Wątek: The Big Apple
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2014, 14:47   #12
Widz
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Kye podjechał pod budynek z numerem 83 powoli i zgodnie ze wszelkimi przepisami, wykorzystując ten czas na przyjrzenie się okolicy. Ostatnie odwiedziny w okolicy zanotowali trzy miesiące wcześniej, w okolicznościach innych.
- Poprzednio było więcej emocji, co? - zaśmiał się w stronę Ann, zatrzymując wóz i wysiadając ze środka. Chałupa Tomkinsów nadawała się na pocztówkę reklamującą NYC. Ani dziwna, ani zachwycająca, nowoczesna za to i z zielenią. “Przyjedź do nas, może będziesz jak ten 0,01% ludności, której się udało.”
Nie byli pierwsi, nie byli też ostatni. Murzyn obserwował jednym okiem jak podjeżdża kolejny samochód, za kółkiem którego rozpoznał Shelbego. Pojazd zatrzymał się zaraz za jego własnym.

Mężczyzna wysiadający z samochodu schylił się jeszcze i na ciemną bluzę zaczął nakładać skórzany, brązowy płaszcz. Posłał jednak zaciekawione spojrzenie w stronę zaparkowanego mustanga. Właściwie to nawet odkręcił się na chwilę i nawet zrobił kilka drobnych kroków tyłem, przeciągając powłóczystym spojrzeniem po klasycznej bryle samochodu.
- Niezła maszyna. - rzucił z uznaniem gdy zbliżył się do nich na wyciągnięcie ręki. Spojrzeniem akurat na szybkiego skończył taksować mężczyznę i spoczęło na kobiecie. Uśmiechnął się lekko i wyciągnął rękę na powitanie. - James Shelby. - rzucił krótko.
- Ann Ferrick - Przedstawiła się drobna Azjatka nowo przybyłemu mężczyźnie. Po wyglądzie trudno było ocenić jej wiek, tak jak u większości przedstawicieli tej rasy. Mogła równie dobrze mieć dwadzieścia jak i czterdzieści lat. James nie miał okazji zadać żadnych pytań, bo w tym momencie otworzyły się drzwi i robot-kamerdyner wpuścił ich do wnętrza. Ann zdjęła kurtkę pod którą znajdowała się obszerna, wojskowa koszula, całkowicie kryjąca jej figurę i podała zautomatyzowanemu służącemu.
Gdy maszerowali za robocim służącym James swoim szturmowym okiem na wpółświadomie wyceniał solidność konstrukcji, kąty ostrzału, szukał zaczepów do lin i sprawdzał jaki jest system zabezpieczeń. Może nie pracował już w SWAT ale odruchy pozostały.
- Dzięki - murzyn wyszczerzył się do Shelbiego, podając mu rękę w mocnym uścisku. - Każdy ma jakąś słabość. Jestem Kye.
Widok robota przyciągnął pełną uwagę Remo, który zdejmując kurtkę, uważnie przy tym badał wzrokiem gadające urządzenie. Nie wydawał się przy tym zadowolony, podążając za tym zbyt nowoczesnym na jego gust kamerdynerem.

