Wątek: The Big Apple
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2014, 19:33   #17
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Umowa nie należała do tych najkorzystniejszych, ale skoro był to jedyny sposób, by zabrać się za zbieranie informacji Ann zdecydowała się ustąpić. W sumie kwota dziesięciu tysięcy nie stanowiła większego problemu. To była dla niej jedynie kwestia zasad. Odpowiedziawszy na kolejne pytania robot ruszył z miejsca:
- Oczywiście, proszę za mną - Alex wstał sztywno, wskazując Ann na piętro. W międzyczasie odpowiadał na pozostałe kwestie. - Panna Amanda była dobrą córką. Pan Tomkins poświęcał jej dużo czasu i dbał o nią, także w sferze edukacyjnej. Jestem tu od dwóch lat, moje archiwum nie sięga dalej. Po swoich dwudziestych piątych urodzinach, panna Amanda zaczęła interesować się jogą, medytacją i duchowością. Nastąpiło to około rok temu. Dopiero po jakimś czasie pan Tomkins odkrył co za tym stało i wtedy rozpoczął własne śledztwo. Wiedzą państwo, do czego ono doprowadziło.
Dotarli do pokoju dziewczyny i drzwi rozsunęły się bezgłośnie.
- Pan Tomkins zabronił zmieniać czegoś tutaj.
Fakt, choć było posprzątane, to ciągle łatwo było dostrzec fakt, że kiedyś mieszkała tu dziewczyna. Na ścianach poruszające się obrazy, w ukrytej za ścianką szafie trochę ubrań. Poza tymi wygodne meble, szerokie łóżko porządnie zaścielone, kanapa i stolik, wysuwane biurko i krzesło magnetyczne. Nowocześnie i drogo. Brakowało tylko rzeczy osobistych. W połączonej z pokojem małej łazience zostało trochę kosmetyków, w wirtualnej bibliotece filmy, książki i sporo muzyki. Komputera niestety nie było. W garderobie pozostało trochę ubrań, butów, torebek i biżuterii.
- Panna Amanda zabrała ze sobą prawie wszystko. Również sprzęt elektroniczny. Korzystała z domowej sieci, więc ewentualnie mogło pozostać coś w archiwalnych logach. Pan Tomkins zaczął ją monitorować dokładnie jednakże dopiero niedługo przed kłótnią z panną Amandą. Nagrania z monitoringu dostarczę razem z resztą materiałów, które państwo sobie zażyczyli. Monica pojawiała się w domu państwa Tomkinsów kilka razy, pierwszy raz 8 miesięcy i 4 dni temu. Panna Amanda jednak bardzo rzadko zapraszała kogoś do siebie. Zwykle udawała się gdzieś sama, nie mówiąc gdzie. Jeśli chodzi o nowe imiona, które pojawiły się na przestrzeni ostatnich miesięcy, to jest to Izaac oraz Keith. Izaac White, według śledztwa pana Tomkinsa to jest duchowy przywódca sekty.
Ann uważnie rozejrzała się po wnętrzu. Rzeczywiście niewiele tu zostało po poprzedniej właścicielce. Zainteresowały ją jednak torebki. Z własnego doświadczenia wiedziała, że nigdy nie opróżnia się ich całkowicie tylko przekłada najpotrzebniejsze rzeczy. Podeszła do półki i zaczęła skrupulatnie przeglądać każdą po kolei, zaglądając do wszystkich dostępnych kieszonek. Chciała bardziej poznać dziewczynę, która z własnej woli wysadziła się w powietrze, pociągając za sobą kilka innych osób.
Niestety nic nie znalazła. W dobie wszechobecnej elektroniki praktycznie wszystko załatwiało się właśnie za jej pomocą. A znalezisku typu szminka, pomadka, chusteczki, naszyjnik, apaszka czy jakiś pojedynczy klucz nieszczególnie ją interesowały. Ten ostatni zresztą był jedynym sensownym znaleziskiem, lecz nie opisany w żaden sposób, podłużny i okrągły z serią nacięć sugerował tylko jakiś dość zwyczajny zamek. Żadnych notatek, karteczek, starodawnych wizytówek czy czegoś mogącego naprowadzić na trop.
- Czy ten klucz może pasować do jakiegoś zamka w tym domu? - zapytała robota podsuwając mu pod nos swoje znalezisko.
Robot skierował na niego swoje oczy, wręcz widać było skanowanie jakiś danych.
- Nie. W domu państwa Tomkins nie ma takich starodawnych zamków.
- Ok w takim razie zabiorę go na razie. Jeśli na nic nie trafię oddam po zakończeniu poszukiwań. - Powiedziała Ferrick wsuwając klucz do jednej z licznych kieszeni swoich bojówek.
Popatrzyła na pozostałe osoby zainteresowane śledztwem:
- Jeśli macie wszystkie dostępne na tym etapie informacje chyba możemy się zbierać. - Ponownie popatrzyła na Alexa:
- Jak najprościej się z tobą kontaktować w razie pytań lub wątpliwości?
- Możecie państwo dzwonić na numer mojego wewnętrznego komunikatora. Zostawię go razem z resztą materiałów - odpowiedział.
Remo rozejrzał się raz. Nie miał tu co robić.
- Proszę przesłać te logi. Może coś wyciągnę. James, masz jeszcze jakieś kontakty u gliniarzy? - zwrócił się do Shelbego. - Fajnie byłoby wiedzieć co oni wiedzą. Resztę znajdziemy. Izaac. Keith. Tu bez nazwiska? A wygląd? - umysł murzyna pracował, a właściciel tej szarej papki wyglądał przez to na połowicznie nieobecnego. - Ann pokaż jeszcze ten klucz, zobaczę co baza o nim wie. Z mojej strony to wszystko.
Dziewczyna bez słowa wyjęła przedmiot z kieszeni i pokazała Kye’owi. Kiedy skończył ponownie go schowała i ruszyła w kierunku wyjścia.
- Skoro mamy razem pracować warto wymienić się numerami. Mnie złapiecie pod tym: - Podyktowała numer Jamesowi i kobiecie. - Teraz przyda nam się chwila na zebranie informacji. Proponuję spotkać się za kilka godzin, by wymienić się tym co uda się zgromadzić. Myślę, że najlepsze będzie Safe Haven. - Nadal swoim żołnierskim tonem Ferrick podała adres lokalu na Manhattanie. - Godzinę jeszcze ustalimy. - Spojrzała na Remo:
- Wybierasz się z powrotem do CT?
Daniele, która w zamyśleniu obeszła cały pokój, ale nie przyglądała się niczemu bliżej, skinęła głową, przekazując swój numer.
- Mogę zdobyć to co zebrał adwokat, powołam się na Scotta i kancelaria powinna wszystko przekazać. Na tym się chociaż trochę znam. Mogę także pomóc w analizowaniu transakcji finansowych, jeśli tam będzie dało się odkryć jakiś trop. Na co dzień zajmuję się właśnie tym, a nie śledztwem - westchnęła.
Haker skinął głową na pytanie Azjatki. Przekazał swój służbowy numer pozostałej dwójce.
- Jak coś jest w sieci, to uważajcie to za znalezione. Proponuję spotkanie o piętnastej, jak coś się zmieni, dajcie info. Podwieźć cię gdzieś, Ann?

