Administrator | Mając niejako w garści opinię na temat znajdującej się w fiolce mikstury Jost postanowił porozmawiać z Gerti. Jakby nie było, kobieta była zabójczynią. Powinna wiedzieć dużo nie tylko na temat zabójstw w ogóle a trucizn w szczególności. Jako bystra osoba powinna się orientować we wzajemnych zależnościach i układach panujących między osobami, z którymi podróżowała.
Po delikatnej sugestii pilnujący Gerti strażnicy odsunęli się od Gerti na tyle, by można było z nią porozmawiać bez świadków. Cały czas jednak bacznie obserwowali zabójczynię, jakby się obawiali, że ta ucieknie w las mimo założonych kajdan.
- Takie pytanie mam, w pewnej mierze związane z tą sprawą - powiedział Jost. - Duże masz doświadczenie w tym fachu?
- Dwadzieścia lat - odpowiedziała patrząc w dal.
- Z takim doświadczeniem nie robi się błędów - stwierdził cicho Jost. - Czyli ktoś ci podłożył nielichą świnię. Znasz się może na truciznach? Powiadają co prawda, że to kobieca broń, otruć kogoś i po krzyku, ale mi nie chodzi o takie głupoty, jak dodanie mężowi do pieczeni trutki na szczury. Jako fachowiec powinnaś się znać, ale to może nie twoja specjalność?
- Nie moja, ale pokaż ją, to może będę wiedziała. - Przeniosła wzrok na Schlachtera.
Jost wyciągnął z plecaka lotkę i ostrożnie rozwinął.
- W tamtej fiolce, ze szkatułki, nie ma trucizny. W każdym razie nie takiej, która by mogła zabić kapłana - powiedział. - Ale tu jest coś innego. Spotkałaś może kiedyś coś takiego?
- Z tego to nie wiem czy nawet i specjalista od tego by wiedział. - Popatrzyła na ostrze lotki ubrudzone piachem.
Lepszego okazu nie mamy, pomyślał Jost, który w temacie lotki miał podobne obawy.
- Żaden znajomy zapach ani nic? - spytał z odcieniem rozczarowania w głosie.
Gerti pokręciła głową.
- Nic nie czuję. Ja wiem, jak to wygląda wszystko, ale to nie moja robota - dodała stalowym głosem.
- Tego jestem pewien - potwierdził Jost. - Ale to trochę za mało, żeby złapać zabójcę.
Rozłożył bezradnie ręce.
- Nie masz żadnych pomysłów? Może coś słyszałaś o takich truciznach? - zadał kolejne pytania, zawijając strzałkę w płótno i chowając zawiniątko do plecaka. Miał nadzieję na jakąkolwiek pozytywną odpowiedź.
- Mało to trucizn w samym Imperium jest dostępnych? - Ponownie pokręciła głową. - Nigdy nie stosowałam, ale wiem, że jest sporo - westchnęła.
- Tyle to ja też wiem. - Jost uśmiechnął się ponuro. - Strzałki są twoje, i skrzynka też. Ile dni temu sprawdzałaś jej zawartość? - spytał.
- W dniu wyruszenia w podróż z zamku Crutzenbach.
- Dopiero co usłyszałem, że coś takiego istnieje. Ile dni jesteście w drodze? - spytał Jost.
- W sumie już dwa tygodnie i trzy dni - odparła po zastanowieniu. - A spotkaliśmy się w Kemperbadzie sześć dni temu.
- To każdy mógł podebrać lotkę i dmuchawkę do tego dorobić - mruknął. - Poszłaś na koniec, a raczej na początek, karawany, gdy pojawiły się mutanty. Nie widziałaś nikogo, nic podejrzanego? Pewnie jesteś najbardziej spostrzegawcza z nas wszystkich - dodał.
- Pilnowałam karety Crutzenbachow. Baczyłam, żeby nikt nie wysiadał bez ochrony, ani nikt tam nie wchodził - odrzekła. - Obserwowałam też las, bo przecież mutanty stamtąd atakowały.
- Ech, chyba skończyły mi się pytania - powiedział ze smutkiem Jost. - Jak na razie wierzę, że to nie ty, ale nie jestem w stanie tego udowodnić.
Pokiwała głową.
- A twoje prywatne zdanie na ten temat? - spytał cicho Jost. - Na temat zamachu? Kto na tym najbardziej zyskał, kto najbardziej stracił? Znasz lepiej ode mnie te całe wyższe sfery.
Przez dłuższą chwilę patrzyła na Schlachtera, ale w końcu odwróciła wzrok znowu patrząc w dal. Nic nie odpowiedziała.
- Nie mogę ci nic obiecać w ciemno za takie informacje - stale cicho mówił Jost. - Ale moglibyśmy ponegocjować.
- Co mianowicie proponujesz? - zapytała, jakby jej nie zależało, lub nie wierzyła, że jakiekolwiek plany Josta mogą mieć pokrycie.
- Nikt nie jest doskonały, nawet strażnicy - powiedział Jost. - Czasami muszą spać. Ale muszę wiedzieć, czy jest coś, o czym wato by porozmawiać. Jeżeli jest...
Gerti zerknęła na oddalonych na bok przez Josta, lecz nie odrywających od niej oczu dwóch pikinierów.
- Do zamku Reikguard wciąż długa droga - zauważyła mimo wszystko pewnym siebie głosem. - Życie mogę stracić szybciej niż na proces dojadę, jak ku temu dam powód - zauważyła chicho. - Milczenie me może jedynym teraz gwarantem życia jest - dodała chłodno. - Uwolnisz mnie czy nie, to i tak moje słowa do niczego ci nie przydadzą się. Bo ja zeznań nie potwierdzę. Jak uwolnisz, to już mnie więcej nie zobaczysz. A jak nie uwolnisz, a chcieć będziesz to wykorzystać, to wyprę się wszystkiego. Zapewne zginę zaraz potem, bo mnie zdradzisz tymi mymi słowami… - dodała cicho.
- Słowa przeciwko słowom nic nie znaczą, bo kto uwierzy zabójczyni. Ale za słowami mogą iść fakty - stwierdził Jost. - Mając trop, można znaleźć zwierzynę. Jednak najpierw muszę porozmawiać z moimi przyjaciółmi. Są rzeczy, o których nie mogę decydować sam.
- Słowa przeciw słowom. A ja mam wam wierzyć, bo w mojej linii fachu nie jesteście? - zadrwiła. - Mając trop można też stać się zwierzyna na polowaniu - powiedziała cicho.
- Mówię o wymianie przysług - stwierdził Jost. - To zawsze wiąże się z pewnym zaufaniem. A jeśli się powiedzie, to nie sami będziemy na tym tropie... Porozmawiamy jeszcze, jeśli pozwolisz - powiedział.
- Dobrze.
Jost skinął głową, a potem gestem przywołał pikinierów, po czym ruszył by zebrać swoich kompanów.
Miał nieco do powiedzenia i, nie da się ukryć, musieli się naradzić. |