Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2014, 14:58   #6
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Był zadowolony z tego planu. Jego ostrze ucięło aż dwie z pięciu macek. Choć jedna z nich strzeliła go w kostkę podczas lotu. Zabolało. Nie przesadnie, ale będzie krwawić.
Zapewne gdyby bestia nie była zajęta dwoma przeciwnikami naraz, zwierzokształtny nie przetrwałby lotu na drugą stronę.
Ledwo wylądował i okręcił się twarzą do ich przeciwnika, zobaczył jak miecz Richtera nagle pęka między palcami demona, a sam rycerz zostaje odepchnięty pod ścianę.
Następnie stwór zrobił wymach. Zamaszyście odrzucił prawą dłoń napierającą na niego kobietę. Ta zrobiła w powietrzu fikołek i zmyślnie wylądowała w kuckach, aby zaraz podnieść się do pozycji bojowej. Gdyby miała pancerz może przetrzymała by to uderzenie odsunięta trochę w tył, ale teraz nie miała na sobie dość wagi aby uziemić uderzenie.
Generał korzystał z swojej nowej pozycji. Rozbiegł się i ciął mocno z dwóch rąk plecy bestii. Jego ostrze wydało z siebie dziwny dźwięk, niby zgrzyt niby machnięcie mokrą szmatą po szybie. Zapach nadpalonego ciała zaczął się unosić w powietrzu.
Tą samą magią, Generał odepchnął się od Demona, lądując z powrotem pod ścianą i dysząc z lekkiego zmęczenia.
Demon, nie marnował czasu. Okręcił się wokół własnej osi i z zamachu ciął lewym ramieniem na Generała aby odegrać się za swoją ranę na plecach. Mężczyzna zasłonił się mieczem, kładąc go poziomo, opierając koniec ostrza na drugiej dłoni. W ten sposób łatwiej było je złamać, ale też prościej napierać na uderzenie przeciwnika. Było to o tyle straszne, że ściana za generałem została tym atakiem uszkodzona. Wielkie ostrze wsunięte zbyt blisko wbiło się w ścianę podczas lotu w dół.
Teraz nikt nie chciał tknąć się z nim osobiście.
Kenshi tymczasem postanowił powtórzyć swoją taktykę, ponownie zachodząc swojego przeciwnika od tyłu. Tym razem jednak skoczył nisko przy ziemi, celując sztychem swego miecza w prawą łydkę potwora, która znajdowała się dalej groźnych macek. Cięcie musiało być dość głębokie, gdyż po przebiciu się przez płaty skóry miał zamiar przeciąć mięśnie i ścięgna, by tym sposobem zmniejszyć mobilność demona.
Koleżanka z drużyny nie chciała próżnować. Odbiła się na nogach w stronę demona i wbiła mu swój claymore z pełnego zamachu w i tak ranną już prawą dłoń. Przebiła się. Jej miecz wyszedł drugą stroną, a po mocnym zamachu wydostał się górą. Dłoń demona zwisała bezużytecznie gdy ten ryknął gniewnie aby odwrócić spojrzenie w ich stronę.
Był to moment w którym w jego lewą nogę wpadł miecz z całej siły wbity przez Kenshiego. Musiał to zrobić rękoma, nie było rady. Bez pędu jego sztuka walki nie mogła robić więcej niźli płytkie rany. Przypłacił mobilnością.
Gdy pies chciał wyrwać miecz z łydki demona, ten podniósł nogę i cofnął ją z wymachem trafiając odskakującego Kenshiego. Klinga jego własnej broni dała mu w pysk, kiedy stopa zdeżyła się z torsem. Poczuł jak jego ciało w wnętrzu rzuca się na boki, jakby wszystkie flaki mu lekko wstrząsnęło. Byłby poleciał i roztrzaskał sobie kręgosłup o ścianę. Ku jego szczęściu jednak, Richter migiem pojawił się za nim amortyzując uderzenie. I tak bolało. Ale nie było to nic druzgoczącego.
Potwór drżał, jego głowa wyginała się na wszystkie strony. Chciał krzyczeć, drzeć się z bólu. Nie mógł. Nie miał ust. Swój gniew i nienawiść postanowił wyładować na Generale. Zdrową nogą ruszył w przód chcąc przygnieść go do ściany.
