Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-02-2014, 06:09   #51
 
Rodriguez's Avatar
 
Reputacja: 1 Rodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputację
Zabójstwo, które zlecono Masaru, nie należało zdecydowanie do najłatwiejszych. Ale Masaru lubił wyzwania. Ba – prostsze zadanie mógłby odebrać jako obelgę ze strony pracodawcy dla swoich umiejętności. Dość już , że musiał słuchać rozkazów jakiegoś nieokrzesanego gaijina. „Białe diabły”, jak zwykł ich nazywać Mistrz Bez Twarzy, musiały jednak odgrywać znaczną rolę w planach pana Anzai. Pierwsze zabójstwo, którego dokonał po przybyciu do Orishi, odbyło się przy użyciu dziwnej broni Europejczyków. Ishimura skrzywił się z niesmakiem zbliżając kiseru do ust. Mógłby przysiąc, że jego dłoń wciąż cuchnęła mieszanką prochu strzelniczego. Może Minoru i jego ludzie mieli w planach zrzucić całą odpowiedzialność za śmierć pewnych osób na przybyszów spoza Japonii?
Shinobi nie zamierzał zagłębiać się w te próżne dywagacje, zwłaszcza, że nie znał całego planu grupy buntowników – jedynie jego część. Na przestrzeni lat nauczył się, że niewiedza bywa częściej błogosławieństwem, niż przekleństwem.
Zapadał zmierzch. Masaru siedział na dachu jednego z wyższych domów w dzielnicy uciech. Rozpościerał się stąd zapierający dech w piersiach widok na całą okolicę. Mężczyzna zaciągnął się w zadumie tytoniowym dymem. Miał na sobie granatowe shozoko z ukrytą pod spodem koszulką kolczą – ubiór charakterystyczny raczej dla misji zwiadowczych, kiedy musiał pozostać niezauważony, niż przeznaczony do paradowania po mieście. Nawet gdyby ktoś dostrzegł go wysoko ponad poziomem ulicy, wziąłby go raczej za wielkiego, ciemnopiórego ptaka lub zwyczajną grę cieni, niż płatnego zabójcę kontemplującego smak wysokogórskiej, siekanej na cienkie nitki mieszanki japońskiego tytoniu.
Ishimura zaplanował na dziś dwie rzeczy, związane bezpośrednio z jego najbliższą misją – zabójstwem pierworodnego syna Izaki Tanaguchi’ego. Po pierwsze musiał odwiedzić brata ofiary, zamieszanego w cały spisek. Chciał dowiedzieć się jak najwięcej na temat miejsca pobytu celu, przydzielonej mu ochrony, jego zwyczajów, upodobań, nawet ulubionych potraw.
Po drugie, Masaru zdecydował się założyć w mieście własną siatkę szpiegów i informatorów. Nie mógł liczyć pod tym względem na pomoc Anzai’a i jego ludzi, a tym bardziej na rzucających się w oczy i niezbyt popularnych w kraju Białych Barbarzyńców. Miał już na oku pewną grupę przestępczą, która świetnie by się do tego nadawała. Na początek jednak obowiązki – wizyta u Koge.
Potem przyjemność...
 
Rodriguez jest offline  
Stary 08-02-2014, 20:02   #52
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość


Shira & Kuro

Nikt nie robił problemów z pomieszczeniem Eriko i Atsushiego. Pokój był przestronny, widok z balkonu przyjemny dla oka, a posłania wygodne. Aż prawie nie chciało się wstawać na smakowite śniadanie, po którym ta sama dziewczyna, która dnia poprzedniego przyjęła Kuro i Shire, powiadomiła grzecznie o tym, że mają gościa.
- Pewien samuraj prosi o spotkanie z wami. Prosił mnie by przekazać wam, że będzie czekał w ogrodzie miejskim dziś o południu.
Gdy dziewczyna poszła mnich spojrzał po towarzyszach.
- Uuum… powinniśmy iść? Brzmi podejrzanie?
- W ogóle podejrzane te miasto i atmosfera - wtrąciła Eriko, będąc pewna, że wszyscy pragną jej opinii. - Ale raczej nikt nie wie, że macie mnie. Mogę tam pójść i się rozejrzeć za podejrzanymi samurajami! - rzuciła nagle podekscytowana. - Będziemy mieli wspólną przygodę i w ogóle wam pomogę. Kiedyś mi się odwdzięczycie.



Diego

Z rana w obozie panowało zorganizowane poruszenie, gdy żołnierze pakowali swoje minimum. W posiadaniu Anzaia były ledwie cztery wozy i dziesięć koni, jeden dla niego, drugi dla Mikado i po dwa na jeden wóz. Jak na górskie standardy to i tak było to sporo i wymagało wprawy i opanowania woźnić. No i oczywiście spokojnych, górskich koni.
Diego wymanewrował łażących i pakujących się żołnierzy i wszedł do chaty Anzaia. Oczywiście musiał zdjąć buty, co w jego przypadku zajmowało więcej czasu niż u japończyków. Wiele zwyczajów mieli, całą masę etykiety, drobnych kwestii honoru, a jeśli chodziło o wbijanie nożów w plecy, spiski i intrygi, to chyba nie mieli sobie równych. Kraina hipokrytów.
- Witaj Julianie Diego - powiedział cichym głosem. Anzai był to mężczyzna, z czarnymi, choć troszkę podsiwiałymi włosami spiętymi w długi, koński ogon, zaczynający się bardzo wysoko na jego głowie. Ubrany był w nienaganne kimono, z insygniami rodu Tokugawa.


Po raz pierwszy Diego widział by Minoru wstał. Podszedł do stojaka z mieczami i przytroczył je sobie powoli do pasa.
- Rozmawiałem wczoraj z Mikado, zaproponował on małą zmianę planu i zgodziłem się na nią - mówił powoli, barwę głosu miał zniszczoną, jakby każde słowo paliło go w krtań, sprawiał wrażenie wiecznie chorego, nie moż mu jednak było odmówić, że dzięki temu, znacznie zyskiwał na hardości.
- Mikado stwierdził, że niewarto zabijać pierwotnego syna Izakiego. Korishi zostanie przy życiu pod naszą opieką. Pojmij go. Później dostarcz go nam. Proszę - dodał odwracając się do niego i poprawiając pasy hakamy. - Ponadto to co znajdziemy w wiosce, do której wyruszamy, może być twoje czy twoich ludzi. Wieśniaków już tam nie ma, wszyscy znaleźli sobie nowe, bezpieczniejsze miejsca, wielu zostawiła wszystko w pośpiechu, z tego co mówią moi szpiedzy.
Mikado uśmiechał się lekko, ale unikał spojrzenia Diego. Ciekawe czy zaszedł tak daleko w oczach Anzaia, dzięki ciągłemu podkradaniu pomysłów innych ludzi.
- Jeśli nie masz żadnych pytań, wątpliwości… - zachłysnął się kaszlem, prędko jednak powrócił do pionu. - Czy sugestii to możemy wyruszać…



Ishimura Masaru

- Shinobi-kun! - Ishi usłyszał głośny szept za swoimi plecami, tuż przed tym, gdy miał ześlizgnąć się z dachu. Instynktownie wyciągnął broń, choć powitanie było oczywiste. Inny ninja. Jak to możliwe, że to on znalazł jego? Albo był po prostu lepszy, albo lepiej poinformowany. To drugie zresztą też czyniło go lepszym. Mimo to ukłonił się grzeczniościowo.
- Piękna noc, nieprawdaż? Niestety nie bezksiężycowa - powitał się wesoło, dość nieoficjalną formułką wśród shinobi. Bezksiężycowa noc zawsze stwarzała najlepszą możliwość do działania, ale słynęła też z rzekomego nasilenia sił oni - demonów, najmocniejszego tuż po święcie setsubun. - Nie mam zamiaru ci przeszkadzać w łowach, jednak musisz je nieco przekierować. Korishi Izaki ma zostać schwytany w trakcie oblężenia miasta, w tym zresztą będziesz brał udział jak wiesz, pod wodzą tego… obcokrajowca. Pojawił się jednak inny cel. Mikichi Fuse, brat twojego poprzedniego chyba celu, inspektora straży miejskiej Koge Fuse. Ma zginąć jutro, im wcześniej tym lepiej. Niestety spodziewa się ataku. Niech zginie tak jak brat, od tej dziwnej broni. Tak rozkazał pan Anzai.


Shinobi spojrzał w górę na gwiazdy i księżyc. W końcu skupił wzrok i na Masaru.
- Ku chwale klanu! - powiedział i ruszył cichym pędem w swoją stronę.
Czasu na nowego zlecenie było mało. Jednak plan spróbowania nawiązania kontaktu z jakąś grupą przestępczą mógł pomóc. Złapałby dwa patki za jeden ogon. Była noc, najlepsza pora na bandziorów, a jeśli Mikichi się ukrywał to i dla niego. Może światki ofiary i pobocznego celu Ishimury się przeniknęły? Sposobów na wykonanie zadania było wiele i to było w tej pracy najlepsze.



Isao

Miasto Orishi przygotowywało się na wizytę shoguna aż za bardzo. Gwar jaki powstał tylko się nasilał. Jedna mucha lgnęła do drugiej, podejrzewając, że pierwsza wychwyciła jakiś fajny odór. Jednak im więcej ludzi, tym więcej kłopotów. No i sam shogun, to dopiero kłopoty pierwszej klasy. Isao usłyszał o nagrodach za bandytów. Pięć ryo za jednego i sto za szefa ich paczki, Minoru Anzaia. Podobno jedna, malutka grupka już na nich polowała i niedawno wróciła do miasta, by odebrać część nagrody. Ronin miał szansę by ich odnaleźć tak wielką, jak pospolity mieszkaniec na zamordowanie shoguna. Strażników zdawało się być więcej niż gapiów, którzy zjechali się w różnych zakątków prowincji, mimo, że do wizyty pozostał jeszcze tydzień. Bandyci zdawali się być dobrym zajęciem, w pojedynkę, lub nie. Choć z pewnością mógł znaleźć coś innego do roboty w takim okresie i to w takim mieście.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 20-02-2014, 09:52   #53
 
Rodriguez's Avatar
 
Reputacja: 1 Rodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputację
Masaru nie przepadał za nieoczekiwanymi zmianami planów. Był człowiekiem niezwykle przezornym i skrupulatnym, szykującym swoje przyszłe posunięcia z dużym wyprzedzeniem. Pozwalało to na uniknięcie nieprzyjemnych niespodzianek w przyszłości.
Kolejne zabójstwo z użyciem broni palnej było dla niego dużym zagrożeniem. W dodatku z tego, co powiedział shinobi z klanu Ryukyu, jego nowy cel spodziewał się zamachu na własne życie. Zarówno to, jak i specyficzne życzenie pana Anzai co do wyboru broni, znacznie ograniczały jego swobodę. Masaru nie miał też żadnych informacji na temat miejsca pobytu czy chociaż wyglądu Mikichi'ego.
- A więc bakuto... - westchnął w zamyśleniu, po czym w kilku susach wspiął się na najbliższy dach. Niewidoczny pośród cieni, skierował kroki do swojej kryjówki.

