Fliza
Zasiedli przy suto zastawionym stole. Widać nowi towarzysze musieli niezle szarpnąć się na tę kolację. A to znaczyło że im na Marco zależało. Krasnolud gestem wskazał miejsca na ławie po czym na pierwszy ogień poszła polewka piwna z serem i flasza okowity, ot taka niewielka.
- Ale więcej nie pijemy, jutro czeka nas robota - zastrzegł Devreux.
-
Ależ skąd - huknął się Olter potężnie w pierś -
przed robotą ? Nigdy, jesteśmy zawodowcami przecież.
Potem był węgorzyk ciut słonawy i musieli popłukać go dzbanuszkiem piwa, potem kawał szynki dobrze wędzonej (przyprawiona na fest stwierdził Olter - trzeba popić bo zgagi dostaniemy), mówili, jedli, pili... Potem...
Potem około północy dwaj kompani objęci ramionami siedzieli nad zasłanymi resztkami kolacji stołem i zgodnie ryczeli :
- Jestem sobie paaaaaanem
gdy siedzę nad dzbaaaanem...
Marco wstał chybotliwie zatoczył się i oparł o ścianę
-
Olll...Olterku mordo moja... a ta trucizna ... to pewna ?
-
Na wszystkich bogów rrr..ręczę - wybekał raczej niż powiedział krasnolud.
-
Nie wierzę- zaoponował Marco -
po prostu nie...wierzę
-
Jak mówię... to wierzę... że mówię... - plątał się Olter
-
Wiem... - przerwał mu olśniony nagłą myślą Devreux -
wypróbujemy
Zaczęli zatem szukać kuszy za szynkwasem (gospodarz bowiem zainkasowawszy z góry zapłatę wolał się z izby wynieść), ale znalezć broni nie mogli.
-
Ukradli... - zajęczał Marco
- ukradli... Moja kuszę kochanienką... ukradli...
-
Znalazłem !!! ... Jest !!! - rozdarł się radośnie krasnolud wynurzając zza baru z butelką trzymaną triumfalnie w łapsku -
Jest...
-
Ale tylko po łyczku... - zaprotestował mężczyzna.
- Po łyczku... - zgodził się krasnolud opróżniając jednym haustem ćwierć flaszy i oddając ją Devreux -
po jednym...
Obudził go poranny chłód i ziąb rosy.
Poruszył delikatnie głową i ramionami i stwierdził że leży przyszpilony do ziemi. Nie mógł się podnieść. Delikatnie otworzył jedno oko. Cały świat zasłaniał mu ruda mgła. W głowie dudniło.
- Ciemność... ciemność widzę... - chciał krzyknąć, ale tylko cicho zacharczał.