Merry Brauxand
Merry dołapał to co małe i lekkie, a dużo zysku daje, gdy w odpowiednim miejscu się sprzeda. To znaczy: znalazł w czwartej komodzie, gdy poprzednie trzy dały jeno ubrania, w których by się utopił pozłacaną szkatułkę, gdzie w środku spoczywał ciekawy naszyjnik z małych obłych kosteczek, pierścień z rubinem oraz mały kawałek ametystu, tak po prostu bez niczego. Łysy kawałek ametystu. Znalazł także sztylecik z wąskim złotym jelcem i złotą rączką. Merry może nie był specjalistą, ale potrafił rozpoznać pozłacany szmelc z podrzędnego jarmarku od profesjonalnej roboty liczonej wysoko w karatach.
Wtem usłyszał głośny szloch Lemiego.
- Co się stało, mały? - spytał go stłumiony przez drzwi i ściany głęboki męski głos
- Bo... bo... bo... - łkał Lemi
- Spokojnie. - spróbował go pocieszyć - Napijemy się czegoś i pogadamy, co? Co ty na to?
- Ale... ale ja nie piję.
Mężczyzna się roześmiał.
- Nie mam zamiaru cię upijać, chłopcze. Cóż byłby ze mnie za pedagog, gdybym deprawował młodzież. Wtedy widziała by mi się przyszłość w Rughdomie, a tam z tego co wiem chyba nawet nie ma szkół. Same tumany, powiadam. Wody, czy soku, na co masz ochotę?
- Soczku, proszę pana, soczku. Dziękuję.
I ów pedagog zniknął z Lemim gdzieś w tłumie. Tam gdzie sok odnaleźć się dało. A nie było trudno znaleźć w Piwowarze pospolitego soku. |