W przeciwieństwie do Remo Ann z wyraźną fascynacją obserwowała sprawne, zsynchronizowane ruchy robota. Podobnie jak mężczyźni nie powiedziała jednak nic więcej po za przywitaniem kolejnej osoby, która do nich dołączyła.
Razem przeszli do salonu, w którym poznali gospodarza. Azjatka usiadła na kanapie i odmówiła przyjęcia poczęstunku. Wysłuchała oświadczenia mężczyzny, a potem zapytała:
- Rozumiem, że szukał pan informacji na temat tej sekty, czy możemy otrzymać wszystkie zdobyte przez pana informacje? Po za tym, jeśli zdecyduję się zająć tą sprawą, chciałabym wiedzieć, gdzie mieszkała pańska córka i zobaczyć jej mieszkanie. Zanim jednak przejdziemy do tych spraw jestem ciekawa jakie przewidział pan wynagrodzenie za nasze zatrudnienie i jak ma się sprawa z ewentualnymi kosztami. Jest bowiem sprawą wielce prawdopodobną, że dla zdobycia informacji trzeba będzie opłacić odpowiednich ludzi, a ci najlepsi zdecydowanie nie są tani.
- Amanda najpierw mieszkała ze mną - Tomkins odpowiedział cicho, ze smutkiem. - A potem wyprowadziła się do nich. Mają gdzieś swoją siedzibę, powiedziała mi to… wykrzyczała znaczy, zabierając swoje rzeczy. Nie powiedziała gdzie. Obawiam się też, że powiedziałem większość tego co wiem. Nie szukałem za mocno, wytoczyłem pozew. Mój adwokat wiedział trochę więcej, zajmował się tym bezpośrednio, lecz niestety, był wtedy na sali… - zamilkł i głośno przełknął ślinę. - Sprawami finansowymi zajmie się Alex, tak jak mówiłem. Nie mam do tego teraz głowy - dodał zmęczonym szeptem.

Remo wziął łyka ze szklanki, którą przyniósł mu robot. Żelastwo tym razem nie przyciągnęło uwagi hakera, w pełni skupionego na Tomkinsie.
- Czyli mówi pan, że najpierw mamy się dowiedzieć ile się da o tej sekcie bez podejmowania innych działań i skontaktować ponownie z panem, żeby ustalić dalsze kroki? - upewnił się, bo nie przepadał za niekonkretnymi zleceniami. - Proszę jeszcze powiedzieć od jak dawna pańska córka się z nimi zadawała, kiedy wyprowadziła. Możemy liczyć na listę jakiś znanych jej znajomych? Płaciła sekcie ze swoich pieniędzy, ale być może istnieje precedens, pozwalający wyśledzić na jakie konto przelewano środki?
- Zaczęła kilka miesięcy temu, na początku nic o tym nie wiedziałem. Dopiero jak zaczęła się dziwnie zachowywać - Scott wpatrywał się w okno, wydawał się być oddalony myślami bardzo daleko stąd. I oddalał się coraz bardziej. - Ostatecznie wyprowadziła się, gdy dowiedziała się o pozwie. Alex zna listę przyjaciół, z listy jej holofonu. O ile mi wiadomo, z większością przez sektę przestała się kontaktować. Była jedna, która pomagała w wyprowadzce. Chyba miała na imię Monica. Być może to jednak nowa znajoma z sek… - rozkaszlał się, ponownie używając inhalatora.

Ann powiodła wzrokiem po pozostałych osobach w pomieszczeniu i typowym dla niej, wojskowym tonem, oświadczyła:
- Nie będziemy pana więcej męczyć. Skoro wszystkie interesujące nas informacje otrzymamy od Alexa, najlepiej będzie jeśli przejdziemy do tej części rozmowy. Czy mamy w tym celu przenieść się do innego pomieszczenia?
Mężczyzna skinął głową, wskazując im ręką drzwi za którymi zniknął robot, cały czas nie odrywając ust od inhalatora.
Ferrick nie miała zamiaru tracić więcej czasu. Wypowiedziała grzecznościową formułkę pożegnalną i ruszyła do wyjścia z pokoju. Remo również wstał, widząc, że Tomkins przestaje rejestrować swoich gości. Położył mu dłoń na ramieniu w geście pocieszenia.
- Moje kondolencje. Zrobimy co się da.
Nie czekając na odpowiedź podążył za Ann.