Byłby go zmiażdżył.
Na szczęście generał pochylił się i używając tej samej magii co poprzednio pchnął sobą w przód. Nie udało mu się wyprowadzić przy tym żadnego cięcia.
Wielki huk rozległ się po sali gdy ściana pokryła się pęknięciami po uderzeniu kolana.
Demon był dość osłabiony. Ruszał się dużo, dużo wolniej. Na pewno nie będzie za nimi gonił. Miał tylko jedną broń, swoją lewą rękę. Sytuacja wyglądała całkiem dobrze gdyby nie fakt, że dwóch z wojowników straciło swoje miecze.
- Są dwa sposoby aby zabić demona. - odezwał się Richter. - Pozbawiasz go możliwości walki, i dobijasz...albo przebijasz mu klatkę piersiową, dokładnie tam, gdzie człowiek miałby przerwę pomiędzy płucami. - wyjaśnił, orientując się, że z powodu zagrożenia zapomniał o tak niezbędnej i elementarnej informacji dla młodego łowcy demonów. - Cel to koło. Metr średnicy. Zazwyczaj. Może być większy...rzadko mniejszy.
- Dziękuję za informacje - rzekł zwierzoludź, podnosząc się z powrotem na cztery łapy. - Jednak wątpię czy dam radę zrobić z nich użytek. Na razie postarajmy się wyjść z tego cało i bez nieuleczalnych ran.
Pies obchodząc naokoło demona czekał na odpowiednią okazję do odzyskania swojego miecza jednym szybkim susem wprzód i odskokiem na bezpieczną odległość.
Rycerze oglądali się po sobie w ciszy, przyglądając się też bestii. W końcu niemo przytaknęli. Bez większego znaczenia. Tak po prostu, aby dodać sobie odwagi.
Generał ugiął kolana, podniósł miecz krzywiąc nieco rękę, aby ten szedł obok jego policzka, drugą rękę położył za pierwszą i gotowy wywołał swoje zaklęcie. Komendę: pchnij.
Krew jego ciele zabuzowała i uderzyła o przód, pchnąc całe ciało przed siebie z sporą szybkością. Niestety, tak jak poprzednio ledwo otarł się o bok bestii. Nie udało mu się jej poważnie zranić. Bestia podnosiła swoją lewą dłoń, będącą bronią. Przez to jej bok zszedł mu z linii.
Kenshi wykorzystał tą sytuację i czmychnął wraz z nim. Idąc za plecami wojownika przeniósł się za stworzenie. Obok biegła wojowniczka. Po drugiej stronie bestii co prawda.
Ona zatrzymała się w biegu przewracając cały ciężar na wysuniętą w przód nogę, i zataczając się lekko obórącz zraniła bok bestii. Był to mniej więcej ten sam moment w którym Kenshi pochwycił i wyszarpał swój miecz z nogi bestii.
Stwór wierzgnął się w bólu. Wojownicza kobieta wykonała przewrót w przód, unikając uderzenia od jego kikuta i na powrót oddalając się od bestii. Oni trzej byli teraz za plecami potwora. Został Richter.
Richter...poczuł się pewnie. Widząc jak stworzenie wierzga się z bólu plując krwią z rozciętej nogi, spostrzegł w tym moment odpowiedni na zakończenie problemu.
Ruszył biegiem, szarżując wręcz na giganta. W okół jego prawej dłoni wirowało powietrznie. Wiertło z magicznie utworzonego tornada. Zamachnął się dłonią, podobnie jak jego towarzyszka przestawił ciężar na wysuniętą w przód nogę i z wielkim impetem wbił się w klatkę piersiową potwora.
Chybił. Trawił w jego prawe płuco. Stwór miał już uniesione ostrze. Ledwo Richter wyszarpał dłoń z demona, a to opadło na niego. Rycerz został przepołowiony.
Po tym demon beznamiętnie odwrócił się do pozostałej trójki i opadł na jedno kolano. Rana w udzie była znaczna. Siedział teraz lekko skulony szykując się do zamachu, kikutem zasłaniając swoją pierś.
