Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2014, 11:51   #16
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
X
Wieczór był piękny, letni. Słońce, które przed kilkoma godzinami zaszło za horyzontem pozostawiło jeszcze przyjemne ciepło, które czuło się na twarzy. Łuna, która unosiła się nieopodal tylko potęgowała to doznanie.
Dwóch wędrowców szło przesz las. Obaj byli potężnie zbudowani, obaj posiadali zbroje połyskujące spod długich, mrocznych płaszczy. Obaj również mieli tajemniczo płaszcze naciągnięte na twarze. Mało kto był w stanie ich rozpoznać, a oni starali się nie zwracać na siebie uwagi, potykając się jedynie z rzadka o nie zauważone korzenie, kamienie etc. Jeden z nich miał przewieszony przez ramię łuk, drugi nie miał widocznego uzbrojenia. Chrzęst zachodzących o siebie płyt, wskazywał jednak, że w przypadku niespodziewanej konieczności będzie na pewno w stanie o siebie zadbać. Pogwizdywali z cicha, rozmawiali swobodnie i śmiali się niczym najlepsi przyjaciele. Czasem, któryś wyciągnął dłoń z kieszeni po to by poprawić torbę, lub ułożenie cięciwy na ramieniu. Wtedy widać było, że dłonie wędrowców są zielone… i wielkością odpowiadając rozmiarom swych właścicieli.
Na ramieniu jednego z nich zobaczyć można było niecodzienny obraz. Otóż na jednym z orczych ramion siedziała pchła. Zapytacie, cóż w tym nietypowego? W zasadzie niewiele. Ale to była wyjątkowa pchła.
Emanuel Rodrigez Moul ep Diffirin Keallach. Łatwo się było pogubić w pisowni tegoż imienia, trudno było natomiast zapomnieć samą pchłę jeśli kiedykolwiek ktoś miał przyjemność się z nią spotkać. Osobnik ten, z niewiadomych powodów miał chody u jednego z potężniejszych bogów, miał też słabość do jednego z kroczących orków.
Jakby mało było tego, że avatarem boga była pchła, jakby mało było że obdarzona była ona nie lada intelektem i dość specyficznym poczuciem humoru, to na dodatek wielbiła się ona w… muzyce. Nikt nie wiedział, czemu Palladine obdarzył Emanuela tak szerokimi zdolnościami i sprzętem, taka jednak była prawda. Emanuel siedział zatem na ramieniu jednego z orków, przy swym niewielkim pianinie. A jego niewielkie łapki ślizgały się po klawiaturze wydobywając miłe dla ucha dźwięki.
https://www.youtube.com/watch?v=pqWN8W9y_OA
Podróżnicy natomiast ciesząc się świeżym powietrzem podążali krok za krokiem w sobie tylko znanym kierunku.
- A wiesz czemu orki mają zawsze tak upaćkane gęby?
- ???
- Bo jeżdżą na wargach!!!

Śmiech okraszony obficie chrząknięciami rozszedł się po lesie.
- Szkoda, że Reksia tu nie ma.
- Wiesz przecież, że nie sposób tu się swobodnie przemieszczać na takim zwierzaku.
- Nie mam z tym problemu…
- Nie no pewnie, przejedziesz koło dowolnego patrolu i powiesz… to wcale nie wielki wilk. Jego oczy wcale nie są czerwone, wcale nie jest demoniczny… w ogóle, to Wam się tylko wydaje.
- Zrozumiałem!
- Poza tym, znam Cię i Twoją nogę.
- ?
- Wszystkie fotoradary były by twoje!
- Nie no, przesadzasz…
- Czyżby? Przypomnieć Ci co się działo gdy ostatnio szalałeś po mieście goniąc demona?
- To nie było na Reksiu, tylko na pająku. Demon miał nosorożca… to on był sprawcą większości szkód.
- A Ty jedynie go doszedłeś, zatrzymałeś i mandat wlepiłeś? Słyszałem, że jeśli mieszkańcy tego miasteczka usłyszą Mandarynę, zamykają okiennice, że miasto sprawia wrażenie wymarłego…
- Albo kawałek Speeding Demon. Dobra!
Jeden z odzianych w mroczny i szeroki płaszcz uniósł ręce w geście „poddania się”.- Przyznaję, że to nie była najbardziej udana interwencja. Choć demona złapałem.
- I?
- I co? Upomniałem i puściłem dalej…

Drugi z orków ponownie zaśmiał się szczerze pełen niedowierzania i zarazem podziwu dla swego przyjaciela.

