Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2014, 12:23   #28
malkawiasz
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Gdy tylko paskudztwo dokonało żywota Braxton przyklęknął przy rannym. Cortez kończył właśnie oswobadzać się z pancerza gdy dołączył do nich również Mistyk. Mallory nie przepadał za sztuką lecz gdy towarzysz był ranny, trzeba było współpracować. Szybko ocenił sytuację i mruknął do Braciszka.

- Ja zrobię coś z toksynami, ty go znieczul. Jak go znieczulę prochami to trochę będzie przymulony, a przecież tego byśmy nie chcieli. – Uśmiechnął się krzywo do Corteza zastanawiając się jakimi truciznami mógł dysponować wij. Wytypował trzy oddzielne specyfiki, które mógłby podać. Nie stosował ich nigdy jeszcze razem i nie wiedział czy przypadkiem jakoś ze sobą nie współdziałają. Nie bał się efektów ubocznych, raczej tego, że substancje czynne będą się znosić. Skala mutacji flory i fauny marsjańskiej wprawiała go w zadumę. Jeśli spotykali takie niespodzianki już na wstępnie to co ich potem może spotkać. Stepujące pingwiny?
Nie miał zbyt dużo czasu do namysłu więc po chwili wahania odrzucił jedną aero - strzykawkę. Dwie pozostałe dawki wpierdzielił Cortezowi w udo. Potem wyjął plaster w spraju i oczyściwszy najpierw rany zaklajstrował całość. Nie zajęło mu to zbyt wiele czasu lecz mimo to nie był to prowizoryczny opatrunek.

- Tja. Powiedziałbym, żebyś oszczędzał tą nogę, ale biorąc pod uwagę, że nie jesteśmy na wycieczce to nie będę ci marudził.

Zignorował docinki samurajów i poszedł znowu w szpicy. Wycieczka zapowiadała się ciekawie, a z dwojga złego wolał mieć legion przed sobą niż mishimczyków za plecami. Tak przynajmniej wiedział skąd padnie cios. Wymienił ładunek trucizny w mieczu zajął się maszerowaniem.

Gdy dotarli do klifu i „Dowódca” wydał rozkaz wspinaczki doktor jęknął i tym razem wyraził głośno swoje wątpliwości. Jak każdy z weteranów dźwigał na sobie maksymalnie duża ilość sprzętu. Oprócz zestawów medycznych, które wprawiły by w zachwyt każdego aptekarza, albo dilera miał jeszcze całe mnóstwo granatów i dodatkowych magazynków. Mimo to nawet przez sekundę się nie zastanawiał nad wyrzuceniem czegokolwiek. Patrzył jak z gracją wielgachnych pająków samurajowie przyklejają się w tych leciutkich pancerzach do skały. Przez chwilę zastanawiał się czy korzystając z tego, iż nikt nie patrzy nie prasnąć, w któregoś kamieniem. Z zadumy wyrwał go Marcus oferujący podwózkę. Mallory skrzywił się lecz skorzystał. Wspinaczka była fajna pod warunkiem, że karabin nie obija ci się żebra. Pomyślał, że może być nawet przyjemnie tak szybko pokonać przeszkodę.
Cóż, nic bardziej błędnego. Gdy tylko przyszła na niego kolej i Braciszek zaczął zarabiać na żołd Konował stwierdził, że chyba wolałby się wspinać. Gdy tylko jego stopy oderwały się od gruntu i otuliło ich przyjazne ramię Sztuki Marcusa Konował poczuł, że kręci mu się w głowie. Krew zaczęła szybciej krążyć, a sądząc po dudnieniu w uszach to musiała zapierdalać całkiem szybko. Po chwili doszły słabe torsje i chyba jedynie dzięki opatrzności Cesarza wspinający się poniżej mishimczycy nie dorobili się nowego maskowania na pancerzach. Mallory nie wątpił, że maskowanie z owoców morza, które jadł wczoraj chyba by im nie przypadło do gustu. Cała podróż była do dupy i nawet wkurzone miny mijanych po drodze samurajów nie poprawiły mu humoru. Właściwie nawet pogorszyły.

- Kto ma szkołę ten ma lżej. – Warknął tylko po drodze lecz zaraz potem pożałował. Skupił się na podziwianiu mijanych kamieni z bliska i oddychaniu. Metodyczne: wdech, wydech przyniosły mu jakąś ulgę lecz dopiero gdy Marcus poleciał po następnego jego organizm się uspokoił. Zamiast dziękuję, warknął tylko za nim.

- Następnym razem idę na około.

* * *

Klimat zmienił się szybko i Cortez nie omieszkał tego skomentować. Braxton parsknął krótko i wyraził opinie, że on zawsze wolał cieplejsze kręgi piekła. Wojsko jednak dba o swoje dzieci i wyposaża ich odpowiednio, wyciągnął z kieszeni kamizelki specjalny krem. Nałożył grubą warstwa na twarzy i podał dalej. Znowu szedł w szpicy, a tu wiało najgorzej. Po jakimś czasie przyjemny mrok zaczął się przejaśniać. Zbliżali się do jakiejś łuny i pewnie dzięki temu wypatrzył jakaś sylwetkę.

- Padnij. – Szczęknął krótko wykonując swój rozkaz.

„Co za debil stoi zwiadach na szczycie wzgórza mając światło w plecy?”
 
malkawiasz jest offline