Delamros niezbyt przejął się tym, co powiedział „dowódca” całej „wesołej” kompanii. I tak wiadomo, że wezmą ich wszystkich, potrzebują dużo rąk do pomocy i na pewno nie będą wybrzydzać. Chyba, że są samobójcami i chcą iść sami, wtedy nie ma problemu.
Chorster zaczął się zastanawiać, czy w młynie wydarzy się jeszcze coś co go zaskoczy… Odpowiedź na to pytanie przyszła szybko.
Najpierw wilk, a teraz śpiewający kaznodzieja… Zaczynało się robić ciekawiej niż Delamros mógł sobie wymarzyć.
Powiedzmy, że Chorster delikatnie spanikował, gdy zobaczył jak w ich kierunku idzie wielki wilk. Odsunął się delikatnie na bok i zaczął kierować się w stronę ściany. W sumie byłoby zabawne tak umrzeć od razu na samym początku, ale jednak chciałby pożyć odrobinę dłużej.
Po chwili, swoją przemowę zaczął wygłaszać kapłan… Delamros głośno parsknął śmiechem słysząc słowa o zwojach pisanych przez już dawno nieżyjących ludzi. Gdy kaznodzieja podniósł ręce do góry i zaczął śpiewać modlitwy, Chorster spojrzał na niego z niedowierzaniem. Podszedł do niego powoli i z ironicznym uśmiechem na twarzy czekał, aż modlitwa się skończy.
Gdy zapanowała cisza Delamros zaczął klaskać w dłonie.
- Piękna szopka wielebny, to mi się podobało. Jeździsz z tymi przedstawieniami po całym świecie? – parsknął głośno. – Nie ma co wierzyć w takie rzeczy, ważne jest to co mamy i potrafimy… Trzeba wierzyć w siebie, a nie w trupy, które kiedyś coś napisały… Niby mądrego…
Podszedł do Grobokopa.
- Nie chcesz nas to nie, ale dobrze wiesz, że i tak będziesz nas potrzebował… Chyba nie pójdziesz tam tylko w kilka osób co? – uśmiechnął się szeroko. |