Zwierzoczłek zaskomlał żałośnie na widok śmierci jednego ze swych nowopoznanych sojuszników, jednak nie cofnął się. Być może nie lubił walki i widoku śmierci. Być może zbyt często lękał się obcych ludzi, ale wiedział, że jeśli teraz ucieknie, to nigdy więcej nie postawi stopy ani w tym mieście, ani nigdzie indziej na Koronie. Generał miał rację. Musiał wreszcie zdecydować czy jest tchórzem, czy wojownikiem.
- Teraz albo nigdy - rzekł do dwójki rycerzy. - Jeśli chcemy go pokonać, musimy zaatakować z trzech stron jednocześnie. Ja jestem za słaby, więc ty z dużym mieczem będziesz musiała sparować atak jego lewej reki. Mogę za to odsłonić jego słaby punkt, żeby pan generał dobił go swoim atakiem.
Zaproponowawszy swoją taktykę Kenshi zaczął zachodzić demona od prawej strony, gotowy by w odpowiednim momencie skoczyć na bestię z zamiarem odcięcia jej prawej ręki. Jeśli jednak jego atak okazałby się zbyt słaby planował w trakcie skoku chwycić się demona pazurami, wypuścić z pyska miecz i wbić zęby w jego biceps, którego zranienie powinno skutkować mimowolnym opuszczeniem przedramienia.
Kobieta ruszyła widząc bieg Kenshiego. Zaparła się na swoim claymorze jak za pierwszym razem. Przyciskając górną część ostrza wolną dłonią. Był to dziwny chwyt, conajmniej nieprofesjonalny. Choć może jednak tkwiła w nim jakaś magia? Czarni rycerze słynęli z mieszania jej z szermierką.
Ostrze z hukiem zatrzymało się na jej mieczu. Bestie wierzgnęła się wtedy. Jej kikut znowu został przez kogoś zaatakowany. Wyglądała na dość zeźloną.
Rzuciła się w bok. Kenshi który miał już zamiar wgryzać się w biceps przeciwnika spotkał się z niemiłą niespodzianką - podłogą. Stworzenie naparło na niego całą masą. Zwierzokształtny słyszał jak jego kości pękają a wnętrzności się łamią. To nie był zbyt duży ból. Jego mózg ucierpiał na tyle szybko, że po prostu go nie rejestrował.
Po chwili jednak stworzenie puściło. Za sprawą generała.
Dowódca grupy pchnął sobą tym razem trafiając prosto w pierś demona, przebijając ją i wypychając z niej okrągły obiekt.
Stwór wstał. Popatrzył, a potem upadł. I przestał się ruszać…
Potrwało to moment nim Kenshi zaczął widzieć co się dzieje.
Na środku pomieszczenia, zwłoki Richtera wraz z demonem płonęły spokojnie. Duch powoli wynurzał się z zniszczonej powłoki cielesnej.
Obok siedziała pozostała dwójka. Dziewczyna czyściła szmatką swój Claymore, dosyć uważnie. A generał…
A generał przypatrywał się okrągłej kuli w swojej ręce. Była ona dziwnym ogranem, w części pokrytym metalem, który pulsował jak bijące serce. Wyglądał przedziwnie, groteskowo wręcz.
- Budzisz się? - zapytał spoglądając na Kenshiego, którego ciało było mniej-więcej normalne.
- Chyba tak - odparł zwierzoludź, podnosząc się z ziemi by usiąść i podrapać się tylną łapą za uchem. Jeszcze nigdy wcześniej nie otrzymał takich obrażeń i nie był do końca pewien jak powinien przebiegać proces ich regeneracji. Wciąż brakowało mu lewego oka. Co prawda jako pies mniej polegał na zmyśle wzroku niż zwykli ludzie, jednak wciąż była to znacząca rana. - Zgaduję, że nie powrócę już w pełni do zdrowia.
Kenshi powoli przeniósł wzrok na poległego rycerza.
- Przykro mi, że cię to spotkało - powiedział z wyraźnym poczuciem winy. - Gdybym tylko był silniejszy...
