| Masaru nie przepadał za nieoczekiwanymi zmianami planów. Był człowiekiem niezwykle przezornym i skrupulatnym, szykującym swoje przyszłe posunięcia z dużym wyprzedzeniem. Pozwalało to na uniknięcie nieprzyjemnych niespodzianek w przyszłości.
Kolejne zabójstwo z użyciem broni palnej było dla niego dużym zagrożeniem. W dodatku z tego, co powiedział shinobi z klanu Ryukyu, jego nowy cel spodziewał się zamachu na własne życie. Zarówno to, jak i specyficzne życzenie pana Anzai co do wyboru broni, znacznie ograniczały jego swobodę. Masaru nie miał też żadnych informacji na temat miejsca pobytu czy chociaż wyglądu Mikichi'ego.
- A więc bakuto... - westchnął w zamyśleniu, po czym w kilku susach wspiął się na najbliższy dach. Niewidoczny pośród cieni, skierował kroki do swojej kryjówki.
* * *
Ishimura zmienił granatowe shozoko na proste, nierzucające się w oczy kimono. Wizyta u miejscowego gangu wymagała pewnych niestandardowych metod. Resztę nocy miał spędzić pośród ludzi, w większości przedstawicieli "ciemnej strony" Orsihi - złodziei, przemytników, szulerów i wielu gorszych indywiduów. Nie wiedział, jak takie towarzystwo zareagowałoby na nieoczekiwaną wizytę zamaskowanego skrytobójcy. Postanowił więc przybrać postać anonimowego pielgrzyma. Kulejącego, pomyślał, uśmiechając się sam do siebie, kiedy chwycił w dłoń shikomizue - śmiercionośną broń, wyglądającą jak niepozorny kostur. Ciężar miecza w dłoni oraz cały arsenał zabójczego ekwipunku, jaki dźwigał pod kimonem, dodawał mu pewności siebie.
Masaru potrzebował siatki szpiegów i informatorów. Nie miał jednak czasu budować takowej od podstaw. Gang bakuto - hałaśliwa, wytatuowana banda, która przykuła jego uwagę dosłownie przed paroma dniami, wydawała się idealnym materiałem na narzędzie w rękach zabójcy. Ninja założył na głowę słomiany kapelusz, po czym skierował swój chwiejny, imitujący kalectwo krok w kierunku domu hazardu…
Popyt na grę w kości był ogromny, bo i ludzi było mnóstwo. Na zapleczu jednej z karczm, której właściciel był odpowiednio opłacony, grupa szulerów urabiała sprawnie turystów. Wieśniaków chcących zobaczyć shoguna i przy okazji pograć gdzieś gdzie żona nie widzi, czy miastowych, którzy postanowili zaszaleć. Ishi musiał sam opłacić karczmarza za wstęp, ale i tak wszedł do sali ze sporą pulą. Wśród grupki grających wypatrzył przynajmniej trzech członków gangu, a w zasadzie czterech, jeśli wliczać kobietę rzucająca kośćmi. Jak zawsze była precyzyjnie wytatuowana, a jej tors owinięty ciasno bandażami, by spłaszczyć biust i nie dekoncentrować graczy. Tych zwyczajnych było pięciu i bandyci sprawnie ich ograbiali. Kości oczywiście musiały być obciążone, a bandyci obstawiali określonym schematem. W pierwszej kolejce dwóch obstawiło cho - liczby parzyste powstałe z dodania wyników dwóch kości - a drugi han - nieparzystą. W drugiej zamienili się rolami i tylko jeden wygrał. obstawiając to samo co wcześniej. Potem wszyscy przegrali, a w następnej wszyscy wygrali obstawiając kolejno han a później cho. Przez kolejne trzy dwóch wygrywało, ciągle ci sami, dzięki passie z nieparzystymi. Następnie jeden z nich przegrał, ale wciąż wygrywało dwóch, dzięki parzystym. W dziesiątej wszyscy wygrali przy nieparzystych i zaczęli powtarzać schemat na nowej grupce. Ishi czekał na swoją kolej, dostrzegł ją po tym jak druga grupka przegrała.
Ishimura, bezbłędnie markując ból kontuzjowanej nogi, usiadł chwiejnie przy stole wraz z kolejną grupką graczy. Pozwolił sobie jednocześnie na odrobinę nonszalancji, zapalając fajkę.
Kolejne minuty upływały mu na beztroskim ogrywaniu pozostałych, dzięki uprzednio rozgryzionemu fortelowi. Uważnie śledził częstotliwość zwycięstw i przegranych, wykorzystując to przeciw samym bakuto. Masaru z nieskrywaną satysfakcją obserwował ich żednące miny. Inni gracze niezbyt go obchodzili. Nie zamierzał nawet kryć się z tym, że rozszyfrował schemat według którego grała wytatuowana trójka. Bez żenady wygrywał partię za partią, wtrącając od czasu do czasu jakiś kąśliwy komentarz bądź kwitując kolejny pomyślny rzut wypuszczonym z ust dymnym kręgiem.
