Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2014, 13:58   #97
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Spotkania w ramach festiwali odmiennych kultur miewały różny przebieg, ale pełne tolerancji i wyrozumiałości serca ich uczestników, potrafiły pogodzić nawet najbardziej zwaśnione nacje i stworzyć przestrzeń pojednania dla skrajnych organizacji. Borys z kolei, uważał, że takie teksty to jest durne pierdolenie i chuj. Że to gówno warte szczekanie wystrachanych pedałków i trzeba walić w ryj. Aż kurwy spuchną. No i rzucił się walić. Działać, a nie gadać.

Był szybki, trzeba mu przyznać, ale instynkty miał czysto ludzkie. Stępione i słabe w porównaniu z gadzią i dziką naturą stwora, którego planował do cna poharatać. Rzucony jak worek ziemniaków mnich zaprotestował cicho, ale na wykorzystanego w roli pocisku kompana nikt już nie zwracał uwagi. Jaszczur rąbnął brodacza przez łeb swą belkotarczą i nawet nie spojrzał za spadającym na ziemię truchłem, które roziskrzyło cienie czerwienią rozbitej czaszki. Stwór nie patrzył za trupami. Patrzył przed siebie, na Borysa, którego sztuczka zawiodła po całości.

- „Ghaaark!” – ryknął łuskowiec, a minaturowi pobratymcy wzięli się do realizacji wydanej komendy. Raz, dwa, trzy, cztery… I dalej, dalej, dalej. Zwalniane cięciwy kusz i łuków zaświszczały w harmonii, napełniając grotę rozedrganym, śpiewnym echem uderzeń.

Wzięta w dwa ognie drużyna rzuciła się, gdzie tylko się dało. A to kryć za tarczą, komu los dał tarczę, a to wśród skał i za plecami towarzyszy, a to, gdzie innej drogi nie było, na ziemię, przeczekać wystrzały plackiem. Strzały i bełty latały wokół, jak stado rozeźlonych szerszeni, ale wyglądało na to, że mimo poważnego ostrzału wszyscy są cali i zdrowi. Tylko Borys, szarżujący na przedzie, dostał w brzuch i przez myśl przeszło mu, że może czasem jednak warto pogawędzić, zamiast tak od razu brać się do prania po pyskach.

Ale teraz nie było już czasu na rozważania, trzeba było zabrać się do szybkiej redukcji koboldziej populacji. Danny przyszykował kuszę, Neth palnęła z łuku, trafiając łuskowatego wodza watahy, ale najwyraźniej nie dość poważnie, bo stwór ustał niewzruszony, dalej gotów do bitki, a Marcel, magik z głową na karku, spróbował ogłuszenia irytującej bandy. Szokująca spojrzenia feeria barw, która wylała się spomiędzy palców zaklinacza, jak woda z ceberka, spłynęła między koboldy, ale stwory okazały się dziwnie niezainteresowane popisową sztuczką. Jeden ledwie, z czwórki dotkniętej czarem, zapatrzył się w pulsujące światełka i powalony mocą, legł na ziemi, przebierając nogami.

Duda i Yorn, znów ramię przy ramieniu, krew nie woda, natarli na przerośnięte jaszczury, pewni, że uderzać należy w liderów zbiegowiska. Niestety, nawet wsparci przez Quinna nie zdołali przebić się przez parowania mieczy i prowizorycznych tarcz. W dziele spróbował wesprzeć ich bard, tkający naprędce przygotowane zawczasu zaklęcie, ale rzucił je już po starciu Borysa i wodza zielonych, niepewny jak umiejscowić je w tłumie, by dosięgnąć tylko łuskowatą brać. Ostatecznie, czując, że dłużej już nie uda mu się utrzymać na wodzy wzbierającej w inkancie mocy, cisnął czar pomiędzy jaszczury, sięgając również jednego z krasnali. Jego tylko szczęściem khazad ustał na nogach, gdy obaj łuskacze padli na pysk, pochrapując.

Grunald i Danny zaatakowali jako ostatni, i tu, skuteczna okazała się zręczność Księcia, miast brutalnej siły kowala. Młot, chociaż potężny, śmignął nad głową pląsającego płynnie jaszczuroczłeka, ale wymigać się od bełtu z kuszy stwór już nie zdołał. Nawet jednak trafiony, niewiele sobie z tego robił, pewny widać naturalnego pancerza, który połyskiwał zielonkawo w świetle latarni i fluoroscencyjnych grzybów.