- To nie twoja wina - odparł unoszący się w powietrzu tuż obok niego Ichirou, zaś dookoła sali lewitowali również zaciekawieni Akihito i Sachiko, których mnich poinformował, że demon został zgładzony i mogą rozejrzeć się po koszarach, gdy on będzie doglądał Kenshiego. - Ludzie tacy jak oni liczą się ze stratami przed każdą walką. A polowanie na potwory takie jak ten to bardzo niebezpieczne i zarazem szczytne zajęcie.
- Pewnie tak - przytaknął Kenshi, po czym zwrócił się ponownie do Richtera. - Jak się czujesz? Mogę ci na jakiś czas ulżyć w bólu jeśli tego sobie życzysz. Ale ciekawy jestem co zamierzasz teraz robić. Macie w swojej armii kogoś kto potrafi postrzegać duchy tak jak ja?
Richter uśmiechnął się delikatnie do Kenshiego. - Zwyczajnie...dołączę do smoka. - objaśnił. - Gdy czarny rycerz umrze w służbie, ma zaszczyt bycia pochłoniętym przez naszego pana.
Mężczyzna wyglądał na dość zadowolonego.
- Jakie twoje dalsze plany, Kenshi? - tym razem zapytał generał.
- Powinienem wrócić do dwójki z którą podróżowałem - stwierdził po krótkim namyśle. - Choć jeśli zamierzacie wspinać się wyżej, to nie mam nic przeciwko dołączeniu do was.
W tym czasie wstał i podszedł do jednego ze sztandarów rozwieszonych w koszarach z którego uciął kunaiem kawałek zielonego materiału z którego zrobił sobie przepaskę zasłaniającą zmiażdżone oko.
- Cóż, brakuje mi żołnierza. - zauważył Generał. - Mamy zamiar się wspinać...no ale musiał byś pomóc nam rozwiązać nasze problemy, zanim zajmiesz się swoimi osobistymi celami. - wyjaśnił, chowając bijący organ do skórzanej sakwy. - Może nawet mianowałbym cię rycerzem. - zaproponował.
- Mogę wam pomóc, ale niczego nie obiecuję. Służyłem już raz w jednej armii i nie mam ochoty przystępować do innej - odparł Kenshi, po czym wyjął z kieszeni broszę z pieczęcią cesarstwa Wan i pokazał generałowi, by po chwili schować ją z powrotem. - Po prostu wolę podróżować w towarzystwie kogoś silnego. Póki co pomogę wam na tyle na ile będę potrafił, a potem być może wy pomożecie mi.
- Wybacz, w wojsku nie ma takich układów. - odmówił generał. - W takim razie może innym razem. - uśmiechnął się.
- Więc wasz kraj nie korzysta z usług najemników? - upewnił się. - Nie potrzebuję nawet waszego złota. Chciałbym tylko z wami podróżować, a jeśli uznacie że na coś wam się przydałem, to moglibyście mi się odpłacić pomocą z waszej strony.
- Nie mamy zamiaru w niczym ci pomagać. A jak chcesz iść z nami, nie ma żadnego "na ile potrafię". Nawet najemnicy walczą do upadłego. - zauważył Generał.
- Jak już mówiłem, nie potrzebuję złota i nie chcę dołączać do armii, więc nie brzmi to jak dobra oferta. Zwłaszcza jeśli wymagalibyście ode mnie żebym popełnił jakiś grzech - stwierdził Kenshi, kręcąc głową. - Za swój poprzedni właśnie zapłaciłem i nie chciałbym ponownie plamić swojego sumienia. Ale może jeszcze kiedyś się spotkamy. Kiedy zamierzacie opuścić waszą bazę w mieście?
- W przeciągu dwóch dni.
- W takim razie do zobaczenia - rzekł na pożegnanie zwierzoludź, opuszczając budynek koszar, zaś jego duchy jak zwykle podążyły za nim.
- Kenshi-kun kawaisō - westchnęła Sachiko. - Widzisz do czego doprowadzili cię ci ludzie? Powinieneś być bardziej ostrożny. Teraz nie zechce cię żadna suka.
- Omae jishin no hanashi kamo? - zaśmiał się pod nosem Akihito.
- Obawiam się, że tam dokąd zmierzamy sama ostrożność nie wystarczy by przetrwać - stwierdził Ichirou, gładząc się po swej długiej brodzie. - Wygląda na to, że nawet jako duchy musimy mieć się na baczności.
