Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-02-2014, 16:20   #11
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Kontynuacja posta Kaitlin

Augustus westchnął delikatnie. Rozczarowała go nieco. Spodziewał się większego opanowania, może zbicia jego pytania w jakiś kreatywny sposób. To była raczej przewidywalna reakcja. Nudna. Choć może...
- Da się zabić jeśli dalej będzie taka nieostrożna. - mruknął, wstając od stołu, i podążając za kobietą - Nie mogła wymyślić lepszego sposobu na zwrócenie na siebie uwagi... - dodał pod nosem, kontynuując spokojnym krokiem. Możliwe było że jej reakcja wynikała z zagrożenia które na nią czekało. A jeśli tak… to Augustusowi udało się znaleźć prawdziwie interesujący egzemplarz. Ludzie obecni w tawernie rozstępowali się przed nim, z wyraźnym niepokojem.
Gdy Augustus wyszedł ujrzał ją z łukiem i strzałą w jednej dłoni, drugą zaś śpiesznie odwiązującą swojego konia. Ledwo elfka go usłyszała odwróciła się i w mgnieniu oka wymierzyła do niego z łuku, naciągając strzałę na cięciwę. Zastygła tak na moment nim zorientowała się że to tylko on i że jest sam. Opuściła broń i przyciągnęła nieco do siebie swoją klacz. Zwróciła twarz w bok coś mówiąc pod nosem z wyraźną złością, choć w obcym języku.
- Vith'ez mal'ai, ele xunus usstan tangis'xo'al?! (Cholerny idiota, czemu w ogóle próbowałam?!)
Zatrzymała w końcu swoje spojrzenie na Augustusie i nerwowo zacisnęła dłoń na wodzy, w milczeniu oczekując aż podejdzie. Niby należały mu się jakieś wyjaśnienia nim odjedzie.
Mężczyzna zbliżył się spokojnie, w milczeniu. Zaczął pracować nad uprzężą swojego wierzchowca, zupełnie jak gdyby się nad czymś zastanawiał. W końcu westchnął.
- Całe miasto będzie zapewne wiedzieć że unikasz drowów przed końcem dnia. - powiedział - Jeśli planowałaś się przed nimi ukryć, nie do końca ci to wyszło. - zatrzymał na moment dłonie, po czym zdjął ochronny materiał z ostrza swej glewii, przytroczonej do konia. - Co dokładnie chciałaś uzyskać? - zapytał delikatnie. Wydawało się że nie przejmuje się całą sytuacją. Był nieludzko wręcz spokojny, w przeciwieństwie do jego konia, który próbował mu się wyrwać, ze rżeniem. Pogładził go spokojnie po karku, nie patrząc w stronę elfki.
- Nikt mnie tu nie zna więc i nikt nie będzie wiedzieć czego, lub kogo unikam. Być może miałam dość twojego towarzystwa? Albo tej zatęchłej, śmierdzącej nory! Co chciałam uzyskać? - drowka uniosła nieco głos. - Co TY chciałeś uzyskać mówiąc wszystkim kim jestem? Nie wiesz że ściany mają uszy? Niby po co ukrywam twarz za tym kapturem, abyś jedną wzmianką wszystko to puścił w diabły? Nie obchodzi mnie czy komuś wydam się podejrzana. Chciałam tylko zachować pewną anonimowość, ale jak widzę łatwiej byłoby mi samej. - Tilyel aż tupnęła ze złości, lecz wtedy zamilkła ściągając usta ze zmartwieniem. Dopiero po chwili wróciła wzrokiem do Augustusa, czasem zerkając czy aby ktoś nie wychodzi z tawerny. Wiedziała że sama sobie tutaj nie poradzi. Potrzebowała kogoś kto mógłby prowadzić ją przez świat ludzi i chociaż on już dał plamy to jedno wciąż przemawiało za nim. Był posłuszny, słuchał jej i zdawało się że nie zdradzi. Bynajmniej nie do czasu tortur.

Augustus, uspokoiwszy konia, odwrócił się w końcu do niej.
- Zachowałaś anonimowość. Ludzie tutaj nie dbają w najmniejszym stopniu o twoją rasę. To że nie chcesz być znaleziona zapamiętają. - westchnął ponownie. Ta kobieta naprawdę nie rozumiała jak działało ludzkie podziemie - Najbezpieczniej byłoby opuścić tę okolicę. - prychnął delikatnie - Co takiego zrobiłaś żeby wpaść w taką panikę? Ten drugi drow rekrutuje najemników. Gdyby chciał zapolować na ciebie sekrecie z całą pewnością by tego nie robił. Gdybym nie zapytał nie zorientowałabyś się w ogóle że istnieje! - teraz on uniósł głos na moment, ale uspokoił się niemal natychmiast. Gniew tylko częściowo był udawany. Gdyby faktycznie mroczny elf na zapleczu na nią polował, nie pozwoliłby jej wyjść. A na pewno nie pozwoliłby jej dojść do koni. Przesadzała. A Augustus wiedział o czym mówił. Mógłby udzielać lekcji w paranoii. - Oboje ponosimy tutaj winę. Ale ponieważ przeszłości nie zmienimy, pozostaje nam uporać się z konsekwencjami. - wrócił do oporządzania swojego wierzchowca.

Od tych jego mądrości, elfkę zaczynała boleć głowa - tak nie mogła już ich słuchać. Dalsza rozmowa zdawała się bezsensowna z kimś zawsze przekonanym o wyższości swoich słów. Zaczynała mieć go dość.
- Nie mam zamiaru z Tobą dyskutować. - Odpowiedziała wyjątkowo starannie, a jej czerwone oczy zdawały się emanować jakimś chłodem. Nagle uciekły w bok, jakby z zawodem. - Ale wciąż Cię potrzebuję. Bardzo.. - urwała na moment i wróciła spojrzeniem ku jego oczom. - Wrócisz tam i dowiesz się wszystkiego o tym drowie. Proszę. - rzekła miękko, choć tak stanowczo jakby wydała mu rozkaz. Tilyel na prawdę chciała wiedzieć co robi tu ten drow, ale szczerze wątpiła by Augustus miał jakiekolwiek szanse zdobyć dla niej jakieś informacje. Jeśli posłuchałby mogłaby w spokoju zniknąć i odjechać w nieznane, a on zapewne sprowadziłby na siebie kłopoty. Nic o niej nie wiedział więc nawet gdyby go torturowano, niewiele mógłby zdradzić.

Augustusowi przed oczyma stanął jego brat, Alexander. Wydawał się kręcić przecząco głową.
- Zgiń, przepadnij, maro. Nie macie już znaczenia. - wyszeptał niemalże niesłyszalnie wojownik. Było niemalże oczywiste że elfka próbowała nim manipulować. Wykorzystać go do własnych celów, jak zbędnego pionka. Nie winił jej. W jej sytuacji postąpiłby tak samo. Odwrócił się w stronę Tilyel.
- Jeśli mam to dla ciebie zrobić… potrzebuję więcej informacji. - uniósł dłoń, jak gdyby spodziewał się protestów - Wyciągnięcie informacji z kogokolwiek nie jest łatwe, a jeśli miałbym się dowiedzieć kim ten drow jest, muszę wiedzieć czego szukać. - spojrzał jej prosto w oczy, a jego spojrzenie gorzało jakimś dziwnym płomieniem. Nie zapomniał konsekwecji swej ostatniej nieostrożności. - Nie zapominaj że ja również mam swoje sekrety i swoich wrogów. Wszystko co robię dla ciebie stanowi zagrożenie również dla mnie. - westchnął. Postanowił że na razie będzie podążać za jej małą grą. Odrobina rozrywki dobrze mu zrobi. - Czego chcesz żebym się dla ciebie dowiedział. - zapytał.
Elfka uniosła lekko twarz, a jej warga nieco drgnęła.

- Dowiedz się kim jest i z jakiego domu pochodzi. Jak długo jest na kontynencie i jeśli się uda jakie ma w tym cele. To wszystko. - Odparła zwięźle, patrząc wciąż w ten sam sposób. Szczerze mówiąc miała już tak dość tej jego przemądrzałości że chciała by tamten drow potraktował go jak szpiega, a nagrodą za głupotę Augustusa byłaby mozolna i bolesna śmierć.

- Wszystko… tak? - westchnął ponownie i zdjął hełm. Przetarł oczy, jak gdyby nagle niezwykle zmęczony. Zastanawiał się cicho w myślach jak tak naiwna osoba mogła przetrwać na szlaku tak długo. - Uratowałem ci życie, a ty nie udzieliłaś mi o sobie tylu informacji. Dlaczego uważasz że tamten będzie bardziej rozmowny? Albo, na tę sprawę, że będzie mówić prawdę? - zapytał rzeczowo.

- To już zależy tylko od twojej inteligencji… - złapała niespokojny oddech, a jej spojrzenie zdało się bardziej wyrozumiałe bo doszła do wniosku że zamiast go karać mogłaby jeszcze nieco wykorzystać, może jeszcze do czegoś się przyda. - Doceniam to jak mi pomogłeś.. ale możemy stąd odjechać? - westchnęła tracąc wyraźnie ze swojej pewności siebie.

Augustus zawahał się na moment, wyraźnie coś rozważając. Wyglądało to tak jak gdyby Tilyel zapomniała o swojej prośbie z przed sekundy. Nie przeszkadzało mu to. Na pewno nie tracił wiele nie mieszając się do spraw mrocznych elfów. W ciszy, planował przyszłą trasę.

- Zastanawiam się, przed kim tak uciekasz... siostro. - Niespodziewany głos rozbrzmiał zupełnie z nikąd. Tilyel odwróciła się z napiętym lukiem, z cięciwa przytknięta do kącika ust, ze słonym jej posmakiem w nich. Jednak właściciela tegoż nigdzie nie było... a głos wybrzmiał jakby... wewnątrz jej umysłu…

- Xsa faer! (cholerna magia!) - Drowka jęknęła pod nosem w niepokoju, a jednak po chwili ochłonęła. Tajemniczy głos nie mógł znać prawdy, inaczej by nie pytał. Czy tym razem szczęście się do niej uśmiechnęło? Chciała w to wierzyć.

Widząc jej ruch Augustus również drgnął, wyszarpując miecz z pochwy, i obracając się w tym samym kierunku. Nie zobaczył jednak niczego… Zbyt przypominało mu to inne wydarzenia, dalece bardziej niebezpieczne niż jakiś nic nie wart mroczny elf.
- Co się stało? - zapytał. Wyglądał na zaniepokojonego jej gwałtowną reakcją. Obserwował całą okolicę, wyraźnie spięty.

Elfka miękko przytknęła otuloną rękawicą dłoń do ust Augustusa.
- Ciiii… - Wyszeptała do niego wciąż ostrożna, nie odrywając spojrzenia, a jednak opuszczając nieco łuk. Jej głos zmienił barwę z delikatnego na zaintrygowany, może nawet nieco figlarny, ale i bardziej pewny siebie. Nawet jeśli była pełna obaw, wciąż miała w sobie jakąś nieskończone źródło siły i determinacji. Mroczni szanowali tylko silne charaktery, odrzucając słabych na pastwę pisanego im przeznaczenia.

- Dos xun naut zhaun nindel ol zhah niss'nir d'Axxegarthllegh, ulu sultha foluss' karliik xuil dosst wh'lien? (Nie wiesz że to brak kultury, wchodzić między czyjeś myśli ze swoimi szeptami?) - podjęła rozmowę z obcym.

- Tsk. - mruknął z delikatną irytacją Augustus. Nie przywykł do tego by traktowano go niczym dziecko. I, co było bardziej frustrujące, nie był to dotyk nieprzyjemny…
Z zamyślenia wyrwała go elfka rozmawiająca w swoim najwyraźniej rodzimym języku… z powietrzem. Odsunął delikatnie jej dłoń, i powrócił do swego wierzchowca. Wziął do dłoni swoją glewię, podpierając się drzewcem.
Były dwie możliwości: Albo jego towarzyszka oszalała, i postanowiła odbyć krótką pogaduszkę z urojeniami, albo w grę wchodziła magia. A jeśli w grę wchodziła magia, to zapewne i drow który chciał ich wcześniej zatrudnić. W takim wypadku, Augustus wolał być gotowym. Jeśli nie do walki, to do ogłuszenia swojej towarzyszki zanim zrobi sobie krzywdę. Na razie, obserwował. A było co obserwować… Odgonił irytujące myśli szybkim potrząśnięciem głową. Uczynił również mentalną notkę by znaleźć sposób na nauczenie się języka mrocznych elfów. To jak łatwo Tilyel mogła mieć przed nim sekrety irytowało go. I jednocześnie nieco niepokoiło.

- Przestań... Twój przyjaciel zdaje sie nie rozumieć. - Coś na kształt rozbawienia przebrzmiało w głosie pojawiającym się wewnątrz umysłu elfki.

- Natha abbil? (Przyjaciel?) - zakpiła - Uk zhah er'griff natha weafl ste'kol, naubol mzild. ( On jest tylko użytecznym narzędziem, nic więcej.) - Urwała na momencik i zerknęła na Augustusa, ostrożnym wzrokiem, tylko na moment by oprzeć dłoń na biodrze i wrócić do rozmowy. - Lu''zil whol l'ssuth, dro zhah retlah d'ssuthe. Nindol zhah ussta tonaik el'inssrigg lu'fol kyon'nehr ilythiiri nindel gumash thwart ussta juss'a. Mzild isintolen wun vel'bol dos phuul xundus ji feir dal delmah? (A co do ucieczki, życie jest pełne ucieczek. Moją jest ta brudna karczma i jakiś nieostrożny drow który mógłby pokrzyżować moją misję. Bardziej interesuje mnie co Ty robisz tak daleko od domu?)

- To nie miejsce i nie czas na takie wyznania. Może kiedyś, przy butelce dobrego wina, gdy oboje odłożymy prawie wszystkie sztylety. Kto wie? Strzeż się. I do zobaczenia. - Głos ucichł.

Tilyel zamrugała rzęsami nieco skołowana, rozchylając lekko usta w zamyśleniu po czym sięgnęła skroni dłonią, delikatnie przeciągając nią przez włosy i ściągając z głowy kaptur. Wydawała się zakłopotana i poddenerwowana.



