Wątek: The Big Apple
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2014, 23:31   #11
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 8:37 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048
Ootoya, Manhattan



Basri, Maroldo, Yamato

Alan pożegnał ich bez dalszych już słów, a po podróży dwoma windami w dół Corp-Tower, wydostali się na pozbawioną praktycznie słońca ulicę, ze wszystkich stron otoczoną drapaczami chmur. Ootoya, japońska restauracja z lepszej, choć nie najlepszej półki, mieściła się na tyle blisko, że Rose nie musiała nawet wzywać szofera, który samochód zaparkował na jakimś płatnym, podziemnym parkingu nieopodal.
Wjechali na trzecie piętro, a drzwi stylizowane na starą, japońską architekturę i kulturę, rozsunęły się przed nimi, ukazując przyjemne wnętrze podzielone na małe sekcje. Standardowo restauracje działały mniej więcej od południa, lecz tu było inaczej. Środek Manhattanu zakładał spotkania biznesowe o każdej porze dnia i prawdopodobnie również nocy. Ubrana w tradycyjny, czy pseudo tradycyjny strój Azjatka poprowadziła do niskiego stolika, przy którym dało się głównie klęczeć. Dla mniej “tradycyjnej” klienteli posiadano także normalne stoły.
W międzyczasie dotarł do nich krótki raport podsumowujący środowisko, w jakim miało przyjść im pracować. Wydawało się, że był to tylko zbitek informacji, które ktoś przesłał Dirkuareowi, na jego prośbę.

Cytat:
Napisał ”Raport na temat najważniejszych gangów Bonxu”
Wyszczególniono trzy gangi, poniżej krótkie podsumowanie na temat każdego.
The Rustlers
Konserwatywny gang, częściowo wzorowany na modelu “Triady”. Jego wpływy sięgają głównie na południową stronę Bonxu, dokładnych danych brak. Orientacyjne oznaczenie zajmowanych terenów w załączniku. W skład wchodzą ludzie wszelkich ras, zwykle mało lub słabo scyborgizowanych. Dobra organizacja, szerokie zaplecze. Aktualny stan niepewny. Poprzedni przywódca, Li, zmarł lub został zamordowany w niedzielę. Źródła nie są tu jednomyślne. Ciało zostało skremowane bez sekcji, co jest głównym podejrzeniem, lecz Li według zeznań świadków, bo oficjalne informacje są niedostępne, miał już ponad 80 lub 90 lat. Nie wyznaczył następcy, co może świadczyć o tym, że nie planował swojej śmierci i czuł się dobrze. Przejęcia władzy najbliżsi są:
Jin-Tieo: Najbliższy współpracownik Li, mający najwięcej do powiedzenia, lecz działający głównie zza pleców przełożonego. Określany mianem dokładnego, unikającego ryzyka, miękkiego dla niektórych, asekuracyjnego. Zajmował się zwykle finansami, wszystko czym obracał gang przechodziło przez niego.
Wściekły Han: Drugi z najbliższych współpracowników Li, w kilku cechach przeciwieństwo pierwszego. Człowiek czynu, zwykle załatwiał najpoważniejsze problemy. Przydomek zdobył ze względu na sposób załatwiania spraw. Impulsywny, lecz lojalny wobec swoich, uparty. Podobno ma sporo wszczepów, głównie wspomagających go podczas walki. W chwilach, gdy nie rozwiązywał problemów, służył jako główny ochroniarz Li. W jego ocenie raczej nie występuje słowo “głupi”, jak można by przypuszczać.
MeatBoy: Przestał używać prawdziwego imienia na tyle dawno, że zatarło się. Wiadomo o nim znacznie mniej niż o dwóch pozostałych. Na pewno służył jako “porucznik” wyznaczony do zarządzania ludźmi na granicy strefy wpływów. Twardy, konkretny, skuteczny. Prawdopodobnie były wojskowy. Silnoręki, według relacji jednak sprawiedliwy na tyle ile sprawiedliwy może być gangster. Przydomek zdobył od sposobu załatwiania wrogów, którzy najbardziej zaszli mu za skórę lub zdrajców: tłucze ich niczym tuszę na haku. Druga część przydomka może nawiązywać do głównych rywali “The Rustlers”.