* * *

Ishimura zmienił granatowe shozoko na proste, nierzucające się w oczy kimono. Wizyta u miejscowego gangu wymagała pewnych niestandardowych metod. Resztę nocy miał spędzić pośród ludzi, w większości przedstawicieli "ciemnej strony" Orsihi - złodziei, przemytników, szulerów i wielu gorszych indywiduów. Nie wiedział, jak takie towarzystwo zareagowałoby na nieoczekiwaną wizytę zamaskowanego skrytobójcy. Postanowił więc przybrać postać anonimowego pielgrzyma. Kulejącego, pomyślał, uśmiechając się sam do siebie, kiedy chwycił w dłoń shikomizue - śmiercionośną broń, wyglądającą jak niepozorny kostur. Ciężar miecza w dłoni oraz cały arsenał zabójczego ekwipunku, jaki dźwigał pod kimonem, dodawał mu pewności siebie.
Masaru potrzebował siatki szpiegów i informatorów. Nie miał jednak czasu budować takowej od podstaw. Gang bakuto - hałaśliwa, wytatuowana banda, która przykuła jego uwagę dosłownie przed paroma dniami, wydawała się idealnym materiałem na narzędzie w rękach zabójcy. Ninja założył na głowę słomiany kapelusz, po czym skierował swój chwiejny, imitujący kalectwo krok w kierunku domu hazardu…
Popyt na grę w kości był ogromny, bo i ludzi było mnóstwo. Na zapleczu jednej z karczm, której właściciel był odpowiednio opłacony, grupa szulerów urabiała sprawnie turystów. Wieśniaków chcących zobaczyć shoguna i przy okazji pograć gdzieś gdzie żona nie widzi, czy miastowych, którzy postanowili zaszaleć. Ishi musiał sam opłacić karczmarza za wstęp, ale i tak wszedł do sali ze sporą pulą. Wśród grupki grających wypatrzył przynajmniej trzech członków gangu, a w zasadzie czterech, jeśli wliczać kobietę rzucająca kośćmi. Jak zawsze była precyzyjnie wytatuowana, a jej tors owinięty ciasno bandażami, by spłaszczyć biust i nie dekoncentrować graczy. Tych zwyczajnych było pięciu i bandyci sprawnie ich ograbiali. Kości oczywiście musiały być obciążone, a bandyci obstawiali określonym schematem. W pierwszej kolejce dwóch obstawiło cho - liczby parzyste powstałe z dodania wyników dwóch kości - a drugi han - nieparzystą. W drugiej zamienili się rolami i tylko jeden wygrał. obstawiając to samo co wcześniej. Potem wszyscy przegrali, a w następnej wszyscy wygrali obstawiając kolejno han a później cho. Przez kolejne trzy dwóch wygrywało, ciągle ci sami, dzięki passie z nieparzystymi. Następnie jeden z nich przegrał, ale wciąż wygrywało dwóch, dzięki parzystym. W dziesiątej wszyscy wygrali przy nieparzystych i zaczęli powtarzać schemat na nowej grupce. Ishi czekał na swoją kolej, dostrzegł ją po tym jak druga grupka przegrała.
Ishimura, bezbłędnie markując ból kontuzjowanej nogi, usiadł chwiejnie przy stole wraz z kolejną grupką graczy. Pozwolił sobie jednocześnie na odrobinę nonszalancji, zapalając fajkę.
Kolejne minuty upływały mu na beztroskim ogrywaniu pozostałych, dzięki uprzednio rozgryzionemu fortelowi. Uważnie śledził częstotliwość zwycięstw i przegranych, wykorzystując to przeciw samym bakuto. Masaru z nieskrywaną satysfakcją obserwował ich żednące miny. Inni gracze niezbyt go obchodzili. Nie zamierzał nawet kryć się z tym, że rozszyfrował schemat według którego grała wytatuowana trójka. Bez żenady wygrywał partię za partią, wtrącając od czasu do czasu jakiś kąśliwy komentarz bądź kwitując kolejny pomyślny rzut wypuszczonym z ust dymnym kręgiem.
- Zdaje się, że to mój szczęśliwy dzień - uśmiechnął się półgębkiem, po czym zaciągnął się mocno tytoniowym aromatem - dobrze... przyda się nieco mon na nową laskę - dorzucił żartobliwie. Czekał na reakcję prowokowanych oszustów.
- W stu procentach szczęśliwy… - mruknął jeden z trójki, głaszcząc kozią bródkę. Inni gracze zaczęli się rozchodzić. Widząc dobrą passę Ishimury, niektórzy zaczęli obstawiać tak jak on i sami też nie skończyli z niczym. Bandyci zaś, przez niektóre kolejki, w których musieli przegrywać, stracili część zysków z poprzednich partii. Gdy zostali tylko w piątkę, wliczając w to kobietę rzucającą koścmi, jeden z nich wyciągnął za pazuchy tanto.
- Nie pierwszy wyczaiłeś kolejność kaleko… ale wszyscy wiedzą czym to się kończy.
Dwóch pzostałych wstało z podłogi.
- Ręka, oko, ucho, nos, język… czego nie będzie ci brakować? Może paru palców, byś tak dobrze nie liczył, hm?
- Obawiam się, że brak palców nie utrudniłby mi liczenia - odparł spokojnie Masaru, wstając z podłogi, wsparty ciężko na lasce. Pod otoczką niefrasobliwej ospałości kryły się napiętę jak cięciwa łuku mięśnie, mogące w jednej chwili wprawić maszynę do zabijania w ruch.
- Schemat, który opracowaliście - kontynuował - jest tak banalny, że tylko idiota by się nie zorientował. Musiał go wymyślić ktoś, kto nie jest w stanie doliczyć do dwudziestu jeden bez zdejmowania fundoshi. Shinobi zrobił dwa ostrożne kroki w tył, starając się stale mieć na widoku całą czwórkę. W przypadku ataku mężczyzny z tanto, zrobiłby unik, dobywając jednocześnie shikomizue, po czym ciąłby tuż powyżej nadgarstka z zamiarem ucięcia mu dłoni. Jeśli zauważyłby, że próbuje zaatakować go ktoś z pozostałej trójki, zmodyfikowałby taktykę. Nie zamierzał zabijać ewentualnych napastników. W przypadku konfrontacji postarałby się ich co najwyżej mocno poturbować.
Atakowali jednocześnie, utrudniając zadanie dla Ishimury. Wylawirował jednak pomiędzy nimi, obrócił się pierwszy i zdołał kopnąć jednego z napastników, posyłając go twarzą na matę. Zblokował cios tanto, nie zdołał jednak wyprowadzić kontry, uchylając się przed pięścią drugiego. Prostując się znowu brzęknął metal, Ishi skoczył w bok wbijając łokiec w podbródek nieuzbrojonego, który porażony elektryzującym bólem, zatoczył się do tyłu ledwo utrzymując równowagę. Powalony na początku przeciwnik już się podniósł i też wyciągnął sztylet.
- Hmm, całkiem nieźle jak na bandę rzezimieszków - powiedział spokojnie Masaru. Nie wydawał się jednak tym faktem szczególnie zmartwiony. Wyglądał wręcz na mile zaskoczonego. Wolną ręką wyciągnął zza poły kimona sai. Zważył ostrze w dłoni.
- Jestem pewien że stać was na więcej…
- Co tu się dzieje?! - warknął wściekły karczmarz wchodząc do pomieszczenia. - Niech was szlag! Antori obiecał mi, że nie będzie tu żadnych zamieszek! Mam go zawołać?! - krzyczał starszy, grubszy właściciel, zyskując natychmiastowy posłuch wśród szulerów. Schowali powoli ostrza, patrząc na Ishimurę uważnym wzrokiem.
- Tak… zawołaj go. Ten niby kaleka musi się z nim rozliczyć.
Ninja wsunął ostrze z powrotem do pochwy, sai zaś wylądowało bezpiecznie w jednym z zakamarków jego kimona.
- Szkoda, właśnie zaczynałem się dobrze bawić… - powiedział ni to do siebie, ni to do szulerów. Rozsiadł się jak gdyby nigdy nic pod ścianą, twarzą do wejścia.
- Ten cały Antori… to wasz szef? - zapytał, krzyżując przedramiona na klatce piersiowej.
- Nie, nasza matka geniuszu… - westchnął jeden. - A ty niby kto? I na cholerę się za nadto wtrącałeś? Jak już znalazłeś kolejność, było trochę powygrywać, ale bez przesady.
- Yoi mono-ni yasui mono nashi.. - odpowiedział enigmatycznie Masaru.
 

Ostatnio edytowane przez Rodriguez : 20-02-2014 o 09:57.
Rodriguez jest offline  
Stary 21-02-2014, 15:03   #54
 
Rycerz Legionu's Avatar
 
Reputacja: 1 Rycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodze
Wojownika zaintrygowała opcja polowania na głowy bandytów. Jednak grupa o której słyszał mogła być dla niego poważną konkurencją. Na pewno nie chcieliby się także dzielić nagrodą. Pozostała więc tylko ścieżka samotnego polowania na całą zgrają morderców, podpalaczy i gwałcicieli.
Popieścił delikatnie ukrytą w drewnianej pochwie broń i ruszył szybkim krokiem wzdłóż ulicy, rozglądając się za jakąś tawerną. Przed wyprawą musiał się dobrze przygotować a jedną z rzeczy których teraz potrzebował były informacje. Nie był jednak głupi i zamierzał wypytywać tylko tych, którzy wyglądali na na tyle honorowych ludzi, aby nie wypaplać że jakiś obcy ronin szykuje się na okolicznych bańdziorów. Karczma była do tego idealnym miejscem, oczywiście jeżeli zachowa się odpowiednią dyskrecję i uwagę.
W takich tłokach jakie panowały, dyskrecja mogła okazać się błędna. Pierwsza lepsza karczma, pękała w szwach, ale znajdowała się w centrum, więc tamtejsza obsługa mogła oferować najlepszą garść informacji. Isao zajął ostatnie wolne miejsce, usiadł na wygodnej poduszce i czekał dobre dziesięć minut aż zabiegany, łysy mężczyzna z tacą do niego podejdzie. Wyglądał na okropnie wyczerpanego, ale zadowolonego.
- Witam… w czym mogę pomóc szanownemu samurajowi? Polecamy zupę krabową i sushi z imbirem.
- Chciałbym dowiedzieć się pewnej rzeczy. - powiedział Isao, lekko się pochylając. - Wyglądacie mi na osobę, która wie dużo, a ja jestem człowiekiem poszukującym wiedzy i wielce sobie cenię tych, którzy są gotowe pomóc mędrcowi w podróży. Byłbym więc wdzięczny za udzielenie kilku informacji. Oczywiście nie za darmo - powiedział, lekko poklepując sakwę skrzętnie ukrytą pod niebieskim kimonem, jednak starał się robić to dyskretnie, czyli tak, aby nikt inny w około tego nie zobaczył.
Mężczyzna z nieukrywalną wprawą, schował sakiewkę i skinął głową.
- Co zechcesz panie… plewa się tędy mnóstwo ludzi i mnóstwo sake, co owocuje wodospadem informacji.
- A więc usiądź proszę, to może trochę potrwać. - powiedział, patrząc przenikliwie w oczy mężczyzny. - No więc, może opowiesz mi trochę o miejscowych bandytach? - rzekł już nieco ściszonym głosem. - Interesuje mnie dosłownie wszystko. Może ostatnio był tutaj ktoś kto mógł być z nimi w jakiś sposób powiązany? Każda informacja ma dla mnie wartość.
Gospodarz rozejrzał się niechętnie i usiadł, z widoczną ulgą.
- Ojej to znowu? Sporo o to pyta, ale większość rezygnuje. Świetnie się czują w tych górach, podobno zajęli już wszystkie trzy wioski. Tragedia, straż miejska nic nie robiła bo szykują się na shoguna, pilnują tutaj wszystkiego. Dlatego o kogoś z nimi powiązanego tutaj trudno. Tu jest bezpiecznie, ale na zewnątrz, w górach i lasach na zachód… tragedia. Mówi się, że jest ich około sześćdziesięciu, dowodzi nimi Minoru Anzai. Kiedyś jakiś tam generał. Podobno przeklęty, bo zdradził swój klan, ale to wiem z plotek. Najlepiej samych strażników zapytać.
- I nic innego nie wiesz? Tylko to? - zapytał Isao, chcąc być do końca pewnym czy wycisnął z tego człowieka każdą informację dotyczącą zbójów jaką się dało.
- A co tu wiedzieć? Łażą, mordują grabią, gwałcą… no w zasadzie to nie za bardzo mordują. Większość wieśniaków w sumie wypuścili, tylko trochę ich więzili. Mało która dziewczyna ucierpiała, wielu nawet nie straciło majątku… - mruczał karczmarz. - W sumie jak się zastanowić to jacyś dziwni ci bandyci. Biorą tylko żarcie i miejsce do spania. No nie wiem - wzruszył ramionami. - Ważne co by do miasta się nie pchali.
- Obawiam się jednak, że prędzej czy później ich arogancja osiągnie apogeum i w końcu wyruszą na miasto. Mam nadzieję jednak że “ktoś” ich przed tym powstrzyma i nie zmienią tego miejsca w zgliszcza. - powiedział Isao. - To wszystko co chciałem wiedzieć. Dziękuję ci. - rzekł z szacunkiem w głosie.
Karczmarz skinął głową, wstał i prędko potruchtał do kuchni, zapominając by przyjąć ewentualne zamówienie.
Teraz, Isao postanowił udać się do miejscowych reprezentatnów prawa. Tak, jak powiedział karczmarz.
Wstał i równie pospiesznie jak pojawił się w budynku, tak i z niego wyszedł. W tym samym czasie pomyślał też że chyba dobrym miejscem do odwiedzenia strażników byłyby miejscowe koszary, lub inne miejsce treningowe.
Posterunek straży miejskiej znajdował się blisko południowej bramy. Za wysokim ogordzeniem słychać było okrzyki musztrowanych i ćwiczących żołnierzy. Przy samym wejściu do budynku stało dwóch strażników, starających się utrzymać bezbłędną postawę. Gdy Isao do nich podszedł zatrzymali go krzyżując włócznie.
- Z racji przygotowań do wizyty shoguna, wejście do siedziby straży jedynie za specjalnym pozwolenien bądź wezwaniem. Wszelkie sprawy i pytania u strażników wejściowych. Może pan też poprosić o wizytę u któregoś z funkcjonariuszy - wyrecytował jeden zimnym głosem.
- Z jakim funkcjonariuszem mógłbym się w takim razie spotkać?
- Uuuum - spojrzeli po sobie strażnicy. - Raczej z żadnym. Inspektor prowadzi szkolenie od paru godzin i raczej nie ma zamiaru przestać. Musieliśmy tak powiedzieć - wzruszył jeden ramionami.
- Jeśli masz jakąś sprawę roninie, możesz co najwyżej nam powiedzieć i przekażemy - dodał drugi. - Ale ogółem trafiłeś w bardzo nieodpowiednim czasie.
- Ehhh… no dobrze. - powiedział zawiedziony ronin. - Więc tak, mam zamiar ruszyć na tych bandytów. Tylko ciii…- położył palec na ustach. - Możecie mi dostarczyć jakichś dodatkowych informacji o nich? Bardzo by mi to pomogło.
- Dodatkowych informacji? - podrapał się jeden po brodzie.
- A co tu gadać? No bandyci! Zabijają, to ich zabij a ci zapłacą no… dla nas lepiej bo jakbyśmy my musieli ich zabijać to wliczone w pensje, a życiem byśmy ryzykowali. Tak to tylko musztra i w ogóle - powiedział drugi wzruszając ramionami. - W tym nie ma jakiejś filozofii roninie. To bandyci, a ty jesteś zbrojnym człowiekiem z poczuciem sprawiedliwości i chcicą na kasę.
- Bardziej z poczuciem sprawiedliwości niźli “chcicą” na kasę. - powiedział delikatnie wytrącony z równowagi ronin. Chyba jednak przez ten czas samotnej podróży zapomniał jak to jest żyć wśród ludzi nie całkiem zdających sobie sprawę ze złożoności niektórych rzeczy.
Po tym, lekko skinął głową i odszedł spod koszar. Zamierzał udać się na trakty, które zdają się być najbardziej nękane przez bandytów. I chociaż sam sobie z nimi pewnie nie poradzi, to zamierzał ich trochę poobserwować, aby być do końca pewnym czy stoi na stałym, ubitym gruncie, czy też przelewającej się tafli błota.
 

