Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2014, 21:11   #535
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Connor problematyczny Zdolności Przywódcze (7):
Rzut: 19, 10, 6
Porażka!


Connor, Big Bill:
Connor próbował zapanować nad tłumem, ale szok wywołany ostatnimi wydarzeniami był zbyt silny w tłumie skrytym wśród piwnic Clay Center. Rozbiegli się na prawo i lewo. Większość zginęłą w trzewiach roślinnych istot Neodżungli. Nieskończony ryk kilkudziesięciu gardeł niemalże rozerwał taśmę sklejającą ostatnie kawałki rzeczywistości. Groza opanowała wszystkich. Oto wcześniej zamordowani mieszkańcy kroczyli teraz niczym armia żywych trupów. Niektórzy nawet nie mieli głów! Ciągnęli za sobą złowieszcze liany. Nie czas było na walkę. Trzeba było uciekać. I to szybko!

Roberts bardzo trudny Niezłomność (4;4)
Rzut: 13, 9, 3
Porażka!

Roberts, Piwosz, Doc Peter, Praudmoore:
W momencie, gdy zaschnięte gardła przemienionych zwłok ludzkich wydarły swój pośmiertny skowyt Roberts odchrząknął głośno po czym sięgnął po jeden z pistoletów z ciężarówki i przystawił sobie lufę pod brodę.
- Raj nadchodzi! - krzyknął i pociągnął za spust, a kawałki jego mózgu wyfrunęły ze szczytu jego czaszki. Piwosz przełknął głośno, gdy Roberts wcale nie upadł na ziemię, a coś. Coś co go kontrolowało natychmiast próbowało was pozabijać. Ranny został jakiś typ z Junction City, ale wspólnymi siłami nafaszerowano zwłoki Robertsa taką ilością ołowiu, że już nie miał prawa ruszyć się. Niestety bezprawie panuje w tym Kansas. Dopiero kilkukrotne uderzenie maczetą poodcinało mu członki i uniemożliwiło ruch. Cudowna Sałata była pułapką. Neodżungla robi wszystko, żeby do niej dołączyć. Roberts nie chciał mieć nic wspólnego z głosami, które pojawiły się w jego głowie. Był człowiekiem.

Piwosz, Doc Peter, Praudmoore, Connor, Big Bill:
Kilka chwil po rozczłonkowaniu Robertsa nadbiegli Connor i Big Bill, a z nimi poruszało się jeszcze kilku ludków w tym wcześniej spotkany Max (Piwosz poznał, ze to "trup" z chatki nad rzeką, który im wcześniej nawiał, okazało się, że to jednak przyjaciel Big Billa, ciężko nadążyć). Nie czas było jednak na wyjaśnienia. Doc Peter szybko przerzucił Praudmoore niczym worek ziemniaków z samochodu na pakę ciężarówki i zdołaliście uciec z tego przeklętego miejsca. Krzyki jeszcze długo was ścigały. Przez kilka kilometrów naprawdę, a potem już tylko w waszej wyobraźni. Nic innego was nie ścigało.

Kilka godzin później.

Jechaliście w dość ponurej atmosferze. Wielu ludzi zginęło tego dnia, wiele cennych istnień ludzkich. Piwosz podniósł wzrok i spojrzał na Alistaira. Bez słów zrozumieli się. Ten świat przekroczył wszelkie granice okrutności jakie przedwojenny człowiek jest sobie w stanie wyobrazić. Porwania, morderstwa, zmutowane dzieci, niemal niejadalna roślinność - to wszystko można było jeszcze przewidzieć, ale ludzie traktowani jako marionetki w rękach roślin? To już było Piekło. Piwosz przez kilka chwil żałował, że Roberts zanim zabił się nie wpakował jemu samemu kuli w głowę. Myśląc o tym dotknął pistoletu - tego samego, z którego zabił się Roberts. Allistair z zaniepokojeniem pokiwał głową, żeby tego nie robił, ale nie wykonał żadnego gestu powstrzymującego. To była decyzja Piwosza.

Zanim jednak zdecydował się ciężarówka zatrzymała się. Wszyscy wyjrzeli co się stało. Był to dom. Kolejny samotny dom na ich drodze. Ściemniało się.


Wbrew jednak przewidywaniom okazało się jednak, że to był zwyczajny dom. Właściciele już dawno nie żyli. Nie było tajnych przejść, sekretnych laboratoriów, ani więzień dla ofiar kanibalizmu. Zwykły dom jakich dziesiątki tysięcy stały porozrzucane po Kansas. Big Bill, Connor i Doc Peter po prostu zasnęli. To był długi dzień dla nich wszystkich. Praudmoore trawiła gorączka. Budził się co pewien czas i przewracał na bok. Nikt nie zauważył, że z jego nosa pociekła struga krwi. Blady jak śmierć leżał w kącie pokoju. Rankiem gorączka ustąpiła, a on sam przezornie wytarł krew z twarzy. Miał uzasadnione podejrzenia, że w przypadku wyjścia na jaw jego choroby zostawionoby go tu na śmierć. Piwosz nie zmrużył oka. Wziął wartę. Nic jednak nie zjawiło się oprócz ciągle powracającej zjawy Robertsa mówiącej w zapętleniu "Raj nadchodzi!" i pociągającej za spust.

Później dotarli do Junction City, ale to już zupełnie inna historia.

Koniec
 
Anonim jest offline