BloodBoys
Gang “cyberpunkowy”, w swoim wizerunku niemal prześmiewczy. W jego skład wchodzą głównie ludzie ze wszczepami, a obecna tendencja mówi, że im ich więcej tym lepiej. Od prostych neonowych tatuaży, poprzez sztuczne kły a’la wampiry, zdejmowanie skóry z twarzy czy pałające czerwienią oczy. Wiele z widocznych wszczepów pozwala dokładniej określić rangę w gangu. Zajmują tereny głównie na północnej części Bronxu, ale ich agresywna strategia sprawia, że przejmują, często na krótko, inne strefy. Silni, zorganizowani, chociaż bez jednolitej społeczności. Dorobili się na handlu, nie tylko syntetycznymi narkotykami, ale bardziej technologią i bronią. Prowadzą też “kliniki”, gdzie przeprowadzają nielegalne operacje, zwykle przeszczepów. Mimo karykaturalnego wyglądu nie wolno ich lekceważyć. Większość poszlak tam kieruje w poszukiwaniu m.in. ośrodków, które pozwalają usuwać lub modyfikować mikrochipy, które wszczepia się dzieciom.
Główni przywódcy: The Hammer, Luis Loot, Angel
Symbol i “godło” noszone często na ubraniach: okrwawiona, dorosła twarz w ciele robota.

Free Souls
Pierwsze wpisy odnośnie ich działalności datowane są na około 2 miesiące wstecz, jeszcze bez nazwowe. Można je jednak dopasować do całości. Najbardziej tajemniczy i najbardziej agresywny gang, mający zaplecze z niewiadomego źródła. Zajmują tereny po kolei, kierując się od wschodu. Wielu tamtejszych przechodzi na ich stronę, mniejsze gangi nawet w całości, pozostając dzięki temu pod swoją starą nazwą lecz ściśle współpracując. Są zorganizowani, konkretni, bez zawahania można założyć, że posiadają bardzo dokładnie rozpisany plan. Jeśli ktoś im się opiera, działają z pełną bezwzględnością. Pod mottem wyzwolenia dusz spychają The Rustlers i BloodBoys ciągle na zachód. Niewiele konkretnego da się o nich powiedzieć, przywódca jest nieznany. Plotki głoszą, że posiadają grupę doskonałych netrunnerów, dzięki którym znają każde posunięcie przeciwników i ukrywają swoje. Skupiają jednakże wszelkich ludzi, wydaje się, że przyjmują w szeregi wszystkich, którzy przyjmą jakieś warunki, o których nikt dokładnie nie mówi. Często w grę wchodzi również przekupstwo. Firmują się niebiesko-białymi barwami. Ponoć to także oni wprowadzili na rynek nowy specyfik o ulicznej nazwie “Odlot”.

Załączniki: mapa, Jin-Tieo, Han, MeatBoy
Wyglądało na to, że to krótkie podsumowanie będzie im musiało na start wystarczyć, bowiem dalej był tylko dopisek: “W celu uzyskania dokładniejszych informacji proszę kierować się pod poniższe numery:” i tam oprócz Alana także numer do Kye’a Remo. Zarówno Mik jak i Yamato kojarzyli to nazwisko. Pracował na stanowisku szefa bezpieczeństwa sieci komputerowych i najwyraźniej kilka razy w życiu błysnął kilkoma akcjami, stając się popularny w necie.