James udał się wraz z resztą grupki na oględziny pokoju Amandy. Wysłuchał i relacji kobiety i robota, a potem jeszcze swoich kolegów, co najwyraźniej mieli podobne zadanie do niego. Przejrzał pokój choć nie spodziewał się znaleźć coś, co przeoczyły inne, bardziej wyspecjalizowane pod tym kątem oczy od jego własnych. Poczucie obowiązku jednak zobowiązywało.
Podobnie jak reszta wymienił się kontaktami, porę i miejsce spotkania uznał, za rozsądne. Wystarczyło by się spotkać i omówić sprawy z wstępnego rozpoznania. Jakby stało się coś nieprzewidzianego to właśnie na takie okazje pobrali do siebie kontakty no nie?
Pożegnał się z Rudowłosą i robotem i opuścił dom Tomkinsów razem z pozostałą dwójką. Na razie mógł popatrzeć wstępnie, ale zdaje się, że właściwe śledztwo zacznie się gdy przegrzebią otrzymane materiały.
Gdy tamta dwójka już szykowała się do udania się do klasycznej bryki, której Murzynowi mógł pozazdrościć pewnie niejeden mieszkaniec NY, łącznie z eksgliną, zatrzymał ich pytaniem:
- Chwileczkę, nie tak prędko… Można na słówko? Lubię wiedzieć z kim pracuję więc… Kim właściwie jesteście? Ana Ferrick? Zbieżność nazwisk z pułkownikiem Ferrickiem? Właściwie na jaką pomoc mogę liczyć z waszej strony? Bo o mnie jak wiecie, że mam jeszcze kontakty u kolegów gliniarzy to pewnie wiecie więcej niż ja o was. Więc? - spytał spokojnym, może wręcz pogodnym głosem, choć dobry słuchacz mógłby wyczuć cień niezadowolenia czy dyskomfortu, jaki czaił się w słowach rozmówcy gdzieś w cieniu jego swobodnej wypowiedzi.
- Jeśli to ci pasuje podrzuć mnie do CT. Jeśli nie, gdzieś do metra. - Dziewczyna odpowiedziała hakerowi idąc do jego samochodu.
Odwróciła się słysząc słowa Jamesa:
- Ann - odruchowo poprawiła wymowę swojego imienia. - Nie, zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa - powiedziała patrząc na niego. - Pułkownik jest moim ojcem. - Zawahała się nieco przed dalszą wypowiedzią. - Powiedzmy, że między innymi jestem specjalistą od materiałów wybuchowych. Do czego mogę się przydać? - Uśmiechnęła się nieznacznie - o tym najlepiej przekonamy się w trakcie roboty.
- Twoje CV jest w bazie firmy, a ja dla nich pracuję - wyjaśnił Kye krótko. - I do takich danych mam dostęp z racji stanowiska. Żadna ze mnie tajemniczość, znam się trochę na kompach - błysnął zębami i poszedł za Ann. Drzwi wozu otworzyły się same. - Do zobaczenia w Safe Haven. Spotkanie służbowe, firma płaci - puścił oko i wsiadł za kółko.