- Dakara ore no waza sara ni yoku naru hitsuyō da - oznajmił Kenshi. - Im będę silniejszy, tym lepiej będę mógł chronić was przed potworami takimi jak ten. Przynajmniej dowiedzieliśmy się od nich jak walczyć z tymi całymi demonami. Gdybym spotkał takiego samotnie po raz pierwszy, to niemal na pewno straciłbym ciało, a potem wszyscy zostalibyśmy przez niego pożarci.
- Nawet nie chcę o tym myśleć - rzekła dziewczyna, którą na moment aż przeszły dreszcze. - Może wyniesiemy się stąd w końcu? To miasto przyprawia mnie o ciarki.
- Chciałbym jeszcze sprawdzić tamtą wieżę i świątynię. Minęło jendak sporo czasu. Akihito, poleciałbyś zapytać Marka i Leilę za ile godzin zamierzają wyruszyć?
- Możesz na mnie liczyć - oznajmił chłopak pokazując Kenshiemu uniesiony kciuk. Po chwili zaś zamienił się w hitodamę i odleciał prędko w kierunku północnej bramy.
- A ty Sachiko mogłabyś sprawdzić dom w którym zatrzymali się smokowcy. Jeśli nie ma tam nic ciekawego to nie warto czekać aż go opuszczą.
- Jeśli są tam jakieś ukryte skarby, to na pewno je znajdę. Hihi - oświadczyła kunoichi i z chciwym uśmieszkiem odlaciała w stronę żółtego budynku.
Kenshi tymczasem skierował się najkrótszą drogą prowadzącą do wieży alchemicznej, a gdy się pod nią znalazł mnich zaczął oglądać ją dokładnie ze wszystkich stron. Wsadził nawet głowę do środka w kilku miejsach by upewnić się że nie czycha na nich żadne niebezpieczeństwo w postaci demona, czy też czegoś jeszcze gorszego. Jego uczeń tymczasem zbliżył się do starych spróchniałych drzwi, które prawdopodobnie mógł z łatwością wyważyć. Jednak nim to zrobił zaczął węszyć dookoła wejścia, próbując ustalić kiedy po raz ostatni ktoś przez nie przechodził i czy z wnętrza dochodzą jakieś interesujące zapachy których nie wyczuł w innych częściach miasta.
Zapachów było sporo. Czuć było zarazem perfumy jak i jakiś znajomy męski zapach. Kenshi nie był jednak pewien czyj. Stary mnich spojżał na niego spokojnie. - U dołu nie wyczuwam nic specjalnego, u góry ściany są wzmocnione magią. - wyjaśnił. Nie było w tym nic dziwnego, alchemicy mieli w zwyczaju często wysadzać swoje pracownie.
Pies przytaknął, po czym zajął się wyważaniem zamka w drzwiach przy pomocy wyciągniętego z kabury przy pasie kunaia. Zajęło mu to kilka minut, jednak w końcu udało mu się pokonać spróchniałe drzwi przez które wszedł do wnętrza wieży.
Była ona dość wysoka. Zwierzokształtny poruszał się po spiralnych schodach powoli pnąc się ku górze budowli. Schody były stare, ale kamienne i wytrzymałe. Nawet kilka podłamanych schodów było wciąż użyteczne.
Pokoje znajdywał się mniej-więcej co dwadzieścia stopni. Były obszerne, półokrągłe i puste. Poprzedni wizytatorzy nie zostawili w nich niczego, co mogłoby się komuś przydać. Śladów cudzej obecności też wydawało się nie być.
Przynajmniej dopóki Kenshi nie stanął na stopniach blisko szczytu wierzy. Zapach mężczyzny znowu trafił do jego nosa, gdy zza drzwi do pracowni na poddaszu zaczął słyszeć dźwięki uderzających o siebie kawałków szkła. Magiczne ostrze nie błyszczało jednak. Ktokowliek to był, nie miał na sumieniu zbyt wielu grzechów.
