Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2014, 22:20   #179
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Z podziękowaniami dla graczy i czytelników...


Alex i Jerycho pojawili się w okolicy Jabłka na dzień przed ceremonią. Kwaśna mina tropiciela, zmęczenie i złość walczące o dominację były widocznie nie tylko w jego ostatnim dialogu z Alex, ale też w samym zachowaniu. Nie zarzucał sobie, że to przez niego trupów było tyle, ale po prostu był wkurwiony. Wkurwiony tym, że jako jedyny znał drogę do grobu wielu z nich. Znał drogę, na której wykrwawiali się jego towarzysze i cholernie mocno był przekonany - nawet jak na członka Warhead High - że mógł zwyczajnie odmówić. Powiedzieć głośno, wyraźnie, nie znosząc sprzeciwu: Nie. Nie zrobił tego, bo nie wiedział co to za dane...

Cobin nie miała wiele czasu na ogarnięcie się po podróży. Musiała zrobić wiele. Zameldować się w bazie, zobaczyć co z rannymi, zmienić ubranie, kurować pęcherze i w końcu... odprężyć się nawet jak zamiast gorącej kąpieli z bąbelkami czekał ją jedynie szybki, zimny prysznic.

Adam nie do końca mógł pogrążyć się w wirze pracy, ale wielu ludzi wokół niego bardzo by chciało aby tak się właśnie stało. Mało kto - może tylko Morgan, który czytał jego akta - wiedział jak mocną ma psychikę. Nie był zwykłym, szarym mechanikiem w obszarpanym podkoszulku z wielką plamą smaru na mięśniu piwnym. Kiedyś był kimś zupełnie innym. Twardym, zimnokrwistym kimś, ale jak zdążył zobaczyć w tym świecie... ten psychol zwany życiem nadal potrafił się z niego śmiać. Nawet po tym co przeszedł. Nawet tak daleko od domu.


Jak nie trudno się domyślić mechanik zanim był gotów grzebać towarzyszy broni ratował tych, których ratować mógł i powinien. Tłoki, cylindry, wzmocnienia, koła... Wszystko na czym się znał zajmowało mu czas niemal aż do samej chwili pogrzebu. Zdawałoby się, że po skończonej pracy zdołał jedynie wczołgać się na górę, wykąpać, wyspać i... już musieli wyjeżdżać.

Reggie, Wolf, Thomson... Wiele ostatnio czasu spędził w świecie najemników. Popijawa urządzona przez Morgana dla ludzi Duchów i podwładnych Sirrasa na długo zostanie w jego pamięci. Mimo iż stracił starych przyjaciół Wolf czuł, że już niedługo zyska nowych. Mimo iż był twardy jak żelbetonowy kloc to straty bolały nawet jego. Jak zobaczył Ruska z niskoprofilowym wizjerem na stale wczepionym w jego łeb zaśmiał się nerwowo, ale w głębi duszy był rad, że kumpel znowu widzi i... że żyje. Po postrzale w ten pusty, uparty garnek.

Ze wspomnień nie dało się też wymazać Jeffa - najbardziej spokojnego z poznanych tu ludzi - oraz Małego, który był jedynym człowiekiem w NY, w którego ubraniach Wolf się topił. Schodząc na dół do samochodu, patrząc w oczy Nancy i na plecy Ruska idącego przodem Reggie czuł charakterystyczny zapach ich bazy. Woń domu. Miejsca, które Michael McCain starał się uczynić tak bliskim podobnym mu z przeszłości.

Morgan czekał już na dole. Palił fajka rozmawiając z Laurą i Andrzejem. Odjebał się jak mało kiedy. Szakal po przyprowadzeniu Alex szybko zniknął, ale zapewnił go, że pojawi się już wkrótce. Obiecał, że będzie gotowy aby załatwić ich sprawy na długo przed tym jak on upora się ze wszystkimi sprawami Duchów i Collinsowa. Fred miał wyjechać z Jabłka zaraz po tym jak wytrzeźwieje co też uczynił. Valentine, Morgan, a nawet Ranner nie zapomną miny jaką miał Szybki kiedy Sirras z uśmiechem poklepał go po plecach życząc powodzenia. Miłości z tego nie będzie, ale chyba coś brnęło ku lepszemu...


Corin Bradock nie spodziewał się takiej pobudki jaką zgotował mu Maurycy. Głośna muzyka w języku którego kowboj za nic nie mógł znać, ciepłe żarcie, cholernie zimne piwo i... gość czekający od dobrych kilku minut. Cruz jako saper należał jednak do cierpliwych. Dziwnie pokornym wzrokiem patrzał na Bradocka zwracając też uwagę na swój bezręki tors.