- Zdaje się, że to mój szczęśliwy dzień - uśmiechnął się półgębkiem, po czym zaciągnął się mocno tytoniowym aromatem - dobrze... przyda się nieco mon na nową laskę - dorzucił żartobliwie. Czekał na reakcję prowokowanych oszustów.
- W stu procentach szczęśliwy… - mruknął jeden z trójki, głaszcząc kozią bródkę. Inni gracze zaczęli się rozchodzić. Widząc dobrą passę Ishimury, niektórzy zaczęli obstawiać tak jak on i sami też nie skończyli z niczym. Bandyci zaś, przez niektóre kolejki, w których musieli przegrywać, stracili część zysków z poprzednich partii. Gdy zostali tylko w piątkę, wliczając w to kobietę rzucającą koścmi, jeden z nich wyciągnął za pazuchy tanto.
- Nie pierwszy wyczaiłeś kolejność kaleko… ale wszyscy wiedzą czym to się kończy.
Dwóch pzostałych wstało z podłogi.
- Ręka, oko, ucho, nos, język… czego nie będzie ci brakować? Może paru palców, byś tak dobrze nie liczył, hm?
- Obawiam się, że brak palców nie utrudniłby mi liczenia - odparł spokojnie Masaru, wstając z podłogi, wsparty ciężko na lasce. Pod otoczką niefrasobliwej ospałości kryły się napiętę jak cięciwa łuku mięśnie, mogące w jednej chwili wprawić maszynę do zabijania w ruch.
- Schemat, który opracowaliście - kontynuował - jest tak banalny, że tylko idiota by się nie zorientował. Musiał go wymyślić ktoś, kto nie jest w stanie doliczyć do dwudziestu jeden bez zdejmowania fundoshi. Shinobi zrobił dwa ostrożne kroki w tył, starając się stale mieć na widoku całą czwórkę. W przypadku ataku mężczyzny z tanto, zrobiłby unik, dobywając jednocześnie shikomizue, po czym ciąłby tuż powyżej nadgarstka z zamiarem ucięcia mu dłoni. Jeśli zauważyłby, że próbuje zaatakować go ktoś z pozostałej trójki, zmodyfikowałby taktykę. Nie zamierzał zabijać ewentualnych napastników. W przypadku konfrontacji postarałby się ich co najwyżej mocno poturbować.
Atakowali jednocześnie, utrudniając zadanie dla Ishimury. Wylawirował jednak pomiędzy nimi, obrócił się pierwszy i zdołał kopnąć jednego z napastników, posyłając go twarzą na matę. Zblokował cios tanto, nie zdołał jednak wyprowadzić kontry, uchylając się przed pięścią drugiego. Prostując się znowu brzęknął metal, Ishi skoczył w bok wbijając łokiec w podbródek nieuzbrojonego, który porażony elektryzującym bólem, zatoczył się do tyłu ledwo utrzymując równowagę. Powalony na początku przeciwnik już się podniósł i też wyciągnął sztylet.
- Hmm, całkiem nieźle jak na bandę rzezimieszków - powiedział spokojnie Masaru. Nie wydawał się jednak tym faktem szczególnie zmartwiony. Wyglądał wręcz na mile zaskoczonego. Wolną ręką wyciągnął zza poły kimona sai. Zważył ostrze w dłoni.
- Jestem pewien że stać was na więcej…
- Co tu się dzieje?! - warknął wściekły karczmarz wchodząc do pomieszczenia. - Niech was szlag! Antori obiecał mi, że nie będzie tu żadnych zamieszek! Mam go zawołać?! - krzyczał starszy, grubszy właściciel, zyskując natychmiastowy posłuch wśród szulerów. Schowali powoli ostrza, patrząc na Ishimurę uważnym wzrokiem.
- Tak… zawołaj go. Ten niby kaleka musi się z nim rozliczyć.
Ninja wsunął ostrze z powrotem do pochwy, sai zaś wylądowało bezpiecznie w jednym z zakamarków jego kimona.
- Szkoda, właśnie zaczynałem się dobrze bawić… - powiedział ni to do siebie, ni to do szulerów. Rozsiadł się jak gdyby nigdy nic pod ścianą, twarzą do wejścia.
- Ten cały Antori… to wasz szef? - zapytał, krzyżując przedramiona na klatce piersiowej.
- Nie, nasza matka geniuszu… - westchnął jeden. - A ty niby kto? I na cholerę się za nadto wtrącałeś? Jak już znalazłeś kolejność, było trochę powygrywać, ale bez przesady.
- Yoi mono-ni yasui mono nashi.. - odpowiedział enigmatycznie Masaru.
Ostatnio edytowane przez Rodriguez : 20-02-2014 o 09:57.
|