Pies z wrodzoną ciekawością zbliżył się do drzwi i nasłuchiwał jeszcze przez chwilę, po czym przywarł plecami do ściany obok i zwyczajnie zapukał. Następnie czekając aż mężczyzna otworzy drzwi wyciągnął z pochwy wakizashi, mając zamiar błyskawicznie przyłożyć mu je do gardła gdy ten wyjrzy na korytarz by wypatrzyć intruza.
- Otwarte. - zabrzmiało z wnętrza pomieszczenia. Kenshi poznał ten głos. To był handlarz, ten sam, którego spotkał pod bramą miasta.
Kenshi nieco zdziwiony tym zaproszeniem popatrzył na swego mentora, który tylko wzruszył ramionami. Zwierzoludź westchnął, po czym schował broń i otworzył drzwi.
- Witam - rzekł, wkraczając do pomieszczenia. - Więc jednak zdecydował się pan wkroczyć do miasta?
- Ano. - uśmiechnął się odwracając powoli głowę. Stał nad starym stołem alchemicznym, robiąc coś z umytych w jakiejś misce ziół. - Pod bramą pojawił się jakiś bandyta, siedzenie tam nie było bezpieczne. - wzurszył ramionami. - A jak twoje odczucia tej okolicy?
- Jak widać, nie najlepiej - rzekł Kenshi, wskazując palcem na przepaskę zakrywającą lewe oko. - Dołączyłem do tamtej dwójki rycerzy, którzy teraz czekają pod północną bramą. W międzyczasie zgodziłem się pomóc w polowaniu kilku łowcom demonów, którzy założyli bazę w domu niedaleko tej wieży i niestety nie obyło się bez strat. A czy bandyta o którym pan mówi nosił może biały płaszcz albo maskę w kształcie czaszki?
- Nie. - zaprzeczył, machając ręką dla wzmocnienia odpowiedzi. - To jakiś najemnik albo łowca skarbów. Miał tylko trochę...natarczywy temperament. - wzruszył ramionami. - Niektórym trochę to zajmuje nim pojmą bezwartościowość złota.
- Cóż, złoto jest dość użytecznym środkiem wymiany. Jest łatwe w przechowywaniu, trudno je podrobić i co najważniejsze posiada dość stałą wartość niezależnie od czasu i miejsca. Więc mimo iż samo w sobie jako materiał nie jest zbyt użyteczne, to znacznie ułatwia handel i przyspiesza rozwój gospodarczy wielu rejonów świata - wyrecytował Kenshi, prawdopodobnie powtarzając którąś z lekcji swojego mistrza. - Dlatego zastanawiało mnie dlaczego sam go nie uznajesz. Z jego pomocą mógłbyś zdobyć znacznie więcej rzadkich artefaktów, niż posługując się wyłącznie barterem, który znacznie utrudnia znalezienie chętnych do wymiany.
- I co? Będę tachał wory złota cały rok licząc na to, że ktoś kto kupi ode mnie magiczny miecz nie zadźga mnie nim zaraz po tym jak go przekażę? - zapytał z dość miłym głosem handlarz. - Tu nikomu nie potrzebne pieniądze. Za łatwo je ukraść, stracić. Poza tym, wątpię aby ktokolwiek miał go przy sobie tyle, ile dostaniesz za znaleziska poza koroną. - zauważył. - Na to ci już potrzebny przynajmniej bilet bankowy. - debatował nie odwracając się od swojej aparatury. - Handel wymienny jest wygodniejszy. Jakby ktoś chciał złota, łatwiej je wydobyć w kopalni niż szukać tutaj zarobku.
- Hmm. Być może i tak - przytaknął Kenshi. - Prawdopodobnie nie znam jeszcze na tyle tego miejsca, by wyciągać tego typu wnioski. Ale w takim razie po co ludzie tutaj przybywają? To jest, poza złymi typami szukającymi dla siebie kryjówki.
- To jest dobre pytanie. - przytaknął. - Zadawaj je wszystkim którym spotkasz. Potem dowiedz się, czy przeżyli miesiąc. Niezależnie czy ci dali odpowiedź czy nie. Szybko poznasz naturę tego miejsca. - poradził.