Naraz las się skończył przechodząc w kilkumetrowy pas krzaków i zarośli, a potem wędrowcy wyszli na niewielką polanę.
- Kurdę! Było to jedyne stwierdzenie zwiastujące problemy.
Na polanie bowiem siedziało kilka postaci. Było tam dwoje ludzi, był jakiś elf i najbardziej się wyróżniający krasnolud. Wyróżniała go z pośród jego braci fryzura, czerwony, postawiony na cukier grzebień włosów, muskulatura oraz liczne tatuaże zdobiące całe jego ciało.
- Zabójca?
- Tak. Tylko jego nam tu brakowało.
- Może…
- Chyba nie. Obawiam się, że nie uda się spawy załatwić po dobroci.
- Bo?
- Bo nie każdy zabójca to Fungrimm…
Ork smutno pokiwał głową czyniąc jednocześnie skomplikowany gest i odmawiając krótką modlitwę za duszę syna Moradine’a. - Wiesz doskonale, że oni mają zwyczaj raczej najpierw mordować zielonych, a dopiero potem pytać…
- No tak. Ale może jednak?
- Może jednak tak. W razie co wiesz co robić?
- Wiem.
Ork odruchowo zdjął z ramienia łuk. Stwierdzenie: pokaźnych rozmiarów było niedopowiedzeniem. Łuk kwalifikował się bardziej na niewielką balistę oblężniczą. Możliwość korzystania zeń dawała orkowi tężyzna fizyczna i długie ramiona. Charakterystyczne cechy zielonej rasy. Gdy strzała wielkości oszczepu znalazła się na cięciwie, dwóch wędrowców zaczęło spokojnie obchodzić polanę. Nie mieli zamiaru zakłócać odpoczynku, nie chcieli też być rozpoznanymi.
- Uli! Ktoś tam jest!
No i tyle, z pokojowego rozwiązania sprawy.
Krasnolud poderwał się niczym niewielki pocisk. Wielki oburęczny i obosieczny topór bojowy znalazł się w jego rękach z łatwością, jaką dziecko potrzebuje na zabranie ulubionej zabawki. Za nim stanął człowiek uzbrojony w półtoraka i tarczę, kolejny w łukiem. Z tyłu zaś kobieta w szatach magiczki rozpoczęła inkantację.
Orkowie stanęli jak wryci. Nie chcieli konfrontacji, nie chcieli zmierzyć się z tymi stworzeniami. Zarówno ze względu na własne bezpieczeństwo, jak i na bezpieczeństwo tamtych. Pewnym było że poleje się krew, że trup będzie ścielił się gęsto, jeśli dojdzie do potyczki. Ale co było zrobić?
- Niech Palladine błogosławi Wam wędrowcy. Zaczął jeden z orków.
- Niech błogosławi i Tobie nieznajomy. Odpowiedział człowiek z tarczą i mieczem. - Podejdźcie do światła ogniska. Zapraszamy.
- Czas nas goni, a narzucać się towarzystwem nie chcemy. Droga nam pilna.
- Droga niebezpieczna o tej porze. Łatwo się napatoczyć na zielonoskórych. Strasznie się panoszą tu ostatnio.

Słychać było głośne przełknięcie.
- Za zaproszenie dziękujemy. Za przestrogę również. Nie skorzystamy jednak.
Karzeł, który do tej pory nie odzywał się pociągnął nosem. Po czym zaklął siarczyście. Skrócił chwyt na stylisku, a następnie przejechał kciukiem po ostrzu topora. Kropelka czerwonej krwi zabłysła na ostrzu.
- Możliwe, że nie obawiacie się orków… bo i jakże obawiać się swoich? Co?
Węch krasnoludów można było uznać za legendarny. W tym przypadku niestety legenda się sprawdzała.
Karzeł puścił się biegiem w kierunku wędrowców. Powietrze zaczęło złowrogo świstać, gdy ostrze topora przecięło powietrze w szerokim młynku. Za nim biegiem puścił się drugi z wojaków. Trzeci natomiast zaczął składać się do strzału.
Magiczka jednak była pierwsza. Zaklęcie powędrowało w kierunku dwójki podróżników i rozeszło się nad nimi w formie rozświetlających niebo błyskawic. Mowy nie było aby mogli się ukryć, a wyraźnie widoczne dłonie czy twarze nie ukrywały zielonego koloru.
Barbak strzelił pierwszy. Potężny pocisk wystrzelony z Maleństwa pomknął na spotkanie niczego nie spodziewającego się przeciwnika. Strzał był pewien. W zasadzie tym można było temat zakończyć. Broń o takiej sile gwarantowała skuteczność trafienia, a wprawne oko i ręka gwarantowały same trafienie.
Łuczki został dosłownie poderwany w powietrze i ciśnięty dwa metry do tyłu. Padł na plecy, a jedynym co wznosiło się ponad jego nieruchome już ciało był szyp strzały.
Heinrich, drugi z orków w tym czasie spokojnie, nie bacząc na szarżującego karła zdjął z pleców płaszcz ukazując bogato zdobioną zbroję płytową. Miał jeszcze chwilę. Karły obdarzone były olbrzymią krzepą, techniką i zawziętością, jednak miały zwyczajnie za krótkie nóżki aby sprawnie dobiec do przeciwnika. Dwuręczny miecz pojawił się w jego dłoni, w drugiej natomiast hełm. Ork założył osłonę na głowę, a następnie obrócił ostrze w kierunku ziemi i przykląkł na jedno kolano.
Orc Death Knight by ekarnopp on deviantART
- Emanuelu?
- Tak Barbaku?
Pchła pojawiła się na ramieniu orczego łucznika.
- Bądź tak dobry i zarzuć coś odpowiadającego do sytuacji.
- Jakieś preferencje?
- W zasadzie nie. Zdaję się na twój gust.
- Się robi.[/i]
Gdyby poszukiwacze przygód mieli dość oleju w głowie zastanowili by się właśnie w tym momencie. Czemu? Otóż mieli przeszło dwukrotną przewagę liczebną w chwili rozpoczęcia starcia. Mimo tego orki nie tylko nie pierzchły, jak to miały w zwyczaju. Miały czas na spokojną modlitwę przed walką i rozmowy.
Barbak wzorem swego przyjaciela również zdjął płaszcz. Dobył broni. Jednoręczny topór bojowy, oraz szabla zalśniły w odblasku przemieszczających się po niebie rozbłysków.
WOW fanart: Orc Death Knight by dwinbotp on deviantART
Emanuel natomiast pojawił się na płycie pancerza już nie z pianinem, a z konsoletą i winylową płytą. Ułamek sekundy potem polanę wypełniła muzyka.
https://www.youtube.com/watch?v=gg3qJAu7Z5U
- Co to? Spytał zielony łucznik unosząc delikatnie brew.
- Nie wiem dokładnie. Nie mój repertuar.
- Czemu więc to puściłeś?
- Bo jak to mawia młodzież: Dobry beat!


