Wątek: The Big Apple
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2014, 00:02   #20
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 11:57 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048
Corp-Tower, Manhattan



Ferrick

Nathan Ferrick pozostał tradycjonalistą, nie przywiązującym wielkiej wagi do zmian technologicznych, nieustannie pędzących przed siebie. Szczęśliwie przebywał właśnie w biurze, gdy przyszła, słuchając kogoś przez dość standardową słuchawkę telefoniczną lekko przestarzałego już ip-phone'a. Dzisiejszego dnia, te spięte w jednej korporacyjnej sieci urządzenia powracały do łask, najwyraźniej opierając się problemom znacznie skuteczniej od bezprzewodowych sprzętów. Wskazał jej krzesło. Nie wydawał się zadowolony, na ile go znała, a znała przecież doskonale, znów musiał wkurzać się na coś, czego nie popierał.
Stanowił też jedną z ostatnich istot na ziemi, których biurka ciągle zawalone były teczkami ze zwyczajnymi, drukowanymi dokumentami. Na samej górze dostrzegła napis "James Shelby".

- Wszystkich? - odezwał się nagle, odpowiadając komuś po drugiej stronie słuchawki. Ton był ostry, ale również zaniepokojony.
- Do tego przydzieliłem już ludzi - ponownie chwila milczenia. - Tak jest.
Skrzywił się, bębniąc palcami po blacie biurka.
- Zgodnie z rozkazem, dziś w nocy.
Rozmowa zakończyła się, a pułkownik przetarł twarz, zanim skierował spojrzenie na córkę.
- Czasem odnoszę wrażenie, że niektórymi decyzjami liczą wyłącznie na to, by zabłysnąć. Jakieś kłopoty?
Zobaczył odpowiedź zanim odpowiedziała i skinął głową. Sięgnął po jedną z teczek, wyjmując kilka kartek i przeglądając je. Nie odzywał się, czekając na jej słowa. Nie przychodziła bez powodu.


Ferrick, Remo, Shelby

Raport przesłany przez Alexa był zwięzłym zlepkiem informacji. Imiona, nazwiska, numery. Załączniki, dotyczące transakcji finansowych, logów proxy a także zapis z kamery ochrony, przedstawiający sylwetkę jedynej najwyraźniej “podejrzanej” znajomej odwiedzającej Amandę. Na prośbę Ann dodano także datę opuszczenia domu przez dziewczynę, wskazującą na 12 listopada.

Cytat:
Prawnik: Andrew Makaisson, kancelaria prawna “Belcsson & Partners”. Upoważnienia przekazane na państwa nazwiska, wszelkie zebrane materiały powinny zostać udostępnione po kilku formalnościach. Proces będzie kontynuowany, pan Tomkins kazał zapewnić, że następne rozprawy będą miały najwyższy status zabezpieczeń i podobne wydarzenie na pewno się nie powtórzy.

Kontakty:
Monica Rukh 1-917-8540-8264
Keith 1-917-4698-8365
Luiza 1-917-5068-0924
Prince 1-917-9032-9472
Numery nie zostały sprawdzone, pochodzą z połączeń Amandy. Ich aktywność i wskazanie na tę samą osobę co w chwili połączenia nie jest pewne.
Izaac White 1-718-842-900 [numer nie jest bezpośrednio do niego]
Nagranie z kamer ukazywało przynajmniej częściowo gorącą kłótnię ładnej, czarnowłosej, szczupłej Amandy ze swoim ojcem. Pakowała rzeczy do niebieskiego, wysłużonego forda o numerach FEE 4783. Towarzyszyła jej niska dziewczyna hinduskiej urody, Monica niewątpliwie. Niestety proste wyszukiwanie numerów nie przynosiło rezultatu, nie były podane nigdzie publicznie. Niedługo po otrzymaniu tych informacji cała trójka otrzymała wiadomość od Danieli:
“Zajmę się operacjami finansowymi i załatwię dokumenty od prawników”.
Logi z proxy wymagały oddzielnej analizy. Najczęściej pojawiała się tam uczelnia, sprawy związane z jogą i medytacją, sklepy internetowe. Amanda nie wydawała się wchodzić na strony niezwykle tajemnicze, przynajmniej z domowej sieci. Lecz lista ta była długa.
Ann najbardziej zainteresowały numery. Uaktywniła się jej fotograficzna pamięć, przywołując numer do Kenetha, tutaj opisanego jako “Keith”.