Ostatnio edytowane przez Rycerz Legionu : 21-02-2014 o 15:04. Powód: Kolor...
Rycerz Legionu jest offline  
Stary 22-02-2014, 14:08   #55
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.contentedtraveller.com/wp-content/uploads/2013/07/onsen-art.jpg[/MEDIA]

Shriakabie po kąpieli, posiłku i doprowadzeniu się do perfekcyjnego wyglądu zdecydowanie wróciła hardość i pańskie maniery. Rana nadal jej doskwierała, ale zmęczenie i stres wyparowały razem z gorącą wodą, a świeży, czysty opatrunek łagodził ból. Na słowo Eriko podniosła w górę ostrze katany, którą przez ostatni czas czyściła, pieściła i polerowała, zaraz po tym, jak skończyła konserwować łuk.

- Nie wydaje mi się, żebyśmy potrzebowali tej pomocy - skierowała ciemne oczy na dziewczynę - A spotkania między *samurajami* - podkreśliła wyraźnie to słowo - wymagają pewnego taktu, którego najwidoczniej niektórym z naszej grupy brakuje - zauważyła jeszcze i wróciła do oglądania wypolerowanej powierzchni ostrza.
- Nie musisz się krępować Shira-chan.- odparł wesoło Kuroichi. - Jesteś wśród przyjaciół. Jeśli uważasz mnie za… - a mina ronina świadczyła o tym, że był tego pewien -... prostaka pozbawionego taktu i etykiety, to możesz to powiedzieć wprost i…- wzruszył ramionami - też się z tobą zgadzam. Wystarczy jak ty będziesz mówiła za nas. My natomiast będziemy siedzieć cichutko z tyłu. A pomoc… zawsze się przyda. Zwłaszcza ofiarowana z serca i nie żądająca zapłaty.

Eriko wdzięcznie i z uśmiechem skinęła roninowi głową, a mnich cicho westchnął, mrucząc coś pod nosem. Łuczniczka uniosła saya i wsunęła w nią ostrze z delikatnym dźwiękiem, a potem odłożyła miecz z boku. Sięgnęła do drugie ostrze z kompletu - tanto - i zaczęła je polerować jak poprzednie.

- Być może na takiej prowincji jak Orishi są inne zwyczaje - powiedziała, swoim zwyczjem nie zwracając się do nikogo konkretnego - Ale w bardziej cywilizowanych częściach Cesarstwa respektuje się dobre tradycje. Brak manier przynosi tylko wstyd temu, kto ich nie ma. Bardziej zażyłe stosunki między ludźmi miecza, a tymi od motyki czy łopaty niosą wstyd całej kaście. Kimkolwiek jest ów samuraj, za większą potwarz poczyta na pewno wtrącanie się w rozmowę nędznej wieśniaczki, niż brak taktu ze strony kogoś z tej samej klasy - wykonała krótki, szybki gest tanto, jakby kogoś miała pchnąć w serce - A *ja* za osobistą obrazę uważam samą sugestię, że potrzebujemy pomocy od kogokolwiek. Szczególnie kogoś, kto nie umie więcej niż grzebanie w ziemi - wbiła zmrużone oczy w Eriko, a jej słowa były pełne nieskrywanej pogardy. Eriko tylko otworzyła usta i przybrała złowrogi wyraz twarzy, jak zawsze zresztą gdy kierowała wzrok na Shirakabe.

- Są możni samuraje, są i pomniejsze rody ledwie z kawałkiem ziemi. Są i ronini- zaczął powoli i spokojnie Kuro - I nie twierdzę Shira-chan, że potrzebujemy pomocy. Natomiast twierdzę, że każdy dodatkowy atut jaki wpadnie nam w dłonie wzmocni naszą pozycję.

Westchnął głośno.

- Poza tym… jak już wspomniałem Shira-chan, tylko ty powinnaś z tym samurajem się rozmówić. My jako… twoi słudzy będziemy siedzieć cicho za tobą, by sama nasza obecność zwiększyła twój prestiż. Bo w końcu samuraj mający służbę i yojimbo lepiej wygląda w oczach pracodawcy, niż banda samurajów, chłopów i mnichów, ne Shira-chan?
- Eeeem, a… - wtrąciła szybko Eriko - A skąd wiemy, że to pracodawca? Może po prostu czegoś od nas chce? - spytała patrząc na Shirę gdy wymawiała słowo “nas” - W sensie niezbyt przyjemnego. Może i ma złe zamiary.
- Tym bardziej nie powinniśmy narażać Eriko na niebezpieczeństwo. Zgadzam się z tobą - powiedział mnich w stronę Shirakaby -Nie powinniśmy jej brać ze sobą.
- Atsushi-san! - zawyła zdziwiona dziewczyna.

Łuczniczka kiwnęła głową z ukontentowaniem.

- Więc postanowione - stwierdziła i wsunęła sztylet do pochwy, a następnie włożyła daisho za pas - Skoro tak bardzo chcesz nam pomóc, to poszukaj męża, zgodnie z zaleceniami starszyzny - powiedziała jadowicie. - Im szybciej się to stanie, tym bardziej przysłużysz się nam… i Cesarstwu. Ostatnie, czego potrzebuje szogun podczas swojej wizyty, to zbuntowani, niesforni wieśniacy, którzy nie znają swojego miejsca w porządku - zakonczyła, poprawiając kimono. Szczególną uwagę poświęciła wyprostowaniu znaków klanowych na ramionach, jakby chciała dać tym coś do zrozumienia reszcie.

Kuro westchnął cicho i wzruszył smętnie ramionami. Eriko nie odezwała się już tylko ze względu na spojrzenie mnicha. Do wyznaczonego terminu spotkania brakowało ledwie dwóch godzin.


***


[MEDIA]http://www.jazzyliving.com/wp-content/uploads/2012/09/japanese_garden_1_1920x1200.jpg[/MEDIA]

Przed wejściem do ogrodu, którym do niedawna zajmował się nieszczęsny Aijiro, stała Eriko.
- Kuroichi-san! - pomachała i po chwili podbiegła do całej trójki - Nie ma zbyt wielu osób w ogrodzie. Ostatni wszedł jakiś ronin, nie miał żadnych insygniów na szatach, tylko miecze, ale się tak prosto trzymał na nogach i w ogóle. Wszedł sam i stoi na mostku. Wcześniej nie wchodził nikt podejrzany. Tylko kilkoro dzieci i jacyś staruszkowie.
- No tak… - Atsushi przewrócił oczami.

Shirkaba wyciągnęła miecz i krótki zamachem ucięła bezczelnej wieśniaczce głowę. Krew trysnęła szeroki, satysfakcjonującym strumieniem, a pozbawione zwieńczenia ciało miękko runęło na ziemię. Łuczniczka strząsnęła krew z ostrza i przykmnęła oczy. Wraz z ostatnim tchnieniem dziewczyny odpływały w niebyt jej wszystkie troski i nerwy…

Pieściła tę rozkoszną wizję w umyśle, pioronując Eriko i Kuro wzrokiem. Gorące rozdrażnienie, jakie żywiła do wieśniaczki właśnie przerodziło się zimną nienawiść i spoczęło na dnie jej serca w bardzo specjalnym miejscu. Zaraz obok gniewu na parszywego, zdradzieckiego ronina, który układał się - i zapewne robił inne niehonorowe rzeczy - z tą gówniarą za jej plecami.

Póki co jednak postanowiła odłożyć swą zemstę na później. Wtedy na pewno będzie smakować lepiej, a i sama Shira będzie myśleć nieco trzeźwiej, bo na razie czerwone plamy aż latały jej przed oczami, a na policzki wystąpił wyraźny rumieniec. Sztywno, mierząc kazdy krok, minęła Eriko, jakby ta była po prostu powietrzem, i nie oglądajac się na resztę grupy, weszła do ogrodu.

Kuroichi tylko potarł czoło w zamyśleniu, zerkając to na Eriko to na wściekłą niewątpliwie Shirakabę. Wyszło nie całkiem tak jak… planował. Niestety wieśniaczka nie radziła sobie z byciem dyskretną. Cóż… co ma się stać, to się stanie.
- Czyli nic nam nie grozi, dobrze zrobiłaś. Tyle, że nie musiałaś tego tak głośno oznajmiać- stwierdził na koniec ronin - Teraz bądź cicho i trzymaj się z tyłu. Reszta rozmowy jest w rękach Shirakaby.

Sam też zamierzał stać z tyłu i milczeć, jak na yojimbo przystało. Cień pana, szedł więc tuż za Shirakabą rozglądając się bacznie dookoła. Stare nawyki nie rdzewieją. Dlatego Kuro szedł dosłownie w cieniu Shirakaby, by w razie czego zepchnąć ją z toru lotu potencjalnej zdradzieckiej strzały.
Mężczyzna na mostku był rzeczywiście taki jakim opisała go pobieżnie Eriko. Ronin albo jakiś najemny miecz. Z wyglądu zdawał się być spokojnym, opanowanym i pewnym siebie człowiekiem po trzydziestce. Spojrzał w stronę nadchodzącej Shiry i gdy się zbliżyła, ukłonił się grzecznie.
- Witaj pani - powiedział z szacunkiem. - Nazywam się Mikichi Fuse i jestem młodszym bratem byłego inspektora straży miejskiej. Zakładam też, że jestem celem tego samego człowieka, który zabił mojego brata i jeśli nie chcesz mieć do czynienia z zamachem na moje życie i na samo miasto Orishi, to proszę odejdź teraz byś nie narażała się na to, że ktoś zobaczy cię w moim towarzystwie - powiedział z powagą, już wyprostowany.
- Witaj panie - Shirkaba pochyliła się na odpowiednią głębokość, jaką wymagała etykieta. Przez głowę przemknęła jej szybka myśl, co też Kuro z Eriko wyprawiają ze jej plecami. Wyprostowała się jednak z niezwruszoną miną.
- Shirakaba Hirate, dziedziczka rodziny Hirate, obecnie shugyōsha. Moi towarzysze Kuroichi i Atsushi-obousan - przedstawiła siebie i resztę - Możliwość pomocy w wymierzeniu sprawiedliwości i utrzymaniu ładu w praworządnej dziedzinie będzie dla mnie zaszczytem, panie.

Kuroichi skłonił się głęboko upewniając przy okazji że Eriko zrobiła to samo. Poza tym jednak nie odezwał się ni słowem, zostawiając tą sprawę Shirakabie.

- Nawet nie wiesz jak miło mi to słyszeć, pani - powiedział mężczyzna z wyraźną ulgą - Możemy się przejść? Lepiej nie stać w jednym miejscu. Mój brat popełnił parę błędów przy tej sprawie i nie chciałbym ich powtórzyć - zaproponował wskazując głębię ogrodu.

Łuczniczka odwróciła lekko głowę, by upewnić się, czy jej tymczasowy yojimbo zrozumiał sens słów samuraja i ruszyła równo z mężczyzną na spacer. Ronin ruszył za nią powoli starając się jak najmniej przeszkadzać, bądź być widocznym podczas tej rozmowy.