“Ehh.. czemu zawsze muszę wpaść w jakieś kłopoty? Nie mam już do tego wszystkiego siły. Ile mam walczyć z całym światem próbującym mnie pokonać? Ile jeszcze nie ulegnę? Ile kolejnych dni żyć będę w ukryciu odmawiając sobie wszystkiego? Czy przeżyłam ten koszmar tylko po to by teraz rozpoczął się kolejny?”

Przeszła kilka kroczków jakby miała zatoczyć kółeczko i usiadła na trawie. Patrzyła leniwie wokół lustrując bez pośpiechu pejzaż, lecz tak na prawdę popadła w sporą zadumę. Przymknęła oczy i odchyliła twarz ku niebu, pozwalając delikatnemu wietrzykowi owiać jej skórę, drażniąc delikatnie i rozwiewając śnieżnobiałe włosy.

“Niech się dzieje co się stać ma.. chcę być wreszcie sobą. Chcę cieszyć się życiem, choćby miało zaraz się skończyć. Bez strachu…”

To rozwiązywało jeden z problemów. Augustus odłożył glewię na jej miejsce, zabezpieczając ostrze przed żywiołami. Podszedł powoli do dziewczyny, i usiadł naprzeciwko niej. Obserwował przez moment jej twarz. Wyglądała zaskakująco spokojnie, przynajmniej w tym momencie.

I pięknie. Oczywiście, nie dla przeciętnego obserwującego. Siniak zdobiący jej twarz z całą pewnością nie dodawał jej uroku. Niemniej jednak… dla Augustusa, który od lat wiódł życie pełne mordu, i tragedii, sam fakt jej istnienia, jej zdolność do zachowania spokoju, i cieszenia się chwilą, nieważne jak krótką… była niezwykła. Było to coś czego nie widział od lat, i przyniosło to dziwny spokój również jego duszy. Nawet jeżeli wiedział że nie potrwa to długo.

Wojownik potrząsnął głową, odganiając natrętne myśli. Teraz nie było na nie czasu.
- Zakładam że twoja konwersacja z powietrzem przyniosła pomyślne rezultaty. - stwierdził, a jego głos niósł ze sobą delikatną ironię.
Drowka otworzyła oczy spoglądając przez chwile na niego w milczeniu w rzeczywistości jednak analizowała wszystko co o nim wie odkąd się poznali, unikając pewnych szczegółów.

- Jak ty możesz ciągle nosić na sobie tyle żelastwa? - nagle prawie wyszeptała.

Po raz pierwszy odkąd go znała, Augustus odwrócił swój wzrok. Wydawało się że przez jego twarz przemknął cień, nie do końca wiadomo było czego…
- To… przypomnienie. - powiedział - Sama zbroja nie waży wiele więcej niż twój ubiór, ale… - przez jego twarz przebiegł wyraz żalu. Przez moment milczał - Dużo za to zapłaciłem. - powiedział w końcu. I niemal natychmiast skrzywił się wewnętrznie. Żal za przeszłością i popełnionymi błędami nic mu nie przynosił. Oprócz bólu, oczywiście. Wyglądało na to że miał problemy ze stosowaniem się do własnych rad, co zauważył nie bez ironii.

- Masz jakieś szpetne blizny? - zapytała unosząc brew, bo zrozumiała że wstydzi się zdejmować pancerz. - Jasne, lekka i wytrzymała jak pajęczyna… - dodała i powoli, z nieco kwaśną miną wstała bo wiedziała że choć słodko było ignorować wszystkie problemy, to one jej nie zignorują. - Musimy ruszać.

Przez twarz Augustusa przebiegł wyraz absolutnej furii. Powstał z ziemi szybciej niż powinno być to możliwe w normalnej zbroi płytowej, potwierdzając choć częściowo jego słowa. Jego pierwszym instynktem było rozerwanie jej na strzępy, brutalne tortury, ujrzeć jej krew i ból...

Opanował się niemal natychmiast, gdy przypomniał sobie z kim rozmawia. I gdy zorientował się że nie znał pochodzenia tych myśli. Zrobił krok w tył, potrząsając głową by uwolnić się od tych niepokojących myśli. Niewiedza nie była winą jego towarzyszki.

- Ten pancerz… - wysyczał gniewnie, postępując krok w jej stronę. Odetchnął głęboko, uspokajając się. Ilość emocji w tych słowach zaskoczyła nawet jego. - Ceną za niego była krew i dusze moich braci. - dodał spokojniej, mijając ją - Powinniśmy wyruszyć do następnego miasta. - co dziwne, jego następne słowa były wypowiedziane całkowicie rzeczowym tonem, jak gdyby ta sytuacja właśnie się nie wydarzyła. Wyraźnie, jego gniew minął równie szybko jak się pojawił. - Możliwe że tam znajdziemy jakieś zatrudnienie. - podszedł do swojego wierzchowca, powoli kończąc jego oporządzanie. Wydawało się że znajdywał w tej mechanicznej czynności pewnego rodzaju ukojenie. A może było to skupienie?

- Zabiłeś braci dla tego skrawka metalu? - Zapytała obojętnie, ale wciąż obserwowała go, nieco zaskoczona emocjami które w nim się wybudziły. Wśród drowów bowiem morderstwa w rodzinie były na porządku dziennym, i wcale by to jej nie zdziwiło za to fakt jak się tym przejmował był już niecodzienny. Nałożyła ponownie kaptur. - Czemu w zasadzie szukamy pracy, i czemu w ten sposób..?

- Gdybym to ja ich zabił, moje życie byłoby o wiele prostsze. - rzucił tylko, nie przerywając pracy. Wydawał się osiągnąć stan wyciszenia. Odwrócił się w jej stronę. - Ty masz twoje sekrety które mogą kosztować nas życia, ja mam swoje. Zostaw je w spokoju. Proszę. - powiedział zaskakująco delikatnie. Był to pierwszy raz kiedy użył takiego tonu w jej obecności. - A pracy szukamy by zdobyć monetę. Chyba że pasowała ci ta dziura, oraz podawane w niej posiłki? - dodał, wskazując kciukiem za siebie, w kierunku budynku.

- Dobrze, ja nie chciałam być nachalna… Więc jaki masz plan? - rzekła miękko, nieco nieśmiało i sama podprowadziła nieco swojego konia, wciąż ostrożnym wzrokiem zerkając to tu, to tam. Wiedziała że gdyby miał nastąpić jakiś atak pewnie już by nastąpił, a jednak wolała być ostrożna. Nigdy nie wiadomo.

- Na razie? Przejechać się po okolicznych miastach, poszukać czegoś małego i dobrze płatnego. Szczęście też jest częścią tego interesu. - wzruszył ramionami - Można by spróbować skrzyknąć bandę, wyrobić sobie reputację, i wziąć jakąś większą robotę… ale do tego potrzebujemy rozgłosu, a nie możemy sobie na to pozwolić. Ja na pewno, a i ty pewnie nie. - rzucił, rzeczowo. Wydawał się być spięty.

- Augustus… - szepnęła prawie. - Jak miałabym wejść do miasta? To chyba zbyt niebezpieczne..

- Niekoniecznie. - powiedział w odpowiedzi - Choć w okolicy nie ma dużo drowów, łatwo możesz nie zwracać na siebie uwagi. Kaptur jest dobrym rozwiązaniem. Trzymaj się z tyłu, i pozwól im skupić się na mnie. - uśmiechnął się szczerze - To niczym gra w teatrze. Nie ważne jak piękna aktorka, dopóki pozostanie na drugim planie nikt nie zwróci na nią uwagi.

- A może ty będziesz załatwiał sprawy w mieście, a ja poczekam w lesie? - zapytała niezbyt przekonana co do jego wersji. Elfka miała opór by zawitać w tawernie a co dopiero do wielkiego miasta, pełnego ludzi.

Augustus pokręcił przecząco głową..

- Rozdzielanie się w tej okolicy jest niebezpieczne. - powiedział po prostu - Jeśli będziesz sama, łatwiej będzie ci wbić sztylet w plecy. A takie ukrywanie się jest nie tylko niewygodne, ale może zwrócić uwagę obserwatorów. - dodał. Nie chciał jej straszyć poprzez wyrażanie swoich myśli na głos, ale bardziej obawiał się że któryś ze ścigających go osobników dobierze się do niej kiedy nie będzie patrzeć. Nie tylko miałoby to niefortunny efekt związany z ujawnieniem jego pozycji… ale również żal było mu porzucać tak interesującą kobietę. A przynajmniej dopóki pozostanie interesująca.

Drowka przyłożyła do twarzy dłoń w geście beznadziei która ją ogarnęła, najwyraźniej argumenty mężczyzny zupełnie do niej nie trafiły. Szkoliła się na zabójczynię wiele lat i wysłuchiwanie jego teorii, w dodatku nietrafionej, brzmiącej jakby wyssanej z jakiejś bajki sprawiło że mogła tylko cicho westchnąć nad panem “mądralińskim”. Nie było jednak czasu na uświadamianie go w jego niewiedzy więc wolała odpuścić.
- Niech będzie po twojemu.. - odparła krótko, po chwili udając że nic się nie stało.
Człowiek parsknął śmiechem.

- Trochę więcej wiary… A poza tym, jeśli będziesz żyć niczym zwierzę, tylko poza miastami i unikając ludzi, to jaki jest sens w życiu? Trzeba mieć z niego choć trochę przyjemności. - Dodał, zasiadając na grzbiecie swojego wierzchowca. Życie chwilą było jego filozofią życiową od lat. Było to naturalne, biorąc pod uwagę jaki wyrok i jaka kara zostały mu udzielone za grzechy przeszłości. - Gotowa? - zapytał ją.

- Już od dawna.. - rzekła miękko i siadła na konia szepcząc do zwierzęcego uszka ciepło. - Wszystko będzie dobrze...
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 14-02-2014, 16:40   #12
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Młoda dziewczyna krzątała się w karczemnej kuchni. Temperatura zawsze była tu wysoka. Gorąc bijący od piecy był chwilami nie do zniesienia. Nie teraz jednak. Teraz był wieczór, przyjemny chłodek dolatywał zza chylonych drzwi, było naprawdę miło. Było by… Dziewczyna operująca na przemian łyżkami, durszlakami i szmatami była młoda. Była w tym wieku, kiedy uroda kwitnie, kiedy umysł nie jest jeszcze świadom wszystkiego co się dzieje. Kiedy ciałem i rządzi serce… a będąc dokładniejszym pompowane przezeń hormony. Kobieta nie była smutna. Wiedziała, że życie mogło by jej rozdać zupełnie inne, gorsze karty. Mogła nie mieć co do garnka włożyć, mogła nie mieć dachu nad głową, mogła skończyć jak ulicznica, wypychana pod latarnie przez własnego ojca, pijaka. Ona miała dobrze. Własny pokoik, azyl w którym mogła się zaszyć, własne miejsce gdzie mogła pracować, tatko dbał o nią, a po śmierci matuli starał się zapewnić jej wszystko na co było go stać. Była zatem dobrze ubrana i zdawała sobie sprawę, że od jakiegoś czasu część zysków idzie na jej posag. Była za to wdzięczna. Nawet bardzo. Niemniej jednak, młoda dziewczyna marzyła o tym, że pewnego dnia zjawi się w karczmie rycerz na białym koniu, w błyszczącej zbroi. Że będzie miał uśmiech biały jak obłoki na niebie i że się w sobie zakochają od pierwszego wejrzenia… a potem odjadą i będą żyć długo i szczęśliwie. Życie nie pisało takich scenariuszy. Każdy o tym dobrze wiedział, tym niemniej marzenia nigdy nie podporządkowywały się rzeczywistości. Może właśnie dlatego były marzeniami? Może to i dobrze?
- Marcysia?
- Tak tatku?

Karczmarz wpadł zdyszany do kuchni i od razu złapał się za swieży fartuch.
- Jakieś rycerstwo przyjechało. Będzie ze dwudziestu chłopa. Zarobimy dziś Marcysia… spinaj się dziewczyno drew podłóż, wodę gotuj. Goń Antka, żeby drew przyniósł i antałek z piwniczki przydźwigał. Karczmarz wyjrzał na izbę.
- Idą. Naprawdę tu idą. Palladine, dziś szczęście się do nas uśmiechnie. Ojciec obdarzył córkę ciepłym spojrzeniem, wziął głęboki oddech opanowując podniecenie i ruszył ku gościom.
- Witam Zacnych Panów, w mych niskich progach…
Marcysia przewróciła oczami, śmiejąc się z tatka. „Zacni Panowie”, „niskie progi”, już dawno nie słyszała, żeby był tak podekscytowany… Szczególnie ostatnio. Po tej aferze z drowem i tym bardem. Drugi śpiewał pięknie, sprawiał że myśli zaczynały płynąć szybko w dziwnych kierunkach, że w brzuchu zaczynało robić się jakoś tak dziwnie… a jak całował… Na samo wspomnienie Marcysia zalała się rumieńcem…
- No nie stój tak! Tatko oderwał ją od rozmyślań.
- Rosół rozlewaj, węgorza wstawiaj, kufle umyte? Mężczyzna zaczął się krzątać z podziwu godną zręcznością. Jej nie pozostało nic innego, jak tylko dołączyć do tego kulinarnego i alkoholowego tańca.
- Antek! Ojciec krzyknął głośniej w kierunku kuchennego wyjścia. Po chwili pojawił się w nim piętnastoletni chłopiec.
- Konie oporządź! Napój i zaobrokuj. W szopie masz ziarno. Ruchy!
- Toż to ze sto zwierząt.
- Dwadzieścia. Liczyć się naucz!
- Dużo.
Chłopiec spojrzał na Karczmarza unosząc siedem palców. To tyle?
Karczmarz spojrzał krytyczne, po czym wybuchł złością, Marcysia zaś śmiechem.
- Nieuku chędożony! Znowu rachunków nie robiłeś! Jak ja mam z Ciebie ludzi zrobić? Karczmarz wyjrzał na salę… - Później porozmawiamy. Gwizdnij na chłopaków niech ze dwóch przyjdzie i szybko ściągnij Panią Zosię, będzie w kuchni potrzebna. Ja z Marcysią będziemy i tak mieli masę roboty. No migiem… co tu jeszcze robisz? I gdzie antałki? Wyszedł na salę znów uśmiechnięty promiennie. Czarował gości namawiając na jadło i napitki.
- Co go ugryzło?- Antek zapytał gramoląc się do podpiwniczenia. Po paru chwilach wyprowadził niewielką beczułkę, po czym drugą i ze smakiem mlasnął.
- Nie dla psa kiełbasa! Zaśmiała się dziewczyna rzucając jabłkiem w młodzika. Ten sprawnie złapał owoc i odgryzł jego pokaźny kawałek.
- Leć, bo jak Cię tatko zobaczy, to nahajkę ściągnie i Ci plecy wygarbuje… Ton głosu dziewczyny wskazywał, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż faktycznie coś takiego będzie miało miejsce. Chłopak wyczuł to bezbłędnie, tym niemniej szybko wyszedł krzycząc na całe gardło, poganiając kolegów do pracy i samemu zajmując się zwierzętami zbrojnych.
Dziewczyna wśród ogromu obowiązków znalazła chwilę, aby podejść do drzwi i wyjrzeć na salę. Mimo, iż ta była ciemna i zadymiona doskonale się w niej orientowała. Widziała przy których stolikach usiadło rycerstwo i że faktycznie gości przybyło sporo. Dobrze! Tatko będzie szczęśliwy.
Nagle jej wzrok zatrzymał się na rycerzu, a wyobraźnia, jakby od razu podpowiedziała następujący obraz:

