Reidar
Dojechali do ruin wielkiego zamku bez bramy z charakterystyczną całą czerwoną wieżą i dwiema (co było nie lada tajemnicą) w ćwierci przecięte jakby drwal pniaczek siekierą na skos. Gdy podjechali bliżej poczuli chłód jaki oplutł ich z otworów z podziemi. Ale nie była to śmierć, to było inne uczucie. Ale równie niepokojące.
- Jesteśmy. - szepnął Trubi Dlahrokk schodząc z wierzcha, odpędził go, a potem wyciągnął wielki obosieczny topór - Zejdź z konia, zabierz go stąd, bo jak te stwory wyjdą nie omieszkają posilić się koniną okrutnie. - splunął - Posłuchaj, zapomniałem ci o czymś powiedzieć...
Sierp księżyca sunął beztrosko po rozgwieżdżonym niebie.
- Ach, pieprzyć to, pogadamy później! - charknął i rzucił się z wzniesionym toporem na syczącą potworę głowy krótkopyskiego gada z fosforyzującym się oczami, łapami niedźwiedzia bez futra a z łuskami, i długimi i silnymi szponiastymi odnóżami, odrąbał głowę potworowi, ale zaraz rzucił się kolejny i kolejny
Koń Reidara wierzgał i chciał uciec.
Trubi wyrzucił w górę korzystając z chwili kryształek, który rozpękł się wysoko i zalał to miejsce zielonym światłem. Stworów to nie raziło absolutnie. Wciąż chciały krwi.
Zza wysokiego muru, wychodziło powoli dwie pteropodobne kreatury z dziobami pełnych ostrych i głodnych zapewne zębisk.
Robiło się gorąco. Marco Devreux
- Możliwie jak najszybciej. - odparł Tleo - Choćby jutro.
- My bratku, zawsze gotowi. - dodał Oltter
- Jutro wczesnym świtem się wyjedzie, co by po południu gotowym być. - zadecydował Tleo
Zabrali się z przylesia, ostawiając Zidora niegdyś Latoświata samemu sobie. Wciąż unosiła się mgła. A powietrze można było pić
- Oby jutro tak nie było. - bąknął Tleo z posępną miną przyglądając się otoczeniu - Wtedy prędzej byś zad Olttera ustrzelił niż bestię, he he. |