***


Azjatka milczała do czasu gdy nie minęli bramy Inner City:
-Sekty - Wypowiedziała to słowo jakby jadła coś wyjątkowo obrzydliwego. - Co ludzi skłania by dać się wciągać w coś takiego?
Murzyn wzruszył ramionami. Temat nie wzbudzał u niego emocji.
- Charyzmatyczne gadki, znudzenie życiem, poszukiwanie czegoś nowego, pragnienie odmienienia swojego życia. Cholera wie. Laska miała wszystko prócz konkretnej pasji, bo tej nie wyczułem. To sobie znalazła jedną.
- Marny sposób na urozmaicenie sobie życia: Wysadzić się w powietrze. Zastanawiam się czy dali jej jakieś prochy by to zrobiła. Warto by dotrzeć do raportu koronera. Nawet jeśli zostały z niej tylko skrawki, badanie toksykologiczne powinno to wykryć. - Popatrzyła na jadącego mężczyznę znacząco - Na pewno zrobili kopie elektroniczne.
- Wolę nie otwierać tej furtki w ten sposób, dopóki nie sprawdzimy co wyciągnie Shelby. - Spojrzał na dziewczynę przelotnie. - Najpierw standardowe, w pełni legalne metody. Ludzie potrafią ubzdurać sobie wszystko. Skoro łykała bzdury przez prawie rok, to mogła już zostać jedną z tych wierzących, że po wysadzeniu się pójdą do tego swojego śmiesznego nieba.
Ann pokręciła głową:
- Chyba nigdy tego nie zrozumiem. Dać się tak ogłupić. Pewnie dlatego środki farmakologiczne wydają mi się bardziej racjonalne. Ale cóż... historia zna wielu głupców, którzy zabili się w myśl wyższej idei. Dobrze, czyli najpierw próbujemy informacji. Na początek przydałoby się stwierdzić gdzie mają siedzibę. Gdyby udało się to stwierdzić można by spróbować dotrzeć do fixerów z odpowiedniej dzielnicy.
- Jeśli sieć coś wie, wiem i ja - zarecytował z uśmiechem. I roześmiał się. - Ten James może okazać się w porządku, Ruda robi przysługę znajomemu, jej przydatność jawi się w ciemniejszych barwach.
- To nie powinien być problem - Dziewczyna wzruszyła ramionami - Pomoże albo nie. Nie pozwolimy jej by nam przeszkadzała. Potrafimy sobie z tym poradzić. Daj znać gdy dowiesz się coś o lokalizacji. Spróbuje tez zdobyć jakieś informacje bardziej legalnymi drogami. Zobaczymy co uda się uzyskać w ten sposób.
- Nie ma sprawy. Praca z tobą to sama przyjemność - dobry humor mu nie przeszedł.
Uśmiechnęła się do niego. Nie tylko praca z Remo była przyjemnością. Oparła głowę na poduszce oparcia i na chwilę oddała się wspomnieniom...