Yamato

Prawda była taka, że może i miał chody w Corp-Techu, to jednak zdecydowanie nie wszystkie dane były dostępne. Dział kadr ograniczał się prawie całkowicie do pracowników lub kontraktowców zatrudnionych przez korporację. Nie dało się z tego źródła dowiedzieć nagle wszystkiego o całym mieście i Kenji wiedział to doskonale. Mimo tego warto było spróbować. Najłatwiej oczywiście dowiedzieć się było o Maroldo, byłym ćpunie wyciągniętym za szyję. Dostał szansę i wykorzystywał ją już dość długo, pracując jako tester nowoczesnych wynalazków z dziedziny cyberwszczepów. Nie określono go jako niepewnego emocjonalnie, raczej jako wielkiego entuzjastę, całkiem już znanego w CT, którego okres “przydatności” niestety powoli się kończył. Nawet najsilniejszy ludzki organizm nie mógł znieść ciągłych zmian. O Basri było znacznie mniej, tyle tylko, że pozwoliło ją zatrudnić do tej misji. Negocjatorka, pracująca dla wielu zleceniodawców, także wyższych sfer mafijnych i korporacyjnych. Pełnego przebiegu kariery zdecydowanie nie posiadano.

Im jednak próbował dalej, tym było trudniej. Kilka komplementów nie wystarczyło do tego, aby przekonać Nancy.
- To o co prosisz to dane z wysokim protokołem bezpieczeństwa. Powiem ci tylko po cichu, że raczej od dawna nie aktualizowane. Na Bronxie do niedawna utrzymywał się status quo. Jeśli coś już dostałeś, to myślę, że więcej nie ma. Mamy wiele innych zajęć. A ja nie będę ryzykowała. Skoro nad tym pracujesz to możesz o dostępy wystąpić oficjalnie - uśmiechnęła się do niego przepraszająco.
Owszem, mógł zrobić to przez Alana. Lub Kye’a Remo, z którym miał się spotkać. Haker, całkiem sławny swoją drogą, był szefem działu bezpieczeństwa sieci i prawdopodobnie monitorował między innymi dostępy, ruch sieciowy i kto wie co jeszcze.

Osobisty komputer, zaraz po wrzuceniu wyszukiwania, wyrzucił kilkadziesiąt tysięcy wyników. Owszem, dało się wyłowić na ten przykład śmierć Li, ale zdolności Yamato dotyczące komputerów, w porównaniu zwłaszcza do tych społecznych, były mniej więcej zerowe. Wiedział jak obsługiwać sprzęt, lecz jak wyselekcjonować coś nietypowego? Z tym mogło być ciężko.
To wstępne, mało udane zbieranie danych, zakończyła informacja od kontaktu. Okazała się także pozbawioną szczegółów.
“Występowanie od dwóch miesięcy, działanie rozweselające i halucynogenne. Prawdopodobnie wysoka dawka zabija. Występowanie: wyłącznie Bronx.”


Basri, Yamato, Remo

Okazało się, że żadne z nich nie lubiło marnować czasu innych. Bez przeszkód, o ile komuś nie przeszkadzały problemy z oglądaniem telewizji czy słuchaniem radia, dotarli do jednej z niewielkich, ultranowoczesnych sal konferencyjnych. Pomieszczenie należało do tych wygodniejszych, przeznaczonych do spotkań z osobami z zewnątrz. Te najbardziej luksusowe znajdowały się znacznie wyżej, przyjmując największe szychy tego świata. Mimo tego Remo wybrał całkiem dobrze. Mogli rozsiąść się wygodnie na fotelach, zamówić kawę, która pojawiała się automatycznie bez udziału człowieka, a stół miał pełne wyposażenie multimedialne.