- Mój brat, jako główny inspektor straży miejskiej, spędzał sporo czasu z panem Izakim i jego synami. Nie on jednak dbał o ich ochronę, w której widział…. luki. Akira Joji czyli człowiek obecnie piastujący stanowisko Koge był ochroniarzem najmłodszego syna Izakiego - Kogo. Mój brat uważnie mu się przyglądał, bo widział w tym samuraju duszę bestii, a nie wojownika. Na dzień przed śmiercią, powiedział mi, że Akira był niegdyś chorążym w armi niejakiego Minoru Anzaia. Nie podał mi źródła tej informacji, ale powiedział, że nie będzie już mógł z niego skorzystać i przez to naraził swoje życie na niebezpieczeństwo - Mikichi zatrzymał się nad stawikiem - Po jego śmierci poszedłem do pana Izakiego, władcy Orishi. Nie uwierzył mi, powiedział, że Akira był zbyt młody, gdy przyjmował go na służbę by wcześniej mógł jeszcze służyć na wysokim stanowisku w armii. Nie wiem czy Koge zginął z powodu tej wiedzy, czy może zdążył dowiedzieć się czegoś jeszcze, ale jego śmierć pozbawiła mnie wątpliwości. Widziałem na dachu jednego z budynków uciekającego shinobi, sekunde po tym gdy głowa mojego brata rozleciała się na kawałki. Chciał się ze mną spotkać, ale nie zdążył nic powiedzieć. Nie wiem czy ninja i Akira są na służbie Minoru, ale widziałem w mieście wielu zbrojnych, możliwe, że wprowadził do miasta więcej swoich ludzi. Tak przynajmniej przewidywał Koge.
- Rozumiem twoje słuszne obawy, panie - Shirkaba wysłuchała uważnie słów mężczyzny - Czy uważasz, że śmierć twojego brata może być fragmentem większego spisku? Daimyo rezydujący w Orishi ma...odmienne poglądy niż shogun, prawda? - spytała, kiedy nagle przez głowę przemknęła jej straszna myśl. Kłopoty z bandytami, zabójstwo urzędnika, zbliżająca się wizyta władcy, Anzai tytujący się jego wysłannikiem...wszystko zaczęło się jakoś złoworgo łączyć ze sobą. Na razie jednak nie chciała dzielić się z samurajem swoimi niesprawdzonymi przeczuciami.
- Izaki nie, właściwie jest jedyną ostoją pomiędzy zachodem chylącym się ku buntowi, a shogunem. W pewien sposób utrzymuje pokój, bo ma duży posłuch wśród władców na zachodzie, czego nie można powiedzieć o Iemitsu - westchnął ciężko - Z racji polityki nigdy nie wstąpiłem na służbę. Tragiczna sprawa.
- Spytałam, ponieważ Anzai tytułuje się podobno wasalem rodu Tokugawa - wyjaśniła Shirakaba - Mógł oczywiście kłamać, ale zdaje się, że nawet nosi ich mon, a przynajmniej insygnia - odruchowo dotknęła symbolu rodu Oda, któremu służyła jej rodzina, wyhaftowanego na koszuli - Lecz w takim razie zamieszanie w Orishi nie byłoby na rękę szogunowi - zmarszczyła brwi z namysłem. Owszem, w jej wychowanie i edukację wliczały się lekcje polityki i klanowych zależności, ale prawdę mówiąc, nie miała, w przeciwieństwie do sióstr, drygu do intryg i manipulacji. Wojownik powinnien być prosty i skuteczny jak miecz; tego starała się trzymać
- W każdym razie yo dla mnie zbyt skomplikowane. Czego ode mnie oczekujesz, panie? - spytała wprost. Motywy zabójcy i spiskowców nie były ważne, bardziej liczyło się to, co można zrobić w tej sprawie.
- Można wręcz powiedzieć, że zamieszki tutaj, są ostatnią rzeczą której chce shogun… - mruknął mężczyzna wbijając wzrok w ziemię - Wiem, że w mieście grasuje przynajmniej kilku ninja. Dowiedziałem się jeszcze o dziesięciu zabójstwach, większość w formie… wypadku. Ofiarami jednak byli wpływowi ludzie, jeśli byli politykami, to oddanymi shogunowi, w przypadku wojowników, sami na wiernej służbie Izakiego. Sam daimyo też pewnie coś przeczuwa, więc nie dopuści mnie do siebie. Chciałbym byście zostali w mieście na najbliższe dni, przynajmniej jedno z was w moim otoczeniu, by w razie mojej śmierci pozbyć się shinobi. Ogółem zaś… po wizycie shoguna znaczna część garnizonu Orishi ruszy z nim dalej na zachód. Podróż ocieplająca stosunki wymaga odpowiednich przygotowań, a tym sposobem Izaki umocnia swoją pozycję u shoguna. Orishi będzie jednak osłabione, a Iemitsu powędruje w głąb terytorium ledwo przyjacielskiego. Myślę, że rozprawienie się z Anzaiem będzie kluczowe w powstrzymaniu lawiny nieprzyjemnych wydarzeń.

Shirakaba odwróciła się na chwilę i zmierzyła długim wzrokiem Kuro, który - zupełnie nietypowo jak na niego - stał wyjatkowo grzecznie i w przepisowej odległości. Z jednej strony zapewne lepiej poradziłby sobie w roli yojimbo, ale myśl o tym, co mógłby nawyprawiać, będąc gdzieś w bardziej oficjalnych kręgach, przejęła dziewczynę grozą. Wzdrygnęła się i podjęła decyzję.

- Jeśli uznasz mój miecz za godny, jest twój, panie. Będę twoim cieniem - powiedziała, kłaniając się z szacunkiem. To byłby kolejny etap jej pielgrzymki na drodze ku byciu lepszym wojownikiem, przemknęło jej przez myśl - Zarówno ja, jak i moim towarzysze zobowiązaliśmy się wobec twojego brata uporać się z problemem bandytów. Jeśli możemy zrobić to w mieście, będzie to odpowiednie. Jeśli jednak mogę prosić - dodała z szacunkiem - to pragnęłabym byś nie odprawiał moich kompanów. Nasze talenty dobrze się uzupełniają, i będziemy mogli lepiej zapewnić ci bezpieczeństwo w ten sposób, panie.
- Oczywiście, znacie się lepiej, ma to sens - pokiwał głową z uznaniem i aprobatą - W takim razie, przejdźmy się po mieście i spróbujmy doprowadzić do zamachu na moje życie - powiedział uśmiechając się.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 23-02-2014, 09:20   #56
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Kiedy Diego dowiedział się o tym, że Anzai chcę z nim porozmawiać, skrzywił nieco minę. Nie przepadał za ich etykietą, zazwyczaj pewnie by ją zlekcewarzył, jednak w przypadku Anzaia nie byłoby to zbyt rozsądne, w końcu zależało mu na tym interesie.
- Chodź ze mną, pomożesz mi zdjąć te buty. - Powiedział do jednego ze swoich ludzi. Kiedy zbliżyli się do chaty przywódcy bandytów, przysiadł pod nią. Wysokie skórzne buty były strasznie nie wygodne, jednak z całą pewnością zapewniały dobrą ochronę przed wilogcią oraz brudem. Onuca które nosił, były już dość zurzyte, na a skarpetę którą nosił pod tym, były już czarne.
- Ah, przyda mi się kąpiel… - Powiedział prędzej do siebie aniżeli do towarzysza. Mężczyzna wszedł do budynku w którym przebywał Anzai wraz ze swoim gadzim doradzą. Wysłuchał dokładnie co miał do powiedzenia, nie przerywał mu - spoglądał jednak cały czas w stronę jego nie dokońca uczciwego towarzysza.
- Anzaiu, masz niezwykle dobrego doradcę, jego porady są błyskotliwe aczkolwiek czy twój sługa wyjaśnił Ci po co mamy pojmać tego młodziaka? Czy wówczas jego młodszy brat nie będzie buntował się przeciw takiemu podejściu, co może zmienić jego wierność w stosunku do Ciebie? - Zapytał uśmiechnięty.
Mikado wykrzywił twarz w gniewnym grymasie.
- Nie. Ponieważ nie był to jego pomysł. Mikado jest głupcem, ale przydatnym - powiedział spokojnie Anzai. - Pokładam jednak wiarę w tym, że się uda, dzięki twoim wskazówkom.
- Pa… panie - mruknął Mikado.
Minoru powstrzymał go dłonią.
- Wiem też, że Mikado potrafi być obraźliwy, przepraszam więc za jego zachowanie - powiedział, jednak się nie ukłonił. - Przyjęcie propozycji z porwaniem, a nie zabiciem, chciałbym żebyś potraktował jako swego rodzaju… zapewnienie o moim zaufaniu do ciebie Diego-san.
Hiszpana widocznie zaskoczyła odpowiedź Anzaia. Nie spodziewał się takiej reakcji w stosunku do obcokrajowca, widać było że jednak dla niego liczy się cel, nie zważa jednak na drogę którą do niego podąża.
- Nie jest głupcem, gdyby nim był, nie zaszedłby tak wysoko w twojej służbie, albowiem i Ty przejawiasz rzadko spotykaną mądrość. - Nie chciał mieć za plecami kogoś, kto będzie w stanie wbić mu sztylet w najmniej spodziewanym momencie. Wolał docenić gada, a później zająć się nim osobiście.
- Odnośnie zbliżającej się batalii. Powiedz mi, jak oceniasz naszą broń? Czyż robi na tobie wrażenie, czy raczej uważasz za zbyt mozolną i ciężką w obsłudze? - Zapytał wyraźnie zaciekawiony Diego.
- Stanowi świetną inicjację walki, to pewne. Jednak bez większej ilości ludzi trochę traci na sile. Jednak sama walka w środku miasta, powinna nieco nadrobić te straty. W uliczkach łatwiej trafić, schować się na chwilę by przeładować… z pomocą naszych ninja, spełni swojż rolę. *
- Rozumiem, nie jestem w stanie zorientować się w tutejszym terenie, będziesz mi wstanie powiedzieć ile czasu zajęłoby dotarcie małej grupce ludzi - pod przewodnictwem twoich wojowników. Dotarcie na mój okręt? - Zamyślił się drapiąc się po brodzie
- Sądzę że jest szansa, by pozbyć się ich wojaków, bez otwartej walki. Skoro taki mały pocisk jest w stanie przebić czaszkę rosłego mężczyzny, to wyobraź sobie co możemy zrobić kulą takiej wielkości - Wzkazał dłońmi obwód bomby, które używane były na okrętach do niszczenia ciężkich jednostek
- Sądzę że trzy takie, wystarczyły by, do wysadzenia tamtejszych koszar. Zaskoczeni wojownicy nie mieli by szans nawet chwycić za miecze, reszta straży, to czysta formalność. - Zaproponował Diego, nie był jednak pewien czy byłby sens oczekiwać na ludzi z ładunkiem. Kule te miały zalety, że można było je podpalić przez lont nie musiały być wystrzeliwane przez armaty jak typowe kule armatnie.
- Naturalnie, Ty jesteś tutaj dowódcą, więc decyzja zależeć będzie od Ciebie, Ja użyje środków, które mi przeznaczysz - dokończył z uśmiechem.
- Dotarcie do twojego statku z moimi ludźmi to trzy dni i noce w jedną stronę. Trochę dużo, możliwe, że za dużo, szczególnie, że w drodze powrotnej mielibyście ładunek - chrząknął ciężko i przeciągle parę razy. - Przepraszam… poza tym w samych koszarach nie będzie wiele osób, a jak już będziesz chciał zrobić tam mały sabotaż, posłuż się moimi shinobi. Ich kreatywność w tym zakresie, przebija moją. Większość oporu napotkacie w samym zamku, przy Izakim.
- Następnym razem, będziemy lepiej przygotowani, zapewniam. - Tutejszy klimat z całą pewnością mu nie służył, czuł się źle - nie przywykł jeszcze.
- Powiedz mi, czy twój sługa przekazywał Ci moją drugą prośbę? - Zapytał wyraźnie zaciekawiony.
- Bo jak widzę, niektóre informacje dochodzą do Ciebie, nie mogę mieć jednak gwarancji że wszystkie.
Anzai obrócił się prędko do Mikado, który zwiesił pokornie głowę, a po chwili cały wylądował na ziemi, w przepraszającym ukłnie. Minoru odwrócił się na powrót do Diego i pokręcił głową.
Wyraźnie zaskoczyła go reakcja Mikado.
- Pozwole sobię zadać pytanie, czy często podróżowałeś po wielkich wodach?
- Żaden ze mnie żeglarz, jeśli o to pytasz. Doskwiera mi choroba na wodzie, więc nie, choć zdarzało się. Skąd to pytanie?
- Wyobraź sobie sytuacje, kiedy człowiek mimo ogromnej potrzeby, nie może zejść na suchy ląd. Jakie jest jego pragnienie, poczuć pod stopami piach… Moją prośbą było, uzyskanie twojego pozwolenia, na założenie małej nadmorskiej osady, w której ludzie mogli by napić się alkoholu, zerwać jakieś owoce z drzew, zagrać w kości lub inne gry, odwiedzić tawerne, zjeść tam posiłek. Naturalnie, nas jest za mało - by móc co kolwiek takiego dokonać, jednak za pozwoleniem takiego przywódcy jak Ty, mogło by się to udać. - Powiedział spokojnie. Czuć było w tym, niemal tęsknote za powrotem do domu.
- Rozumiem, że twoi ludzie i pewnie ty sam Diego-san tęsknicie za domem, to jasne. Nie chciałbym osłabiać waszych morali… da się zrobić to o co prosisz, możemy nawet pomóc sam zbudować chaty, które najlepiej pasują do tutejszych warunków - kaszlnął lekko parę razy. - Jednak będziecie musieli z tym poczekać, może nie do śmierci shoguna, ale jeszcze… w zasadzie myślę, że po przejęciu Orishi, to gdy dołączysz do nas na zachodzie, będzie to już możliwe. Spotkasz się ze swoimi ludźmi i… - Anzai nie mógł skończyć, zwinął się w pół i zwalił na ścianę kaszląc ciężko. Brzmiało to jakby miał wypluć własne płuce zawinięte w żołądek.
Hrabia podszedł natychmiast do samuraja.
- Hej, usiądź. Nic już nie mów, musisz odpoczywać, byłoby niestosowne, by tak wielki człowiek jak Ty, uległ pod kaszlem czyż nie? - Diego starał się go podtrzymać, mając nadzieje że zaraz się wydobrzeje.
- Ty - Zwrócił się do gadziego sługi
- Macie tutaj jakiś… Jakeiś… Pszczoły, rozumiesz? To co produkują pszczoły! - Bariery językowe, z całą pewnością były kłopotliwe.
Anzai usiadł ostrożnie na ziemi, Mikado bardziej przejęty wydał się tym, że Diego śmiał podtrzymać jego wodza, niż jego stanem. Chwilę mu zajęło zanim zwrócił uwagę na słowa Juliana.
- Miód - tak, ale co to ma do rzeczy? Panu zaraz przejdzie. To po prostu kolejny atak. Nic z czym moglibyśmy coś zrobić.
- W moim kraju, uważany jest za doskonały środek, który pomaga w leczeniu gardła. - Wyjaśnił Diego.
- Być może nie uleczy, ale powinien zapewnić chociaż chwilową ulgę, warto spróbować, czy sądzisz że gapienie się jest lepszym sposobem? - Powiedział nieco zirytowany.
- Dobrze… zaraz wrócę - powiedział Mikado zostawiając Diego samego z Anzaiem, któremu stopniowo się polepszało. Uspokajał się powoli, w końcu przestając kaszleć. - Dziękuję… jeśli chcesz możesz już wracać do swoich ludzi jeśli chcesz.
- Nie mamy już nic do przedyskutowania. Pij miód, dobrze jeśli dodasz go do mleka. Znajdź sobie też jakiegoś osobistego medyka. Zawsze będzie to jakaś podpora dla twoich ludzi, którzy z pewniścią są tutaj dla Ciebie, a każdy taki atak jest dla nich zagrożeniem - Diego pomógł mu usiąść
- Swoją drogą, następnym razem, nie zmuszaj mnie do zdejmowania butów, rozumiem wasze zasady, ale jest to strasznie kłopotliwe…- rzucił prędzej żartem, jednak znacznie by to ułatwiło.
- Życzę zdrowia - powiedział odchodząc, zatrzymał się jednak przed drzwiami - Odnośnie brata, naszego małego lorda, o tej kwestii będziemy musieli jeszcze podyskutować. Żegna
 
