Pan Czermiński całkowicie stracił już umiar w swoich opowieściach. Nie był typem gaduły, ani gawędziarza, któryby zawsze swoimi historyjami pociągał tłumy, jednakże gdy już się raz rozkręcił, a i alkohol mile szumiał we łbie, to mógł prawić i do białego rana. Resztki skromności też z niego łacno wyparowały, to i wyolbrzymiał straszliwie swoje dokonania i mało brakowało, a zacząłby prawić jak to skacząc po kulach armatnich wdarł się do zamku i niemal samemu Felin zdobył. Nie przeszedł do tego punktu opowieści jednak, gdyż drzwi do karczmy otworzyły się a wszyscy goście skierowali swój wzrok w stronę łachmyty, który to właśnie wparował do środka. Pan Paweł nie lubił zaś gdy mu uwagę słuchaczy ktoś kradł, a zwłaszcza gdy to czynił jakiś cham, toteż z ust mu się wydobył jadowity syk: - Pludrak waszmościowie jakiś...
To zdanie okazało się przysłowiową iskrą na beczkę prochu, którą stanowiła podpita szlachta. Zaraz ozwały się ze wszystkich stron okrzyki, jedni atakowali wyznanie drugich, aż w końcu stało się co miało się stać i w ruch poszły kufle, kielichy i stołki. Pan Czermiński, czerwony na twarzy, zarówno od alkoholu jak i ze złości z powodu popsutej biesiady, nie wziął udziału w tym harmidrze. Mało go obchodziły kwestie wiary, a i zbyt długo przebywał w obozie pośród luteranów, kalwinów i prawosławnych by miał jakieś pretensje wobec ludzi odmiennego wyznania.
Pretensje jednak miał wobec tego wstrętnego pludraka, który wziął i to wszystko popsował. Czermiński wypatrzył go, jak rzucił się schodami na górę. - Tuś mi bratku – wyszeptał i uśmiechnął się pod wąsem. Zaraz też wstał i szybkim, acz niezbyt równym krokiem ruszył za nim. Choć pewnie nie był teraz w stanie prosto dotrzeć do wygódki, to jednak lata obozowego życia, a więc też nauka żołnierskiego picia, zrobiły swoje. Z niezwykłą zwinnością przedostał się pomiędzy walczącymi i dostał się na schody. Kątem oka zauważył jak Bartek zmierza w jego stronę, ale go zignorował. „Sam sobie z jednym chłyskiem nie poradzę?”, pomyślał, choć pacholik pewnie tak naprawdę próbowałby powstrzymać swojego pana niż mu pomagać w biciu się.
Kiedy wszedł już na piętro zauważył, że pludrak skłonił się lekko i oddech łapał, jednak gdy usłyszał jak ktoś się do niego zbliża to automatycznie się wyprostował i wyciągnął przed siebie sztylety, w obu rękach dzierżone. Po chwili się jakby rozluźnił, zmiarkowawszy, że to nie przed tym szlachcicem uciekał, lecz tego już Paweł nie zauważył. „Chcesz się bić, co?”, pomyślał pan Czermiński i błyskawicznie wyciągnął swoją kochaną batorówkę, prezent od wuja, i stanął w dosyć chwiejnej pozycji do walki. Szumiało mu we łbie, co tylko dodawało animuszu, a i nie raz po pijaku do walki stawał i wygrywał, więc był pewien swojego rychłego zwycięstwa. W dodatku walczył teraz tylko z jakimś miejskim zbójem. - No, Niemczyku, zobaczymy jak skóra z ciebie pasami schodzi! Nikomu nie uchodzi płazem obrażanie pana Czermińskiego!- krzyknął do łachudry młody rycerz, któremu przerwanie opowieści urosło już do rangi śmiertelnej zniewagi. Wzniósł prawicę, w której ściskał szablę i rzucił się do ataku. |