością ją zabiorę… - syknęła.
 
sniadaniedolozk jest offline