Godzina 10:11 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048
Nr 83, Inner City



Shelby

Pułkownik Ferrick nie był typem gaduły, który prowadziłby luźne pogawędki ze swoimi podkomendnymi. Teraz było tak samo, gdy James otrzymał krótkie odpowiedzi na swoje pytania, chociaż niewątpliwie nie rozwiały one wątpliwości. Przełożony dał mu do zrozumienia całkiem wprost, chociaż raczej z żalem niż jakąkolwiek złośliwością, że stał się przeżytkiem. Jeśli będzie miał szczęście, trafi do jakiś specjalnych oddziałów wojska. Innej roli związane z walką dla niego nie mieli w momencie, w którym oddziałami szturmowymi C-T stały się pół-roboty, ludzie mający w sobie tak wiele wszczepów, że ich wydajność robiła się, w niektórych kategoriach, nawet kilkanaście razy wyższa od zwykłej, ludzkiej. Nie to, że Shelby nic w sobie nie miał. Tyle, że tamci zostali do tego wręcz stworzeni. Teraz mógł być nawet sprawdzany - chociaż pułkownik raczej powątpiewał w to, że przez jakiś mających mu towarzyszyć ludzi - ale ta misja mogła pokazać korporacji szerszy zakres jego umiejętności, o ile takie posiadał. A jeśli nie, zawsze pozostawała rola ochroniarza dla innych przydzielonych do tego, jeśli sami nie będą posiadali odpowiedniego w tym zakresie szkolenia.

Przejechał przez bramę, chronionego kilkumetrowym murem, osiedla nazywanego po prostu Inner City. Osiedla dla bogatych. Mniejsze i większe, jednorodzinne domy pojawiały się z obu stron doskonale utrzymanych dróg. Gdy dojeżdżał pod wskazany numer, stało tam już miejskie suzuki i znacznie bardziej wyróżniający się czarny mustang, z którego wysiadła dwójka ludzi - murzyn w skórzanej kurtce i zdradzająca azjatyckie rysy, niska dziewczyna w luźnych spodniach i puchowej kurtce. Jeśli to oni mieli go kontrolować, to na sam wygląd imponujący raczej nie byli.


Ferrick, Remo, Shelby

Rezydencja nie różniła się praktycznie nic od innych, postawionych w tutejszej okolicy. Piękny ogród, porośnięty idealnie utrzymaną zielenią. Biała, mieniąca się w słońcu elewacja i przestrzenne, pełne wielkich okien przestrzenie w środku, już zewnątrz ujawniające sterylne, nowoczesne wnętrze człowieka, który ma pieniądze na to, by otaczać się drogimi przedmiotami i dziełami sztuki. Ann i Kye zdążyli dotrzeć do furtki i zadzwonić, gdy zaraz za mustangiem zaparkował trzeci samochód. Haker bez przyglądania się rozpoznał wysiadającego ze środka Shelbiego - trzymającego się prosto, energicznego mężczyzny o raczej przystojnej twarzy. Cała trójka zdążyła wymienić krótkie powitalne uprzejmości, gdy furtka otworzyła się, zapraszając ich do środka.

Przeszli wykonanym z jakiegoś lekko uginającego się pod stopami materiału, a drzwi domu otworzyły się tuż przed tym, jak do nich dotarli. Za nimi czekał na nich… robot. Humanoidalny, acz nie próbujący udawać prawdziwego człowieka. Przerastał Ann o pół głowy, będąc jednocześnie wyraźnie niższy od obu mężczyzn. Skłonił się delikatnie, gestem do złudzenia przypominającym ludzkie zaproszenie, wprowadził ich do środka.
- Bardzo się cieszę, ze państwo przybyli - odezwał się metalicznym, cichym głosem. - Pan Tomkins już czeka. Jestem Alex. Proszę za mną.
Poprowadził ich czystym, białym korytarzem, nieco przypominającym Ann jej własne, nowe mieszkanie - tyle, ze tutaj ściany przyozdobione zostały obrazami sztuki nowoczesnej, na których poruszały się kształty zarówno abstrakcyjne jak i zwyczajne.

Trafili najpierw do niewielkiego salonu, wyposażonego w kilka mebli i niewidoczną na pierwszy rzut oka elektronikę. Na ich widok z jednej z sof poderwała się rudowłosa kobieta, podchodząc do nich i witając się z każdym uściskiem miękkiej, lekko wilgotnej dłoni.
- Daniela Morrison. Jak dobrze, ze państwa widzę, obawiałam się, że ja jedyna postanowiłam wysłuchać prośby Scotta.
Jej głos wydawał się faktycznie zdradzać ulgę. Ubrana w czarny kostium, którego spódnica sięgała do kolan a dekolt żakietu ukazywał dość sporo, sprawiała wrażenie urzędniczki - lub koleżanki po fachu maklera giełdowego, w którego domu obecnie gościli. Na obcasach wzrostem niemal dorównywała mężczyznom wzrostem.