Neth robiła dalej, co do niej należało. Tak samo Danny i Eldon, zmuszeni do ostrzału przeciwnika. Pannica obrała na cel herszta bandy i tu nawet kolejne trafienie nie na wiele się zdało. Inaczej niż przy popisie niziołka, który palnął w szykującego się do strzału kobolda, przerabiając malca na pasztetową. Quinn wtargnął między walczących wręcz i zaatakował w swoim stylu, zdradziecko i ze znajomością anatomii godną piątkowego żaka, pakując sztylet pod nerki jaszczurowatego stwora. Wyszło nieźle, ale łotr i tak mocno przeliczył się w swym natarciu, nie doceniając siły naturalnego pancerza.

Duda i Yorn widzieli, że walka, mimo mnogości kryjących się tu i ówdzie stworków, jest już prawie wygrana, ale gigant zaskoczył ich jeszcze. Dobili uśpionych i już mieli dobrać się do herszta, kiedy ten odwinął się ogonem i przewrócił Quinna razem z Grunaldem, doskakując do karłów i zadając Dudzie rąbnięcie, jakiego nie powstydziłby się tur. Uwalony mieczem Agrad, przeorany przez bark i sieknięty w szyję, czując jak ciepło zaczyna sączyć mu się przez zaciśnięte na krtani dłonie, opadł na ziemię, pewien, że w tej walce nie ma już dla niego miejsca. A jeśli ma się zdarzyć jeszcze jakaś następna, szybka pomoc będzie mu niezbędną, jeżeli ma wziąć w niej udział.

Marcel i Neth znów strzelali, tak jak strzelała reszta, ale tym razem fortuna uśmiechnęła się do podziemnej braci. Pierwszy w plemieniu kobold-kusznik, duma Psich Szczeków, wziął na cel brodatego prowodyra zajścia i wycelowawszy, palnął mu w pierś, przebijając się przez nałożoną zbroję. Zaraz potem dosięgł go kolejny pocisk, a przed oczami zrobiło się czarno. Oj, to nie było spa, ani sanatorium. Mogło być ś.p., albo prosektorium, ale na to nie chciał pozwolić Quinn, ani Grunald.

Pierwszy chybił wprawdzie, znów zmylony sprawnymi uskokami gadziego króla, ale kowal w końcu dostał swoją szansę. Uchwycony pomiędzy napastnikami, coraz wolniejszy po serii trafień, jaszczur został wreszcie rąbnięty Grunaldowym narzędziem zarobku i to chyba był kres jego wytrzymałości. Yorn dopełnił już tylko formalności doskakując do humanoida z przyjacielskim pacnięciem w plecy. Tyle starczyło, by łuskowata zmora podróżników legła na ziemi puszczając soki. Krew też miała czerwoną, jak powierzchniowcy. Dziwne.

Dla koboldów to był koniec. Nie, oj nie. Nie miały ochoty ginąć, ale też i nie musiały. Znały te korytarze lepiej, niż ktokolwiek inny, więc kiedy tylko szef zgrai pacnął w piach, zawinęły się szybciutko i zaczęły znikać w mrocznych zakamarkach. Neth ustrzeliła jednego, gdy pierzchał, Danny trafił jakiegoś, ale choć raniony, stworek parł naprzód dalej. Jeden odważny, został chwilę dłużej, po raz kolejny trafiając Grossa, tym razem nokautująco. Zwycięstwo było jednak pyrrusowe, bo zaraz potem Quinn zakończył snajperską karierę gadziny.

To był już koniec. Na to przynajmniej wyglądało. Część stworów zemknęła między skałkami i naciekami, osłonięta od ścigających je pocisków, część legła trupem. Martwe leżały też wszystkie trzy jaszczury, największe zagrożenie potraktowane z największą starannością. Żyw i pod ręką ostał się tylko gad potraktowany Marcelowym zaklęciem, wciąż nieprzytomny i poza światem, ale według zapewnień Colberta, tylko chwilowo.

No i straty własne. Tu, prócz i tak spisanego na straty mnicha, obyło się bez ofiar. Póki co. Póki co, bo Borys leżał na ziemi bez ducha, naszpikowany strzałami i bełtami, niby kolczatka, albo inny jeżozwierz, a Agrad wykrwawiał się po cichu, świadom, że wołaniem o pomoc może tylko pogorszyć swój stan. A ten był krytyczny. I wymagał natychmiastowych działań. Jeśli zaś idzie o działania…

Koboldy też musiały jakieś podjąć. I jeśli było ich tu gdzieś więcej, bardzo możliwe, że właśnie szykowały się do ich podjęcia.

Gargamela proszę o niepostowanie. Dziękuję za grę.
Malahaja proszę o niepostowanie. Twoje losy w rękach kolegów
.
 
Panicz jest offline