Cao Cao jest offline  
Stary 02-03-2014, 16:26   #57
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość


Shira i Kuro

Mikichi nie był nerwową osobą. Może z racji przyzwyczajenia do niebezpieczeństwa, a może był to zwyczajny hart ducha. Nie ciężko jednak było odnieść wrażenie, że jest osobą pilną i świadomą swego otoczenia, nieustannie i po kryjomu filtrowanego. Prowadził swoich nowych towarzyszy po rozchuczanym mieście, rozhukanym mieście, z przyjemnością płacąc za obiad, dodatkowe smakołyki, jakk kulki ryżowe, czy słodkie wypieki, jednocześnie chętnie dzieląc się z Kuroichim niezłą sake. Wyraźnie postanowili zwrócic na siebie uwagę. Miało to swój sens. Shinobi - mistrzowie cienia - nie lubili wychodzić do pracy na otwartą przestrzeń. Jeśli Mikichi by się chował, tylko ułatwiłby im zadanie. Wystawianie się, mogło się opłacić na przyłapaniu shinobiego na gorącym uczynku, bez utraty życia przez Mikichiego. Gdy zaczął zbliżać się wieczór, Mikichi zmienił nieco nastawienie co do swobody.


Gdy słońce chyliło się ku upadkowi w karczmie, w której spożywali kolację, powiedział już bez uśmiechu,
- Chciałbym odwiedzić mojego jedynego przyjaciela w straży miejskiej, był w niej drugi po moim bracie, ale o dziwo nie przejął stanowiska, dlatego mu wciąż ufam. Może potwierdzi ostatecznie moją teorię. Jeśli dziś lub wczoraj w nocy zginęli kolejni ludzie, mający lub pełniący jakąś ważniejszą rolę w tym mieście, spróbujemy dostać się do pana Izakiego i go ostrzec, mając już dość dowodów. Mieszka przy prawie samej warowni rodu Tanoguchi.
Ruszyli przez świecące się na pomarańczowo za sprawą słońca i lamp w koszach, miasto prowadzeni przez ronina, który wzrostem i mięsistą posturą, niemal dorównywał Kuroichiemu. Eriko ostatecznie nie dołączyła do nich, w ogóle się zresztą nie pojawiając. Najpewniej została w karczmie, może nawet dostała pracę na parę dni. W tym okresie, dodatkowa pomoc z pewnoścą by się przydała wielu gospodom, szczególnie ze strony ładnych dziewczyn. Te jednak w większości wolały się bawić w tym wesołym czasie niż pracować.
Dotarli do dość sporego domu, ustawionego tuż przy murze zamkowym, który otaczał serce miasta - twierdzę Tanoguchi.
Mikichi pukał i nawoływał przez minutę, potem drugą. W końcu atmosfera zrobiła się zbyt podejrzana, a dłonie wszystkich nerwowo sięgał po broń. Mikichi sforsował wejście i nie przejmując się zdejmowaniem butów, ledwo wszedł do głównego pomieszczenia. W sercu każdego takiego domu, znajdowało się palenisko, a nad nim kociołek na zawieszce, w któym gotowało się jedzenie czy herbatę. Garnuszek jednak zdjęto i odrzucono w bok, na palenisku klęczały zwłoki mężczyzny, dwa stojące na przeciw siebie druty miały pomiędzy sobą głowę mężczyzny, nabitą na metalowy pręt, opierający się na stojakach. Brzuch mężczyzny był rozpruty, a w jego otwartej prawej dłoni, znajdowało się wakizashi.
- Toru… co? - mruknął tylko zszokowany Mikichi. Cała jego radość sprzed paru godzin przeminęła, pięści zacisnęły się w gniewie, a twarz skrzywiła w smutku. Na pierwszy rzut oka nie było widać tu nic podejrzanego, ale może jednak warto było się rozejrzeć. Z drugiej strony było to miejsce narażone na przybycie strażników, którzy sytuację mogli źle zinterpretować, albo kogoś jeszcze, kto też nie zadawałby za wielu pytań.




Diego

Diego i jego ludzie mogli być nieco przerażeni tym jak sprawnie bandyci z wozami, pakunkami i całym łupem sprawnie poruszali się po górskich szlakach, które na stromości często przybierały na kamienistej, wąskiej ścieżce. Anzai przydzielił im osobistego przewodnika, który przy okazji nauczył się mówić parę słów w języku Juliana i jego ludzi. Japończyk ten zresztą był ogólnie dość niegłupią osobistością, bardzo wyrozumiałą i tolerancyjną. Nie pasował wręcz do swojego otoczenia. Starał się nawiązać przyjazne stosunki z podwładnymi Diego, ale ci byli dość nieufni, choć nie odrzucali otwarcie towarzystwa Akaiego w wiosce, teraz nie mogli go uniknąć, ale ostatecznie nie bardzo im przeszkadzało. Japończyk miał głęboki głos, szczególnie na tle rodaków, którzy z racji szybkiej mowy, mieli zazwyczaj wysokie barwy, lub chociaż dziwne jak dla zagranicznych ludzi akcentowanie słów. Również marynarze Diega starali się nieco nauczyć mowy, a raczej odpowiednich akcentów. Za pomocą niewielu słów, ale sporego wachlarza gestykulacji i śmiesznej wizualizacji, Akai starał się im też wytłumaczyć na czym polega Shibari - japońska sztuka wiązania kobiet, w cielu jak największych uciech cielesnych, jednocześnie ostrzegł, że ród Tokugawa, jako główne tortury dla bandytów stosuje właśnie krępowanie za pomocą lin, które jednak nie jest tak znowu przyjemne.
Gdy rozbili obóz, Diego musiał zadowolić się samotnością, albo słuchaniem i obserwowaniem Akaiego, który najwyraźniej był po prostu przyjazną osobą, ciekawską wobec cudzoziemców, przez co wyraźnie stawał się mniej lubiany wśród swoich.
- Dużo nie podoba się walka z wami - powiedział drapiąc się po głowie.
- W sensie razem z nami? Czy nie chcą przeciwko nam walczyć? - spróbowął jeden z marynarzy, co Diego łaskawie przetłumaczył, Akai dostrzegwszy możliwości tłumacza, przekazał przez niego wiadomość.
- Ani to, ani to. Nazywają nas Kaigai no Akuma - zamorskie diabły - mówił Diego uważnie słuchając Akaiego. - Przez naszą opaleniznę, myślą, że zostaliśmy spaleni w demonicznych płomieniach na popiół, z którego na powrót powstaliśmy w nieczystej formie, gdzieś za Wielką Wodą.
- Idioci - pokręcił głową jeden z hiszpanów.
- Przynajmniej nie obrażają niczych wierzeń - powiedział Diego za namową Akaiego, który te słowo akurat rozumiał.
- Ma rację Tiago, nasz Bóg bywa szalony, morderczy, bezlitosny, a miliony ludzi opętanych przez papieża wychwala go bardziej niż… niż cokolwiek - powiedział Conroy, drużynowy ateista, mający zresztą spory konflikt z prawem i kościołem w Starym Świecie.

Następnia dnia ruszyli, z już mniej radosnym Akaim, ale pod wieczór dotarli do kolejnej wioski. Okazało się, że nie jest całkowicie opuszczona. Jak wyjaśnił Akai, Mikado miał niedawno zajęcie cichego przejęcia wioski i zwabienia do niej wszelkich łowców nagród. Choć obie rzeczy mu się udały, to zwabieni łowcy, odkryli podstęp oraz przetrzymywanych wieśniaków i wraz z rozwścieczoną hordą zamordowali wielu zaskoczonych podwałdnych Anzaia. Jak mówił Mikado, miały w tym udział demony, jeden narodził się ze starca, został jednak zabity przez drugiego, który obudził się w oszalałym, wielkim, zapijaczonym samuraju z no-dachi. Na marginesie Akai dodał, że Anzai nieźle sprał nieudolnego i kłamliwego doradcę.
Choć późniejsze działania, powinny skutecznie przepędzić i przestraszyć wieśniaków, to nielczna garstka wciąż tu była. Teraz czekali w centrum wioski, zbierając się z widłami, sierpami i wszelką prowizoryczną bronią.
- Pan Minoru prosi cię o pomoc w podjęciu decyzji - powiedział Mikado wyłaniając się znikąd. - Jest ciekaw twojego zdania na temat negocjacji i rozwiązania siłowego.



Isao

Ronin wyszedł z miasta kierując się na zachód, więc napotykając możliwie najmniejszą ilość nadchodzącej hołoty, łaknącej zobaczenia shoguna i jego eleganckiego, legendarnego orszaku. Im dalej na zachód od Orishi, tym mniej pozytywne nastroje panowały wobec postaci rzekomego władcy, zarówno wśród rodów i ich głów, jak i pośród ludzi prostych. Jednak spokojna ścieżka którą szedł w stronę leśnej drogi prowadzącej do gór, nie miała wiele wspólnego z polityką, więc i swoich myśli nie warto było w tę stronę kierować. Prowadzony znakami ronin podążał drogą do pierwszej wioski, od której rzekomo dzielił go niewiele ponad dzień drogi. Po wyjściu z lasu w pobliżu Orishi, który piął się w górę, wyszedł na rozległą, trawiastą przestrzeń, poprzebijaną głazami, kamieniami, gęstszymi polankami i licznymi sadami leśnymi. Nad wszystkim czuwały bujne, zielone góry o wąskich, stromych i pokrętnych ścieżkach na poboczach i jeszcze bardziej spadkowych drogach w lasach, które w wielu miejscach góry obrastały. Gdzieś w tym paśmie, gdzie znajdował się płaskowyże, kotliny i tereny prostrze, znajdowały się osady, korzystające z dobrych warunków do uprawy ryżu na rozległych górskich polach, nawadnianych przez rzeki na tyle silne, że wspinał się na te monumentalne, skalno-leśne olbrzymy.
Isao trzymał się drogi, chcąc jak najszybciej dotrzeć do celu. Spędził noc pod gołym niebem, by z samego rana ruszyć dalej. W końcu, gdy jego nogi za bardzo dawały mu się we znaki, dotarł na tyle wysoko, że jego oczom ukazała się wioska. Rozłożona na nieco falistym wzniesieniu, zajmowała sporo miejsca, zostawiając dużo wolnej przestrzeni pomiędzy domami, budynkami, placem a polem ryżowym, sadem owocowym i ponurym, starym cmentarzem. Gdy wszedł do wioski, od razu poczuł nieprzyjemną atmosferę, towarzyszącą zawsze miejscom opuszczonym, w których doszło do mordu. Jednak miejsce to nie było w pełni opuszczone. Jak się okazało, Isao przyszedł w dość niestosownym momencie, bo wieśniacy byli w trakcie ceremoni pogrzebowej. Jednak dostrzegwszy go z oddali, dwójka mężczyzn i jedna kobieta odłączyła się ostrożnie od prostej, chłopskiej ceremoni ostatniego pożegnania ze zmarłymi i czym prędzej podbiegłą do Isao. Dobrze zbudowany dzięki latom ciężkiej pracy mężczyzna w średnim wieku, o zniszczonych dłoniach i smutnych oczach zaczepił ronina.
- Jesteś łowcą nagród? Przybyłeś na bandytów zapolować? Jest z tobą ktoś jeszcze?! - pytał szybko, jednak wraz z towarzyszami szybko spostrzegł się, że Isao przybył sam. Na cmentarzu znajdowało się może dwadzieścia osób.
Szybko wtajemniczyli Isao, którego przyjęli bardzo gościnnie zaraz po pogrzebie, w arkana swojej niefortunnej sytuacji. Jak się okazało przez długi czas byli więzieni przez bandytów, którzy używali wioski jako pułapki na łowców nagród i jako chwilowej, przyjemnej bazy obfitującej w zapasy i wygody. Jednak mała grupka doświadczonych wojowników odkryła w porę podstęp i uwolniła wieśniaków po czym z zaskoczenia przepędzili i pomordowali wielu bandytów. Niektórzy wykrzykiwali też coś o pojawieniu się demonicznych stworów, ale inni sprawnie ich uciszali, nieprzyjemnymi syknięciami, czy klepnięciem w tył głowy. Później bandyci uwolnili wieśniaków z innej wioski, zwabiając do siebie łowców nagród. Stracili oni jednego ze swoich wojowników, a reszta odniosła dość poważne rany. Teraz Minoru Anzai był już pewnie w drodze do ich domów, które w wiekszości zostały opuszczone przez przestraszonych wieśniaków. Wiekszość z nich uciekła na zachód, pewna, że mieszkanie na terenach sprzyjających shogunowi, nie daje im żadnej protekcji. Bardziej radykalny i pewny siebie zachód, musiał dawać swoim mieszkańcom lepsze warunki. Nieliczni jednak pozostali.