Daniela, która milczała przez całą tę wymianę zdań, także wstała, zbliżyła się do Scotta i ukucnęła, szepcząc mu coś. Wydawała się blada i mocno poruszona historią maklera. Pozostali po wyjściu od razu spotkali Alexa, czekającego na nich przy schodach.
- Proszę za mną do salonu - jego głos brzmiał mechanicznie i nie miał w sobie emocji, chociaż twórcy postarali się o modelowanie go i próbowali uczynić bardziej ludzkim, co jednak nie do końca wyszło. Robot wskazał im miejsca. Rudowłosa kobieta dołączyła po krótkiej chwili. Rozbłysnął ekran holograficzny, na którym coś notowała, w chwili, gdy Alex przemówił.
- Pan Tomkins dał mi wszelkie upoważnienia do prowadzenia z państwem negocjacji oraz przekazania państwu tych danych, które wiążą się ze sprawą. Na początek pozwolę sobie zaproponować wynagrodzenie w wysokości dziesięciu tysięcy eurodolarów na każdą osobę, która podpisze umowę.
Na blacie pojawiła się treść i ich rozmówca przesunął ją pod oczy każdego do przejrzenia. Była jasna i przejrzysta, dość krótka i zawierała tylko zgodę na odszukanie wszelakich informacji o “Dzieciach Rajneesha” oraz poznanie przyczyny takiego zachowania córki Scotta. Za porzucenie poszukiwań groziła zaś tylko grzywna finansowa. Każdy zapoznany z różnymi umowami zdawał sobie sprawę jak bardzo ta jest jasna i prosta, niczym napis “w niczym nie zamierzamy państwa oszukać”.

***

Wszedł do swojego biura, kpiącej nazwy na zakątek open-space, gdzie niewiele się zmieniło od czasu jego wyjścia. Ludzkie roboty siedziały i odklepywały swoje, w zdecydowanej większości myśląc tylko o godzinie szesnastej, kiedy to większość wyłaziła, pakowała się do komunikacji miejskiej i wracała do swoich małych mieszkanek, aby robić to co teraz tylko minimalnie inaczej. Angażowali się najlepsi, ambitni i z potencjałem. Pozostałych dałoby się zastąpić Alexem. Kye przyznawał sam przed sobą, że takie istoty rozpraszały go. Niepokoiły. Pierwszy krok postawiony dawno temu, nagle wyrastający na siedmiomilowe stąpnięcie zmuszające grunt do potężnych drgań.

Przyzwyczaił się do wszelkich tego typu mechanizmów i bytów występujących w wirtualnym świecie. Przebywając w rzeczywistym, pragnął rzeczywistości. Ludzi, nie ludzkopodobnych bytów mających udawać, lub naprawdę będących mądrzejszymi od standardowych zjadaczy chleba. Wirtualne byty przeniesione w świat materialny. To jak seks za pomocą urządzeń. Przyjemny niby, a różnica ogromna, nie do porównania wręcz. Jeśli w ten sposób miałaby wyglądać przyszłość, to on nie chciał tego dożyć. Wyrwał się z ponurych myśli, ostatnimi czasy rzadko go ogarniających, co samo w sobie już stawało się ciekawe. Domyślał się powodów, aczkolwiek jeszcze nie był ich całkowicie pewien.

Miał jakąś godzinę do następnego spotkania. Wystarczająco czasu. Rzucił kurtkę na wieszak, krzesło podsunęło się samo, chwytając cielsko murzyna, już zajętego przeglądaniem ekranu. Zostawił w spokoju gangi, dając im więcej czasu. Moc obliczeniowa, która mu przydzielano w robocie, wcale nie była taka wielka w porównaniu do ilości danych do przegrzebania. Zamiast tego dopisał nowe frazy. Automatykę bez przydzielania jej ludzkich cech haker uznawał za ultra przydatną. Oszczędzała czas. “Dzieci Rajneesha”, połączone z frazą “Izaac White”. Osobno o Amandzie, nie spodziewając się niczego poza wiadomościami o wczorajszym zamachu. I jeszcze klucz. Kilka minut ustawień i przygotowania, a sprzęt załatwiał resztę. Żyć nie umierać. Przez komunikator wezwał dziewczynę. Przez ponad dwie godziny powinna mieć jakieś wyniki.