Remo

Dane z ostatniego wyszukiwania spływały do niego w trakcie spotkania, nawet szybciej niż mógłby się spodziewać. “Dzieci Rajneesha” nie pojawiały się na czołówkach portali, ale także nie pretendowały do straszliwie ukrytego stowarzyszenia. Grzebiąc trochę głębiej dało się wyczytać bardzo dużo. Izaac White faktycznie był duchowym przywódcą, a sama sekta istniała około dwóch lat. Co ciekawe, mężczyzna pozostawał w śpiączce przez dziesięć lat. Sieć nie posiadała na ten temat wielu informacji, w każdym razie swoją około religijną organizację założył właśnie po wyjściu ze szpitala. Dokopać się dało również do doktryny sesji, aby jednakże ją zrozumieć, zwłaszcza komuś całkowicie racjonalnemu, należało wejść na jakiś inny stopień surrealizmu.

Doktryna sekty głosiła, że istnieją demony - psychologiczne manifestacje ludzkich złudzeń, efekty samookłamywania się. Człowiek, według tej gadki, musi nieustannie z nimi walczyć, gdyż są częścią jego samego. Za każdym razem, gdy ktoś pokonuje jednego z nich, zbliża się bardziej do oświecenia. Ci, którzy pokonali jakiegoś demona, znają na niego sposób, który przekazywać mieli innym niczym przepis. Sam Izaak ponoć obmyślił szereg ćwiczeń i medytacji które są narzędziami walki z własnym zakłamaniem. Idącemu tą drogą wiernemu objawia się coraz więcej uniwersalnej prawdy, prowadzącej do oświecenia. Był to jakiś rodzaj wyznania, luźno powiązanego z istniejącymi religiami. W USA ciągle panowała swoboda wyznaniowa, więc nikt tych wierzeń zabronić im nie mógł.

Im dłużej trwało przeszukiwanie, tym ciekawsze rzeczy się pojawiały. Dwie z nich zainteresowały Remo najbardziej. Pierwsza była adresem, wskazującym gdzieś na Hutchinson River Parkway na Bronxie. Tam podobno miała znajdować się siedziba “Dzieci Rajneesha”. Druga zaskakiwała. Wskazywała na osiem lat wstecz, na Pace University na dolnym Manhattanie. I pracę dyplomową zatytułowaną “Dzieci Rajneesha”. Niestety nie dało się dostać nawet do informacji o autorze, archiwum było przestarzałe i pozostał tylko stary link w wyszukiwarce.

Zbliżało się w pół do pierwszej, gdy sygnałem alarmowym odezwał się wewnętrzny komunikator.
“Naruszenie zabezpieczeń sekcji laboratorium.”
Rzadko ktoś decydował się na bezpośrednią próbę ataku na potężne zabezpieczenia Corp-Techu. Nie można było ich jednakże ignorować.