Rozległ się alarm, wieśniacy wiedzieli już co się dzieje, ale i tak przyjęli to z szokiem i dużą dawką strachu. Isao wyszedł na plac wioski wraz z prowizorycznie uzbrojonym tłumem. Na skraju wioski dostrzegł małą armię, składającą się z około siedemdziesięciu uzbrojonych wojowników. Z daleko ciężko było osądzić, ale zdawało się, że przywódcy się naradzają...



Ishimura


- Shojiki mo baka no uchi - odpowiedział przysłowiem na przysłowie niemalże łysy bandzior. Choć nie mówiono nic, to atmosfera nie była niezręczna, lecz bardzo napięta. Pewny siebie shinobi wpatrywał się prosto w oczy szulerów, którzy prędzej czy później zwieszali wzrok, najwięcej wytrzymywał goły pośrodku głowy mężczyzna. Z boku wyglądało to dość zabawnie.
Nadejście Antoriego zwiastowała cisza i spojrzenia szulerów. A później sapanie i ciężki krok. Do pomieszczenia wtoczył lub przelała się góra tłuszczu, a gdzieś z niej wystawała głowa i ręce, które unosił się do paszczy podając jej kolejne kęsy ryżowej kulki z imbirem w środku. Ubrany w wielką, bogatą i elegancką szatę Antori nie wyglądał groźnie, raczej śmiesznie, pociesznie, a zarazem żałośnie. Gorzej wyglądała sprawa z jego ochroniarzem. Ronin nosił szare szaty bez znaków rodowych, były już dość znoszone, nieco poszarpane na dole hakamy. Był średniego wzrostu, nie dbał o swój nierówny zarost, a spięte z góry głowy włosy, miał w całkowitym nie ładzie. Wszystko to wskazywałoby na zapijaczony nos, jednak twarz ronina była ostoją spokoju, opanowania i charakterystycznego dla doświadczonych wojowników po przejściach wzroku. Do pasa przytroczone miał też dość niestandardowe uzbrojenie, składające się z katany oraz ciężkiego bokkena. Jeden zapewne służył do negocjacji wstępnych, a drugi do tych ostatecznych.
- O... o, ale się wkurzyłem - wysapał Antori. Strażnik stał za nim, przez co był prawie niewidoczny, wzrok miał jakby nieobecny, znudzony, wlepiony w ścianę po jego lewej. Antori ustawił się naprzeciwko Ishimury. - Taki czas... każda gra to duże zyski. Nie lubię... jak ktoś przerywa gry. A wy... wy macie częściej zmieniać systemy, lenistwa nie opłacam! - warknął do swoich ludzi, którzy skulili się w sobie i skurczyli w oczach. Warknięcie to miało w sobie więcej siły przebicia niż Ishi mógł się spodziewać po zwykłym głosie grubasa.
Nawiązanie współpracy mogło okazać się bardzo problematyczne... a zlecenie czekało. Im bardziej je opóźniał tym gorzej.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 03-03-2014, 22:45   #58
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To był ciekawy dzień… A zaczął się od uderzenia.
Uderzenia w twarz, gdy zaproponował pół żartem pół serio Eriko wspólną kąpiel. Chłopka miała charakterek to trzeba było przyznać. A Kuroichi nie pierwszy raz oberwał w gębę od kobiety. I pewnie nie ostatni.
Cóż… pozostało mu więc zażyć kąpiel samotnie.
Nie narzekał jednak. Już dawno się nauczył cieszyć z tego co miał pod ręką.
Później była narada całej nielicznej grupki najemników, zakończona wyraźną różnicą zdań między Shirakabą a Eriko. Dwie zadziorne dziewuszki, to jednak o jedną za dużo. Niemniej ronin nie zamierzał rezygnować z dodatkowej pomocnej dłoni. Będąc między młotem a kowadłem, potrzebowali każdej pomocy, więc...

Kuroichi zaczepił wieśniaczkę kładąc jej dłoń na ramieniu.- Miałaś rację… Nie wiadomo, kim jest ów tajemniczy samuraj. Warto to by było sprawdzić. Miał też rację mnich, więc… ty pójdziesz się wypytać, a ja będę się trzymał blisko. By w razie czego przyjść ci z pomocą, tylko… ci… to będzie nasz sekret.
Eriko otworzyła szeroko i wesoło oczy.
- Naprawdę?! Och Kuroichi-san, wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć - pisnęła rzucając mu się na szyję. Szybko się jednak opanowała, poprawiła ubranie i chrząknęła. - Tak… nie zawiodę cię. Nikomu też nie powiem, ale… ale po wszystkim będą trochę źli, nie sądzisz?
- Shirakaba naszpikuje mi tyłek strzałami, to pewne…-
zaśmiał się cicho ronin pocierając kark. Po czym spojrzał wprost w oczy wieśniaczki. - Ale ich gniew będzie niczym w porównaniu z moim, jeśli coś ci się stanie, więc… nie ryzykuj. Lepiej się nic nie dowiedzieć, niż popaść niepotrzebnie w kłopoty.
- Kłopoty miewam dopiero od niedawna i całkiem mi się podobają -
odpowiedziała mrugając konspiracyjnie. - Szkoda, że nie urodziłam się w jakimś błękitnym zamku jak ona. Jej umiejętności szermiercze i mój błyskotliwy umysł… - powiedziała bez cienia zazdrości. - Dziękuję za okazję do zmienienia życia Kuroichi… san - dodała po chwili z rozpędu - nie żebym nie lubiła swojego domu, gór, ale… ale to się nudzi, wiesz? Z wami jakoś nie sposób się nudzi.
- Eriko… te kłopoty… zabiły młodego samuraja tam w górach. Omal nie zabiły mnie i mnicha. Shirakaba… też nie wyszła bez szwanku. Nie możesz ufać, że Kami zawsze będą się do ciebie uśmiechać. -
przestrzegło niemalże ojcowskim tonem Kuro.- Nie ma drugiego samuraja, który by nie zabił wieśniaczki za spoliczkowanie. Nawet jeśli jest tylko takim roninem jak ja. Panuj nad nerwami przy samurajach.
- Tak, oczywiście, przepraszam -
wydukała dodając do tego trzy pośpieszne ukłony. - Nie mieliśmy lekcji manier w wiosce. Matka nauczyła mnie trochę czytać i tyle, a samurajów widywaliśmy rzadko. Jakoś mało kto ich lubił, o ile nie było w pobliżu jakiejś szajki do zabicia. Ale będę pamiętać, że to nie zabawa.
- W jednym na pewno Shirakaba ma rację. Stoi wyżej nad tobą… naucz więc się schylać kark przed nią. To dobra lekcja. Bo schylać kark trzeba się nauczyć… zresztą, ja też często schylam
- zaśmiał się wesoło ronin.
- Pewnie masz rację, po prostu od początku zachowywała się bardzo władczo, a jeszcze nawet się nie znałyśmy. To dla mnie dziwne. Wszyscy powinni byc równi na początku, ale… ale pewnie sporo jej zawdzięczam i w ogóle. Postaram się być grzeczna - powiedziała uśmiechając się.
-Nie wiem… na górze jest Amaretasu i Kami, potem duchy, potem… cesarz, samuraje, mnisi…- Kuro nie był zbyt dobrze wykształcony, choć po prawdzie z własnej winy. Nigdy nie był pilnym uczniem.- Kupcy i wieśniacy są tego… samego stanu. Nikt się nie rodzi równym Eriko-chan.
- Szkoda, szkoda…
- mruknęła wbijając wzrok w ziemię. - Miło by było, ale w sumie jak o tym pomyślę, to słyszało się legendy, o miłości samuraja do wieśniaczki i zawsze jakoś tragicznie kończyli, ich dusze się błąkały po świecie i w ogóle. Przynajmniej w domu było dość… równo. Wójt tylko rozstrzygał spory i dzielił jedzenie jak było chudo.
-Samuraje i wieśniaczki rzeczywiście źle kończą, bo zwykle ten samuraj ma surowego ojca i dziedziczy ziemie oraz mieszkających na nich chłopów. Ronini jednak mają jedynie daisho i łatane kimono. I często kończą jako wieśniacy… więc tu akurat tragedii z ożenkiem nie ma.-
pocieszył ją Kuroichi i zaczął pouczać.- Jeśli w ogóle chcesz kogoś podsłuchiwać to… głowa opuszczona, ramiona blisko siebie, uśmiechać się delikatnie i mówić cicho i nieśmiało. I przepraszać...dużo i często… i za wszystko. I nie rzucać się w oczy.
- Brzmi całkiem łatwo
- pokiwała głową. - Ale myślałam, że jakoś do niego zagadam czy coś. Później wam szybko powiem i będziecie wiedzieć czy warto w ogóle próbować. Albo chociaż się dowiem który to. W ogrodzie często pewnie się kręcą ludzie. Jakbym ja mieszkała w takim mieście to bym często uciekała do ogrodu.
-Nie. Nigdy nie odzywaj się do samurajów, którzy mają pieniądze i pewnie osobistą straż.-
zabronił jej wyraźnie Kuroicihi.- Pytaj pracowników karczmy, pytaj służbę… Shirakaba miała rację. Chłopka nie powinna się odzywać do rodowego samuraja. Chyba, że chce skończyć jako jego nałożnica na jedną noc.
- A może wcale nie jest rodowy? Albo samurajem? Może tylko ma miecz i dlatego tamta kobieta myślała, że to samuraj?
- wyraźnie chciała się przydać jak najbardziej i rozpaczliwie chwytała się każdej szansy.
-To się tego bezpiecznie dowiesz poprzez służbę. Nie musisz się z nim stykać bezpośrednio. Mam cię przełożyć przez kolano i złoić skórę na zadku, żebyś była ostrożna?- pogroził jej palcem Kuro.-Popytaj tam gdzie mieszka, to wystarczy… Posłuchaj plotek.
- Ech… może pójdę już teraz? Pobędę tam i poobserwuje kto i kiedy wchodzi? Wtedy zanim się zjawicie już będę coś wiedziała!
-Dobrze… tylko uważaj na siebie. I możesz popytać czy może w tej karczmie czy nie potrzebują pomocy. Będzie ci łatwiej jeśli się tam zatrudnisz.
- odparł z ciepłym uśmiechem Kuro.
- Myślisz? - spytała przygryzając palec. - Może i tak. Zrobię to jak wrócę. Dziękuję raz jeszcze Kuroichi-san - dodała przystępując z nogi na nogę, zawahała się przez moment, ale ostatecznie ukłoniła się i zeszła na dół karczmy.

Eriko okazała się zmyślna dostarczając ciekawych informacji, niemniej wieśniaczce brakło taktu i wyczucia chwili. Zimne spojrzenie nienawiści jakie jej posłała Shirakaba było aż nadto czytelne.
Dlatego by nie drażnić bardziej łuczniczki, Kuroichi wrócił do starych nawyków z czasów, gdy rzeczywiście był yojimbo. Trzeba była przyznać, że Shirakaba radzi sobie z dyplomacją. I szybko zaangażowała ich do pilnowania Mikici’ego. Wydawało się, że to będzie spokojna i przyjemna robota. Może nie najlepiej płatna, ale za to z wiktem i opierunkiem. Wydawało się dopóty, dopóki nie odnaleźli ciała.
To był ciekawy dzień… i jeszcze się nie skończył.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 29-03-2014, 13:09   #59
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://fc05.deviantart.net/fs26/i/2008/159/1/1/Blood_by_LOVEintheSNOW.jpg[/MEDIA]

Morderstwo...Ktoś sobie zadał dużo niepotrzebnego trudu. Ale jakim cudem doświadczony zapewne samuraj dał się zabić w tak uwłaczający sposób. I dlaczego dał się zabić bez walki.

Paraliżująca trucizna?

