| - Oto moje królestwo, rozgośćcie się, proszę, zaraz do was wrócę – powiedział z uśmiechem, uznając, że tylko żartobliwe podejście do sprawy może jako tako uratować jego godność.
Saurio podobno wiedzieli o statkach wszystko. Daniels zastanawiał się, czy widzieli kiedyś takiego gruchota i czy nie stanowiło dla nich zagadki, jak to możliwe, że nadal może poruszać się w przestrzeni kosmicznej. Po rozejrzeniu się po wnętrzu fregaty, nie pozostawały żadne złudzenia co do tego, iż mieszka tu sam mężczyzna. Ubrania walały się tu i ówdzie, w kuchni rządziły tłuste plamy i okruszki, a w całości panował bliżej nieokreślony zapach. Jednocześnie wszelkie stanowiska pracy przedstawiały kompletnie kontrastowy obraz: panował tam idealny ład. Cały Joe – człowiek pracy.
Poszedł do kabiny łazienkowej, żeby zyskać sobie nieco prywatności i po kilku minutach przeklinania podczas próby nawiązania kontaktu, usłyszał:
- Czego! – nie było to nawet pytanie, tylko jasne wyrażenie niezadowolenia przez pozornie słodką nastoletnią blondynkę.
- Potrzebuję pomocy – wytłumaczył uprzejmie.
- Pocałuj się w dupę! Przecież przesłałam ci wszystkie potrzebne informacje.
- To już załatwione – uspokoił ją.
- Pocałowałeś się w dupę? – zakpiła się. – To czego jeszcze chcesz?
- Oczekiwałem jakiegoś miłego słówka na wieść, że przeżyłem, no, ale mniejsza. To cię zainteresuje.
Zapadła chwila nieufnego milczenia, ale w końcu padło:
- Dawaj.
- Są tu ze mną sáurio
- Sáurio? – rzeczywiście zdobył jej uwagę.
- …którzy poszukują – teraz coś dla ciebie – starożytnych cywilizacji. Potrzebują na ich temat informacji, wiesz, standard: co, jak, gdzie...
- Nieee… – usłyszał ekscytację w jej głosie.
- Zdobyłem twoją pomoc?
- Mam warunek. – Łowca westchnął, słysząc te słowa. Nie zapowiadały niczego dobrego. – Zabierz mnie ze sobą.
Daniels zmarszczył czoło i dopiero po kilku sekundach doszło do niego, o co młodej chodzi.
- Po pierwsze, chyba oszalałaś. Po drugie, przecież wcale nie powiedziałem, że mam zamiar się z nimi wybrać. Obiecałem im informacje, to wszystko. Mam przecież do zakończenia jeszcze kwestię tego twojego Serba.
- To zakończ ją i zabieramy się z nimi, proste – fuknęła rozzłoszczona.
- Dziewczyno, siedź na dupie i rób co do ciebie należy, po co chcesz się gdzieś pchać. Nie masz na ten temat najmniejszego pojęcia – warknął, powoli tracąc cierpliwość do jej dziecięcych zachcianek.
- Skoro tak, to uświadomię tych twoich sáurio, że nie są ci niczego winni, skoro ja mam odwalić całą robotę. Muszę się gdzieś wyrwać, bo oszaleję, rozumiesz? A dobrze wiesz, że to mnie kręci... Proszę, proszę, proooszęęę – jęknęła.
- Wrócimy do tego. Teraz załatw, co trzeba i zaraz cię z nimi połączę.
Rozłączył się i powoli wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby. Do niczego nie będzie wracał, bo nie było o czym gadać. Wyszedł z łazienki i skierował się w stronę obcych. Na statku panował senny półmrok, tylko lampki wprowadzały nieco życia na okręt. Mógłby tu posprzątać, przemknęło łowcy przez myśl. W sumie nie spodziewał się gości i – prawdę mówiąc – w poważaniu miał ich zdanie, jednak sam zaczynał być zmęczony tym smutnym widokiem. Nie tylko mało co tu działało, to jeszcze wszystko wydawało się bardzo zaniedbane, a przez to ponure. Może gdyby chociaż…
Opamiętał się, trzęsąc blond czupryną. Spytał:
- To jak, twój człowiek przejrzał, co jest w stanie pomóc Walentynie? Dziewczyna nie jest może najmłodsza i najzdrowsza, ale mimo wszystko to moja dobra pani. Daje mi dach nad głową. Z naprawami chodzi głównie pierdoły, priorytet stanowią systemy bezpieczeństwa. – Po wstępie zawiesił głos, czekając na odbicie piłeczki.
__________________ "We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their aeroplanes because it's obscene." Apocalypse Now |