Po prawdzie, to Ałtyn sama sobie, czynami własnymi i słowy, na poturbowanie zasłużyła. Gdy tylko Gregovius się odwrócił, a Jan wypluł z siebie spostrzeżenie, że kobiecie stać przy prochach nie przystoi, w spokojną i pokorną zawsze Tyncię jakby diabeł wstąpił. Nie będzie jej tu rudy niedźwiedź, co w domu Bożym siedem razy rzadziej niż w karczmie bywa, dyktował, jak żyć ma, a nade wszystko - co przystoi jej, a co nie przystoi. Ona była z krwi Eliasza, któremy skórę kozackie prochy zetliły. We wszystkim, co z czynieniem prochu miało związek, daleko przewyższała rusznikarskiego syna...
... tyle że nie za bardzo mogła mu to powiedzieć w twarz. Tedy gdy Szkot oznajmił, iże "sam wszystkiego dopatrzy i sam wszystkim należycie zajmie się", Tyncia uśmiechnęła się tylko słodko i uroczo. I nijak na jej czole gładkim nie odbiła się twarda jej myśl. "Po moim trupie".
Udobruchał się Jan zaraz, gdy pod rękę go ujęła i poprosiła, by do dom ją odprowadził. Ledwie jednak przeszli kroków kilka, Tyncia spokojnym, monotonnym głosem wyliczać poczęła, które ładunki jak rozmieścić trzeba, jak krótko lonty przyciąć i w jakiej kolejności odpalać. I zanim ryży niedźwiedź na nowo sarkać począł, Tyncia ścisnęła jego przedramię i poważnym głosem zapytała, czy dobry pan Jan haftom oddaje się czasami... Odczekała, aż gębę Szkota zabarwił rumieniec równie jaskrawy jak jego włosy, i zmitygowała się szybko. - Ach, nie! Przecież oczywiście, że nie! Hafty kobieca rzecz, gdzież panu Janowi do takich rzeczy brać się! Ale to pan Jan rozumie, że feuerwerki jako haftowanie są. Kolory, wzór i kolejność dobrać właściwie trzeba - zatrzymała się, ujęła wielką prawicę młodego rusznikarza i palcem powiodła po haftowanej taśmie na skraju swego rękawa. - Inaczej oczu nie ucieszą, a tylko bezładnym chaosem będą. Skoro jednak pan Jan nie zna się, ja chętnie dopomogę, z serdeczności i przyjaźni, jaką do was żywię...
Szkot zbaraniał, wielce zadowolona z siebie Ałtyn obkręciła się na miejscu, postąpiła krok do przodu... i w tym momencie porwał ją tłum. Ktoś ją popchnął, ktoś przydeptał kraj sukni...
Ocknęła się na ziemi pod kolumną domu Mediolańczyka, z krwią na ręku, w rozchłestanym kubraczku. Przytknęła dłoń do piersi i zalało ją uczucie niewymownej ulgi. Trzęsącącymi się rękoma zapięła sponiewierane odzienie. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że nie wyszła z tej przygody bez szwanku. U paska zwisał jej przecięty jedwabny sznurek od jałumżniczki, a ta krew - to jej własna.
Próbowała wstać, czepiając się kolumny. Kręciło się jej w głowie, a przed oczami latały mroczki. Chciała zawołać Jana, ale ze ściśniętego gardła dobył się tylko chrypliwy oddech. Nie zdziwiłaby się zresztą, gdyby poszedł w siną dal po tym, jak mu przygadała.
- Pomocy - wydusiła z siebie wreszcie. - Niech ktoś... mi pomoże... |