The Knight by Cuellar on deviantART

W brzuchu poczuła już nie dziwne uczucie… czuła jakby ktoś zacisnął na nim imadło. Jakby nagle zabrakło wokoło tlenu, jakby nie miała czym oddychać. Krew uderzyła jej do głowy, poczuła jak oblewa się rumieńcem, jak wszystko wokoło zaczyna tańczyć z niespotykaną prędkością. Jej piersi nabrzmiały, a materiał odzienia zaczął boleśnie drażnić sutki. Złapała się szafki, przewróciła jeden z glinianych kufli. Ten spadł na podłogę rozbijając się w drobny mak.
- Niezdaro! Ojciec przeszedł obok. - Posprzątaj to, szybciutko. Uważaj, nie pokalecz się! Zaraz przyjdzie Pani Zosia. Zajmij się roznoszeniem rosołu i kufli. Sam zniknął niosąc jednocześnie z sześć naczyń w sposób którego pozazdrościłby nie jeden cyrkowiec. Marcysia złapała pęk kufli z nie mniejszą zręcznością, podniosła wysoko głowę, wypięła pierś do przodu (musiała wypinać, ponieważ natura nie obdarzyła jej na tyle szczodrze, na ile by chciała) i wyszła na izbę.
Wojsko, siedziało przy czterech stołach. Nie różnili się w zasadzie niczym, od każdej zgrai facetów siedzącej przy stołach. Tak samo śmiali się z obleśnych kawałów, tak samo przechwalali się swoimi popisami w walce, tak samo wymieniali się komentarzami na temat kobiet… czyniąc przy tym gesty uwłaczające wszystkiemu co przyzwoite. Dziewczyna widziała to już nie raz. Zgrabnie lawirowała pomiędzy stolikami uciekając przed rękoma i spojrzeniami klientów. Nie reagowała na zaczepki, a gdyby te stały się zbyt nachalne wiedziała doskonale jak należało gubić śmiałość mężczyzny. Może i nie miała w tej kwestii wielkiego doświadczenia, ale kilka sztuczek i zwrotów podłapanych od innych dziewczyn do tej pory zawsze załatwiało sprawę.
Od stolika przy którym siedział chłopak, który sprawił, że stało się z nią coś dziwnego starała się trzymać z daleka. Jeśli zadziałał na nią tak mocno, bała się co mogło by się stać gdyby spojrzał na nią z bliska. Gdyby poczuła jego zapach… dotyk. Fala gorąca ponownie rozlała się po jej ciele. Opanowała się i kontynuowała pracę, biegając to do kuchni, to na powrót ta salę.
W końcu, sama nawet nie wiedziała kiedy znalazła się przy stole dowódcy oddziału. Spojrzała ukradkiem na niego. Był przystojny, młody. Jego ciało zdawało się być mocarne, a noszona zbroja tylko potęgowała to wrażenie. Na płytach były piękne zdobienia, grawiury róż. Całego ich krzaku. To było piękne. Gdy inni przyzdabiali swe pancerze krwawymi malowidłami, ten zdecydował się na coś tak delikatnego…
- Książę jesteśmy w kropce… Przemawiający do młodzieńca był od niego starszy. Sporo starszy. Nosił się skromnie, w szarej jednolitej szacie okrywającego go od czubka głowy po same sandały. Kaptur oczywiście w karczmie zdjął, pokazując wszystkim wokoło swą łysinę, siwe brwi i szare pobrużdżone zmarszczkami oblicze. Oczy jednak sprawiały, że człowiek gubił rezon. Byłą mądre. To chyba najlepsze określenie.
- Viktorze… Książę. O kurczę, to był książę! Odezwał się głosem niskim i przyprawiającym kobiety o drżenie kolan. Marcysi przynajmniej kolana zadrżały tak mocno, że nieomal się przewróciła. - Czy nie uczyłeś mnie, że cierpliwość jest cnotą?
- Tak Panie.
Starzec przytaknął w mig odgadując tok rozumowania swego rozmówcy. - Ale też czas jest dla nas ważny. Twój ojciec nalegał abyśmy rozwiązali tę sprawę szybko…
- Mój ojciec nalegał, abyśmy złapali tego Morkotyjskiego psa. A także wszystkich, którzy mogą z nim pracować. Prawda?
- Tak książę…
- Czy zatem, nie powinniśmy być ostrożni i czy nie powinniśmy działać w sposób jakiego nie oczekuje od nas przeciwnik?
- Tak książę.
- Sam mnie uczyłeś, aby nie popełniać błędów naszych poprzedników. Do tej pory zakon posyłał swych żołnierzy w bój z okrzykiem Palladine’a na ustach. Chce zrobić coś innego. Zanim pojmę tego grajka i tego drowa, chciałbym wiedzieć o nich możliwie dużo. Co potrafią, gdzie się zatrzymują, gdzie czują się bezpieczni… Poznaj swego przeciwnika… czyż nie tego mnie uczyłeś?

Kiwanie łysej głowy było najlepszym dowodem na to, że nauczyciel jest zadowolony ze swego ucznia, że patrzy na niego nie tylko jako na kogoś kto w końcu ruszył głową, ale i na kogoś kto w sztuce rozmowy potrafi zbić argumenty przeciwnika. Ten młodzieniec rósł na kogoś, kto w przyszłości obejmie tron Cesarstwa, kto będzie mógł rządzić nim dobrze… albo kto będzie mógł cisnąć je w kolejne lata ciemnoty i zabobonu. A jemu, skromnemu mnichowi przyszło odcisnąć piętno swego wychowania na tym młodym człowieku.
- Musimy wiedzieć, czemu ludność im pomaga?
-Bo ich poborca nie przyjeżdża każdego miesiąca i nie upomina się o podatki…
- A czy nie uważasz, że mój Ojciec owe podatki ściąga… hm… za wysokie?
- Książę, ja jestem jedynie skromnym sługą Palladine. Nie mnie oceniać postępowanie koronowanych głów. Wiem, jednak że lud powinien spełniać żądania swojego władcy.
- Lud… Lud jest jak kochanka Viktorze. Spełni każde Twoje marzenie, jeśli tylko dasz mu co trzeba. Jeśli zachowasz umiar w dawaniu i braniu, życie może być niczym orgia namiętności… jeśli nie pozostaną Ci płatne uciechy i samogwałt.
- Zaiste malownicze porównanie.
- Ale prawdziwe. Dzisiejsze wojsko jest słabo wyszkolone i niemrawe. Nie mamy dobrze wyszkolonych oddziałów chętnych do walki, a przede wszystkim potrafiących walczyć. Ci chłopcy…
Książę powiódł ręką po otoczeniu… Są zdolni rzucić się w największy wir walki dla Sławy i Chwały. Ja oczekuję oddziału, który nie umrze za kraj, ale który….
- …. sprawi, że ten biedny skurczybyk po drugiej stronie umrze za swój.
Starzec dokończył frazę.
- Właśnie.
- Książę, oczekujecie wojska świadomego i myślącego. Oddziałów specjalnych.
- Te mamy. Ale mamy ich za mało. Nie wystarczy te kilka setek skorpionów. Każdy z nich powinien być gdzie indziej, szkolić, uczyć i wymagać.
- Wtedy Twój ojciec pozbawiony by był ochrony.
- Mój ojciec nie potrzebował by ochrony, gdyby lud był po jego stronie. A wydarzenia takie, jak to w tej karczmie przed kilkoma dniami nie miały by miejsca. Jakiś drow nie przyszedłby tu i nie wymordował ludzi… nie wymordował pięciu osób, tylko dlatego, że jedna z nich była na naszych usługach.
- A była?
- Uczę się Viktorze. Od przeciwnika. Jeśli czasy walk z otwartą przyłbicą, na udeptanej ziemi odchodzą w zapomnienie, najwyższa pora zamienić miecz na sztylet, strzałę na intrygę, a kopię na truciznę.
- Do czego nas to doprowadzi?
- Nie wiem, wiem natomiast, że nie możemy tolerować Morkhota. Ten gad niszczy nas od środka.
- Twój ojciec zaprzestał walk…
- Mój ociec podjął decyzję. Zdecydował się rozprawić z większym złem, przymykając oczy na mniejsze. Rozumiem go. Ale dotrzymując danego słowa, pozwala, aby siły naszego wroga panoszyły się po Cesarstwie.
- Książę, Cesarskie Słowo…
- Cesarskie Słowo zostało dane komuś, kto nie przestrzega żadnych zasad. Komuś kto gwałci, pali i rabuje, by dojść do swych celów. Ten ktoś nie zasługuje na Cesarską Obietnicę…
- A Ty, Książę, co zamierzasz z tym zrobić?
- Nic…
- Nic?
- Oficjalnie, nic.
- A nie oficjalnie?
- Zamierzam ogień zwalczyć ogniem.

Starzec spojrzał na swego rozmówcę. Przemknęły przez jego twarz wyraz zadowolenia, zrozumienia, ale i obawy. To była niebezpieczna gra. Na jej szalach znajdowało się nie tylko życie i śmierć… ale los dwóch narodów… masy istnień, dla których śmierć mogła być wybawieniem.
- A przybyliśmy tu by…
- Zasięgnąć języka. Chciałbym się dowiedzieć czegoś na temat tego drowa, który wespół z pewnym bardem zorganizował tu jatkę. Tu urwał się trop, chcę go podjąć i dojść po nitce do kłębka.
- I myślisz, że ktoś Tu coś powie?
- Nie… nie od razu. Zobacz.
Książę rozejrzał się po karczmie. - Karczmarzu! Do mnie, migiem.
Mężczyzna przybiegł skwapliwie przynosząc kolejny dzban z piwem.
- Gospodarzu, pobili się u Ciebie przed kilkoma dniami?
- Oj tam pobili Wielmożny Panie.
- Pięć trupów było.
- Panie, ja prosty człowiek jestem. Jak tylko żelazo się pojawiło, schowałem się. Dbałem o własną skórę.
- Baliście się?
- Panie. Ja prosty człowiek, w wojaczce nie obeznany. Gdy bić się zaczynają, chowam się ze swą córunią. Czekam, aż skończą… i sprzątam potem.
- Taaak.
Książę rozejrzał się. - Szybkoście posprzątali.
- Mus taki. Jeśli trupy leżeć będą, klienci nie przyjdą. Nie zarobię.
- A może widzieliście kogoś?
- Ja Panie nic, nie widziałem. Gdy się zaczęło…
-… Uciekliście. Wiem, mówiliście. Szukam tych zbójów, co tu rzeźnie urządzili. Nie wiecie gdzie ich znaleźć mogę? Albo gdzie szukać przynajmniej?
- Nie Panie. Żałuję, ale nie pomogę… gdy się zaczęło…
- Schowaliście się… wiem. Dziękuję.
Książę wyjął mieszek i oddał gospodarzowi. - To za obsługę i za poczęstunek.
- Dziękuję, wielmożny Panie!
Karczmarz oddalił się szczęśliwy z posiadanego bogactwa, blady jednak z jakiegoś powodu.
- I co nam to dało?
- Wiesz Viktorze, przygotowałem się na tę rozmowę.
- Mianowicie…
- Zgodnie z raportami poborców ta karczma przynosi dochody na poziomie 20-50 koron miesięcznie.
- Średnio jak większość tego typu przybytku.
- Właśnie. Remont, który został wykonany został wyceniony na około 250 koron.
- Do czego nas to prowadzi?
- Albo karczmarz jest dusigroszem, albo kantuje, albo ktoś mu jeszcze płaci. Nie małe pieniądze. Ponieważ jednak karczma wydaje się być zadbana, piwo nie mieszane, a naczynia czyste.. domyślam się, że na brak gotówki nie cierpi.
Książę raz jeszcze rozejrzał się po karczmie i tym razem wypatrzył Marcysię. - Dziewczyno! Machnął ręką wołając obsługę.
- Cicho tu jakoś, muzykantów jakiś nie macie?
- Nie panie, ostatni odjechał przed kilkoma dniami.
- Po tej aferze?
- Tak panie.
- A miana jego nie pamiętacie?
- Pamiętam Panie. Mistrz Amadeusz…
- Dobry był z niego grajek?
- Wyborny Panie.
- A nie mówił w którą stronę się udaje. Czeka mnie nie krótka podróż. Rad bym posłuchać talentu dobrego artysty.
- Wspominał coś o Świńskim Chwoście.
- Parszywa nazwa. Daleko to?
- Nie daleko Panie. Ze dwie godziny pieszo, na wschód. Konno…
- Dziękuję

Gdy Marcysia odeszła książę podniósł się szybko, podrywając swój oddział.
- W koń Panowie!
 
hollyorc jest offline  
Stary 14-02-2014, 16:43   #13
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
***

Oddział wyszedł w mgnieniu oka. Marcysia zaczęła krzątać się przy naczyniach nie świadoma niczego. Gdy zebrała ich kupkę, ustawiła na rękach i skierowała się do kuchni, zobaczyła ojca. Stał w drzwiach blady jak ściana. Jego warga podrygiwała nerwowo, a pod okiem zalśniła łza.
- Musimy uciekać…