Barbak nie miał czasu na dalszą dyskusję, ponieważ w tym właśnie momencie starł się z człowiekiem uzbrojonym w tarczę i miecz. Sprawnym unikiem zszedł z linii cięcia po czym obrócił się szybko tnąc toporem. Trafił w tarczę. Odruchowo postąpił krok do przodu napierając na zasłonę i zmuszając przeciwnika do defensywy. Ten wytrzymał i wyprowadził kontrę starając się trafić orka w odsłonięty brzuch. Krótki dystans, oraz szybkość cięcia mogły gwarantować skuteczność. Mogły, jednak nie zagwarantowały. Zielony wojownik odskoczył zakleszczając topór o rant tarczy. Zrobił swoisty hak, który chwilę potem wykorzystał. Ciągnąc mocno wytrącił człowieka z równowagi i zmusił go do zrobienia kroku w przód. A tam czekała już szabla. Ostrze przeszło przez oczka kolczugi i ciało wojownika jak przez masło. Zdruzgotało wnętrzności i ze specyficznym chrobotem łamanych kości przebiły się na zewnątrz. Człowiek natomiast nadziany na ostrze topił się właśnie we własnej krwi zalewającej zniszczone płuca.
Barbak nie zatrzymał się nawet na chwilę. Krótkim oszczędnym szarpnięciem wydobył broń z ciała przeciwnika i puścił się biegiem w kierunku magiczki. Ta bowiem kończyła właśnie inkantację. Kątem oka dostrzegł, iż Heinrich również zakończył swój pojedynek. Obcięta głowa karła wskazywała na to, że tu, na tej polanie, znalazł on swoją zagładę.
Dwaj orkowie, puścili się zatem biegiem w kierunku magiczki. Był to nie lada widok. Obaj o masie ponad stu kilogramów, uzbrojeni po zęby, umięśnieni.. dzicy. Nie sposób było wytrzymać taki widok.
Magiczka jednak wytrzymała.
Kula ognia pomknęła na spotkanie zielonoskórych. Obaj krzyknęli bojowo, obaj przyspieszyli nie pomni o własne bezpieczeństwo.
Kobieta patrzyła z szeroko otwartymi oczami, jak tych dwóch pędzi ku własnej zgubie.
Gdy magiczny płomień wybuchł siła eksplozji targnęła zielonymi ciałami do przodu. Płomienie rozeszły się wokoło nich paląc, smażąc wszystko. Jednak nie ich samych.
Ostatnim co zobaczyła kobieta było ostrze lecącego ku niej topora. Uderzenie serca potem ostrze wbiło się w delikatne szaty druzgocąc wszystko na swej drodze. Kobieta pchnięta siłą uderzenia, niczym kopnięciem konia poleciała na ziemie…

***
- Wiesz na ile wojownik ceni maga?
- ?
- Na tyle, ile ma on kul ognia.
- Dobrze, że nie miała ich więcej.
- Fakt. Trzeba kupić nowe zaklęcia blokujące.
- Spadajmy stąd.

Dwaj orkowie oddalili się z pola walki. Pola na którym śmierć poniosło czterech poszukiwaczy przygód. Walki, której nie chcieli, która była głupia i nie potrzebna. Ale czy ktoś będzie teraz o to pytał?
X
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline