Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2014, 21:50   #20
malkawiasz
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Mallory nie był w dobrym humorze. Śniło mu się coś paskudnego. W sumie nie pierwszy raz i nie ostatni zważywszy na zawód jakim się parał. Rzadko kiedy jednak pamiętał to tak wyraźnie po przebudzeniu. Śniło mu się, ze przekrada się korytarzami Cytadeli jakiegoś mrocznego bóstwa. Nigdy nie był w Cytadeli lecz nie miał wątpliwości gdzie jest. Mroczne korytarze, ze ścianami jakby z żywej materii pulsujące zgniło zielonym światłem nie wyglądały mu na Katedrę. Do tego przytłaczający wrażenie otaczającej go Mrocznej Harmonii. Jeśli raz się doświadczyło, pamiętało się do końca życia. Skądinąd najczęściej krótkiego. Tym razem jednak wrażenie nie było tak przerażające i Mallory zastanawiał się czy może się na nią uodparnia. W sumie było by super. Drugą jego myślą było – „Gdzie jest do cholery reszta Szóstki?!” - Przekradał się trzymając w ręku swój miecz przed sobą jak tarczę. Nery miał napięte do granic i dochodząc do każdego skrętu korytarz spodziewał się nadziać na wroga. Nie miał pojęcia po jaką cholerę lezie do przodu zamiast uciekać. Może chciał sprawdzić co to za krwisto czerwone światło gdzieś tam w przedzie. Nie wiedział ile czasu zajęło mu dojście do wielkiej Sali. Na swój bluźnierczy sposób sala parodiowała główną nawę w Katedrze. Było nawet coś na kształt ołtarza. Wyglądało jak trzymetrowe, drzwi z czarnego obsydianu. I było tak kurewsko cicho, że słyszał każdy swój krok gdy zbliżał się do tych pieprzonych drzwi. Czuł pot spływający po plecach i każdy fragment rękojeści miecza, który ściskał jakby to miało go uratować. Gdy był już blisko zauważył jakiś ruch w kamieniu. Gotów na jakiś zdradziecki atak uniósł gardę i podszedł jeszcze bliżej. Dotarło do niego, ze w środku musi być zamknięty jakiś potwór. Widział go teraz wyraźnie. Stwór również dzierżył miecz i uśmiechał się głupio do niego. Mallory uznał, że miał wyjątkowo wredny wyraz pyska. Z czaszki wyrastały mu trzy rogi, ślepia miotały czerwone błyski co przy bladawej cerze nadawało stworowi iście przerażający widok.

Braxton nerwowo oblizał wargi i zobaczył, że tamten parodiuje ten ruch momentalnie. Wtedy do niego dotarło, że to nie stwór tylko jego odbicie. Spojrzał w dół na ręce trzymające miecz i dopiero teraz dostrzegł swoje szpony. Jak u stwora, który go zranił. Uniósł wzrok i spostrzegł, ze miecz jest cały we krwi. Ludzkiej krwi. Nie wiedział skąd to wie, ale był pewien. I wtedy się obudził. Siedział chwile spocony, trzęsąc się na pryczy. Jego ciało jednak pozbierało się nad wyraz szybko. Umysł dołączył po chwili.

„Nie trzeba było jeść dokładki. Cholerne owoce morza.”

***

By zając się czymś rano, no i zejść z oczu Sarze. Sprawdził cały sprzęt. Trzy razy. Efekt był cokolwiek dziwaczny. Oczywiście mnóstwo pluskiew, ale wszystkie produkcji Cybertronicu. Bez dwóch zdań robili najlepszy sprzęt, ale z tego co wiedział Mishima uparcie używała swojego badziewia. Pewnie zastanawiał by się nad tym dłużej, gdy coś innego nie przykuło jego uwagi. Cały sprzęt był zawszawiony oprócz Markusa. Podwójnie zastanawiające wszak Mishima ponoć nie kochała się z Bractwem. Fakt godny przemyślenia. Zachował go jednak dla siebie.
Odprawę i podróż po niej określić można było trzema słowami.
Nudy. Nudy. Nudy.
Druga drużyna była tak rozmowna i zabawna jak niektórzy agenci kartelu. Ci w gajerkach wycięci z żurnala.

***

Przestało być wesoło przed wylotem tunelu, do którego mieli zejść. No prawie. Tatsu błysnął dowcipem i zażartował, że Szóstka schodzi pierwsza. Po chwili okazało się, że jednak nie jest takim idiota jak się wydawało i wcale nie żartuje. Zebrał za to komplet ponurych spojrzeń i kilka mruknięć opisujących jego matkę i jej upodobania seksualne. Cichych mruknięć lecz bardzo opisowych. Większość autorstwa Braxtona.

Z ponurą determinacją szedł przed siebie lustrując bacznie okolicę. Teren był dosyć ciasny więc przesunął karabin na plecy i ściskał znowu swój miecz. Poprzednie zmagania z Legionem uświadomiły mu ich niezwykła żywotność i odporność na trucizny więc tym razem zaopatrzył się w inny zestaw. Zrezygnował z tych śmiertelnych na rzecz paraliżujących mięśnie. Mimo gównianej sytuacji jakaś cześć jego duszy cieszyła się na myśl, że będzie mógł sprawdzić swoje teorie empirycznie. Jeśli zawiedzie, może strącić swe życie. Podniecające uczucie. Zauważył, że jego wzrok wyjątkowo szybko dostosował się do półmroku. Ostatnio jego spojówki nie były w dobrej formie lecz ciemność tuneli działała na jego oczy kojąco. I ten cichy chroboczący dźwięk. Prawie jak kołysanka.

„Zaraz, jaki kurwa dźwięk.” – Zreflektował się gdy hałas się nasilił.

- Coś jest kurwa nie tak. – Jak zwykle w obliczu wroga zarzucił regulaminowe porozumiewanie się. Gdy liczy się każda sekunda lepiej być zrozumiałym, niż martwym. – Coś na nas lezie!

Niestety ciemności zmąciły mu słuch i nie zauważył, że faktycznie coś lazło, ale po suficie. Po chwili okazało się, ze jak zwykle wdepnęli w gówno. Jego układ dokrewny działał jak dobry samochód. Od zera do mordercy przyspieszał w mgnieniu oka. Mallory zawinął zgrabnie mieczem i trzymając oburącz wbił ostrze między pierścienie za głową robala. W sumie zgadywał, że to jest głowa bo tą stroną próbowało odgryźć nogę Corteza. Ostrze wlazło głęboko, a wiedząc jak żywotne są robale poruszał nim w lewo i prawo w nadziei, że przetnie mu kręgi zanim pancerz puszki puści w szwach. Profilaktycznie odpalił również dawkę trucizny w iniektorze zamontowanym w mieczu.
 
malkawiasz jest offline