***

- Myślisz, że zdążyli?
- Nie wiem.
- Może jeszcze poczekać?
- Nie mamy czasu. Cesarscy zaraz tam będą.
- Tak się nie robi.
- Proszę Cię. Wyrzuty sumienia?
- Nie. Po prostu Laron i Amadeusz wciąż tam są…
- Jeden jest mistrzem w pakowaniu się w kłopoty i arcymistrzem migania się od konsekwencji. Drugi… drugi da sobie radę.
- Skoro tak mówisz.
- Strzelaj.
- Nie uważasz, że się w ten sposób podkładamy?
- Jak to?
- A jeśli strzała nie spłonie?
- Uważasz, że ktoś skojarzy strzałę wielkości oszczepu z nami?
- Ze mną na pewno.
- Ty nie żyjesz.
- No tak…


***

Nhyan , Samael, Simon, Sjeler, Taki, Kot, Fred
Na różne sposoby oddaliliście się od karczmy. Jedni konno zachowując godność i dobry smak, inni pieszo, jeszcze inni na nowo zdobytym środku lokomocji z koszmarnym i niespodziewanym bólem głowy. Tak czy inaczej jednak oddaliliście się od karczmy, pozostawiając Świński Chwost historii. I było Wam dobrze z tego powodu. Jedzenie co prawda, jeszcze nikogo nie przyprawiło o choroby układu trawiennego, jednak wiedzieliście doskonale, że macie kiszki na tyle długie, że podobna przypadłość może odezwać się po jakimś czasie.
Czy to zwiedzając las i zbierając grzybki i zioła, czy to podróżując dumnie na grzbietach rączych wierzchowców, kierując się mapkami dotarliście na miejsce spotkania. Tam, jakby nigdy nic, pod jedną ze ścian lasu obozował w najlepsze nieznajomy. Piekąc nad ogniskiem jakiegoś szaraka siedział obrócony tyłem do kierunku z którego przyjechaliście. Patrząc w płomień, nie mógł widzieć co działo się wokoło. Szarówka wieczoru, była bowiem już na dobre wypierana przez czerń nocy.
Byliście ostrożni, nie podchodząc wszyscy na raz. Zawsze jednak jakaś klamra zadzwoniła, zawsze któryś z koni zadrżał, albo jakiś patyczek złamał się pod nogami. Zawsze postać podnosiła się i oglądała w Waszym kierunku nie dając się zwieść żadnymi podchodami.
Gdy podchodziliście bliżej okazywało się, że obozującym był drow.
Drow 7 by iara-art on deviantART
- Witam. Mam dla Ciebie pracę…

Kot, Sjeler
Nie od razu zrozumieliście z czym mieliście do czynienia. Coś Wam nie pasowało w sposobie mówienia i poruszania się rozmówcy. Także aura otaczająca drowa wskazywała na to, że magia w jakiś sposób była użyta… tylko jak? Dopiero po podejściu zorientowaliście się, że macie do czynienia z iluzją…

Augustus, Tilyel, Egharod, Ishtar
Już mieliście się zbierać. Każde w swoją stronę. Niby wieczór, ale podróż w nocy nie była pierwszyzną dla Was. Naraz przed Wami pokazał się zbrojny oddział. Około dziesięciu ludzi, każdy pod bronią, każdy (za jednym wyjątkiem) w pancerzu. Wojsko.
Każde z Was przez krótką chwilę zastanawiało się, czy nie wyciągnąć broni, czy nie zacząć uciekać. Z drugiej jednak strony dlaczego? Żadne z Was nie było ścigane, żadne z Was popełniło zbrodni z którą ścigały by was oddziały Arkhanii. Przynajmniej nie wiedzieliście aby coś takiego miało miejsce.
Jeden z zielonoskórych jednak nie wytrzymał. Półork o gabarytach charakterystycznych dla swojej rasy zaczął wykonywać nerwowe ruchy. Dopadł jednego z wierzchowców i puścił się pędem w kierunku północnym. I prawie uciekł…
Kolejna dziesiątka zbrojnych wyłoniła się bowiem z drugiej strony. Padły jakieś krzyki, na które ork nie zareagował. Potem charakterystyczny świst zwalnianych cięciw… i trup naszpikowany bełtami zwalił się pod nogi wierzchowca… a Wam przeszła ochota na podejmowanie walki.
Owszem mieliście świadomość, że w razie czego jesteście w stanie narozrabiać, ale po co narażać się, jeśli po pierwsze nikt Wam jeszcze nic nie zrobił, po drugie nikt nie wydawał się w jakikolwiek sposób zainteresowany właśnie Wami?
Rycerstwo wypełniło swą masą podwórze przed karczmą, a jeden z nich wyjechał do przodu.
- Witam i przepraszam za to zamieszanie. Nie wykonujcie gwałtownych ruchów, a obiecuje że nikogo nie spotka krzywda. Poszukujemy dwóch mężczyzn. Drowa o imieniu Laron, oraz człowieka imieniem Amadeusz. Będziemy wdzięczni za wszelką pomoc w pojmaniu tych dwóch. Rycerz dobył zza pasa sakiewkę wyrażającą formę wdzięczności. - Jednocześnie poszukujemy chętnych do przeprowadzenia pościgu i obławy na opisanych przestępców. Jeśli chcecie dobrze zarobić proponujemy Wam pracę.
Słowa wypowiedziane były w taki sposób, że mieliście świadomość możliwości odmowy. Odmowa ta, jak rozumieliście nie wiązała się z uszczerbkiem na zdrowiu czy utratą życia.
Naraz na dach karczmy spadły trzy strzały. Każda podpalona. Poszycie wyłożone słomą i drewnem, w suchy i ciepły wieczór zajęło się bardzo szybko w kilka uderzeń serca potem powstało zamieszanie. Każde z Was miało świadomość, że bezpiecznie może opuścić to miejsce. Rycerstwo zaczęło biegać i gasić pożar, żaden z nich już nie był zainteresowany tym, aby Was pilnować… z drugiej jednak strony może warto by było związać się z jakimś dobrze płacącym zleceniodawcą?

Tilyel, Augustus
Kątem oka dostrzegliście niewielki futrzany kształt uciekający z płonącego budynku. Nie był to na pewno pies, ponieważ był na niego zdecydowanie za duży. Wilk? Czarny jak noc wilk uciekł z płonącego budynku. Ponieważ wieczór coraz bardziej zaczynał przypominać noc, zwierzę było widoczne tylko przez chwilę w łunie płomieni.
Wolf by WinterWolf10 on deviantART
Zaraz potem zniknęło wśród drzew.

***

- Wow… trafiłeś!
- Ciężko było nie trafić.
- Co Ty!?! Przecież to dobre 500 metrów.
- My jesteśmy na pagórku, poza tym to jest wielki dach… Maleństwo nie pudłuje.
- Tak, to prawda… co powiesz o tym w blachach?
- Kolejny z Róży. Pełno takich…
- Zobacz jak ludzi organizuje.
- Szczęście początkującego.
- Obyś miał rację. Spadajmy stąd. Nawet takie tępaki zaczną w końcu szukać podpalacza.
 
hollyorc jest offline  
Stary 17-02-2014, 11:30   #14
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
S.m.erff

***

Wyobraźmy sobie mroczną piwnicę pod starym Dębem. Jeszcze niżej niż Spa, i niżej niż bimbrownia. W najdalszym pomieszczeniu, gdzie światło ledwo dochodzi, stoi wielki stół. Przy stole szwenda się zaaferowany goblin. Już na pierwszy rzut oka nie wygląda on na zwykłego przedstawiciela swojego rodzaju.

W jednym ręku trzyma wielką szklaną strzykawkę w drugim skalpel. Wszędzie dookoła roztacza się woń posoki i ekskrementów. Co ciekawe, dla tych co tą woń są wstanie wciągnąć pełną piersią, niespodzianką może być delikatny aromat cytrusów.

Ci co znają goblina wiedzą, że jest w stanie euforii, niemal w transie. Może stan ten wzmacnia, popijana co chwilę, nalewka z nieznanych pospólstwu czarno-niebieskich grzybków. Ale tylko może.

Goblina zostawmy na razie.

Na stole, którego wielkość pozwala przypuszczać, że nie został tu dostarczony w całości, leżały zwłoki. Świeże zwłoki. I nie bez powodu użyta jest tu liczba mnoga. Drewniany blat okraszony jest dwoma głowami, przy czym jedna, zielona, przytwierdzona jest jeszcze do zielonego torsu jakiegoś zielonego nieszczęśnika. Znając alchemika, nie na długo. Zaraz obok głów leżą trzy ręce i kilka, raz, dwa, pięć, osiem, różnych palców. Po prawej od zielonego torsu, patrząc od wejścia, znajdował się tors numer dwa. Ten dla odmiany czarny niczym heban. Mięśnie lewej ręki, z ręką rzecz jasna, poruszały się w rytm wyładowań elektrod powbijanych w ramie.
Prawej ręki nie było.

Zaraz za tym wszystkim leżały, trzy nogi wyrastające z jednego podbrzusza. Powyżej podbrzusza zionęła pustka. Na ażurowym rusztowaniu nad stołem można się było doliczyć około piętnastu różnych organów. Niektóre niestety już bezużyteczne. Do wątroby była podłączona kroplówka.
Tak, wiem, stół robił wrażenie. Któż by zwracał uwagę na fiolki z kolorowymi płynami, na menzurki i kolby z czymś bulgoczącym się rytmicznie, na statywy z chłodnicami i zlewkami pod zestawem ekstrakcyjnym, na kolumny wypełnione kleistą cieczą. Tak, stół robił wrażenie. Ale gdyby tak móc chwilę dłużej się przyjrzeć, można byłoby wtedy głęboko po lewej, prawie całkowicie w ciemności, zobaczyć wielki fotel. Surowy i solidny za razem. Na fotelu ktoś jest. Ktoś, bądź coś.

Otwiera oczy. Je widać, białe punkty na ciemnym licu. Bez wyrazu i bez smutku, bez strachu. Może gdyby udało się przypatrzeć z bliska ujrzeć by się dało uśmiech na ustach. A wyraz twarzy sprawiałby wrażenie zadowolenia. Nadziei może.

Zróbmy krok dalej, a chyżo. Stworzenie, a co do tego nie było wątpliwości, podążało wzrokiem za goblinem. Ludzka sylwetka, orkowa może, zdaj się być przypięta do fotela. Jednakowoż kluczowym sformułowaniem jest - zdaje się, bo pasy przytwierdzone do podłokietników wiszą luźno. Dwoje rąk zwisało luźno bawiąc się czymś nieznacznym. Ciekawym jest to, że odcień skóry zdaje się wchodzić w niebieski. Szaro granatowy może. W ciemności ciężko stwierdzić dokładnie. Do ciała, czy też może od ciała, szły rurki zrobione z jelit kilku niewielkich stworzeń. W rurkach toczyły się powoli ciecze. Niebieska, czerwona, dwie zielone.

Cóż za stworzenie powstało w tym przesiąkniętym krwią, jakąś niebieską cieczą i płynem mózgowym pomieszczeniu?

Może lepiej nie wiedzieć?

Jednakże gdy już emocje opadną, sala przestanie budzić tak wielki podziw – albo odrazę – uwagę naszą z całą pewnością przykuje spory rysunek na przeciwległej ścianie. Rysunek dorosłego człowieka, orka może, o niebieskiej skórze i czerwonej czapce. Człowieka ubranego tylko w spodnie z niebywałą muskulaturą. I oprócz licznych opisów i wykresów dookoła rysunku, na samej górze, jakby tytuł, nabazgrano niebieski napis: S.M. ERFF...

***
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 17-02-2014, 21:22   #15
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
"Nie jest to wojna między dobrymi i złymi. Jest to wojna pomiędzy siłami, które pragną tak samo władzy"

Zaprawdę, niezwykła była nasza uroczystość. Ledwo opuściliśmy karczmę, przechodząc obok dwójki jeźdźców i pieszego półorka zrobiło się naprawdę wesoło. Oto bowiem z dudniąc niczym gromy na niebie zajechała nas czereda zbrojnych. Półork był głupi i zapłacił za to krwią, przyjmując na pierś ostre bełty.

Myślicie, że się baliśmy? Skądże znowu.

A potem wybuchło ogniste piekło. Nie żałowaliśmy tego przybytku, bo nie był ani ładny, ani gościnny. Zaledwie przydatny w tym akurat momencie. Zbrojne tałatajstwo rozbiegło się niczym pchły w poszukiwaniu wody i wiader. Też mi coś.

Myślicie, że mimo tego chaosu i ognia się baliśmy? Skądże!

Pomyśleliśmy o padłym półorku, ten rodzaj ma twarde kości i grubą skórę, przy odrobinie szczęścia stracił tylko przytomność, a wyrycie półprzytomnemu odpowiedniej matrycy zachowań byłoby proste, przydałby się taki silny, głupi okaz. Wysłaliśmy delikatne nici mocy by zaczepić je o wolę padłego, ale nie znaleźliśmy jej, co nie było zaskoczeniem.
Było nim natomiat to, że natychmiast po tym coś brutalnie stłumiło moją moc...

Dopiero wtedy zaczęliśmy się bać.

Opowiedzieć wam o strachu? Wiem, że wasz rodzaj ściska żelazna dłoń tego uczucia, lub przeciwnia - palą was pięty i uciekacie. Jest to tak bezmózgie, prymitywne. Sami pewnie też niegdyś tak to odczuwaliśmy. Dziś jednak nie. Strach wyższej istoty jest suchy, logiczny. Nie zrozumiecie tego, więc nie będziemy tłumaczyli.

Jak zwykle wówczas rozejrzeliśmy się za sojusznikami. Oboje jeźdźcy - samiec i samica - wyglądali na przydatnych, jednak wykształcili w sobie mechanizmy obronne, oparte głównie na arogancji. Przez krótki czas chcieliśmy ich złamać, jednak nie za długo. Niektórych murów nie warto kruszyć, mądrość polega na tym, by je rozpoznać.

Podobnie okazało się ze zbrojnymi. Było ich wielu, sprawnych, dobrze uzbrojonych i tępych jak buzdygany, idealni sojusznicy. Gdyby ich użyć, nagroda za zbiega byłaby korzystna. Ważniejszy był jednak dla nich pożar. Równie dobrze mogliby oddawać na niego mocz. Upór dwunogów by osiągnąć nieosiągalne nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.