Robot poprowadził ich dalej, poruszając się dość sztywno, bez właściwej ludziom mechaniki ruchu - lecz bezbłędnie, jakby naprawdę doskonale wiedział co robi. Robotyka istotnie stała się niezwykle zaawansowana. Weszli schodami na piętro, gdzie automatyczny lokaj zaprosił do sporego pomieszczenia urządzonego w bardziej klasyczny sposób. Drzwi zamknęły się same, a z fotela uniósł się Scott Tomkins. Był niski, wyglądał na starego, chorego, zniechęconego i przede wszystkim - smutnego i załamanego. Spróbował się uśmiechnąć na ich powitanie, lecz to jedynie pogorszyło sprawę. Uścisk jego dłoni okazał się bardzo słaby i drżący. Ten człowiek, mimo niewątpliwie dużych pieniędzy, obecnie stanowił jedynie cień osoby, którą musiał być jeszcze jakiś czas temu.
- Witajcie, proszę usiądźcie. Panele są w oparciach na ręce, proszę zamówić sobie na co państwo mają ochotę, Alex zaraz przyniesie.
Wskazał na dwie kanapy i trzy fotele, ustawione wokół stolika. Na ścianach tutaj również wisiały obrazy, a na ziemi leżał miękki dywan. Wszystko prócz ścian w czerni, jakby razem z Tomkinsem obchodziło żałobę. Na szczęście szerokie okna wpuszczały trochę światła, mimo lekkiego przyciemnienia. Na holograficznych panelach pojawiała się cała długa lista napojów oraz mniejsza - zakąsek.

Scott zakasłał kilka razy. Nie brzmiało to dobrze. Otarł chusteczką oczy, które zaczęły po tym łzawić.
- Proszę wybaczyć, nie czuję się dobrze. Już wcześniej chorowałem, ale teraz... - westchnął ciężko, zwracając wzrok w stronę okien. - Dziękuję za przybycie, nawet jeśli część państwa jest tu z polecenia przełożonych. Ja... - zawahał się - ...mogę się wam wydać niepoważny, lecz zanim się poddam... - rozkasłał się znowu. Z fotela wysunął się jakiś inhalator, którego zawartość wstrzyknął sobie do gardła. I zaczął raz jeszcze.
- Zanim się poddam, chcę wyjaśnić co stało za śmiercią mojej Amandy. Kim są te "Dzieci Rajneesha". To znaczy, nie mam wątpliwości co do tego... - nabrał chrapliwie powietrza - ...że to sekta, skupiająca się na dostatnim życiu tych najdłużej "praktykujących" członków. Za to ich pozwałem, za bycie piramidą finansową. Każdy nowy członek musiał płacić na tych starszych. Co więcej, podejrzewam, że również... - pokręcił głową z niedowierzaniem, a po policzku spłynęła mu łza - ...oddawać się im seksualnie.

Przerwał na dłuższą chwilę, powoli się uspokajając. W tym czasie do środka bezszelestnie wszedł Alex, stawiając na stoliku zamówione napoje. Wyszedł chwilę później i Tomkins kontynuował.
- Nie mogę wam wiele pomóc, zupełnie nie czuję się na siłach, by prowadzić te poszukiwania samemu. Moja córka w jakiś sposób uwierzyła w ich brednie. Dlatego... dlatego chcę dowiedzieć się jak najwięcej. Poznać przyczynę... - zamilkł raz jeszcze, biorąc kolejny oddech. - Oczywiście zostaną państwo opłaceni. Te sprawy mogą państwo załatwić z Alexem. Na początek chciałbym, by państwo zbadali tę sektę jak najdokładniej. Z tą wiedzą wrócili do mnie. Może... może wtedy...
Wydawał się nie wiedzieć czego dokładnie chce. Oprócz jednego - dowiedzenia się dlaczego jego córka musiała zginąć.
- Podejrzewam, że to mnie chciała tam zabić, w sądzie - wyszeptał niemal na koniec. - Byłem w szpitalu i nie mogłem się zjawić. Ale to właśnie mnie nienawidziła, za ten cały proces, za moje próby wyrwania jej z tego... - łzy znowu popłynęły. Mężczyzna wydawał się coraz bardziej zmęczony. Jeśli mieli pytania, to prawdopodobnie musieli się sprężać i zadawać tylko te najważniejsze.