Żarcie i picie było dobre, podobnie jak propozycja jaką miał dla niego John. Chciał zacząć jego szkolenie zaraz po tym jak otrzyma od Pana Prezydenta nowe ręce. Bradock był bardzo zdziwiony. Nie zdążył dobrze odsapnąć, przetrawić informacji, a legendarny saper musiał go opuścić. "Szef" jak niegdyś mawiano na Maurycego przyprowadził Joannę, która tej nocy obudziła się ze snu i zapowiedział, że jadą na pogrzeb. Musiała być na silnych lekach. Na jej twarzy było widać rozpacz i zmieszanie. Dla niej minęły zaledwie godziny, ale z świata, w którym żyła nie tak dawno nie pozostało już niemal nic...




Bryan Nez Navajo, Gregory Martin, Julianne Pullman, Tyler Jefferson, Michael McCain, Robert Hopkins... Lśniące w słońcu czarne trumny Duchów stały nad głębokimi grobami. Mało kto z zebranych widział przed wojną prawdziwy, wojskowy pogrzeb. Może Morgan, może Rhotax, pewnie niemal cała reszta tylko na filmach. Trębacz, trzech werblistów, drużyna galowa z pocztem sztandarowym, kompania honorowa, niesione symbolicznie odznaki, ordery, odznaczenia, wieńce, wiązanki i należąca im się salwa honorowa. Było niemal tak jak przed wojną. Tak jak obiecał Collins...

Mimo iż miasto cały czas było szare, wypełnione szkłem, mgłą, hałasem pracujących hut i zgiełkiem to w tej jednej chwili wszystko wyglądało jakby czas stanął w miejscu, a słońce zawieszone wysoko nad chmurami z siłą tytana oświetlało ceremonię przebijając się przez cały syf zawieszony między niebem a ziemią. I wbrew temu co było mówione: Byli tu wszyscy...

Był Prezydent, szefowie Departamentów, Rektor uniwersytetu i oni. Ludzie, którzy ich znali i którzy wraz z nimi byli ciałem i duchem podczas tej ostatniej bitwy. Szybki miał w dupie, że powinien być już dziesiątki mil stąd. Stał blisko Morgana nie spuszczając wzroku z trumny przed którą na ławie leżało najwięcej odznaczeń. Trumny Małego. Był tam Cruz. Bez rąk, ze zdeptanym ego, ale nadal silnym, pewnym spojrzeniem. Był Sirras i jego ludzie. W końcu ich bracia też polegli. Był Maurycy, którego przyjaciele swoją wierność przypłacili życiem.

Natalie Brown nie kryła łez. Wsparta na ramieniu Morgana nie wytrzymała kiedy Rusek i AJ przyczepiali odznaczenia na trumnie Hopkinsa. Łkała cicho przerywając na chwilę przed tym jak w eterze rozbrzmiał silny, pewny głos Paula Collinsa. Prezydent mówił o poświęceniu, o ofierze, o bohaterach. Wspominał każdego znanego mu człowieka ubolewając nad faktem, że nie znał każdego ze zmarłych osobiście. Swojej przemowy nie skończył szybko pozwalając sobie przerwać Ruskowi, Sirrasowi oraz Maurycemu. Każdy z nich mówił o zmarłych tak dobrze, że gdyby żywe wspomnienia mogły ożywiać trumny stałyby puste. Puste jednak nie były, a życie płynęło i miało płynąć dalej...


Każdy z nich miał coś do zrobienia. Jakiś cel do którego dążył z całych sił. Alexandra Cobin chciała poznać ten świat, bo zrozumiała, że aby przeżyć musi się przystosować. Wiedziała, że nie będzie to łatwe. Wiedziała, że zanim zacznie poprawnie oceniać odległość na bezkresnej pustyni, zanim zacznie skutecznie polować, odnosić sukcesy w poszukiwaniach wody może upłynąć wiele dni, a nawet tygodni. Zanim na dobre wyleczyła swoje odciski pojawił się Szakal, który ten jeden raz złamał zakaz i wszedł do Yorku. Chciał odwiedzić groby przyjaciół. Mimo iż chciał dla niej najlepiej nie ułatwiał jej. Dawał ciężkie - dla niej niemal niewykonalne - zadania. Wymagał jak od rosłego chłopa z przyrodzeniem po kostki, ale... po tygodniach pracy Alex wiedziała, że harówka się opłaciła. Była dla niej szansa. Bynajmniej nie widziała już tego świata w odcieniach szarości. Widziała ludzi, którzy oddaliby biedniejszym ostatnią parę butów, widziała takich, którzy wypruliby flaki z tych ostatnich oraz tych całkiem obojętnych. Pustynie, ruiny, dżungle, a nawet rzekę. Może ta ostatnia przypominała ściek, którym płyną beczki z radioaktywnymi odpadami, ale... na pewno nie narzekała na brak przygód. I przez długi czas narzekać nie będzie.