Odeszliśmy więc na północ, zgodnie z pierwotnym planem, rzucając przed siebie cień od łuny pożaru. Napotkany po drodze tymczasowy niewolnik użyczył mi wierzchowca i pomógł nawet go dosiąść. Moc wróciła.
Spóźnienie nie powinno być problemem, potencjalny oferent z radością zaakceptuje pomoc potężnej Ishtar i dobrze za nią zapłaci.

Tyle, że to nie będzie tępy, zakuty w blachy ludź. A to oznacza tyle, że by wykorzystać sytuację, trzeba będzie bardziej się postarać.
Dużo bardziej postarać.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 22-02-2014, 11:51   #16
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
X
Wieczór był piękny, letni. Słońce, które przed kilkoma godzinami zaszło za horyzontem pozostawiło jeszcze przyjemne ciepło, które czuło się na twarzy. Łuna, która unosiła się nieopodal tylko potęgowała to doznanie.
Dwóch wędrowców szło przesz las. Obaj byli potężnie zbudowani, obaj posiadali zbroje połyskujące spod długich, mrocznych płaszczy. Obaj również mieli tajemniczo płaszcze naciągnięte na twarze. Mało kto był w stanie ich rozpoznać, a oni starali się nie zwracać na siebie uwagi, potykając się jedynie z rzadka o nie zauważone korzenie, kamienie etc. Jeden z nich miał przewieszony przez ramię łuk, drugi nie miał widocznego uzbrojenia. Chrzęst zachodzących o siebie płyt, wskazywał jednak, że w przypadku niespodziewanej konieczności będzie na pewno w stanie o siebie zadbać. Pogwizdywali z cicha, rozmawiali swobodnie i śmiali się niczym najlepsi przyjaciele. Czasem, któryś wyciągnął dłoń z kieszeni po to by poprawić torbę, lub ułożenie cięciwy na ramieniu. Wtedy widać było, że dłonie wędrowców są zielone… i wielkością odpowiadając rozmiarom swych właścicieli.
Na ramieniu jednego z nich zobaczyć można było niecodzienny obraz. Otóż na jednym z orczych ramion siedziała pchła. Zapytacie, cóż w tym nietypowego? W zasadzie niewiele. Ale to była wyjątkowa pchła.
Emanuel Rodrigez Moul ep Diffirin Keallach. Łatwo się było pogubić w pisowni tegoż imienia, trudno było natomiast zapomnieć samą pchłę jeśli kiedykolwiek ktoś miał przyjemność się z nią spotkać. Osobnik ten, z niewiadomych powodów miał chody u jednego z potężniejszych bogów, miał też słabość do jednego z kroczących orków.
Jakby mało było tego, że avatarem boga była pchła, jakby mało było że obdarzona była ona nie lada intelektem i dość specyficznym poczuciem humoru, to na dodatek wielbiła się ona w… muzyce. Nikt nie wiedział, czemu Palladine obdarzył Emanuela tak szerokimi zdolnościami i sprzętem, taka jednak była prawda. Emanuel siedział zatem na ramieniu jednego z orków, przy swym niewielkim pianinie. A jego niewielkie łapki ślizgały się po klawiaturze wydobywając miłe dla ucha dźwięki.
https://www.youtube.com/watch?v=pqWN8W9y_OA
Podróżnicy natomiast ciesząc się świeżym powietrzem podążali krok za krokiem w sobie tylko znanym kierunku.
- A wiesz czemu orki mają zawsze tak upaćkane gęby?
- ???
- Bo jeżdżą na wargach!!!

Śmiech okraszony obficie chrząknięciami rozszedł się po lesie.
- Szkoda, że Reksia tu nie ma.
- Wiesz przecież, że nie sposób tu się swobodnie przemieszczać na takim zwierzaku.
- Nie mam z tym problemu…
- Nie no pewnie, przejedziesz koło dowolnego patrolu i powiesz… to wcale nie wielki wilk. Jego oczy wcale nie są czerwone, wcale nie jest demoniczny… w ogóle, to Wam się tylko wydaje.
- Zrozumiałem!
- Poza tym, znam Cię i Twoją nogę.
- ?
- Wszystkie fotoradary były by twoje!
- Nie no, przesadzasz…
- Czyżby? Przypomnieć Ci co się działo gdy ostatnio szalałeś po mieście goniąc demona?
- To nie było na Reksiu, tylko na pająku. Demon miał nosorożca… to on był sprawcą większości szkód.
- A Ty jedynie go doszedłeś, zatrzymałeś i mandat wlepiłeś? Słyszałem, że jeśli mieszkańcy tego miasteczka usłyszą Mandarynę, zamykają okiennice, że miasto sprawia wrażenie wymarłego…
- Albo kawałek Speeding Demon. Dobra!
Jeden z odzianych w mroczny i szeroki płaszcz uniósł ręce w geście „poddania się”.- Przyznaję, że to nie była najbardziej udana interwencja. Choć demona złapałem.
- I?
- I co? Upomniałem i puściłem dalej…

Drugi z orków ponownie zaśmiał się szczerze pełen niedowierzania i zarazem podziwu dla swego przyjaciela.

Naraz las się skończył przechodząc w kilkumetrowy pas krzaków i zarośli, a potem wędrowcy wyszli na niewielką polanę.
- Kurdę! Było to jedyne stwierdzenie zwiastujące problemy.
Na polanie bowiem siedziało kilka postaci. Było tam dwoje ludzi, był jakiś elf i najbardziej się wyróżniający krasnolud. Wyróżniała go z pośród jego braci fryzura, czerwony, postawiony na cukier grzebień włosów, muskulatura oraz liczne tatuaże zdobiące całe jego ciało.
- Zabójca?
- Tak. Tylko jego nam tu brakowało.
- Może…
- Chyba nie. Obawiam się, że nie uda się spawy załatwić po dobroci.
- Bo?
- Bo nie każdy zabójca to Fungrimm…
Ork smutno pokiwał głową czyniąc jednocześnie skomplikowany gest i odmawiając krótką modlitwę za duszę syna Moradine’a. - Wiesz doskonale, że oni mają zwyczaj raczej najpierw mordować zielonych, a dopiero potem pytać…
- No tak. Ale może jednak?
- Może jednak tak. W razie co wiesz co robić?
- Wiem.
Ork odruchowo zdjął z ramienia łuk. Stwierdzenie: pokaźnych rozmiarów było niedopowiedzeniem. Łuk kwalifikował się bardziej na niewielką balistę oblężniczą. Możliwość korzystania zeń dawała orkowi tężyzna fizyczna i długie ramiona. Charakterystyczne cechy zielonej rasy. Gdy strzała wielkości oszczepu znalazła się na cięciwie, dwóch wędrowców zaczęło spokojnie obchodzić polanę. Nie mieli zamiaru zakłócać odpoczynku, nie chcieli też być rozpoznanymi.
- Uli! Ktoś tam jest!
No i tyle, z pokojowego rozwiązania sprawy.
Krasnolud poderwał się niczym niewielki pocisk. Wielki oburęczny i obosieczny topór bojowy znalazł się w jego rękach z łatwością, jaką dziecko potrzebuje na zabranie ulubionej zabawki. Za nim stanął człowiek uzbrojony w półtoraka i tarczę, kolejny w łukiem. Z tyłu zaś kobieta w szatach magiczki rozpoczęła inkantację.
Orkowie stanęli jak wryci. Nie chcieli konfrontacji, nie chcieli zmierzyć się z tymi stworzeniami. Zarówno ze względu na własne bezpieczeństwo, jak i na bezpieczeństwo tamtych. Pewnym było że poleje się krew, że trup będzie ścielił się gęsto, jeśli dojdzie do potyczki. Ale co było zrobić?
- Niech Palladine błogosławi Wam wędrowcy. Zaczął jeden z orków.
- Niech błogosławi i Tobie nieznajomy. Odpowiedział człowiek z tarczą i mieczem. - Podejdźcie do światła ogniska. Zapraszamy.
- Czas nas goni, a narzucać się towarzystwem nie chcemy. Droga nam pilna.
- Droga niebezpieczna o tej porze. Łatwo się napatoczyć na zielonoskórych. Strasznie się panoszą tu ostatnio.

Słychać było głośne przełknięcie.
- Za zaproszenie dziękujemy. Za przestrogę również. Nie skorzystamy jednak.
Karzeł, który do tej pory nie odzywał się pociągnął nosem. Po czym zaklął siarczyście. Skrócił chwyt na stylisku, a następnie przejechał kciukiem po ostrzu topora. Kropelka czerwonej krwi zabłysła na ostrzu.
- Możliwe, że nie obawiacie się orków… bo i jakże obawiać się swoich? Co?
Węch krasnoludów można było uznać za legendarny. W tym przypadku niestety legenda się sprawdzała.
Karzeł puścił się biegiem w kierunku wędrowców. Powietrze zaczęło złowrogo świstać, gdy ostrze topora przecięło powietrze w szerokim młynku. Za nim biegiem puścił się drugi z wojaków. Trzeci natomiast zaczął składać się do strzału.
Magiczka jednak była pierwsza. Zaklęcie powędrowało w kierunku dwójki podróżników i rozeszło się nad nimi w formie rozświetlających niebo błyskawic. Mowy nie było aby mogli się ukryć, a wyraźnie widoczne dłonie czy twarze nie ukrywały zielonego koloru.
Barbak strzelił pierwszy. Potężny pocisk wystrzelony z Maleństwa pomknął na spotkanie niczego nie spodziewającego się przeciwnika. Strzał był pewien. W zasadzie tym można było temat zakończyć. Broń o takiej sile gwarantowała skuteczność trafienia, a wprawne oko i ręka gwarantowały same trafienie.
Łuczki został dosłownie poderwany w powietrze i ciśnięty dwa metry do tyłu. Padł na plecy, a jedynym co wznosiło się ponad jego nieruchome już ciało był szyp strzały.
Heinrich, drugi z orków w tym czasie spokojnie, nie bacząc na szarżującego karła zdjął z pleców płaszcz ukazując bogato zdobioną zbroję płytową. Miał jeszcze chwilę. Karły obdarzone były olbrzymią krzepą, techniką i zawziętością, jednak miały zwyczajnie za krótkie nóżki aby sprawnie dobiec do przeciwnika. Dwuręczny miecz pojawił się w jego dłoni, w drugiej natomiast hełm. Ork założył osłonę na głowę, a następnie obrócił ostrze w kierunku ziemi i przykląkł na jedno kolano.
Orc Death Knight by ekarnopp on deviantART
- Emanuelu?
- Tak Barbaku?
Pchła pojawiła się na ramieniu orczego łucznika.
- Bądź tak dobry i zarzuć coś odpowiadającego do sytuacji.
- Jakieś preferencje?
- W zasadzie nie. Zdaję się na twój gust.
- Się robi.[/i]
Gdyby poszukiwacze przygód mieli dość oleju w głowie zastanowili by się właśnie w tym momencie. Czemu? Otóż mieli przeszło dwukrotną przewagę liczebną w chwili rozpoczęcia starcia. Mimo tego orki nie tylko nie pierzchły, jak to miały w zwyczaju. Miały czas na spokojną modlitwę przed walką i rozmowy.
Barbak wzorem swego przyjaciela również zdjął płaszcz. Dobył broni. Jednoręczny topór bojowy, oraz szabla zalśniły w odblasku przemieszczających się po niebie rozbłysków.
WOW fanart: Orc Death Knight by dwinbotp on deviantART
Emanuel natomiast pojawił się na płycie pancerza już nie z pianinem, a z konsoletą i winylową płytą. Ułamek sekundy potem polanę wypełniła muzyka.
https://www.youtube.com/watch?v=gg3qJAu7Z5U
- Co to? Spytał zielony łucznik unosząc delikatnie brew.
- Nie wiem dokładnie. Nie mój repertuar.
- Czemu więc to puściłeś?
- Bo jak to mawia młodzież: Dobry beat!


Barbak nie miał czasu na dalszą dyskusję, ponieważ w tym właśnie momencie starł się z człowiekiem uzbrojonym w tarczę i miecz. Sprawnym unikiem zszedł z linii cięcia po czym obrócił się szybko tnąc toporem. Trafił w tarczę. Odruchowo postąpił krok do przodu napierając na zasłonę i zmuszając przeciwnika do defensywy. Ten wytrzymał i wyprowadził kontrę starając się trafić orka w odsłonięty brzuch. Krótki dystans, oraz szybkość cięcia mogły gwarantować skuteczność. Mogły, jednak nie zagwarantowały. Zielony wojownik odskoczył zakleszczając topór o rant tarczy. Zrobił swoisty hak, który chwilę potem wykorzystał. Ciągnąc mocno wytrącił człowieka z równowagi i zmusił go do zrobienia kroku w przód. A tam czekała już szabla. Ostrze przeszło przez oczka kolczugi i ciało wojownika jak przez masło. Zdruzgotało wnętrzności i ze specyficznym chrobotem łamanych kości przebiły się na zewnątrz. Człowiek natomiast nadziany na ostrze topił się właśnie we własnej krwi zalewającej zniszczone płuca.
Barbak nie zatrzymał się nawet na chwilę. Krótkim oszczędnym szarpnięciem wydobył broń z ciała przeciwnika i puścił się biegiem w kierunku magiczki. Ta bowiem kończyła właśnie inkantację. Kątem oka dostrzegł, iż Heinrich również zakończył swój pojedynek. Obcięta głowa karła wskazywała na to, że tu, na tej polanie, znalazł on swoją zagładę.
Dwaj orkowie, puścili się zatem biegiem w kierunku magiczki. Był to nie lada widok. Obaj o masie ponad stu kilogramów, uzbrojeni po zęby, umięśnieni.. dzicy. Nie sposób było wytrzymać taki widok.
Magiczka jednak wytrzymała.
Kula ognia pomknęła na spotkanie zielonoskórych. Obaj krzyknęli bojowo, obaj przyspieszyli nie pomni o własne bezpieczeństwo.
Kobieta patrzyła z szeroko otwartymi oczami, jak tych dwóch pędzi ku własnej zgubie.
Gdy magiczny płomień wybuchł siła eksplozji targnęła zielonymi ciałami do przodu. Płomienie rozeszły się wokoło nich paląc, smażąc wszystko. Jednak nie ich samych.
Ostatnim co zobaczyła kobieta było ostrze lecącego ku niej topora. Uderzenie serca potem ostrze wbiło się w delikatne szaty druzgocąc wszystko na swej drodze. Kobieta pchnięta siłą uderzenia, niczym kopnięciem konia poleciała na ziemie…

***
- Wiesz na ile wojownik ceni maga?
- ?
- Na tyle, ile ma on kul ognia.
- Dobrze, że nie miała ich więcej.
- Fakt. Trzeba kupić nowe zaklęcia blokujące.
- Spadajmy stąd.