- Same plotki - rzuciła mu na wejściu, przysiadając bez żenady na jego biurku. Krótka spódniczka odsłaniała jej nogi i wężowaty wzorek na rajstopach. - Huczy od nich w sieci. Pierwsze pewne wzmianki dwa miesiące wstecz, kiedy nadawano temu nazwę. Są mało oryginalni. - Zainteresowała się swoimi kolorowymi paznokciami, zezując na Remo. - Nie wiem co chcesz wiedzieć, więc co znajdę zawrę w podsumowaniu. Obecnie wiem na pewno, że podają go w różnych dawkach. Najmniejsza poprawia nastrój, wzmacnia ciało, człowieka cieszą najmniejsze rzeczy. Mocniejsza wprawia w haluny. Konkretne, jak spełnianie fantazji. Nie czaję gości, którzy odpieprzają takie głupoty, nic nie pamiętają a i tak wydają grubą kasę na taki syf. Sprzedają to tylko na Bronxie. Pięć potwierdzonych trupów, wadliwa partia. Plotki o tym, że czasami ludzie na halunach robią naprawdę dziwne rzeczy - wzruszyła ramionami i unosząc wzrok prosto na murzyna. - Nie byłam w stanie jeszcze potwierdzić tych dwóch rzeczy na pewno. Podejrzewam, że trzeba kopać poza… oficjalnymi kanałami - uśmiechnęła się słodko, a w policzkach pojawiły się dołeczki. Była ładna i wiedziała o tym, prowokując.

Kye odpowiedział jej zamyślonym spojrzeniem. Pokręcił głową.
- Pozostań przy oficjalnych kanałach, jak się to zmieni, dam znać. Wyciągnij mi kilka osób, co mogą coś wiedzieć. Kogoś po halucynacjach też. Narkotyk się rozprzestrzenia?
- Nope - zagryzła wargę, szorując paznokciami po udach. - Odstrzelili jednego czy dwóch, co próbowali sprzedawać gdzie indziej. Dilerzy sami nie wiedzą wiele, pośrednik przez pośrednika i nikt nie wie skąd syf pochodzi. Stawiają wszyscy na Free Souls. Ja na razie nie jestem przekonana, wierzę jedynie w to, że współpracują.
- Dobra, grzeb dalej. Jak sam się dowiem co najbardziej potrzebne, będzie świetnie. Spróbujemy może u tych ludzi. Zainteresowana pracą terenową?
- Jasne staruszku - zaśmiała się i zeskoczyła z biurka, klepiąc Remo w udo. - Byleby było ciekawie. Ciao! - mrugnęła, puściła całusa i poszła na swoje miejsce.

***

Przed spotkaniem z niejaką Rose Basri pozostało mu jedno do zrobienia. Przyjrzał się wyświetlonemu na ekranie artykułowi, datowanemu na dwa lata wstecz, jeszcze z logiem EveryDayNewYork w rogu. Deevon Teener. Początkowo sądził, że to facet. Teraz, że babo-facet. Ta gorsza odmiana. Nie wygrzebał o niej wiele, te artykuły głównie. W archiwum przeglądarki wyłącznie, zakopane głęboko. Na samym portalu nic. Kolesie musieli mieć hajs, by posmarować za zniknięcie czegoś takiego. Powszechna opinia głosiła, że gangi srały kasą.
Informacji tego typu nie dało się zebrać chodząc po ulicach.
Prześledził więc kontakty Deevon, powiązania i przeszukał zdjęcia. Tego typu śledztwo, sięgające dwa lata wstecz, wymagało czegoś więcej niż tylko dobrych skryptów. Nie znalazł wiele, prócz być może potwierdzenia jej związania z Felipą. Latynoska miała aż takie chody, żeby utrzymać koleżankę przy życiu? Każdy szanujący się gang powinien odstrzelić wścibską dziennikarkę. Na przestrogę.
Dotarł do numeru, który mógł go bezpośrednio doprowadzić do Teener i zawahał się. Wstał i zarzucił na ramiona marynarkę, swoje kroki kierując na ósme piętro. Zajęcie się nią zostawiał nowym pupilom Alana.
 
Widz jest offline