Jak pięknie, pomyślał Tingis, gdy nagle zaczęły się pojawiać odpowiedzi na wszystkie zagadki. Tu koń pod oknem, tam komplet ubrań. Wszystko podane jak na tacy. Ba - prosto do ust lenia, któremu nie chce się sięgnąć po jedzenie.
Nie powtórzył po Lubomirze "Gdzie byli strażnicy", bowiem wyręczył go w tym Medar.
Sprawa była... dziwna. Ktoś im podrzucił wielkie zgniłe jajo i pewnie liczył na to, że im pęknie w rękach. I pewnie okaże się, że większym problemem będzie wyjście z tego cało, niż odnalezienie porwanej gubernatorowej.
Jeśli tak można zwać Juliannę, skoro małżeństwo nie zostało skonsumowane.
Chyba że ktoś z tutejszych zastąpił Oleksę w wykonywaniu obowiązków małżeńskich... Na przykład Lubomir.
Na dziedzińcu, czy jak tam nazwać ten ogródek, Tingis postanowił sprawdzić, czy koń był naprawdę koniem a nie sprytnym oszustwem. No i czy wyjeżdżając niósł większy ciężar niż wówczas, gdy wjeżdżał. Jeśli nie...
- Z pewnością trzeba porozmawiać ze strażnikami - powiedział, gdy znaleźli się ponownie w sypialni. - Można ich od razu wezwać? |