Dwaj orkowie oddalili się z pola walki. Pola na którym śmierć poniosło czterech poszukiwaczy przygód. Walki, której nie chcieli, która była głupia i nie potrzebna. Ale czy ktoś będzie teraz o to pytał?
X
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 26-02-2014, 09:58   #17
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
"Co innego muzyka, która wywołuje emocje, a co innego emocje, które pretendują do tytułu muzyki"

Najpierw doszły do nas dźwięki.
Łup, łup, łup, łup...
Dopiero potem zobaczyliśmy światła ogniska.
Na miejscu, pomyśleliśmy, jednak gdy wyjechaliśmy na polanę naszym oczom ukazał się zgoła inny widok niż się spodziewaliśmy.


Co ciekawe, to co wzieliśmy za rąbanie drew, a dokładnie za rąbanie drzewca, gdyż poza "Łup, łup, łup" słyszeliśmy też dzikie wrzaski i krzyki okazało się... zabawą kilku niezbyt bystrych i niezbyt małych samców ras wszelakich, podrygujących w takt łupania i darcia się, które ordynował im facecik z bębnem i tubą. Taak, on grał i śpiewał!
Zastanawialiśmy się jak można tego słuchać, a co dopiero się przy tym bawić... gdy nagle zdaliśmy sobie sprawę, że część z nas podryguje rytmicznie w rytm tej...... muzyki.

Łup.

Łup.. kilkoro z nas się przyłączyło do podrygujących i wydało krótki syyyyyk...

Łup...!

Dość! Większość skarciła resztę i wszyscy skupiliśmy się na grupie, która zdała sobie sprawę z naszej obecności. Zakłóciliśmy im zabawę i świadomość ta dopiero docierała do wypranych z rozumu i otępiałych od używek mózgów.
To chyba fani jakiegoś sportu, bo tu i ówdzie na transparentach na gałęziach drzew były porozwieszane hasła: "Brody Brodziska najebią Liska!", "Naprzód Brodziska Wielkie", "Dzisiaj VIII Liga, jutro Arcyklasa" oraz, - chyba wzięte z zupełnie innej beczki - "Gdy Ci elf przebiegnie drogę, dogoń szuję, urwij głowę". Sympatyczne towarzystwo. I zbliża się do nas powoli z zamiarami niewiadomymi. Tylko grający jełop nie przerwał i dalej łupie i się drze. I macha do nas zachęcająco, ruszając biodrami...

Łup.

Łup..

Łup...

Umysły tępe, podatne - spodziewaliśmy się tego wysyłając wici, by je musnęły, tymniemniej jest ich sporo. Zdaliśmy sobie sprawę, że wszystkich na raz nie opanujemy. Przynajmniej dopóki ich obrona nie opadnie do zera. Nie aby to było trudne...


Ich umysły nigdy nie były bardziej puste i otwarte... niczym świeżo postawione czarodziejskie Okno bez serwis-packa i firewalla, z hasłem podanym na ścianie czarodziejskiej wieży. Miło będzie mieć znów mieć eskortę i służbę.
Abrakadabra!

Powiedz nam co robić o Ishtar!
Kochamy Cię o Ishtar!
Jesteśmy na Twe rozkazy, o Ishtar...

Jakież to było proste, prawda?
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 26-02-2014 o 11:58.
TomaszJ jest offline  
Stary 26-02-2014, 13:29   #18
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Była ciemna, ciemna noc. Był ciemny, ciemny las… pełen grzybków. Las przemierzała cicho, ciemna postać…

~„Światło. Co my tu mamy? Interesujące… trzy postacie. Niewiele. Nie widzę ich dobrze. Muszę podejść. Chwila… mapa. Teraz lepiej. Lepiej by zawczasu mnie widzieli, mnie i zaproszenie.”

… tak długo, aż na skraju lasu nie dostrzegła ogniska. Ktoś robił imprezę? Nie, nie było alkoholu. Były dwa konie, dwie postacie stojące nad trzecią. Poruszała się co prawda omijając łamiące się patyczki, jednak tak by rozmawiający mogli ją zobaczyć zawczasu. Nie kryła się z celem podróży, ni trzymanym w dłoni świstkiem papieru, na który raz po raz spoglądała.

~”Następna chętna? Chcą usłyszeć szczegóły. Wiadomo więc kto jest sprawcą zamieszania. Czas pokaże…”

-… zrezygnowałem z kąpieli i nocy w towarzystwie jakiejś dziewki … - mówiła jedna ze stojących postaci.
- Prrr szalony! - nagle rozległo się wołanie. Na polanie pojawiła się konno kolejna osoba. Od razu przedstawiła się. Kapral Fred Harper. W czasie szalonego wjazdu w scenę kaprala, nasza jak się okazało nie tylko ciemna, ale także niska postać, zdążyła podejść na odległość rozświetlających polanę płomieni ogniska. Być może gnana jakąś myślą o kulturze osobistej zdjęła kaptur. Każdemu kto chciałby spojrzeć, ukazało się wtedy zielone, łyse oblicze - pomijając oczywiście grubego czarnego warkocza, plecionego gdzieś od tyłu głowy. Nie jeden śmiałek, co bardziej obyty, dość mógł do wniosku, że ta tu, nie jest czystej krwi orczycą, gdyż wiele jej rys wyrażało ludzkie pokrewieństwo. Z zaciekawieniem obdarzyła bywalców ów miejsca spojrzeniem żółtych oczu. Najpierw tego, który narobił przed chwilą szumu. Później tego, który mówił coś o chętnych i dziewkach na noc. Uniosła lekko kącik ust ku górze.
- Cierpliwość jest cnotą. – odparła cicho, może do niego, może tak o do siebie? Wzrok zielonej zawędrował teraz na „ja pierdziele, Smerf, tylko dlaczego taki duży?” - zresztą, przez ułamek sekundy dokładnie coś w tym stylu wyrażając. By po chwili zjechać o wiele niżej – „Klakier?”- gdzie siedział Kot. Wtedy coś się zmieniło. Wyraz twarzy orczycy zdecydowanie pasował bardziej do wyrazów twarz większości kobiet, którym dane było spojrzeć na wyjątkowo słodkie (aż chciałoby się schrupać), roześmiane niemowlę. Zainteresowanie słodziakiem, najwyraźniej wprawiło ją w zapomnienie o jeszcze jednej postaci, której powinna się przyjrzeć. Kot, kot… kotek! W tle brzmiały dźwięki rozmowy. Samael. Simon Petrikov. Przedstawiali się.
-… Miło mi i panią zobaczyć, pani...?
- Nhyan Luthain z plemienia Złotego Węża – zielona odpowiedziała niebieskiemu spokojnym dźwięcznym tonem, nie tracąc zainteresowania kotem. Wyciągnęła ku ognisku dłoń z mapką, by pozwolić tejże upaść w płomienie. Tajemniczy drow, stanowiący ów trzecią postać, postanowił odpowiedzieć na pytania. Musieli zatem zadać je nim przyszła. Wyjaśnia, dlaczego i o co chodzi. Niezbyt dokładnie.
-… Zatem karczmę trza spalić, córkę mu zgwałcić i zabić, na samym końcu skrócić jego męki. Pytania o dalsze haczyki? - tak też kończy swoją opowieść. Zaś pytania owszem pojawiają się. Pojawiają się i wątpliwości. Zleceniodawca nie lubi Cesarskich, zaś Panowie którzy być może będą chcieli przyjąć zlecenie nie lubią chędożyć. Ciekawe. Nie jeden przecież, na wieść o tym, że może pochędożyć i jeszcze mu za to zapłacą miałby w głowie wizję samego siebie krzyczącego: „Kłać siem dzifko! Szerzej nogi...”. W każdym razie,… oni protestują. Prócz jednego.
- Ja tam jakichś szczególnych oporów nie mam. Jeśli toto pełnoletnie rzecz jasna. Z gwałceniem to faktycznie może być problem. Jestem zbyt przystojny żeby jakaś mi odmówiła. He he. – mówi Kapral. Tylko, czy faktycznie jest przystojny? Z zebranych osądzać mogła tylko jedna kobieta. Ta, która najwyraźniej miała właśnie w głowię wizję nie przyświecającą połowie zebranych tu posiadaczy plemników.
- Ja mogę zająć się dziewką… chociaż, szkoda by zaraz po tym miała zginąć, nie pamiętać tej nocy do końca długiego jeszcze życia. - uśmiech kobiety poszerzył się, kły naparły na usta w taki sposób, że wyglądał na nieco krzywy. W oczach zaś miała lekkie rozbawienie.


~„No i proszę, znalazły się dwie dziewice. Boją się chorób? Wolą siebie nawzajem? A może… moralność? Tja. I jeden kurwi syn… po moim trupię pozwolę im zgwałcić dziewkę. Nawet jeśli ona ma zginąć, jej ostatnim wspomnieniem nie będzie kutas jakiegoś… a może, może uda mi się jej pomóc?”

Cytat:
Jakiś czas wcześniej…

Rude przetłuszczone włosy młodzieńca oblewały miarowo pniak. Wieczorem mniej lub bardziej świadom, postanowił zrobić z niego nietypową poduszkę. Różowymi smugami ciągnęły się pierwsze zwiastuny świtu, które powoli odbierały mu kolory błogiego snu, zastępując go impulsami niewygody. Nie otwierając oczu przeturlał się na plecy, rezygnując tym samym z usług pniaka. Uniósł powoli ręce ku górze, wyciągając je tak mocno by zatrzeszczało w stawach. Przeciągał się. Różowe usta rozwarły się w pojedynczym głośnym ziewnięciu, tak mocno, że jeden z pryszczy mieszkających na policzku młodzieńca niemalże zakończył swój jakże dorodny żywot. Chłopak przesunął dłońmi po twarzy. Tym razem pryszcz nie wytrzymał. Biała ropa, a tuż za nią odrobinka krwi wyciekła na przyozdobioną jego podobiznami skórę. Chłopczyna otworzył zielone oczy, a wraz z nimi otworzył usta. Wyglądało to dokładnie tak, jakby miał zamiar coś powiedzieć. Kto wie, może chciał błogosławić świtowi, dziękować bogom za urodę… w każdym razie, nie powiedział nic. Zamarł w bezruchu, jedynie jego oczy otworzyły się szerzej wyrażając czy to zdziwienie, czy strach.

Stała nad nim. Żółte oczy wpatrywały się weń przeszywająco. Miały dziwny kolor, łanów zbóż kołysanych wiatrem o melodii nadchodzącej burzy. Czarny tatuaż węża o pomarańczowych niczym ogniste płomienie oczach oplatał jej szyję i prawe ramię. Gdy poruszyła się lekko przekrzywiając głowę, wydawało się że tatuaż poruszył się samoistnie, wbrew niej. Była… zaraz… była naga. Zielona, zadbana skóra połyskiwała w nieśmiałych promieniach nadchodzącego świtu.
- Cienie zalegają w Twoim sercu młodzieńcze. Mącą równowagę. Życie w rytmie obiegu zapewniało spokój i harmonie… - mówiła powoli, szeptem, miękkim jedwabistym głosem, a wypowiadając te słowa przekładała powoli z jednej dłoni do drugiej długą drewnianą laskę. Nie była to taka zwykła laska. Ta konkretna, zwieńczona była białą ludzką czaszką oraz licznymi rzemieniami do których przymocowane były ozdobne kolorowe piórka.
-… a teraz masz przesrane, prawda? – przy tych ostatnich słowach ton głosu zmienił się. Z dziwnej zjawy, mediatorki która zaraz oznajmi mu prawdę o życiu i śmierci, kobieta zmieniła się w naśmiewającą się ze znalezionego urwisa złą ciocię. W dodatku ten złowrogi uśmiech, który pojawił się na jej twarzy.

Jakiś czas później…

- Dlaczego pomogłaś temu pryszczatemu? - nie miała ładnego głosu. Był bardziej męski, niż kobiecy. Zachrypnięty, nieco irytujący. Zdecydowanie wolałam ją, kiedy się nie odzywała. Powoli skończyłam owijać w około szyi apaszkę. Teraz nie było go widać. Kryła go nie tylko ta niewielka tkanina, ale również lekka skórzana zbroja: gorset, długie po same ramiona rękawice.
- Pomogłam? – udałam zdziwiony ton. Nie byłam zdziwiona. Nie tym, że nie do końca rozumie jak to działa. Przeniosłam na nią powoli oczy, przeszyłam spojrzeniem. Wiedziałam, że tego nie lubi. Ja lubiłam. Dawało mi to taką delikatną satysfakcję, chociaż sama nie wiem czemu.

Jakiś czas jeszcze później…

Ciepło ogniska już gasło. Była to oczywiście kwestia lenistwa. Temperatura naszych splecionych ciał całkowicie wystarczała. Nie chciało mi się jeszcze otwierać oczu. Przejechałam tylko dłonią po jej nagiej talii. Wystarczyło. Poruszyła się. Nie spała już. Poczułam jej miękkie usta na swoich. Nie odwzajemniłam pocałunku. Nie dlatego, że nie chciałam. Wiedziałam co będzie dalej. Delikatnie będzie próbowała mnie obudzić skradając co nowsze. Było to przyjemne. Nie pomyliłam się. Przerwała dopiero po chwili, zapewne widząc mój delikatny uśmiech.
- Nie śpisz już? – głupie pytanie, przecież znała odpowiedź. Otworzyłam oczy. Próbowała się odsunąć, ale przytrzymałam ją. Uśmiechnęła się. Naprawdę, nie była ładna, nawet teraz.
- Wstajemy? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Przygryzłam lekko wargę, a moja dłoń powędrowała po jej ciele. Wiedziałam, że jest głupia, ale to powinna zrozumieć.
- Zaczekaj. Wciąż zastanawia mnie… - urwała na moment, niebyła pewna jak sformułować wypowiedź, a może, czegoś innego - … co on właściwie zrobił?
- Kto? – zabrałam powoli dłoń. O czym ona teraz myśli? Chciało mi się przeklinać w duchu. To była taka piękna pobudka. Dlaczego wszystko musiała popsuć?
- Ten rudy… no wiesz, z wioski... - opuściła nieśmiało wzrok. Może zdała sobie sprawę, że źle wybrała czas. A może nie? Oznaczało by to, że naprawdę była idiotką. Trudno. Żegnaj wspaniały poranku. Westchnęłam demonstracyjnie. Powoli i niechętnie zaczęłam siadać, tak by nie musieć już na nią patrzyć.
- Zgwałcił córkę sołtysa.