Shelby

Ludzie Jamesa, jak ciągle o nich myślał, chociaż na razie nie miał co nawet marzyć o powrocie do nich, wydawali się jednocześnie wyluzowani jak zawsze i spięci. Żartowali i rozmawiali tak jak zwykle, Shelby wyczuwał jednak coś, czego sam nie przeżywał od dawna - ekscytacji przed akcją. Jak się coś kroiło, zawsze każdy chodził jak na szpilkach. Adrenalina pragnęła się uwolnić non stop, niecierpliwa i nieokiełznana. Pomiędzy wierszami wyczytał, że nikt z nich nie wie o co dokładnie chodzi. Tylko przypuszczeń mieli mnóstwo.
- To coś z tym zagłuszaniem, przecież kurwa muszą coś z tym gównem zrobić - odezwał się jeden z tych, których James nie znał za dobrze. Orlando odpowiedział mu przeczącym ruchem głowy.
- Nie może być. Jakby mieli jakiś namiar, to już byśmy siedzieli w wozie.
- Jak zwykle pierdolicie jak panienki - Carlos wyszczerzył się, puszczając oko byłemu dowódcy. - Nie trzęście dupami. Mam kuzyna na Bronxie, tam zadyma się szykuje. Taka porządna. Ciekawe czy będą chcieli nas posłać do ułagodzenia tego syfu. Zwykle mają w dupie tę dzielnicę, za mało środków. Ale jakaś akcja na szefa gangu. Co myślicie?
- Ponosi cię wyobraźnia, Silva…

Wreszcie został sam na sam z Carlosem, który spoważniał trochę, spoglądając w oczy Jamesowi.
- Widzę, że coś chcesz, staruszku. Gadaj.
Latynos wysłuchał, popukał się w protezę i wywrócił oczami.
- To nie będzie proste, my mamy strzelać, nie czołgać po ziemi w poszukiwaniu odcisków palców i smarków - skrzywił się, nieszczególnie zadowolony. - Masz jakiś pomysł? Po co ci to w ogóle? Twoi nowi kumple zmieniają ci specjalizację?



Godzina 13:43 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048
Bronx, Nowy Jork



Daft

Trochę mu zeszło na tym czekaniu. Spacerował, stał, obserwował. Niewiele się zmieniało w czasie tych kilku godzin. Pogoda nie pomagała. Śnieg i mróz, choć sól i jakaś syfiata, sypana na ulicę i chodniki chemia rozpuszczała większość, zamieniając w brązową papkę upapraną psimi odchodami. Nic tylko spacerować. On potrafił. Miał cierpliwość prawie anielską. Nie do wszystkiego, to jasne. Lecz podczas akcji. Wyszkolenie i doświadczenie robiło swoje. Mógł przyjąć na siebie trochę białego puchu, co jakiś czas łapiąc w zasięg wzroku niejakiego Leona. Gościu sprzedał coś co najmniej kilku osobom, wymienił skomplikowane uściski dłoni z kilkoma następnymi. Odwiedził ze dwa mieszkania, wypił browca. Spieszyć się nie musiał, bo główna robota zapewne szykowała mu się na wieczór.
Zmienili miejscówkę kilka razy. Nie dało się utrzymywać ciągłego kontaktu wzrokowego, Caleb jednak widział tyle, ile potrzebował.

Dostrzegał również nerwowość tych ludzi. Kilka razy sięgali pod kurki, odprowadzając wzrokiem jakiś przejeżdżający wóz. Nikt się nie strzelał, wybuch groził tej dzielnicy jednakże w każdym niemal momencie. Rozwalenie mechanika jeszcze iskrą nie zostało, kto wie, czy teraz jeden drugiego nie nakręca.
Kto wie, co będzie w nocy.
Wreszcie chyba się doczekał. Do grupki podeszła kolejna kobieta. Kilka innych pojawiało się już i odchodziło, lecz tej się najwyraźniej udało. Po dość długiej rozmowie objęła Leona. Miała ciemną cerę, zielone włosy, krótką spódniczkę idealnie pasującą do profesji dziwki i rzucające się w oczy odblaskowe rajstopy koloru włosów. Chwilę później dostał wiadomość potwierdzającą, że dobrze myślał.
“Idę do jego m. To może być szybkie.”

