Spanie na dworze nie było tym za czym z utęsknieniem wypatrywał Gunther, ale skoro pijani awanturnicy nie dali się wziąć pod włos i woleli schować dumę w kieszeń, moralnemu zwycięzcy pozostało klapnąć przy ogniu zawinięty w ciepły koc. Dodatkowym atutem okazało się być tłuste ptaszysko przywleczone z lasu przez drugiego Hansa. Osiłek trochę się gubił w tym, jak na nich wołać. Jeden nazywał się Kieską, drugi chciał być nazywany po swoim drugim imieniu, jednak Guntherowi łatwiej się o nim myślało jak o Leśniku, toteż przez resztę wieczoru tak właśnie się do niego zwracał. Zdobył się nawet na skomentowanie złowionej kuropatwy mianem: "
nawet zjadliwego skubańca", co było w jego ustach nie lada pochwałą. Na łeb mu nie padało, toteż rad nie rad poszedł spać.
***
Nazajutrz obudził ich niewąski harmider. Za szopą kotłował się tłumek świeżo upieczonych strażników, pochylonych nad zmaltretowanym ciałem. Nikt jakoś nie kwapił się do działania i Gunther pewnie zrobiłby tak samo, gdyby nie fakt, że mógł w ten sposób ponownie utrzeć nosa tchórzliwemu Łysemu i jego kmiotkom. Poza tym szykował się materiał do raportu. Wykidajło przecisnął się na przód roztrącając skacowanych gapiów, pokrzykując gniewnie.
-
Zróbcie mi miejsce, no. Trupa nie widzieliście? Ruszyć się. -
Kiedy już stanął nad zwłokami, widok nie wyglądał najlepiej. Ciało chyba samo się tak nie załatwiło, do tego Leuden miał w pamięci, że szlachciura poprzedniego dnia coś tam chlipał, choć wtedy zdawało się, że sobie jeno w drodze na stronę kuśkę spodniami przyciął. Mimo nikłego w sprawie doświadczenia Gunther zawołał za świątobliwym braciszkiem, używając do tego niewybrednego słowa i rzucił coby ten zmarłego obadał i stwierdził na co temu się zmarło. Następnie odwrócił się do tłumku, który najpewniej jeszcze nie zdecydował co zamierza z fantem począć i zadudnił basem.
-
No, nieruchawa bando. Żeśmy są strażą, więc się ogarnijcie. Ty też, mocny w gębie łysolu. Wciągać pory, nie zadeptywać śladów i nie zarzygiwać trupa! - ostatnie ryknął na pijanego szlachetkę o słabym żołądku -
Który go znał i co za jeden? To, że błękitnokrwisty to widać, ale kim un był? Kto go zna? -
Dowódca był z niego żaden, ale mocny głos i pewność siebie mogła wystarczyć do poderwania otępiałej zgrai. To było prawie jak wyrzucanie pijanej bandy za próg gospody. Poza tym silnie zakorzenione przez lata pracy w karczmie poczucie obowiązku kazało robić swoje, kiedy wokół nikt nie wiedział co się dzieje.