Godzina 10:29 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048



Daft

Cytat:
Leon. Miejsce zamieszkania: Rosedale Avenue 21, Bronx. Handlarz nowym Odlotem, zwykle nie opuszcza swojej okolicy. Handel wieczorami często na Parkchester. 3000 E$ + 4000 E$ za zdobycie jego holofonu i innych rzeczy osobistych. Podejście blisko trudne, mocno zadrutowany. Możemy cię umówić ze wspólnikiem, zbierze fanty po eliminacji celu. Jeśli będziesz zainteresowany to dopiero pierwszy z celów. Jeśli chcesz wiedzieć więcej o wszystkim, możemy umówić spotkanie.
Nawet ta krótka, zawierająca suche fakty wiadomość była jakimś urozmaiceniem od wpatrywania się w ruchliwą ulicę, na której zmieniało się wiele i jednocześnie nie zmieniało się nic. Samochody jeździły, ludzie spacerowali, ktoś się kłócił, ktoś całował. Wchodzili i wychodzili, także z tego budynku, który go interesował. Niestety, nikt na kogo aktualnie czekał. Za to ten cel z wiadomości wydawał się prosty. Wystarczy namierzyć i nacisnąć spust.
O ile nie miał energetycznej tarczy, kolejnego ultranowoczesnego wynalazku, który utrudniał życie takim jak on. Już pracowano na remedium, specjalnie spowalniającą amunicją, potrafiącą lecieć tak, by nie aktywować tego zabezpieczenia. Na razie jednak pozostawała w fazie plotek. Prototyp widzieli pewnie nieliczni.

Zobaczył ją nagle, gdy ponownie podjechała pod budynek, w którym mieszkała. Wysiadła i tym razem nie weszła do środka, a skierowała do garażu. Dosłownie minutę czy dwie później wyjeżdżała już na motorze, w skórzanej kurtce i rozwianych włosach jakże podobna do tej, która trzy miesiące wcześniej wyjeżdżała z miasta. Teraz tylko nie miała tatuaży. Zatrzymała się przy chodniku i trwała tak kilka chwil.
Czekając? Najwyraźniej. Warkot drugiego motoru oznaczał pojawienie się jakiegoś znajomego. Mężczyzna, w kasku z przesłoną, cały w skórach i na chopperze przywołującym wspomnienia o lepszych chwilach. Symbol charakterystyczny dla The Rustlers na plecach. Wymienili kilka słów i ruszyli.

Tracił ich już z oczu, bowiem skręcali w boczną przecznicę, gdy narożny warsztat samochodowy eksplodował.
Widział dokładnie języki ognia, na krótko obejmujące ulicę w swoje posiadanie. Odłamki lecące we wszystkie strony i szyby wylatujące z okien. To, o które prawie się opierał zadygotało wyraźnie, gdy huk przetoczył się przez całą okolicę. Felipę i tego drugiego zmiotło gdzieś obok. Nie byli daleko od eksplozji, lecz także nie blisko. Szansa przeżycia bardzo duża, o ile fala uderzeniowa nie rzuciła ciałem o nic niebezpiecznego.
Mimo tego, nie widział ich. Ludzie biegali. Wyła gdzieś syrena. A może alarm? Trochę piszczało w uszach.