Więcej nie napisała, bo znikali już wejściu na klatkę. Niestety nie sami. Towarzyszyło im jeszcze dwóch kolesi i druga ulicznica, co mogło skomplikować sprawy. Mimo tego nie trwało długo, zanim wszedł za nimi, udając się pod znany sobie już adres. Już na klatce schodowej słyszał bardzo wyraźne, lekko tylko tłumione przez drzwi krzyki. Tę typową, udawaną rozkosz. Ciekawe czy czuły cokolwiek?
Gorzej, że komplikowało się bardziej. Bo chociaż drzwi sprawiały wrażenie pół tekturowych, to pozostawały zamknięte. Ze środka dobiegł tym razem męski krzyk. I chwilę później kobiecy, zdecydowanie wyrażający ból.
- Gdzie leziesz! Jeszcze z tobą nie skończyliśmy! Sama się prosiłaś szmato!
Cichsze dźwięki do Dafta nie docierały. Mimo tego łatwo było sobie wszystko wyobrazić. Drugą z prostytutek nadal ktoś posuwał, bo wydawała z siebie te same, rytmiczne pokrzykiwania.


Jesus

Brick nie opuszczał jej boku. Polecenie od Jin-Tieo miał pewnie jasne jak słońce. Nie gadał również za dużo, nie wyrywając jej z myśli, gdy objeżdżali magazyny. Dopiero jak zawyrokowała ostateczny kierunek, poczuła jak przygląda się jej uważnie. Bez kasku nie wyglądał tak źle, chociaż mało przypominał cegłę.
- Z tego co wiem, pogrzeb ma być bardzo krótki. Potem na stypę, nie znam miejsca. Pewnie jesteś zaproszona, więc ja też. Możesz mnie traktować jakby mnie nie było, ale nie odsyłaj, claro? Mam cię pilnować, to polecenie i dla ciebie - uśmiechnął się słabo. Ale nie było mu szczególnie do śmiechu. Za dużo się działo. A skoro należał do Rustlersów, to pogrzeb Li dotykał także i jego. Niezależnie od pozy, jaką pokazywał.

Woodlawn Cemetery, od strony, z której miała podjechać, było niczym zagrożona atakiem terrorystycznym konferencja wielu głów ważnych państw. Różnica była taka, że zamiast mundurowych wszędzie stali gangerzy. Cmentarz znajdował się praktycznie rzecz biorąc na terenie BloodBoys, ale faktycznie był strefą neutralną. Nawet świry nie wariowały i uznawały pochówek za bezpieczną strefę. Mało prawdopodobne, by teraz coś odwalili, zwłaszcza, że wydawało się, że zjechała się tu połowa The Rustlers.
Pytanie co z Free Souls zadawali sobie najwyraźniej wszyscy trzej kandydaci na bossa. I wcale nie ufali, że tamci zechcą przestrzegać jakichkolwiek zasad. Obsadzili więc ulice, skanowali wozy i nie wpuszczali nikogo obcego. Felipa zdała test, podobnie jak Brick.
Mimo tego i tak ich przeskanowali. Nawet głupi zdawał sobie sprawę, że mogły ważyć się dalsze losy nawet całej dzielnicy. I jeśli nie wiedział co robić to przynajmniej podążał za tymi, co wiedzieli.


Brama pojawiła się nagle. Emanowała spokojem, podobnie jak wyludniona okolica, pozbawiona jakichkolwiek przypadkowych przechodniów. Drzewa stanowił zasłonę, najbliższe budynki były dość znacznie oddalone od cmentarza. Czy faktycznie mogło stać się tu coś złego?
Przyjechała trochę za wcześnie, lecz trochę samochodów już stało na parkingu, niedaleko za wjazdem. Zaparkowała i wysiadła, dostrzegając jak prawie od razu otwierają się tylne drzwi jednej z czarnych limuzyn. W środku siedział nie kto inny jak Wściekły Han, w równie ciemnym jak wóz garniturze. Zaprosił ją oszczędnym gestem. Jego twarz pozostawała spokojna i raczej smutna. O ile go znała, to mógł być gwałtowny, lecz naprawdę kochał Li.
- Trochę minęło od naszego poprzedniego spotkania - powiedział na powitanie. - Siadaj. Porozmawiajmy. Chodzą słuchy, że należysz do grupki Jin-Tieo.
Nie oskarżał. Ale na Bricka, stojącego w nonszalackiej pozie przy samochodzie Bulleta, spojrzał dość ostentacyjnie.


