Gnom zaczął przygotowywać swój obiad i tym samym przypieczętował koniec zebrania. Edgar został z masą pytań, lecz najwyraźniej to co niezbędne zostało już powiedziane. Nie pozostawało nic innego jak dołączyć do pozostałych i przypływie grzeczności zebrać dupę w troki. Powiódł wzrokiem po wychodzących śmiałkach, którzy podobnie jak on zadeklarowali udział w misji. Miał wrażenie, że była to arcyprzypadkowa drużyna podobnych do niego życiowych wykolejeńców, którym łatwiej podjąć decyzję o rzucenia życia na szalę, niż wieść „spokojny”, viseński żywot.
Początkowo chciał zaczepić krasnoluda -
Khogira, czy jakoś tak - ale tamten wyglądał na niezbyt chętnego do pogadanki. Reszta prędko rozpłynęła się po okolicy.
Gdy tylko przekroczył próg starego młyna, podbiegł do niego czarny wilczur, którego grzywę przecinały srebrne pasma.
-
Tu żeś się podziewał bydlaku - Edgar uśmiechnął się pod nosem i zaczepnie poklepał go po pysku. Zwierze nie pozostało dłużne i capnęło go w buta.
-
Chcesz żebym szedł na wilkołaki boso - druid odciągnął wilka za ucho. Grzywacz otrząsnął się i wywalił różowy jęzor.
-
Nie zachowuj się jak pies. Poza tym dobrze słyszałeś - zapolujemy na wilkołaki.
Odpowiedział mu cichy warkot.
-
Jasne. Będzie dużo zabawy i też nie mogę się doczekać. Chciałem cię tylko ostrzec przed łakowilctwem. To taka sama franca jak wilkołactwo, tylko w odwróconym układzie. Wolałbym, żebyś podczas pełni księżyca nie zamieniał się w gołego, obrośniętego faceta.
Zwierzęcy towarzysz przechylił łeb; najwyraźniej jemu też nie spodobała się ta wizja.
Dwaj przyjaciele ruszyli w stronę Zewnętrznej Osady. Czekał ich długi marsz, jednak Edgar doskonale znał większość okolicznych skrótów. Spędził całe lata szlajając się po dziczy, a niewidoczne dla laików leśne ścieżki, były dla niego przejrzystsze od bitych dróg Królestwa. Odnalazł bród prowadzący przez Wartką, pozwalając Grzywaczowi pierw wykąpać się rzece, a później wytarzać się w piachu. Samemu zdjął buty, podkasał spodnie i w ten sposób się przeprawił.
Kiedy ruiny młyna znikły mu z oczu, zatopił się w lesie. Tu wreszcie wyraźnie rozluźnił się i rozpromienił. Grzywacz biegał sobie swobodnie, wtykając nos do każdej napotkanej nory. Edgar z uśmiechem zauważył, że nawet po tylu latach, myśliwi wciąż zastawiali wnyki w tych samych miejscach. W jednych z nich znalazł uwięzioną sarenkę. Miała wieeeeeelkie czarne ślepia, którymi przerażona spoglądał na wilka.
Edgary przykucnął obok niej, przytrzymując warczącego towarzysza za wsiarz. Z pyska Grzywacza zwisały długie strużki śliny.
-
Biedactwo - mruknął i pogłaskał spłoszoną sarenkę po pyszczku.
-
Jesteś głodny? - zapytał wilka, który obnażył sterczące niczym rzędy noży kły.
Szybki cięciem sierpa uwolnił sarenkę z wnyków. Zwierzę wstało i zerwało się do desperackiej ucieczki. Gdy tylko wróciło mu pełne czucie w giczkach, Edgar wypuścił Grzywacza. Wstał, żeby móc lepiej przyjrzeć się odwiecznej rywalizacji. Trochę oszukiwał - wilk był wypoczętym i doświadczonym łowcą, zaś sarna nieopierzonym podrostkiem. Gonitwa nie trwała długo. Przyroda zatoczyła swój krąg, równowaga została zachowana, a Edgar otrzymał swoją rozrywkę.
***
Po paru godzinach marszu dotarł do Zewnętrznej Osady. Zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku domu, w którym się wychował.