Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2014, 17:55   #91
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Przyrodnicze przygody w egzotycznych lokacjach ściągały na wycieczki całe stada obładowanych prowiantem turystów. Były przekomarzania, dowcipkowanie, włóczenie się w niewłaściwych miejscach, przed którymi pan przewodnik surowo ostrzegał i inne takie figle. Dziecięta w ciałach dorosłych. Zdawałoby się, tu będzie inaczej. Tu zuchy nie lada ruszają w ziemi otchłanie, objuczeni bronią i pancerzem, gotowi rżnąć po rzeźnicku. Ale gdzie tam!

Rżnięcie wyszło na plan pierwszy, a jakże, ale w tematach wzajemnych rozmówek i przepychanek. Sodomizowany miał być karzełek aligator, sodomizowany miał być brodacz Borys, a w centrum wszystkiego grać miał swą rolę, wyposażony w nagle podejrzane naszyjniki z kulek, mnich Vilgax. Niepomni na mocno podziemne okoliczności, a może właśnie owym skryciem przed cywilizowanym światem napędzani, poszukiwacze przygód zabrali się za poszukiwanie przygód po kątach. W dziwacznych rozmówkach, żartach i półsłówkach. Niby obok ważyły się losy koboldziej istotki, bywalca tych niebezpiecznych przestrzeni, ale gdy fantazja brała górę, nic się nie dało poradzić na dzikość serc awanturników.

- ”Odszczekaj to!” - warknął skrzywdzony dowcipkowaniem Borysa mnich. Był hardym zawodnikiem, ale w czasie klasztornych medytacji musiał bankowo podrzemywać, bo kontrola agresji bardzo mu szwankowała. Wycelowany w Borysowe lico cios zawył w powietrzu, jak harpun na wieloryby, pewnikiem podobnej mocy narzędzie. Niestety, mimo najszczerszych chęci, masa Borysa dalej stała w miejscu, więc zagrażający waleniom i innym morskim ssakom cios, chybił sromotnie. I zrobiło się przykro.

- „O… O, o, o !” – zaskamlała zaaresztowana gadzina, ale na kolejną porcję popiskiwania stwora mało kto zwrócił uwagę. Może poza Dudą, aktualnie pełniącym funkcję klawisza. Ale i on nie wyczuł, co się święci. Nie mógł odmówić sobie popatrzenia na wewnątrzdrużynowe przepychanki.

Tak czy inaczej, dużo do oglądania nie było. Chybiony cios odsłonił Vilgaxa, wybił z rytmu i zostawił otwartym na kontruderzenia. Blondbrody łysol wparował w czarnobrodego łysola szybkim skrętem sztyletu, wciskając się między kości i mięśnie niemal po rękojeść. Kręcąc i gmerając w bebechach dla czystej już tylko przyjemności krzywdzenia. Quinn, niezastąpiony druh miecznika, spróbował zakończyć sprawę szybko i pragmatycznie, ale mnich nie planował dać za wygraną. Jeszcze nie, nie tak od razu.

Uniknął sztychu szybkim skrętem bioder, uwalniając się z zasięgu rażenia Borysa, uchylając przed potencjalnym zagrożeniem, które mogło nadejść od prawej. I od lewej. I od… Cóż, wszystkich stron mieć pod kontrolą było nie sposób, a Grunald tylko czekał na kolejną okazję do kulturystycznych popisów. Ścisnął młot, o mało, co nie łamiąc trzonka, napiął wyżyłowane mięśnie i rąbnął. Rozbite żebra Vilgaxa zaskrzypiały jak nienaoliwiona furta. Albo to i co innego skrzypnęło, dźwięk w każdym razie pochodził od brodacza. Chwilowo leżącego na ziemi. W bezruchu. Zdolnego ledwie do kaszlu i serii ciężkich, bolesnych westchnięć.

- „No, to jedną sprawę mamy wyklarowaną. Teraz…”

- „Nie rusz!” – zaskrzeczał głos za stalagmitem, obok rozwiązującego sprawy Grunalda. Skrzek i klekoto-pisk, albo co to tam było, wydobywał się nie tylko zza bariery obok kowala-zgładziciela. Był wszechobecny. Broń powędrowała w dłonie natychmiast. U jednych szybciej, u innych wolniej, ale reakcja i tak była spóźniona.

W zakamarkach groty, gdzieniegdzie skryci, gdzie indziej widoczni, ulokowali się koledzy karzełka. Podobne mu gady, zbrojne w rachityczne łuki, ale też – co nieco zaskakiwało – kilka ludzkiej roboty kusz. Ale było coś jeszcze. Czy może ktoś, by nie uskuteczniać rasizmu. Ktoś łuskowaty, brudnozielony, dwumetrowy i zębaty. Dwóch ktosiów. Nie, trzech właściwie. Z koboldami dawało to…

- „Osiem… Dziesięć…” – przeliczył szybko pod nosem Colbert. – ”I więcej…”

- „Spokój! Nie rusz! Nie rusz, bo strzał!” – ostrzegł największy z zielonoskórych, krokodylopodobny humanoid z robiącą za tarczę dechą i ludzkiej, znów zaskoczenie, roboty mieczem.

- „To… T-t-to… To szef.” – Pilnowany przed Dudę kobold podzielił się wiedzą mimo wiszącej nad nim zagłady. – ”Szefie… Rozmawiać. Rozmawiać z oni.”

I owszem, w głębokim interesie karypla leżało rozmawiać, bo też i on skończyć miał jako pierwsza ofiara podziemnej konfrontacji kultur. Jeśli przyszłoby co do czego. Póki co jednak…

- „Handel. Chcemy handel” – zwierzył się, uspokajając nieco sytuację jaszczur. – ”Tak, jak oni. Oni dali, poszli dalej. Handel jest, jest iść.”

- „No… No, naturalnie, oczywiście. Czego… Czego sobie życzycie?” – Wyszedł przed szereg Danny, mocno pacyfistyczny po ostatnim poobijaniu w walce.

- „Miecz.” – Stwór pokazał na Grunaldowy młot, upewniając drużynę, że z miłośnikiem militariów nie mają do czynienia. – ”Jeść.”

Tu pazurzaste paluchy jaszczuroczłeka prześlizgnęły się w powietrzu, kursując nad sylwetkami w celu doboru odpowiedniego posiłku.

- „Broń, jeść. Iść. Jak oni iść.”

Dobrodziejstwo wymiany handlowej docierało nawet w najgłębsze groty i jaskinie. Chwała bogom.
 
Panicz jest offline