…przyszła pierwsza. Wybrała stolik w narożniku i czekając na Kye'a stanęła przy przeszklonej od sufitu do podłogi ścianie spoglądając na rozpościerający się u jej stóp widok. Słońce zachodziło, a tysiące świateł Miasta, które nigdy nie zasypia zapalało się przed jej oczami, tworząc jedyny w swoim rodzaju spektakl.
Sky Bar, wybudowany na najwyższym piętrze Palace Hotel, kolejnego drapacz chmur, który powstał w ciągu ostatnich kilku lat, zobowiązywał do wieczorowych strojów. Ann była nieco zaskoczona wyborem Remo, jakoś nie mogła go sobie wyobrazić w smokingu. Sama jednak bez problemów dostosowała się do okoliczności. Miała na sobie długą do ziemi czarną i jednocześnie połyskującą srebrem suknię, z dekoltem z tyłu dochodzącym do linii jej pośladków i rozcięciem z boku kończącym się powyżej biodra, a na nogach najwyższe szpilki jakie kiedykolwiek miała na nogach, dodające jej prawie piętnaście centymetrów. Strój był efektem kolejnego ze spłacanych długów. Nathalie nie darowała by sobie próby możliwości zmiany dziewczyny w elegancką światową damę, którą Ann dała jej w ręce jako zapłatę za przysługę. Wspomnienia kilkunastu godzin, spędzonych na zakupach i w salonach piękności przyprawiały ją o silny ból głowy, ale może czasami, dla takich chwil jak ta, warto się było pomęczyć?
Na ustach dziewczyny pojawił się uśmiech, gdy przypomniała sobie spojrzenia mężczyzn, których mijała od wyjścia z taksówki do zajęcia miejsca przy stoliku. Każdy wyglądał tak, jakby z trudem mógł oderwać od niej wzrok. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że z czarnymi jak smoła, okalającymi jej drobną twarz włosami obciętymi na pazia i ogromnymi zielonymi oczami, wygląda jak niezwykła, egzotyczna laleczka. Połyskujące w jej uszach kolczyki z diamentami w kształcie łez i delikatna kolia na szyi także wyglądająca na autentyczną nie miały tu wielkiego znaczenia. Klejnoty mogły jedynie dodawać dystynkcji. Prawdziwy urok tkwił w delikatnym uśmiechu i blasku widocznym w roziskrzonych źrenicach.

- Ludzie lubią takie miejsca z kilku powodów. - Kye stanął tuż obok niej, pojawiając się nagle. Także patrzył na panoramę. - Zawsze się zastanawiałem jaki procent z nich chciałoby rządzić tym co widzi, a ilu patrząc na to ma się za małą, nic nie znaczącą pchłę. Stawiam, że ogromna większość to ci drudzy.
Wyglądał zupełnie jak nie on. Nie potrafił dostosować się w pełni, dlatego jego garnitur miał ciemnofioletowy kolor, za to leżał idealnie, skrojony na miarę, bądź dostosowany przez maszynę, tak jak Remo zwykł robić to z twarzą, obecnie w pełni ogoloną. W ten jeden wieczór częściowo zamierzał dostosować się do pewnych wymogów tak zwanych ludzi obytych.
- Wyglądasz dziś wyjątkowo - skomentował wygląd Ann, uśmiechając się przy tym, ciągle wpatrując się w okno.