Maroldo, Basri, Yamato

Mik okazał się cholernie odważnym człowiekiem. Może i miał w sobie dużo metalu, ale i tak trzeba mieć bardzo duże jaja, aby wejść ot tak sobie do “Meduzy”, pełnej wszelkiej maści gangsterów z symbolami “The Rustlers” na plecach i wytatuowanych ciałach, patrzących na niego niczym na członka “Bloodboys”, którego przypominał znacznie bardziej. Na ulicy też patrzyli. Spory tłum zebrał się na rogu. Poza gapiami stały tam gliny, straż i karetka, a służby porządkowe zaczynały już zbierać gruz leżący na ulicy. Zamach, atak, jakkolwiek to nazwać, jasne było jedno - mieszczący się tam zakład motoryzacyjny przeszedł do historii.
Szczęśliwie dla niego, zanim zaczęli strzelać zdążył się wytłumaczyć barmanowi. Powołać na kumpla i znajomość z Felipą. A i tak nie udało mu się wejść na górę. Usłyszał tylko, że jej nie ma. I innych z góry też nie ma. I ma ogólnie rzecz biorąc wypierdalać stąd, ale już. Przynajmniej wiadomość u tego faceta mógł zostawić. Raczej nie kłamał, bo nie miał po co.
Tyle tylko, że nie wpuścił. Pewnie, przejście było niby otwarte, ale tutejsi patrzyli. Na każdy krok, każdy ruch. Innego wejścia zaś nie było. Mieszkanie nad klubem miało i zady i walety.
Lepiej było więc pojechać na cmentarz, w oczekiwaniu na pogrzeb oraz dwójkę współpracowników, mających do niego dołączyć po rozmówieniu się ze sławnym Kye’em Remo.

Cmentarz był obstawiany. Co prawda, gdy przybył tam Maroldo, The Rustlers dopiero się rozkręcali i bez trudu dojechał i nawet wjechał na jego teren, to już zwiedzanie okazało się bardzo utrudnione. Mniej więcej po godzinie pierwszej podeszło do niego dwóch ubranych w długie czarne płaszcze czarnych kolesi i delikatnie wytłumaczyło, że powinien się oddalić. Nie blokowali co prawda całego cmentarza, ale sprawdzali uważnie każdy zakamarek i każdego obcego traktowali podobnie. Jeśli nie chciał potyczki mniej więcej stu na jednego, to pozostało mu jedynie się oddalić.

Po jakimś czasie Rose i Kenji także byli wolni, a Alan podesłał im wizję z obserwacji satelitarnej. Niestety wizją nie pozwalał kierować dowolnie, musiał robić to przez system ze swojego biura, więc o powiększenie konkretnych rejonów musieli dodatkowo prosić. Niestety, wyglądało to słabo. Za południową bramą zbierały się już samochody, ale cały teren wokół kontrolowany był przez gangerów. Sprawdzali każdy samochód i odsyłali tych, którzy nie byli “zaproszonymi” gośćmi, co oznaczało pewnie wyłącznie członków The Rustlers. Jeśli chcieli dostać się na teren cmentarza i to jeszcze tak, by porozmawiać z Jin-Tieo, musieli wykombinować coś dobrego. Wątpliwe było, że tamci pozostaną na Woodlawn długo, jeśli szykowali stypę, to zdecydowanie gdzie indziej.
Mimo tego odważyli się także na to oficjalne pożegnanie swojego zmarłego przywódcy. Niektóre gangi charakteryzowały się niezwykłą lojalnością, nawet już po śmierci bossa.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 19-02-2014 o 20:55.
Sekal jest offline