- Zastanowię się nad tym - odparł pies. - Miałbym do ciebie jeszcze jedno pytanie. Skoro jesteś kolekcjonerem artefaktów, to może wiesz coś na temat ich pochodzenia? Tego typu rzeczy nie biorą się przecież znikąd. Gdzie ludzie najczęściej je znajdują? Albo czy niektóre z nich nie są podpisane przez swoich wytwórców?
- Widziałem parę rzeczy z napisami. Kilka było nawet czytelnych. Nikt jednak nie zna tego języka. - wzruszył ramionami. - Oczywiście, że ci nie powiem, gdzie są. Po co mi konkurencja? - jego odpowiedź była dosyć rzeczowa. - No, oczywiście zawsze są jeszcze serca demonów. Ale już wiesz jak ciężko je zdobyć.
Kenshi pokiwał głową z cichym westchnięciem.
- No dobrze. Chyba nie ma więcej nic ciekawego w tej wieży. W takim razie do zobaczenia.
Pies pożegnał się, po czym zostawił handlarza samego sobie i ruszył spiralnymi schodami w dół, a gdy opuścił budynek, postanowił zwiedzić jeszcze leżący nieopodal kośiół.
- Czy on nie był oznaczony na czerwono? - zapytał Ichirou, zatrzymując się nieopodal świętego miejsca.
- Zgadza się - przytaknął mnich. - Taki kolor zwykle oznacza niebezpieczeństwo. Lepiej miej się na baczności, Kenshi-kun.
Zwierzoludź wziął sobie do serca tą radę i zaczął od dokładne obwąchiwanie terenu dookoła kościoła. Co jakiś czas zaglądał też do środka przez okna, by odkryć czy ktoś się w nim nie zadomowił. Miejsce jednak wydawało się być puste. Kenshi nie znalazł żadnych śladów. Postanowił więc wejść do środka, aczkolwiek nie frontowymi drzwiami. Odnalazł za to okno w zakrystii w którym podważył zasuwę przytrzymującą okiennice, po czym wszedł do środka i zaczął sie rozglądać wewnątrz wraz z duchem mnicha, który zawsze poruszał się przed Kenshim i pierwszy zaglądał do niesprawdzonych pomieszczeń.
Wszystkie z duchów Kenshiego wydawały się być niespokojne, choć nie potrafiły do końca tego wytłumaczyć.
Sam kościół wydawał się być raczej pusty. Większość sal wyglądała jak poniszczone schroniska, najwyraźniej miejsce to często służyło za postój dla większych grup wspinaczy. Trudno się było temu dziwić. W jednym z pokoi znaleźli nawet sztylet do papieru z modlitwą wypisaną na rękojeści. Wbity w pionie wyglądał jak krzyż. Niewątpliwie pozostałość po przechodzącym tędy członku zakonu. Kenshi zaś postanowił go ze sobą zabrać. Być może przyda mu się on w razie spotkania z owymi fanatykami. Choć co prawda smokowcy w jego mniemaniu również mogli zaliczać się pod tą kategorię.
Gdy doszli do głównego pomieszczenia, wypełnionego ławkami, z wielkim ołatarzem i sporą ilością kolum byli lekko wniebowzięci urokiem zdobień jakie znajdowały się w tak małym kościele. Był to niezmierny dowód, że religia zakonników ma swoje źródło w dalekiej przeszłości rasy ludzkiej. Nawet tutaj znajdowały się jej wspomnienia.
Na ołatrzu znajdowało się jednak coś jeszcze. Zamknięta w utworzonym z magii kwadracie była przypinka. Mały kwiat uformwany był z dwóch elementów przypominających szurikeny.
Przyglądając się mu, Sachiko zamarła. Wydawała się pogrążona w jakimś tragicznym, nieprzyjemnym wspomnieniu, które odebrałoby jej pewnie dech w płucach, gdyby jeszcze je tylko miała. Kenshi wiedział o jakie wspomnienie chodzi.
- On wie...on wie, że do niego przyjdziemy. - wydukała z siebie.
- Więc to należało do niego? - zapytał zwierzoczłek, oglądając przedmiot ze wszystkich stron. Zaczął też obwąchiwać ołtarz, by zapamiętać woń człowieka który mógł umieścić na nim ową ozdobę. - Naprawdę musi mu się nudzić skoro przybył tu specjalnie by zostawić nam ostrzeżenie. Znaczy to jednak że wie iż ktoś ci pomaga, bo inaczej nie zadawałby sobie tyle trudu by odstraszyć ducha jednej ze swych ofiar.