Dziewczyna na chwilę odwróciła wzrok od panoramy za oknem i zerknęła na Remo.
- Mogę to samo powiedzieć o tobie - odpowiedziała z wyraźnie niepewnym uśmiechem. - Osobiście czuję się jak w kostiumie na balu przebierańców. To zupełnie nie w moim stylu. - Wzruszyła ramionami - Obiecałam jednak kuzynce, że częściej będę wyglądać jak kobieta z klasą. - Zakręciła się lekko i od razu zachwiała na szczudłach, które miała na nogach. Odruchowo chwyciła towarzysza, by nie stracić równowagi. - Widzisz, nie wystarczy kaczuszce nowych piórek, by zmieniła się w łabędzia. - Skinęła na widok za oknem. Choć nie czuje się pchełką chyba nie chciałabym rządzić tym wszystkim. Za wiele z tym zachodu. Do jakiej więc kategorii się kwalifikuję? - Zapytała kokieteryjnie przekrzywiając głowę. Cały czas trzymała się dłonią jego ramienia.

Objął ją trochę tak jakby była ze szkła, uśmiechając lekko.
- Pchełką w tych butach nie jesteś. - Udał, że zastanawia się intensywnie. - Bez wątpienia należysz do kategorii tych ładnych. Nie wiem kim jest ta kuzynka, ale chciałbym ją poznać, by móc podziękować.
Wskazał jej krzesło i usiadł na swoim tuż po niej, wyświetlając kartę dań i drinków. Ann wiedziała doskonale, że ceny nie grały roli. Spojrzał na nią.
- Trzeba kimś rządzić, lub jest się rządzonym. Najłatwiej dowodzić swoim własnym życiem. Ale zostawmy to. Myślę, że dziś mogę obyć się bez barowych drinków. Wino?
- Poproszę - powiedziała sadowiąc się wygodnie na wysłanym aksamitem siedzisku, które bardziej przypominało wygodny fotel niż krzesło. - Nie chciej jednak bym wybierała, bo zupełnie się na tym nie znam. I wolę raczej wina lekkie i słodkie. - Dodała z uśmiechem. - Co do mojej kuzynki... - Na chwilę zawiesiła głos spoglądając na menu - ...z pewnością będzie zachwycona mogąc poznać mężczyznę, któremu udało się przyciągnąć moją uwagę - zakończyła nie odrywając oczu od karty.
W końcu jednak spojrzała na Remo:
- Tak cóż. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego w tych wytwornych restauracjach upierają się, by wypisywać listę dań tylko po francusku. Jeśli ty nie znasz tego języka jesteśmy skazani na strzał w ciemno.

- Mają tu także pomarańczowe i fioletowe wina, ale chyba nie zaryzykuję i zamówię białe. Na początek.
Mówiąc to sprawiał wrażenie rozbawionego. Wyjął coś z kieszeni i dotknął dłonią dolnej części blatu ich stolika. Po kilkunastu sekundach menu zamigotało i wyświetliło się ponownie, tym razem po angielsku.
- Voil - dotknął blatu raz jeszcze, uśmiechając się do Ann, jakby spłatał jakiegoś dobrego figla. - Robią to pewnie dlatego, że nie mają chęci przyznawać się do świństwa, które lepią z prawdziwego żarcia. Nie przyszedłem tu jednak by się najeść. Masz jakieś pilne plany na jutrzejszy poranek? - uniósł pytająco brew.
Dziewczyna nie pozostała mu dłużna i także uniosła brew do góry, choć w jej wykonaniu wyglądało to dość zabawnie. Nachyliła się do przodu i oparła brodę na dłoni, a łokieć na blacie. Popatrzyła na niego z żartobliwym wyrazem twarzy:
- Czyżbyś planował kolację ze śniadaniem? W takim razie zdecydowanie nie mam żadnych bardziej interesujących planów na najbliższy poranek
Także się nieco nachylił, patrząc w jej oczy.
- Mają tu całkiem ładne apartamenty. Tylko nie wiem, czy to jest coś, co może zaimponować takiej kobiecie jak ty - pogodny ton jego wypowiedzi nie nadawał tym słowom powagi...