Opierając dłoń na rękojeści no-dachi ronin ruszył w głąb mówiąc do Shirakaby.

- Pilnuj Mikichiego. Najlepiej zrobicie wszczynając raban. Tak bowiem należałoby postąpić.

Zabójca już chyba opuścił to miejsce, ale może pozostawił po sobie ślad? Tylko gdzie? Zapewne dostał się przez ogród, to była najbardziej logiczna droga.
Shirakaba kiwnęła głową, zgadzając się z Kuro. Teraz nie było czasu na wzajemne niechęci; zabójca mógł czaić się dosłownie za rogiem, polując na człowieka powierzonego ich ochronie. Położyła dłoń na mieczu, przesuwając ostrze w obi tak, by wygodniej można było je wyjąć.

- Ktoś już zapewne powiadomił straż - stwierdziła - Być może twój znajomy, panie, przygotował się na tą okoliczność - zasugerowała - Mógł zostawić list, dokumenty...Coś, co potwierdzi lub obali Twoje przypuszczenia. Możemy ich poszukać… jeśli zgodzisz się na to.
- No, a kim jestem by o tym decydować? Pomogę wam, bo to logiczny ruch, ale o tym czy ktoś zawiadomił straż nie jestem pewien. Jeśli to robota shinobi to pewnie upewnił się by było cicho i czysto. Więc wątpię w to, że coś znajdziemy - Mikichi niechętnie rozejrzał się po domu i przeszedł dalej, nie starając się jakoś usilnie unikać wzrokiem ciała przyjaciela. Widocznie był przyzwyczajony.
- Na wszelki wypadek przejdę się po jakiegoś strażnika - mruknął zasmucony Atsushi wychodząc z domu.

Mieszkanie było wewnątrz mniejsze niż mogłoby się wydawać z zewnątrz, mimo iż tam zestawiało się z murem cytadeli i z samą twierdzą. Do przeszukania nie było zbyt wiele. Wydawało się, że nieszczęsna ofiara żyła dość skromnie, największym pomieszczeniem było to, w którym doszło do mordu. W drugim, służącym za swego rodzaju małe biuro oraz osobistą księgarnię, nie było bałaganu czy śladów walki, jedynie sterty zbieranych przez lata dokumentów, zapisków i ksiąg. Trzeba służyło za łaźnię i tam również nie znaleźli nic interesującego, co mogłoby ich jakoś nakierować. Sprawa wydawała się dość beznadziejna.

-No cóż… niewiele się da tu zrobić? Kogo jeszcze, Mikichi-san, możesz nazwać przyjacielem, bądź chociaż lojalnym stronnikiem twego brata?- zapytał w końcu ronin drapiąc się dłonią po karku. Tu już niewiele mogli zdziałać. A on sam na pewno. Kuroichi był od walki, nie od dedukcji. Niemniej miał na tyle rozumu, by domyślić się, że mogą być kolejne zabójstwa. I że sam Mikichi też pewnie jest wypisany na tej liście potencjalnych zgonów.

- Nie wiem… nie mam pojęcia - pokręcił zapytany głową, przesuwając dłonią po zmęczonej twarzy. Wieczór powoli zamieniał się w noc, a w chacie w końcu zaczęło roić się od strażników, którzy rozkazali im zaczekać aż przybędzie Akira Joji, nowy inspektor. Wyraźnie o nic ich nie podejrzewali, jednak instrukcje były jasne i możliwe, że lepiej było ich przestrzegać.
- Nie wiem czy… nowy inspektor jest dość podejrzaną osobą. Nie wiem czy wiecie, kim był przed objęciem funkcji?
- Nie bardzo… Nie jesteśmy stąd.- wyjaśnił Kuro wzruszając ramionami. Nie bardzo był też ciekaw kim był inspektor przed objęciem swej funkcji. Polityka zawsze go nużyła.
- Osobisty ochroniarz najmłodszego syna pana Izakiego. Okrutnik i despota, w ogóle poza hierarchią na stanowisko inspektora. Samo jego obsadzenie zamiast… - Mikichi spojrzał na ciało swojego przyjaciela - Sam nie wiem do czego to zmierza, ale nie podoba mi się ten kierunek.
- Panie...wiem, że przepełnia cię smutek z powodu straty przyjaciela...lecz to nie powód do *takich* podejrzeń - zauważyła uprzejmie, choć chłodno, Shirakaba - Orishi nie jest dużym miasteczkiem. Zabójstwa dokonał jakiś człowiek bez honoru...być może lokalna yakuza go zna - przypomniała sobie swoje pierwsze przygody tutaj, wiążące się z lokalnymi szulerami - Im też zapewne nie jest na rękę Anzai i jego bandyci… - zasugerowała, mając nadzieję, że Mikichi podłapie pomysł, bo jej samej otwarta sugestia zwracania się o pomoc do bandytów nie przeszłaby przez gardło.

Mikichi pokiwał głową z pokorą. Przetarł ciężko oczy, na których malowało się potężne zmęczenie.
- Tak, pewnie macie rację. Moje podejrzenia są zbyt śmiałe. Powinniśmy zaczekać.

Czekali więc i trochę to zajęło. Akira Joji nie śpieszył się, ale na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądał na takiego jakim skrótowo opisał go Mikichi. Był niski i niezbyt postawny, szaty miał skromne, bez wyszukanych wzorów, wykonane z nienajlepszego materiału, na jakie można sobie było pozwolić za wynagrodzenia inspektora w straży Orishi, a wcześniej jako ochroniarz możnowładcy. Zaczesał do tyłu zaniedbane, długie włosy i podszedł szybko do grupki, skłaniając się grzecznie.

- Akira Joji, wybaczcie, że musieliście czekać. Wiele o was słyszałem.

To stwierdzenie zdziwiło ronina… No bo cóż takiego zdołał uczynić w mieście Kuro, by być wartym zapamiętania? Głupiec który dał sobie ukraść miecz. Głupiec, który zawiódł nie wykonując zadania którego się podjął… Baka, baka, baka. Ale możliwe że mnich i Shirakaba byli bardziej znani w mieście.

Shirakaba pokłoniła się nisko, jak w kontaktach z - bądź co bądź - urzędnikiem przystało. Odczekała chwilę, czy Mikichi nie będzie chciał czegoś dodać, i w końcu powiedziała:

- Zabiliśmy kolejnych bandytów, panie. Tak jak obiecaliśmy Twojemu poprzednikowi. Niestety, ich herszt pozostał nieuchwytny, choć mamy o nim pewne niepokojące informacje.
- Minoru Anzai, tak? - inspektor rozejrzał się po otoczeniu i nagle zwrócił uwagę na Mikichiego. - Uuumm… brat Fuse? - spytał mrużąc oczy niepewnie. Mikichi tylko skinął głową, na co nowy inspektor odpowiedział kiwnięciem.
- Dobrze, dobrze… może przejdziemy w jakieś bardziej… no inne miejsce, dobrze? Tyle w mieście niepokojów, że i temu lepiej się przyjrzeć, bo nie mam pojęcia co się dzieje - machnął ręką kierując się w stronę wyjścia. Był dziwnie swobodny w obyczajach. Wyprowadził wszystkich na zewnątrz i wskazał delikatnie głąb ulicy, którą ruszył wolnym krokiem.
- Słucham, słucham.

Nie wdając się w niepotrzebne szczegóły, Shirakaba krótko zrelacjonowała: ilu bandytów udało im się zabić i to, co wydarzyło się w zajętych przez nich wioskach, oraz słowa samego Anzaia. Podejrzenia wszak i dalsze historie przemilczała. Inspektor powinien wiedzieć tylko tyle, ile od nich wymagała umowa.

Ronin zaś stał z boku i milczał. Nie był tak wygadany jak Shirakaba i nie uważał, że trzeba dodawać coś do tego, co już powiedziała.
Akira przystanął w końcu rozglądając się po uliczce. Westchnął ciężko przestępując z nogi na nogę.

- To… to nie brzmi zbyt dobrze. Byli tu jacyś wieśniacy z tych wiosek, coś tam gadali, ale raczej nikt ich nie słuchał i poszli sobie na zachód, bo i tak mało miejsca w mieście - Akira zamknął mocno oczy na parę sekund, zastanawiając się nad czymś. - Cóż… zdajecie sobie sprawę, że nie mogę ot tak wam wypłacić nagrody za zabitych na podstawie samych słów? Skarbiec i tak robi się szczuplejszy przez te celebracje. Myślę jednak, że pan Izaki byłby zainteresowany tym wszystkim i, że to on powinien rozwiązać ten problem, nie ja. Powinienem umówić was na audiencję… - mruknął przygryzając palec.

Audiencja nie była słowem, które Kuroichi chciał usłyszeć. Audiencja oznaczała komplikowanie spraw jeszcze bardziej. Kuroichi wolał nie spotykać się dostojnikami, którzy z ulicą nie mieli nic wspólnego nawet podczas podróży przez miasto.

-To chyba nie będzie konieczne. Nie udało wszak nam wykonać głównego zadania, a liczby zabitych bandytów… nie pamiętam.- rzekł szczerze Kuroichi, bo i nie pamiętał ilu ich zabił podczas ostatniej walki.
- Tak, tak, ale zakładam, chyba mądrze, że absolutnie wszystkiego mi nie powiedzieliście, ze względów bezpieczeństwa, które głównie leżą mi na sercu. Przekazanie tego przez was osobiście dla pana Izakiego, będzie skutkować nie tylko poprawą bezpieczeństwa miasta poprzez zwrócenie jego uwagi na ten problem, ale i wdzięcznością pana Tanoguchiego, którą zwykł wyrażać w pieniądzach… - odpowiedział inspektor tak elokwentnie jak tylko potrafił.

Dwie obrazy w jednym zdaniu…cóż, Shirakaba musiała przyznać, ze Kuroichi mógłby wiele się nauczyć o nietakcie od nowo mianowanego inspektora...choć może lepiej nie. Obdarzyła mężczyznę najbardziej wyniosłym spojrzeniem, jakim tylko zdołała przywołać.

- Powiedzieliśmy wszystko, co należało powiedzieć - wycedziła - Nie zwykłam ukrywać prawdy. Jakakolwiek by ona nie była. - rzuciał okiem na Kuro i dodała - I nie wszystkich interesują...pieniądze. Ważniejszą kwestią jest dopełnienie zobowiązań. Kiedy będą one spełnione, dopiero wtedy będziemy godni by stanąć przed obliczem daimyo.
- Albo skutkować nami w lochach.- rzekł wprost Kuroichi wzruszając ramionami.- Nie zawarliśmy umowy na papierze. Twój poprzednik jedynie nas poinformował o już wyznaczonych nagrodach, szlachetny inspektorze. Głowy Anzai nie przynieśliśmy. Ani głowy żadnego z jego podwładnych. Ledwie z własnymi uszliśmy na karku.
- Och… no tak, pewnie za dużo od was wymagam i wybaczcie mi za zbyt śmiałe słowa - poprawił się od razu Akira, unosząc dłonie w przepraszającym geście. - Co nie zmienia faktu, że dobrze byłoby nawiązać bardziej ścisłą współpracę w tej sprawie. Szczególnie, że teraz Minoru Anzai ma z wami osobisty zatarg. Co powiecie na podwojenie nagrody w zamian za wykonanie paru moich instrukcji? Byłbym w stanie wyprowadzić z miasta pewien oddział straży, pod waszym dowódzctwem, który byście poprowadzili w góry. Wrócilibyście już w trakcie wizyty shoguna, z wesołymi wieściami, dzięki którym pan Izaki i jego zaradność, urósłby w oczach shoguna - rozmarzył się mały inspektor o dużych oczach.

Kuroichi widział takich osobników już parę razy. Ten sam uśmiech, te same gesty i ten sam zwinny język. Dworzanie, dla których daisho przy obi było tylko ozdobą. Samuraje, którzy myśleli w kategorii zysku i pobłażliwego uśmiechu swego pana, niż strategii i rozlewu krwi… osoby tak dalekie od Kuro jak to tylko możliwe. Ronin nie potrafił takich osobników zrozumieć, zerknął więc na Shirakabę czekając na jej opinię.

Również Shirakabie inspektor Akira nie przypadł do gustu. Śliski, przymilny i w jakiś sposób groźny, jak wąż czający się w trawie, by podstępnie ugryźć w najmniej spodziewanym momencie. Nie mogła oczywiście nic mu zarzucić i bez dowodów oskarżać, ale w świetle zachowania urzędnika podejrzenia Mikichiego dziwnie zyskiwały na wiarygodności.

- Zobowiązania wobec pana Fuse, których nie mogliśmy wypełnić przed jego tragiczną śmiercią... - zrobiła krótką pauzę, obserwując reakcję inspektora - ...dopełniamy wobec jego brata, obecnego tu pana Mikichi - skłoniła sie w kierunku mężczyzny, którego inspektor nie raczył zauważyć - Jesteśmy mu to winni. I dlatego też w jego, a nie naszej gestii pozostaje decyzja względem tej oferty, panie - dokończyła, zdając się na osąd Michikiego.

Do tej pory cichy, postawny samuraj, uniósł lekko brwi wzdychając posępnie.

