| Przyrodnicze przygody w egzotycznych lokacjach ściągały na wycieczki całe stada obładowanych prowiantem turystów. Były przekomarzania, dowcipkowanie, włóczenie się w niewłaściwych miejscach, przed którymi pan przewodnik surowo ostrzegał i inne takie figle. Dziecięta w ciałach dorosłych. Zdawałoby się, tu będzie inaczej. Tu zuchy nie lada ruszają w ziemi otchłanie, objuczeni bronią i pancerzem, gotowi rżnąć po rzeźnicku. Ale gdzie tam!
Rżnięcie wyszło na plan pierwszy, a jakże, ale w tematach wzajemnych rozmówek i przepychanek. Sodomizowany miał być karzełek aligator, sodomizowany miał być brodacz Borys, a w centrum wszystkiego grać miał swą rolę, wyposażony w nagle podejrzane naszyjniki z kulek, mnich Vilgax. Niepomni na mocno podziemne okoliczności, a może właśnie owym skryciem przed cywilizowanym światem napędzani, poszukiwacze przygód zabrali się za poszukiwanie przygód po kątach. W dziwacznych rozmówkach, żartach i półsłówkach. Niby obok ważyły się losy koboldziej istotki, bywalca tych niebezpiecznych przestrzeni, ale gdy fantazja brała górę, nic się nie dało poradzić na dzikość serc awanturników. - ”Odszczekaj to!” - warknął skrzywdzony dowcipkowaniem Borysa mnich. Był hardym zawodnikiem, ale w czasie klasztornych medytacji musiał bankowo podrzemywać, bo kontrola agresji bardzo mu szwankowała. Wycelowany w Borysowe lico cios zawył w powietrzu, jak harpun na wieloryby, pewnikiem podobnej mocy narzędzie. Niestety, mimo najszczerszych chęci, masa Borysa dalej stała w miejscu, więc zagrażający waleniom i innym morskim ssakom cios, chybił sromotnie. I zrobiło się przykro. - „O… O, o, o !” – zaskamlała zaaresztowana gadzina, ale na kolejną porcję popiskiwania stwora mało kto zwrócił uwagę. Może poza Dudą, aktualnie pełniącym funkcję klawisza. Ale i on nie wyczuł, co się święci. Nie mógł odmówić sobie popatrzenia na wewnątrzdrużynowe przepychanki.
Tak czy inaczej, dużo do oglądania nie było. Chybiony cios odsłonił Vilgaxa, wybił z rytmu i zostawił otwartym na kontruderzenia. Blondbrody łysol wparował w czarnobrodego łysola szybkim skrętem sztyletu, wciskając się między kości i mięśnie niemal po rękojeść. Kręcąc i gmerając w bebechach dla czystej już tylko przyjemności krzywdzenia. Quinn, niezastąpiony druh miecznika, spróbował zakończyć sprawę szybko i pragmatycznie, ale mnich nie planował dać za wygraną. Jeszcze nie, nie tak od razu.
Uniknął sztychu szybkim skrętem bioder, uwalniając się z zasięgu rażenia Borysa, uchylając przed potencjalnym zagrożeniem, które mogło nadejść od prawej. I od lewej. I od… Cóż, wszystkich stron mieć pod kontrolą było nie sposób, a Grunald tylko czekał na kolejną okazję do kulturystycznych popisów. Ścisnął młot, o mało, co nie łamiąc trzonka, napiął wyżyłowane mięśnie i rąbnął. Rozbite żebra Vilgaxa zaskrzypiały jak nienaoliwiona furta. Albo to i co innego skrzypnęło, dźwięk w każdym razie pochodził od brodacza. Chwilowo leżącego na ziemi. W bezruchu. Zdolnego ledwie do kaszlu i serii ciężkich, bolesnych westchnięć. - „No, to jedną sprawę mamy wyklarowaną. Teraz…” - „Nie rusz!” – zaskrzeczał głos za stalagmitem, obok rozwiązującego sprawy Grunalda. Skrzek i klekoto-pisk, albo co to tam było, wydobywał się nie tylko zza bariery obok kowala-zgładziciela. Był wszechobecny. Broń powędrowała w dłonie natychmiast. U jednych szybciej, u innych wolniej, ale reakcja i tak była spóźniona.
W zakamarkach groty, gdzieniegdzie skryci, gdzie indziej widoczni, ulokowali się koledzy karzełka. Podobne mu gady, zbrojne w rachityczne łuki, ale też – co nieco zaskakiwało – kilka ludzkiej roboty kusz. Ale było coś jeszcze. Czy może ktoś, by nie uskuteczniać rasizmu. Ktoś łuskowaty, brudnozielony, dwumetrowy i zębaty. Dwóch ktosiów. Nie, trzech właściwie. Z koboldami dawało to… - „Osiem… Dziesięć…” – przeliczył szybko pod nosem Colbert. – ”I więcej…” - „Spokój! Nie rusz! Nie rusz, bo strzał!” – ostrzegł największy z zielonoskórych, krokodylopodobny humanoid z robiącą za tarczę dechą i ludzkiej, znów zaskoczenie, roboty mieczem. - „To… T-t-to… To szef.” – Pilnowany przed Dudę kobold podzielił się wiedzą mimo wiszącej nad nim zagłady. – ”Szefie… Rozmawiać. Rozmawiać z oni.”
I owszem, w głębokim interesie karypla leżało rozmawiać, bo też i on skończyć miał jako pierwsza ofiara podziemnej konfrontacji kultur. Jeśli przyszłoby co do czego. Póki co jednak… - „Handel. Chcemy handel” – zwierzył się, uspokajając nieco sytuację jaszczur. – ”Tak, jak oni. Oni dali, poszli dalej. Handel jest, jest iść.” - „No… No, naturalnie, oczywiście. Czego… Czego sobie życzycie?” – Wyszedł przed szereg Danny, mocno pacyfistyczny po ostatnim poobijaniu w walce. - „Miecz.” – Stwór pokazał na Grunaldowy młot, upewniając drużynę, że z miłośnikiem militariów nie mają do czynienia. – ”Jeść.”
Tu pazurzaste paluchy jaszczuroczłeka prześlizgnęły się w powietrzu, kursując nad sylwetkami w celu doboru odpowiedniego posiłku. - „Broń, jeść. Iść. Jak oni iść.”
Dobrodziejstwo wymiany handlowej docierało nawet w najgłębsze groty i jaskinie. Chwała bogom. |