...Ann poczuła jak samochód skręca i zwalnia powoli, wjeżdżając do podziemnego parkingu, głównej siedziby Corp-Techu. Otworzyła oczy gotowa do dalszego działania. Miała kilka pomysłów jak zabrać się do zdobywania informacji.

***


- Hello Lexi. Masz chwilkę?
- Nie myśl nawet, że wymigasz się od imprezy - przywitał ją radosny, energiczny głos koleżanki.
- Nie mogę być aż tak bardzo przewidywalna... - Ann odpowiedziała tym samym żartobliwym tonem. - A tak poważnie mam do ciebie prośbę. Potrzebuję pewnych informacji z kostnicy miejskiej. Pamiętam, że jeden z licznego grona twoich absztyfikantów tam pracuje, nazywa się Carter Trehard. Może mogłabyś mi pomóc przekonać go do pomocy?
- Matko Boska, umarł ktoś? - spytała na wpół poważnie, bo przecież Ann nie brzmiała na zmartwioną. - Nie wiem jak mi się odpłacisz. On jest taki... creeeepyyy! - roześmiała się. - A jak coś będę od niego chciała, to on uzna, że mam dług i.... - zawiesiła głos.
- Na pewno wymyślisz dla mnie odpowiednia odpłatę - Stwierdziła Ann z rezygnacją wyraźnie słyszalną w głosie, było w tym jednak także sporo rozbawienia - Chodzi o tę dziewczynę, która wysadziła się wczoraj w sądzie - Powiedziała tym razem poważnym tonem. - Jej ojciec zna mojego i poprosił o pomoc w wyjaśnieniu dlaczego to zrobiła. Chciałabym wiedzieć czy w czasie śmierci miała w sobie jakieś środki farmakologiczne, a jeśli tak to jakie. Dasz radę się dowiedzieć?
- Ojej, to nie będzie proste. Nie wiem jakie chody ma Carter - westchnęła. - Może obiecam mu ciebie? - zachichotała. - Wtedy się zaangażuje, a ja będę miała czy... - połączenie rozłączyło się.
Dodała, gdy połączyły się znów:
- Wspomnę mu. Pewnie nie będzie to na zaraz o ile w ogóle czegoś się dowie.
- Mam tylko nadzieję, że nie jestem w jego typie - Powiedziała Ann kpiąco słuchając Lexi - Zapytaj go o te informacje. Zobaczymy co powie. Jeśli będzie trzeba spotkam się z nim osobiście i spróbuję przekonać do pomocy, ale to nie jest moja mocna strona, te kontakty międzyludzkie. Maszyny są mniej skomplikowane, pewnie dlatego je wolę. - Dodała uśmiechając się do przyjaciółki. - Teraz powiedz o co chodzi z tym dzisiejszym zaproszeniem.
- Jak to o co?! Impreza to impreza, nie musi chodzić o nic innego - nawet Ann wyczuła, że być może chodzi. Ale raczej w stylu Lexi. W grę wchodziło dowolne szaleństwo. - Nie gadaj tylko przyjdź. Może Cartera też zaproszę? - udała zamyślenie. - Chociaż nie, tobie to bardziej zaproszę w takim razie jakiegoś seksownego robota - roześmiała się z sympatią.
Azjatka parsknęła śmiechem:
- Nie martw się o towarzystwo dla mnie. Może nie przyjdę sama. - Mrugnęła do dziewczyny porozumiewawczo.
- Czekam, nie zawiedź mnie! - odpowiedziała podobnym porozumiewawczym mrugnięciem.
Ann skinęła głową i zakończyła rozmowę. Najwyraźniej z tej imprezy nie zdoła się wykręcić, ale może uda jej się pociągnąć ze sobą kogoś innego.
Energicznym krokiem ruszyła do gabinetu ojca. Od przeprowadzki nie miała okazji widzieć się z nim osobiście. Choć od tego czasu minęło niewiele ponad tydzień, ze zdziwieniem stwierdziła, że tęskni do jego spokojnej obecności.
 
Eleanor jest offline