Adam Kowalski. Kostuch. Nie wiedzieć kiedy w okolicy pojawił się starszy od niego o mnogość zim gość wypytujący o niego z niemałą werwą. Nie do odtworzenia jest mina jaką miał mechanik kiedy ciekawski się przedstawił. Tony "Kowal" Kowalski - podróżnik. Niegdyś czarna owca rodu pochodzącego z Polski, a osiadłego w okolicach Detroit teraz szukający krewnych. Jego brat. Mimo iż na kalkulatorze się wszystko zgadzało Adam nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jak w tym świecie ktoś mógł dożyć tak sędziwego wieku podróżując? Odpowiedź znalazła się sama na nieodległym parkingu. Jak twierdził Kowal gangerzy, mutanty oraz mniejsze maszyny pięknie się rozbijali o płytę pancerną jego przerobionego wozu strażackiego. Okazało się, że łóżko, lodówka turystyczna z chłodnym piwem i konie mechaniczne mieściły się w tym azylu niemal nie zajmując miejsca. Nic tylko szukać krewnych...

Reggie Thomson. Wolf. Frontowy rzeźnik nie długo grzał miejsce szybko rzucając się w wir szkoleń jakie zafundował mu Rusek, Morgan oraz cała pobliska zgraja nowych kumpli. Nie wiedzieć czemu on, jego świnie - jak nazywał swoje karabiny maszynowe - i ich mali koledzy - różnego kalibru - nie potrafili zatrzymać się ani na chwilę. Jako jeden z głównych operatorów grupy brał udział we wszystkim co się działo. Nie chciał nawet pamiętać o tym jak z obrażeniami korpusu był zmuszony siedzieć na wózku. Wolał zapomnieć o tym, że mógł już nie chodzić. Chciał żyć pełnią i czerpać z tego koryta całymi garściami, a jak się da ładować do plecaka na wynos. To, że zupełnie inaczej interpretował to "czerpanie" od większości ludzi to już całkiem inna sprawa. Póki co na nadmiar wolnego czasu nie narzekał...

Corin Bradock. Nie wiedzieć nawet kiedy zaczął szkolenie jakie obiecał mu bogatszy o cybernetyczne ręce Cruz. Na początku jego mentor niemal umyślnie nie wysadził ich w powietrze konstruując bombę, którą "na żywo" miał za zadanie rozbroić kowboj. Bradock wiedział, że było blisko, ale John miał nerwy ze stali. Wierzył w niego i jak mawiał: Nawet kiedy nie wiesz co robisz nie daj tego po sobie poznać. To wywołuje panikę u innych. Dobrze mu mówić. Corin z radością podziwiał jak Maurycy rozkręca nowy interes w NY, a Joanna... chyba się coraz bardziej ku niemu zbliżała. Lubił ją, bo miała poukładane w głowie jak mało która w tym zakichanym świecie. No i póki co nie narzekała aby rzucił zabawę z pirotechniką, a od kiedy zaczęli z Cruzem w ruinach zaczęło się robić coraz bardziej bombowo. I to czasem dosłownie.

Co w tym czasie robił Morgan? Lepiej było zapytać czego on nie robił! Rekrutował ludzi, organizował szkolenia wewnątrz i poza bazą, układał dokładne umowy z Collinsem, załatwiał umocnienia do budynku i wozów, standaryzował broń, sprzęt i amunicję. Wraz z Ruskiem pracowali nad specjalnym pakietem podstawowych szkoleń i nie ważne czy ktoś był rusznikarzem, kucharzem, kierowcą czy żołnierzem swoje potrafić musiał. Kiedy Michael spotkał Freda ten się śmiał, że zwykle mniej zapracowany sanitariusz chce mu chyba odbić ksywkę. Morgan nieumyślnie, ale powoli, systematycznie zbliżał się do poziomu organizacji jaki był za czasów Małego. A może nawet miał szansę wynieść Duchy Przeszłości jeszcze wyżej niż za czasów bohaterskiego McCaina?

 
Lechu jest offline