- Zobowiązania były wobec miasta, nie osobiście wobec mojego brata - sprostował najpierw przestępując z nogi na nogę i zwieszając głowę, myśląc. - Dziwna ta propozycja inspektorze - powiedział w końcu, unosząc wzrok. - Mój brat na pana stanowisku, ale ze znacznie większym doświadczeniem, nie mógł oddelegować żadnej ludzi poza miasto, pan Izaki mu to wyraźnie przedstawił. Na podstawie słów dwójki samurajów i mnicha, nagle pozbędzie się garnizonu w takim czasie? Nie sądzę, by miał pan aż takie koneksje na dworze Tanoguchi.

Inspektor również pokusił się o westchnięcie.

- Koge Fuse nie był specjalnie lubiany w dworskich progach z niesłusznych powodów. Wiele razy miał rację, w kwestiach, w których rozumowanie pana Izakiego było niepoprawne. Tak się składa, że ja jestem lubiany i mam takie koneksje o jakich mówisz.
- Nawet teraz? Gdy w mieście giną ludzie przez przyjazdem shoguna? - Mikichi spojrzał na inspektora z ironicznym uśmiechem.
- Mamy podstawy sądzić, że jest to związane z gangiem Anzaia. Potwierdziliście nasze podejrzenia o tym, że reprezentują sobą coś więcej niż zgraję bandytów. Daję wam ostatnią szansę - powiedział Akira z mniej przyjazną miną i nieprzyjemnym, chłodnym tonem.
- A i ilu ludzi i kto prawdopodobnie obejmie nad nimi komendę?- zapytał w końcu ronin po chwili namysłu.
- Mogę poświęcić trzydziestu zbrojnych strażników, pięciu konnych i piętnastu łuczników. Do tego dwóch komendantów, którzy będą sobie brać do serca wasze uwagi i zalecenia - odparł poważnie.

Oferta inspektora była zaiste bardzo hojna...aż zbytnio, jak na obecną, napiętą sytuację w mieście. Czy nie lepiej byłoby użyć tak znacznych sił do ochrony miasta i wizyty szoguna…? Shriakaba zmarszczyła brwi; jakoś to wszystko szło zbyt gładko… spodziewała się, że urzędnik raczej będzie robił im kłopoty. Tak czy inaczej, sytuacja wymagała głębszego namysłu, na który tu, w uliczce i z kręcocymi się wokół ludźmi, nie bardzo można było liczyć.

- Dziękujemy, panie, za takie zaufanie i szczodrą ofertę - powiedziała dość pośpiesznie, by Mikichi jeszcze nie zdążył zareagować - Niemniej jednak wszyscy mieliśmy wyczerpujący dzień. Śmierć przyjaciela jest dla pana Mikichego na pewno ciężkim ciosem; czy możemy prosić o chwilę wytchnienia i czasu do namysłu? Zapewniam, że odpowiedź dostarczymy do wieczora…

A ronin tylko energicznie pokiwał głową zgadzając się całkowicie ze słowami Shirakaby.

Z tego wszystkiego inspektor odniósł wrażenie, że Kuroichi jest podwładnym Shirakaby, przez co dziwnie na tę dwójkę spoglądał. Pokręcił głową, uwalniając się od zbędnych myśli na temat tej niepoprawności społecznej.

- Największym zagrożeniem dla miasta i shoguna, może w tej chwili okazać się Minoru Anzai, więc proszę o jak najszybszą decyzję. Jeśli nie będzie mnie na komendzie, proszę poczekajcie tam na mnie i każcie komuś przekazać mi wiadomość, o waszym przybyciu. A teraz jeśli to wszystko… - zaczął, patrząc na nich pytająco, nie wiedząc czy to czas na pożegnalny ukłon.

A niewątpliwie był to czas, na takie ukłony. Pożegnali się bowiem kilka minut później.


***


Kiedy już znaleźli się w bezpiecznym miejscu, poza zasięgiem oczu i uszu śliskiego urzędasa i jego pomocników, Shirkaba klęknęła przed panem Mikichim w geście najgłębszych przeprosin.

- Wybacz, panie, moje zbyt pochopne zachowanie - powiedziała - Nie powinnam mówić za ciebie. Niemniej jednak - podniosła się, a jej głos stwardniał - Obawiałam się o twoje bezpieczeństwo. Jeśli twoje podejrzenia są słuszne, wyprawa poza miasto w tak licznym gronie… byłaby idealną pułapką. Zarówno na ciebie, jak i na nas. Niestety - pokręciła głową - Pan Joji jednak miał pewną dozę racji; nie możemy zostawić problemu bandy Anzaia samemu sobie. Jednak każde działanie przeciw niemu naraża ciebie, panie na niebezpieczeństwo. Chciałabym...ułsyszeć twoje zdanie na ten temat. I reszty też - dokończyła, żeby tylko nie powiedzieć “nie wiem, co mam robić”. Bo właściwie nie wiedziała, jak zachować się w tej sytuacji, przyciskana z dwóch stron wzajemnie wykluczającymi się zobowiązniami. Może inni będą mieli jakieś honorowe wyjście z tej sytuacji?

- Niepotrzebnie przepraszasz, ale doceniam gest - powiedział zaprzestając na chwilę głaskania bródki, by machnąć lekko ręką. - Nie jesteście tu po to, by cicho i bezmyślnie za mną łazić. Docenię pomoc w każdej kwestii. Zaś co do tej… moje bezpieczeństwo nie jest ważne, gdy idzie o miasto, czy shoguna. Przystanie na propozycję inspektora… skłaniam się bardziej ku temu, ale to nie jest tylko moja decyzja.
- Jeśli to pułapka to… lepiej w nią wejść. Zawsze to lepsze, niż czekać nie wiedząc skąd wróg uderzy… i kiedy. A i bezpieczniejsi będziemy na otwartym polu, niż w uliczkach miasta.- pomyślał na głos ronin drapiąc się po niedogolonym zaroście.
- Z drugiej strony, nie uważacie, że w razie czego takiego pusnięcia spodziewają się najbardziej. Jeśli wszystkie podejrzenia są słuszne, to działają dość jawnie i wiedzą, że coś wiemy i, że zechcemy grać w ich grę, w której łatwo mogą oszukiwać. Nie wiem czy inspektor na pewno ma powiązania z Anzaiem, a ten z zamachami w mieście, ale trzeba się zająć i tymi bandytami i bezpieczeństwem wewnętrznym miasta. Tylko jak połączyć jedno z drugim… - westchnął ciężko, opuszczając bezradnie dłonie, wcześniej zawieszone u pasa.

Ronina niespecjalnie interesowało bezpieczeństwo miasta, tak bardzo jak jego własne. Więc wzruszył ramionami dodając.

- Może oczekiwać, że mu odmówimy i przekuć to na jawną obrazę… Jakkolwiek wybierzemy, będzie źle… a bezpieczeństwem w mieście niech się zajmą strażnicy. Jest nas… ledwie kilka osób. Zbyt mało, by zapewnić bezpieczeństwo całemu miastu. Zresztą… Jeśli morderca uderza w osoby blisko związane z tobą Mikichi-sama, to wkrótce uderzy w ciebie. A mimo wszystko łatwiej się będzie bronić poza miastem.
- Przeciw pięćdziesięciu ludziom…? - Shirakaba uniosła brew - Jeśli pan inspektor jest skłonny wyprowadzić tak duży oddział za miasto...to albo chce mieć pewność w kwestii pana Mikichego...albo w celowym osłabieniu ochrony miasta - pokręciła głową - Niemniej jednak… - przełknęła ślinę - Uważam, że powinniśmy wyruszyć przeciw bandytom - dokończyła niechętnie. Walka, nawet skazana na pewną porażkę, nie przerażała jej wcale; za to tkwienie bez możliwości manerwu w miasteczku, które nagle pokryło się pajęczą siecią spisków i zdrad, było ponad jej siły.

-Jeśli chodzi naprawdę o zabicie nas to…-wzruszył ramionami ronin.- ...to nie ma znaczenia czy użyje pięćdziesięciu poza miastem, czy naszą odmowę jako powód do aresztowania.
- Oba wyjścia mogą mieć tyle samo pozytywów co negatywów, gdyby się w to zagłębić - powiedział Mikichi. - Zgódźmy się? - spytał upewniając się.

-Równie możemy oprzeć decyzję na wróżbie w pobliskiej świątyni… i… to właśnie powinniśmy zrobić.- rzekł radośnie Kuroichi wpadając na ten pomysł.

Na tą propozycję Shirakaba zatrzymała się w pół gestu i w pół otwarcia ust. Gdyby namalowane na parawanie wróble nagle ożyły i wzleciały w powietrze, byłaby zapewne mniej zdumiona. Kuroichi i mądrość przodków? Niemożliwe...

- Eee.. - wydukała, zapewne z bardzo głupim wyrazem twarzy. Zaraz jednak się opamiętała i wróciła do poprzedniej, wystudiowanej pozy, podejrzliwie zerkając tylko na ronina, czy czasem nie zamierzam się na przykład przemienić w jakiegoś demona i wylecieć przez okno, co by dopełniało obrazu niezywłych zdarzeń
- Racja. Tam, gdzie zawodzi nas własny osąd, powinniśmy wsłuchać się w głos duszy. - powiedziała, w myślach ganiąc samą siebie, że ostatnio zaniedbała medytację.

Nieustannie wręcz cichy Atsushi, zmartwiony dogłębnie całą sytuacją pokiwał ponuro głową, wciąż jednak zachowując ciszę.


***


[MEDIA]http://budoreview.files.wordpress.com/2010/12/shinto.jpg[/MEDIA]

Kiedy ich mała grupka opuszczała następnego ranka progi świątyni, łuczniczka czuła pewną ulgę. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że bardziej odpowiednie będzie skorzystanie z podejrzanej oferty śliskiego urzędnika i udanie się z jego ludźmi w góry, by dopaść tam Anzaia. Co prawda tam również czyhały na nich niebezpieczeństwa, oczekiwana zdrada i ostrzący sobie na nich noże bandyci, ale w odróżnieniu od lepkich spisków, były to kwestie, które można było rozwiązać prostym, czystym cięciem miecza.

Poprawiła kołczan i rozglądając się uważnie, ruszyła w kierunku miejsca spotkania z inspektorem.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 01-04-2014, 14:20   #60
 
Rycerz Legionu's Avatar
 
Reputacja: 1 Rycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodze
Ronin z niedowierzaniem patrzył na znajdujących się stosunkowo niedaleko, uzbrojonych mężczyzn. Starał się jednak trzymać nerwy na wodzy, aby nieświadomie nie wywołać paniki wśród otaczających go mieszkańców wioski. Powoli i dokładnie lustrował szereg wojowników, oceniając ich uzbrojenie. Zastanawiało go również to, o czym właśnie rozprawiają przywódcy zbieraniny, która prawdopodobnie chciała zaatakować wioskę. Wiedział jedno. Im dłużej zwlekają, tym więcej na czasie zdobędą wieśniacy.
Poprawił broń uwięzioną w rodowej, drewnianej pochwie i stanął na skrzyni znajdującej się przy jednej z chat, po to, by każdy zebrany mógł się zorientować kto i co mówi. Odchrząknął i z pełną powagą odezwał się do chłopów.
- Czy macie jakiegoś przywódcę, kogoś kogo uznajecie za lidera, czy mam wam pomóc w tej kwestii?
Mężczyzna w średnim wieku, który jako pierwszy przywitał Isao i przyjął go w gości w swoim domu, podniósł nieśmiało rękę.
- Niby pełnię funkcję wójta, bo ten uciekł z rodziną, ale… ale pomoc byłaby niezwykle mile widziana - Na placu znajdowało się dwadzieścioro mężczyzn i pięć kobiet z prowizorycznymi broniami. Dzieci, młode kobiety i starcy pozostali w domach na polecenie reszty.
- Myślicie, że chcą rozmawiać? - powiedział ktoś.
- Do tej pory nie mordowali tak otwarcie. Albo z nich słabi bandyci, albo nie wiem co - odpowiedział ktoś inny.
- W takim razie, jeżeli jest taka możliwość, to warto poprowadzić negocjacje. - rzekł Isao. - Wójcie…- zwrócił się do mężczyzny pełniącego wymienioną funkcję w wiosce. - Jak myślisz? Poczekamy aż oni wyślą kogoś do nas, czy może my pierwsi dowiemy się jaki jest cel ich niespodziewanej “wizyty” tutaj?
Zanim zdążył odpowiedzieć, spostrzegli grupkę ośmiu osób zmierzających w ich stronę.
- Co jest? Kim oni są? Dlaczego tak… toż to ten stary cap! - warknął ktoś z tłumu, wskazując na idącego o lasce, starego mężczyznę o nienawistnym, nieco jednak przestraszonym spojrzeniu. Isao jednak niezaślepiony gniewem, zdołał lepiej przyjrzeć się jego kompanom. Ci zaś byli naprawdę niezwykli. Ich skóra miała nienaturalny odcień, ciemny, a jednocześnie jasny w porównaniu z ziemią, po której kroczyli pewnie na swoich długich, silnych nogach. Byli wyraźnie postawniejsi i wyżsi od większości Japończyków, a ich ubrania nie przypominały żadnych innych, jakie Isao widział. Jeden z nich, o długich, kręconych włosach, w jeszcze dziwaczniejszym stroju, wysuwał się na przód. Zdawali się mieć pozornie pokojowe zamiary.
 
Rycerz Legionu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172