- Nie. - zaprzeczyła Sachiko. - To należało do mnie.
- Wyobrażam sobie, że dość ostro mu się wygrażałaś - stwierdził Kenshi, niezbyt wstrząśnięty całą tą sytuacją. W gruncie rzeczy był nawet zadowolony. Taki ślad mógł oznaczać, że wampir którego szukają znajduje się niedaleko. Może nawet na tyle blisko, że zdążą go odnaleźć, pokonać i opuścić to miejsce nim zapadnie zmrok i będzie zmuszony pozostać tutaj przez następnych dwanaście miesięcy. - Dość aby cię zapamiętał i wziął na poważnie twoje groźby. Ale ciekawy jestem skąd dowiedział się, że znalazłaś pomoc? Nie spotkałem jeszcze nikogo kto potrafiłby widzieć duchy tak jak ja. Więc gdyby nawet śledził mnie z daleka, to wyglądałbym na samotnego podróżnika. A gdyby śledził nas na tyle blisko by słyszeć nasze rozmowy, to mało prawdopodobne że nie wykryłyby go cztery pary oczu i mój węch.
Sachiko nie była jednak przekonana. Pokręciła głową przecząc jakiejkolwiek wiedzy na domysły Kenshiego.
- Tak czy siak skądś musiał się o nas dowiedzieć. Jesteśmy tu od niedawna, a nie wyczuwam żadnych świeżych śladów, co znaczy że musiał już od jakiegoś czasu wiedzieć że przybywamy na Koronę - upierał się pies. - Z naszej czwórki ty wiesz najwięcej o śledzeniu i zdobywaniu informacji. Jak inaczej byś to wyjaśniła?
Sachiko trwała w zamyśleniu po czym rzuciła podniesionym głosem. - Ja już nic nie wiem! - aby schować się za plecami Kenshiego. Cholera wie po co. Jednakże kiedykolwiek zwierzokształtny próbował się odwrócić, duch odwracał się z nim.
Zbyt przestraszona aby odejść, zbyt wystraszona aby chcieć rozmawiać? Sachiko w bezradności potrafiła być dość zabawna.
Kenshi zamknął prawe oko i westchnął, po czym uśmiechnął się.
- Skoro tak, to razem do tego dojdziemy - oświadczył pewnym siebie głosem. - Teraz, gdy zdaję sobie sprawę z jakimi niebezpieczeństwami przyjdzie nam się się zmierzyć, nie mam więcej żadnych wątpliwości. Odnajdę wampira, który pozbawił cię ciała i upewnię się że nigdy więcej nikogo nie skrzywdzi. Jeśli wie, że tu jesteśmy, to tym szybciej go znajdziemy, więc nie ma czym się przejmować.
- Hehe. Nie wiedziałem że ninja to tacy tchórze - wtrącił Akihito, uśmiechając się złośliwie do Sachiko, którą zaczął uporczywie trącać łokciem.
- Urusai, Bakahito! - fuknęła zirytowana dziewczyna, wymierzając mu mocnego kopa w przyrodzenie, który aż podrzucił go o dobre dwa metry w górę i mimo braku bólu chłopak odruchowo złapał się za krocze, a jego twarz wykręciła się w bolesnym grymasie.
- To nie było miłe - wydyszał cienkim głosem. - Zobaczysz, że jeszcze ci się za to odpłacę.
- Może odłóżcie to na później - zaproponował Kenshi, ruszając w kierunku wyjścia z kościoła. - Powinniśmy jak najszybciej opuścić miasto. Chyba nie znajdziemy tu więcej nic ciekawego, a dodatkowo jeśli się pospieszymy, może uda nam się dogonić Marka i Leilę.
To powiedziawszy pies opadł na cztery łapy, wyskoczył na ulicę przez jeden ze zbitych kościelnych witraży i popędził w kierunku północnej bramy, gdzie miał zamiar przy pomocy swojego węchu upewnić się że dwoje wojowników rzeczywiście opuściło miasto bez niego.
 
Tropby jest offline