Wtem stało się. Kot ruszył w jej stronę. Przykucnęła wyciągając do niego zielone łapki. Nie miała w nich póki co nic smakowitego, jednak wyglądały na chętne do pieszczot.
-Kici, kici. - powiedziała to co należało w tejże sytuacji. Znów patrzyła nań w ten charakterystyczny, wymowny sposób w stylu “podaj łapę, a zostanę Twoją mamusią”. Panowie zaś wrócili do dalszych ustaleń i pytań. Dla orczycy najwyraźniej to co powiedział drow było wystarczające. Kto bowiem na początku mówi wszystko? Świat pełen jest tajemnic. Zaś te mają tendencję do ujawniania się we właściwym im czasie…
-…By spalić karczmę wystarczył by ci jeden żołnierz i to niekoniecznie wysoce wykwalifikowany… wystarczyło by, by był okrutny co nie miara, a takich znajdziesz bez liku. I pytań mniej. I zapłata mniejsza. – niebieski mówił spokojnym tonem, jakby ważył słowa.
- Każda kałuża składa się z wielu kropel wody, zaś wiele połączonych kropli wody stanowi o wielkości kałuży. - powiedziała pod nosem, nadal bardziej przejęta Kotem.
- Wiesz, niebieskoskóry przyjacielu, że oddział przed wyruszeniem w bój warto zgrać? Sprawdzić co potrafi? – pytał Kapral coś tam sobie robiąc pod nosem - Mam wrażenie, że to robi właśnie nasz gospodarz. Pytanie po co też jest oczywiste, ma większą robotę. Pytanie natomiast – zawiesił na chwilę głos - Ile płacisz drogi przyjacielu?

~”Przecież to samo przed chwilą powiedziałam. Głupie nawyki. Muszę bardziej zwracać na to uwagę. No i w końcu konkretne pytanie! Ile?”

Ostatnie pytanie wydawało się w końcu tym konkretnym i na miejscu. Oczywiście gaduły miały jeszcze coś do dodania. Sytuacja sprzed paru lat? Grupy tworzone na początku wojny? Czy to było istotne? Jeśli mają rację, z pewnością robiło się ciekawie. Dwie rzeczy jednak były najważniejsze. Po pierwsze pracodawca chciał teraz zapłacić 100 koron cesarskich za zlecenie, dodatkowo miał w zanadrzu kolejne. Po drugie zaś, orczyca została nazwana tą, która potrafi poruszać się po lesie.
- Orczyca potrafi nie tylko chodzić. - wyszczerzyła lekko zęby w uśmiechu - Zaprosiłeś jeszcze kogoś na kiełbaski? - gestem głowy wskazała ognisko, zmarszczyła brwi - Nie,... źle to ujęłam. Spodziewasz się jeszcze kogoś? - skierowała wzrok na linię lasu, jakby spodziewała się, że zaraz ktoś wyskoczy spomiędzy drzew z okrzykiem “zapomnieliście o mnie!”.

~”Odpowiedź na to pytanie o wiele więcej może wyjaśnić. O tym co wie. O tym jak jest zorganizowany. Czy co planuje…”

W tym momencie nikt jednak nie wyskoczył, zaś Kot zaczął obwąchiwać jej dłonie. Zapachów świat skrywa wiele, a interpretacja zwłaszcza tych należących do poszczególnych osób bywa subiektywna. Kot jeden wie, co poczuł. Najwyraźniej wystarczyło mu to by usiąść obok, pozwalając na dalsze pieszczoty. Zachęcona tym pozwoleniem, nie darowała mu ich, mając minę zadowoloną pewnie nie mniej niż sam Kot.
- A i owszem. Czekam jeszcze na pewne persony. Ale jedna z nich chyba właśnie nadbiega.
Na skraju linii światła stanął wilk. Spory i czarny jak noc. Na dodatek wyraźnie podenerwowany, zjeżony, z wystawionymi zębami. Patrzył na kota… Zielona, chyba gnana jakimś matczynym odruchem przyciągnęła go do siebie umieszczając na własnych rękach w obronnym geście. Sama wyszczerzyła kły na wilka, czujnie lustrując go żółtymi ślepiami. Rychło okazało się, że wilk to jednocześnie goły bard. Okazało się również, że drow to iluzja drowa. Prawdziwy pojawił się chwilę po tym, jak zniknął ten nie prawdziwy. Kto by się w tym wszystkim połapał? Wiadomo było, że to na tego nagiego czekał zleceniodawca. Z rozmowy wynikało, że ta dwójka tu, była razem.
- Pod Chwostem dwudziestu cesarskich. Jeden z Róży, jeden mag Palladinea. Spieprzamy. Wy jeśli dalej myślicie o pracy, zapraszam. Jeśli nie... milo było.
Tak czy siak… była bohaterką! Obroniła kota przed Złym Bardem, którego przemiana wywołała wyraz zdumienia na jej zielonej buźce, bardziej niż… inne jego atuty, iluzje jego towarzysza, czy przybycie Zbroi. Bo tak właśnie było. W między czasie na scenę wkroczyła również postać w zbroi.
- Zapomnieliście o mnie! – miała gardłowy trzeszczący głos.
Zielona na słowa “spieprzamy” zaczęła wstawać, choć nieśpiesznie, z Kotem trzymanym w dłoniach. Ten tylko zamruczał zadowolony. Chyba nie miał nic przeciwko. Przycisnęła go pewniej między piersi.
- Ale dziewka będzie moja? - upewniła się, najwyraźniej chętna do współpracy na pewnych warunkach.
- To zwiad Arkanijczyków? Jak go zarąbie dostanę premię? – temu nazywanemu Samaelem najwyraźniej Zbroja nie przypadła do gustu.
- Nie orczyco. Moim warunkiem jest by dziewka nie była ruszona. – nie przypadły mu do gustu również warunki orczycy. No dobra… wzruszyła ramionami. W końcu jak to mawiają mędrcy świata “mówi się trudno i żyje się dalej”, nie jedna dziewka po świecie lata… no i w końcu ma Kota. Pogłaskała rzeczonego czule po główce. To był taki słodki kociak w końcu. Nie to co ten cały narwaniec, próbujący właśnie wywołać bójkę. Zbroja chciała dowiedzieć się o co chodzi, najwyraźniej też dostała tu zaproszenie. Narwaniec zaś twierdził, że ta śmierdzi kapusiem czy tam debilem. Wyciągnął miecz. Zaczął skracać dystans.
Orczyca gwizdnęła, chociaż cicho. Bardziej tak by zwrócić na siebie uwagę.
- Spokojnie Panowie, nie pora i nie czas na to… wolicie jatkę we dwoje i zarazem z dwudziestką z Kwiatkami? - spróbowała dyplomatycznie zażegnać przerośnięty kojonez. W końcu jak mawiają mędrcy świata “kto nie próbuje, ten nie ma”.
- Miau? - odezwał się pytającym tonem Kot zwracając na nią swoją mordkę.
- Ciii… spokojnie kotku. - pogłaskała go znów, a co tam - Panowie tylko chcą się stać przekąską… marnując czas.
Chyba nie pomogło. Nie ważne. Ważne było to, że Ci rozsądniejsi poprosili o zaliczkę. Może nie pora i nie czas i na to, skoro trzeba stąd się ulotnić. Dużo się działo na raz. Zdecydowanie. Na scenę wkroczyła kolejna persona. Goblin. Goblin! Orczyca zerknęła na tego Takiego nowego, zresztą z miną w stylu „w końcu ktoś normalny”. Zerknęła na Zbroję, która nadal jak się wydawało stała bez ruchu. W końcu na Samaela i jego miecz, przygryzła lekko wargę.


Wtem między towarzystwem wylądował mieszek złota. Udało jej się pierwszej zgarnąć ów zaliczkę dla wszystkich. Nie czekała na nic więcej. Ruszyła za pracodawcami w stronę koni... ona i Kot, który wyraźnie zadowolony z takiej formy podróżowania nie protestował ani nie wyrywał się zielonoskórej.
- Łaskawa pani, w wolnej chwili odliczcie kopę monet dla mnie i mego towarzysza - rzucił wesołym tonem niebieski będąc już w siodle.
- Kurważ – wyrwało się kapralowi gdy forsa wpadła w ów zielone łapska. - Orczyco, jak tylko staniemy moja forsa ma być!
- Spoookojnie Panooowie - przeciągnęła jakby leniwie ów słowa, uśmiechnęła się pod nosem rozbawiona. Dopiero gdy odwróciła w ich kierunku wzrok, uśmiech zniknął. - Nigdy nie okradam swoich. O ile będziecie swoi. - co jak co, ale to zabrzmiało poważnie.
- Gdy tylko staniemy.