Jesus

Życie nigdy nie toczyło się tak, jak człowiek chciał i planował. Jedno w zasadzie było w tym tylko przewidywalne: nieprzewidywalność Felipy. Kobieta, która nie mogła usiedzieć w miejscu pięciu minut, nie mogła sobie darować nowego, nawet tak ogólnego tropu, jaki podrzucił jej Remo. Jej wewnętrzne "ja" jak zwykle krzyczało "zrób to!" tak głośno, że zignorowanie tego stawało się absolutnie niemożliwe. Dostała od Jin-Tieo pistolet i kilka innych drobiazgów, dostała także człowieka do pomocy. Brick zgłosił się co prawda z opóźnieniem, lecz szczęśliwie to nie przeszkadzało. Umówiła się z nim przy swoim mieszkaniu, akurat tam zmierzając po motor.
Determinacja przede wszystkim. Mogła porzucić wiele, nie potrafiła porzucić rodziny. To nie w jej stylu. Bo skoro wypięłaby się na nich wszystkich, to co by zostało?

Przydzielonego człowieka kojarzyła bardzo słabo. Przystojny latynos, od dawna w gangu, "sprzątacz". Same ogólniki, zasłyszane gdzieś tam, kiedyś. Zwykle bowiem wystarczy słuchać, by wiedzieć. Dotarła do garażu i wydostała z niego lekko zakurzony motocykl, którego szczęśliwie nikt nie podwędził, ani nie zniszczył. Może nawet Bullet kilka razy z niego skorzystał, by nie zarósł całkiem.
Wracała na swoje. Ten motor był kolejną ze składowych, płynnie wskakujących na swoje miejsca. Wyjechała na zewnątrz i może z minutę później pojawił się Brick, podjeżdżając do niej swoim trochę ekstrawaganckim, żeby nie powiedzieć dziwacznym chopperem.
- Gotowa? - zapytał głucho zza ciemnej przesłony kasku. - Dawno mi nie dali takiej ładnej roboty.
Ruszyli nie zwlekając. Ton Bricka był swobodny, ale na robocie się znał. Musiał, skoro ciągle żył, mimo wielu akcji. Skręcili, mijając szerokim łukiem znajdujący się na rogu warsztat samochodowy i kierując się na Pelham Bay.

Coś błysnęło, uchwyciła to nagle, kątem oka, niewątpliwie dzięki swoim nowym zabawkom. Nie usłyszała eksplozji, bardziej ciszę. Podmuch powietrza, potężna siła fali uderzeniowej zmiotła ją z motoru i pociągnęła po chodniku. Z dziesięć różnych wszczepów aktywowało się jednocześnie, gdy nie panująca nad nimi jeszcze w pełni Felipa włączyła dopływ adrenaliny i wywinęła fikołka, unikając zderzenia czołowego z jakimś samochodem. Przetoczyła się po betonie, czując jak obija swoje ciało o twardą powierzchnię. Odłamki przeleciały nad nią, kurz i pył rozprzestrzenił się po ulicy za nią.

Nie zdążyła się podnieść, a Brick stał już obok i pomagał jej. Jego strój pokryty został osadem i szczątkami, ale on sam wydawał się być w lepszym stanie niż ona. Z warsztatu zostało niewiele, zaczynał rozprzestrzeniać się ogień, a Felipa odzyskiwała słuch, który zniknął na kilka krótkich chwil. Dzięki temu usłyszała krzyk latynosa.
- Spieprzają! To muszą być te skurwiele z Free Souls! - wskazał na faktycznie oddalającego się szybko vana. - Możemy ich dorwać!
Jasne, że mogli. A tamci mogli się bronić. Postawił i podprowadził jej motor. Decyzja należała do niej. Mogła to olać, nie jej sprawa. Fragment toczącej się wojny. Problem był taki, że nie miała pojęcia, gdzie jest Wayland. Namiar od Remo wskazywał tereny obecnie kontrolowane właśnie przez ten nowy gang. A oni właśnie zabili przynajmniej kilku jej znajomych, nie miała co do tego wątpliwości. Naprawiała swoją maszynkę w tym miejscu więcej niż raz.
Brick niewątpliwie pałał żądzą zemsty. Niezależnie od tego jak bardzo samobójcze by się to okazało.
 
Sekal jest offline