Tako też orczyca i kot, stali się orczycą z sakiewką i kotem na koniu!

~~~~~~~~

Dla najlepszego pod słońcem MG. ^^
 
__________________
To nie ja, to moja postać.

Ostatnio edytowane przez Wila : 26-02-2014 o 13:33.
Wila jest offline  
Stary 27-02-2014, 21:45   #19
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Dwójka poszukiwaczy przygód zatrzymała swe koni na granicy padającego światła. Ruszyła niespiesznie oraz nieskrycie w stronę ogniska przypatrując się drowowi. Kto wie, co jeden z tego mrocznego ludu może kombinować sam w głębi ciemnego lasu?

Samael przywiązał konia do drzewa i zatrzymał się w kręgu światła wyraźnie lustrując otoczenie, by w ostateczności spojrzenie swe zatrzymać na ciemnoskórym.
- A my jej szukamy. - młodszy z awanturników przemówił pierwszy z typowym dla siebie arkhańskim akcentem i bezczelnością w tonie - Czego potrzebujesz? Zgwałcić świat? Zniszczyć księżniczkę? Zarąbać pogoń którą ściągnąłeś tutaj swoimi liścikami? Chociaż sądząc po atencji jaka darzysz naszego towarzysza to może napaść na magazyn sardynek? W obu ostatnich przypadkach konieczny może okazać się otwieracz do puszek.
- Może? - Drow w żaden sposób nie zareagował na docinki. - Ale czy to ważne? Jeśli dobrze place?
- Znowu się widzimy Panie Kocie - rzekł Simon zdziwiony widokiem futrzaka. Jednak już po sekundzie wzrok swój skierował na czarnoskórego pracodawcę. Możliwe, że kocur był jego pupilem i ich spotkanie wcale, a wcale nie było przypadkowe. - Tak się losy szczęściem, bądź nie - czas to okaże - potoczyły, że przyszło nam szukać pracy w tę jakże piękną noc. I jak mniemam mamy do czynienia z naszym pracodawcą. Pozwól że się w takim razie przedstawię, choć CV przy sobie nie posiadam. Simon Petrikov, arche… - szturchnięty przez swego młodego towarzysza łokciem w żebro, zatrzymał się w pół słowa - Mag. Znaczy się czarodziej. Do usług. - skłonił się lekko ukrywając wśród białych kudłów brody grymas bólu wywołanego przyjacielskim zmitygowaniem.
- Laron Van Der Maiden. - Drow odpowiedział lekko, bardzo lekko i skinął głową.
- Samael. Zawodowy pogromca potworów. Tych dwunożnych i nie tylko. A teraz jak grzeczności mamy za sobą poprosimy szczegóły, niezależnie od nawiązania lub nie kontraktu gwarantujemy pełną dyskrecje. W wypadku gdy... rozwiązanie Twego problemu leży w naszej mocy przejdziemy do kwestii wynagrodzenia.
- Potrzebuje waszych umiejętności... hm... interpersonalnych. Na początek, mam pewne rachunki do wyrównania, potrzebuje Waszej pomocy.
- odrzekł im Laron ni jak nie wyjaśniając czym mieli by się parać najęci przez niego awanturnicy.
- Laronie... - Samael starał się być spokojny. Bardzo się starał. - Rozumiem ze nie wszystko możesz nam powiedzieć. Potrzebujemy jednak konkretów. Kto to? Nie na każdego podejmiemy się zlecenia ze względów... moralnych. Następnie gdzie się ten ktoś podziewa, jak wygląda czy ma obstawę i czy nas się spodziewa. Co mamy mu zrobić? Przyprawić rogi, połamać nogi, obciąć ręce czy zaszlachtować. I ile za to dostaniemy? Im mniej nam powiesz tym większa szansa na haczyk, a wraz z nią rośnie cena.
Simon niezbyt chętnie chciał słuchać o konieczności… zlikwidowania, nieważne kogo, będąc na usługach kogokolwiek. Wizja zabijania była mu niemiła. Jednak nie powiedział tego na głos. Bardziej przerażała go myśl, że jeśli ów drow znał choć trochę Samaela i Petrikova… to naprawdę nienawidził persony będącej celem. Albo persona była niezwykle kłopotliwa i potężna.
Choć wyrównać rachunki… niekoniecznie znaczyło kogoś eliminować. A, że Simon był człowiekiem wielkiej wiary w ludzi… miał wciąż nadzieję, że te rachunki znaczą zupełnie coś innego.
- Samael miał na myśli, że im mniej informacji nam powiesz, tym większa szansa na tak zwane haczyki, niespodziewane trudności. Bo swoją drogą im więcej “nam powiesz” ile wynosić będzie należności tym bardziej podejrzane owe zlecenie zdać się może. - dodał niebieski na chwilę zdejmując i przecierając swe szafirowe szkiełka. - Jednakowoż zauważyliśmy, że przynajmniej jeszcze jedna osoba została zaproszona na owo spotkanie. I jedynie brak konia w posiadaniu tego ekscentrycznego zbrojmistrza z zakapturzoną przyłbicą - delikatny uśmiech zakwitł mu na ustach - spowodował, że chwilowo go tu nie ma. Zatem, czy szersze wici posłałeś, i czy czasem Samaelu nie wypadało by poczekać na innych, by szanowny… szef - dodał z ostrożnością, jakby smakował słowa - nie strzępił swego języka kilkakrotnie? Skoro już przy tym jesteśmy, czy sprawa jest na tyle poważna, że trzeba angażować większe ilości zbrojnych i utalentowanych? I czy przypadkiem nie jest… na tyle niebezpieczna… że wymagać będziesz, jakkolwiek to brzmi, byśmy współdzielili nasz czas i doświadczenia z innymi przez ciebie wynajętymi?
- Czekanie może oznaczać ze przybędą inni chętni jak i element który inwigilował karczmę. Większość tam obecnych rzeczona mapkę by sprzedała za bezcen za nic maja honor najemniczy. A ja póki nie zawre kontraktu nie zamierzam chronić kogoś kto jest tylko potencjalnym pracodawca. - Wtrącił Samael, na co Simon wzruszył tylko ramionami, uznając większe doświadczenie w awanturniczym stylu życia swego młodszego przyjaciela.
Rozmawiający z nieznajomym, zauważyć mogli zbliżającą się do ogniska jeszcze jedną postać. Cichutko omijającą łamiące się patyczki, acz niekryjącą się z celem podróży i trzymanym w dłoni świstkiem papieru, na który najwyraźniej raz po raz spoglądała.
Młodszy z żywiołowego duetu chwilę przyglądał się nadchodzącej postaci. W końcu zaklaskał i rozłożył szeroko ręce.
- Jest i następna chętna. Czyli, żeby był wilk syty i owca cała to z chęcią usłyszę jakieś szczegóły bo dla przyjechania tutaj zrezygnowałem z kąpieli i nocy w towarzystwie jakiejś dziewki, której afekt można poddać negocjacjom.
- Prrr szalony - rozległo się wołanie. Po chwili, niezbyt zgrabnie, wjechał na polanę mężczyzna. Z wyraźną ulgą zeskoczył z swojego wierzchowca i podszedł bliżej ogniska. Ubrany był w znoszoną kurtkę 95 regimentu strzelców, brązowe spodnie i wysokie buty. Przy pasie wisiał bułat. Przystojną nawet twarz zaczęły pokrywać już zmarszczki, a we włosach widać było pasemka siwizny. - Dobry wieczór szanownemu towarzystwu. - zagadnął z uśmiechem - Nazywam się kapral Fred Harper. Czy pozwolicie waszmościowie, że przez chwilę przycupnę przy waszym ogniu?

W czasie szalonego wjazdu w scenę kaprala, szara niska postać zdążyła podejść na odległość rozświetlających polanę płomieni ogniska. Najwyraźniej gnana jakąś myślą o kulturze osobistej zdjęła kaptur. Każdemu kto chciałby spojrzeć, ukazało się wtedy zielone, łyse oblicze – pomijając oczywiście grubego czarnego warkocza, plecionego gdzieś od tyłu głowy. Nie jeden śmiałek, co bardziej obyty, dość mógł do wniosku, że ta tu, nie jest czystej krwi orczycą, gdyż wiele jej rys wyrażało ludzkie pokrewieństwo. Z zaciekawieniem obdarzyła bywalców ów miejsca spojrzeniem żółtych oczu. Najpierw tego, który narobił przed chwilą szumu. Później tego, który mówił coś o chętnych i dziewkach na noc. Uniosła lekko kącik ust ku górze.
- Cierpliwość jest cnotą. – odparła cicho, może do niego, może tak o do siebie? Wzrok zielonej zawędrował teraz na „ja pierdziele, Smerf, tylko dlaczego taki duży?” - zresztą, przez ułamek sekundy dokładnie coś w tym stylu wyrażając. By po chwili zjechać o wiele niżej – „Klakier?”- gdzie siedział Kot. Wtedy coś się zmieniło. Wyraz twarzy orczycy zdecydowanie pasował bardziej do wyrazów twarz większości kobiet, którym dane było spojrzeć na wyjątkowo słodkie (aż chciałoby się schrupać), roześmiane niemowlę. Zainteresowanie słodziakiem, najwyraźniej wprawiło ją w zapomnienie o jeszcze jednej postaci, której powinna się przyjrzeć.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 28-02-2014, 08:32   #20
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
O browarek! Ten tego, gdzie to ja byłem? Aaa tak, mówię ci przyjacielu drogi, ta noc była jedną z przekomiczniejszych w moim życiu. Gdy już spiesznie, acz dostojnie, oddaliłem się od Świńskiego Chwosta, no co się śmiejesz zbereźniku jeden,?! No, przez chwilę jechałem sobie lasem układając wszystko w głowie i trzeźwiejąc nieco, nie to żebym był specjalnie jakoś, nie. Jechałem więc sobie chwilkę, w świetle księżyca oglądając karteluch z knajpy. Była to jakaś mapka. Wskazywała ona, o ile mogłem rozeznać się w tak słabym świetle, jakąś polanę mniej więcej w kierunku mojej obecnej podróży. - W sumie co mi szkodzi – pomyślałem - Może spotkam tam jakieś hoże dziewoje rumiane jak chleb? EJ dobra, masz rację wiedziałem, że to propozycja spotkania w sprawie roboty ale to moja opowieść nie? I hoże dziewoje będą kiedy chcę! Eh, jechałem sobie aż dostrzegłem światło ogniska a że jeszcze gorzałka we mnie trochę buzowała postanowiłem wjechać z przytupem. A co! – Prr szalona – zawołałem ściągając lejce aż biedna szkapina dostała wytrzeszczu. Elegancko i zgrabnie, jak zawsze zresztą, zeskoczyłem z kobyłki i sprężystym krokiem podszedłem do ogniska. I wtedy właśnie tak naprawdę zaczęło się to wszystko.

Samael ze zdziwieniem i lekką ciekawością przyjrzał się orczycy gdy na polane wjechał żołdak rozpostarł ręce.
- Zapraszamy. Szczególnie kogoś kto pamięta że wypada się przedstawić a w tych czasach to rzadkość. Siadaj żołnierzu. Nazywam się Samael, mój niebieski przyjaciel to Simon Petrikov. Nasz czarny gospodarz nazywa się Laron i zleca przypadkowym osobom bardzo tajne zadanie.. Z ciekawością przyjrzał się orczycy gdy ta wkroczyła w krąg światła.
- Widocznie Samaelu jesteś wyjątkiem wśród młodzieży, mającej w głowie ideał zamaskowanego rycerza czy pięknej nieznajomej. Ale nie martw się, chwali się to. - ten nazwany smerfem ponownie zdjął binokle by przetrzeć je raz jeszcze. Widocznie dym z ogniska z uporem leciał na błękitne szkła. - Jestem aż ciekaw, ilu jeszcze w najbliższym czasie spotkamy rycerzy z mroczną przeszłością oraz kobiety ukrywające swe lico pod kapturem, a miano milczeniem. – Po chwili zwracając się do nowo przybyłych rzekł
- Miło mi pana poznać, kapralu. Miło mi i panią zobaczyć, pani...?
- Dziękuję za zaproszenie. Tajne misje zlecane nieznajomym hmm. Znów czuję się jak w czterdziestym pierwszym. – Powiedziałem siadając na pieńku. Obok położyłem zdobyczne sakwy i zacząłem je niespiesznie przeszukiwać. - Domniemuję zatem iż pomimo nowonawiązanej znajomości mogę posłuchać? – zapytałem z uśmiechem.
- Nhyan Luthain z plemienia Złotego Węża – odpowiedziała niebieskiemu spokojnym dźwięcznym tonem, nie tracąc zainteresowania kotem. Wyciągnęła ku ognisku dłoń z mapką, by pozwolić tejże upaść w płomienie.
Laron przez chwil parę zdawał się być nieobecnym. Może zajęło go coś innego, może chciał dać Wam chwilę na wymianę grzeczności.
- Odpowiadając na wasze pytania. Tak sposób rekrutacji odbiega zdecydowanie od standardów do jakich przywykłem… ale cóż, nie mam wystarczającego czasu, a mój kolega dał dupy przy poprzednim “podejściu” wsypując nas w obecne szambo. Ale ponoć kumpli się nie wybiera. Stwierdził patrząc gdzieś daleko w czerń lasu. Jakby na kogoś czekając. - Co do istoty samego zadania. Pewien karczmarz z przybytku znajdującego się nieopodal sprzedał informacje na nasz temat. Sam ten fakt wystarczy, aby skrócić go o głowę. Problem polega jednak na tym, że trzeba dać znać innym, że podobne działanie jest wysoce...hmmm… niepożądane. Zatem karczmę trza spalić, córkę mu zgwałcić i zabić, a na samym końcu skrócić jego męki. Pytania o dalsze haczyki?
- I jak mniemam jest to dopiero preludium do naszego zadania? – rzekł powoli i cicho błękitny człowiek. Nie tak niebieski, gdyż Simon widocznie pobladł na myśl o czynach jakich miał by się dopuścić.
- Nie zajmuje się gwałtami. Spalenie, powolne ubicie jak najbardziej. Będą o tym mówić przez najbliższe pół roku. – zaoponował młodzieniec.
- Dziękuję Samaelu – Simon rzekł do siebie w myślach. Uśmiechnął się nieznacznie, wręcz niezauważalnie - A jeśli podlotka przeżyje, widząc zemstę waszą na oczy własne… przez całe życie nie zapomni i ze zgrzytem zębów opiewać to będzie… Czy nie lepiej by świadek właśnie pomsty tej ostał przy życiu by głosić mógł, że nie warto zadzierać z wami? Swoją drogą… Z kim nie należy zadzierać? Wojsko konkretnej armii? Mafia? Wywiad? Czy może prywata?
- Nie za wiele chciałbyś wiedzieć od razu? Zapytał drow z odrobiną irytacji w głosie. - Banda panienek mi się trafiła. Płacę, więc wymagam. Karczmę spalić, gówniarę jeśli nie wychędożyć to zabić na oczach ojca. Potem jego ubić… albo lepiej zostawić. Problem?
- Warto czasem wiedzieć, kto wróg, kto przyjaciel. Choćby po to by na czyj widok brać nogi za pas, a na czyj szykować się do przyjemnej rozmowy. – odrzekł spokojnie niebieskoskóry nie wybijając się z równowagi podirytowanym tonem rozmówcy.
- Dziś nie wiadomo kto wróg, a kto przyjaciel. Kto po stronie Morkhota, a kto za Cesarstwem stoi. Wszędzie pieniądz rządzi. Taka już jego potęga. Nie na darmo, ktoś kiedyś powiedział, ze światem nie będą królowie rządzić, a ich księgowi. To co mogę powiedzieć bez ogródek, to ze za Cesarskimi nie przepadam… i powiedzmy sobie szczerze, że oni za mną też nie. Starczy?
- Musi. – odparł krótko Simon.
- Jeden rozsądny… a kolega co nie gwałci, a pali i zabija w uporządkowanej kolejności?
- Kolega odmawia. Nie zabijam i nie gwałcę dzieci. Jeżeli to jest warunek to uznaje ze ta rozmowa nigdy nie miała miejsca a ja nikogo z tu obecnych nie widziałem. Liczę na wzajemność. – Samael uważnie lustrował otoczenie i ruchy drowa.
- Ja tam jakichś szczególnych oporów nie mam. Jeśli toto pełnoletnie rzecz jasna – powiedziałem oglądając z uwagą znalezione w torbie krzesiwo. - Z gwałceniem to faktycznie może być problem. Jestem zbyt przystojny żeby jakaś mi odmówiła. He he.
- Ja mogę zająć się dziewką… chociaż, szkoda by zaraz po tym miała zginąć, nie pamiętać tej nocy do końca długiego jeszcze życia. – uśmiech kobiety poszerzył się, kły naparły na usta w taki sposób, że wyglądał na nieco krzywy. W oczach zaś miała lekkie rozbawienie.
Kot skończył swój posiłek już jakiś czas temu i przysłuchiwał się rozmowie. Trudno rozpoznać emocje na kociej twarzy, jednak ci którzy dysponowali wystarczająco dobrym wzrokiem mogli zauważyć na niej niesmak. Opowieść po którą tu przybył miała się rozpoczynać od czegoś tak małostkowego? No cóż, zamierzał się dostosować, na szczęście nikt od niego czegoś tak barbarzyńskiego nie będzie wymagał. W końcu jest tylko miłym, futrzastym dodatkiem. Istniało dla niego w tej chwili coś ważniejszego, od momentu w którym pochwycił spojrzenie zielonoskórej, dlatego to właśnie w jej stronę ruszył. Wypadało w końcu mieć dobre stosunki ze wszystkimi potencjalnymi podajnikami smakołyków.
Nhyan przykucnęła wyciągając zielone łapki w stronę Kota. Nie miała w nich póki co nic smakowitego, jednak wyglądały na chętne do pieszczot.
-Kici, kici. – powiedziała to co należało w tejże sytuacji. Znów patrzyła nań w ten charakterystyczny, wymowny sposób w stylu “podaj łapę, a zostanę Twoją mamusią”.
Laron nie skomentował zapędów orczycy, czy tez przymilnego zachowania kota. Miast tego wysłuchał logicznych argumentów Samaela i Simona.
- Zróbmy tak. Najistotniejsze jest dla mnie spalenie karczmy i danie przykładu tym, którzy chcieliby w przyszłości odstawić cos podobnego. Gwałt na córce wydawał mi sie odpowiedni i... zabawny. Jeśli macie cos lepszego, nie będę sie upierał, ba, zapłacę nawet ekstra. Drow uśmiechnął sie do siebie i swych myśli.
- Skoro tak, postaramy się zrobić to… po królewsku – uśmiech który tym razem zagościł na ustach niebieskoskórego wydawał się być, tylko i wyłącznie, ciepły. W rzeczywistości skrywał chłodną nienawiść do takiego rodzaju humoru.
- Ależ nie wątpiłem w to nawet przez chwile. Część z Was ma takie referencje, ze brał bym was w ciemno i tak...

Ech widzicie kamraci, z chwili na chwilę stawało się coraz ciekawiej. Nasza drużyna nie była wtedy jeszcze tak zgrana jak obecnie. Gorące temperamenty dochodziły co i rusz do głosu, ba nawet żelazo poszło w ruch na tamtej polance …. Jakie żelazo pytacie? To już wam opowiedzą moi przyjaciele, ja idę pogadać z naturą. Tylko do piwa mi nie pluć!
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.
cb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172