Wątek: The Big Apple
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2014, 23:10   #29
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 15:03 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048
New York City


(...)Szerzą się niepokoje na Bronxie, związane z wojną gangów. Walki starają się coraz brutalniejsze, zaledwie przed kilkoma godzinami wysadzono w powietrze warsztat samochodowy w samym centrum dzielnicy. Biuro burmistrza ogłosiło, że do dzielnicy skierowane zostaną dodatkowe jednostki i patrole, również milicji obywatelskiej - stowarzyszenia mieszkańców Nowego Jorku, który mogliby bronić siebie i własnych rodzin przed rozwijającą się przestępczością. Przypomnijmy, że w poprzednim tygodniu aresztowano dzięki współpracy obywateli między innymi Svena Jorgensterna, domniemanego przywódcę gangu "Bezsenne Anioły" terroryzującego Long Island, zarzuty postawiono także jego synowi(...)

Ekran zgasł, dając chwilę wytchnienia od sztucznie poważnej, idealnej twarzy prezentera. Problemy z komunikacją trwały, niektórzy twierdzili, że nawet się nasilały - może przez fakt, że rozłączane połączenia irytowały coraz bardziej. Poddana pewnie jakiejś setce zabiegów upiększających mordka wróciła.

(...)Z uwagi na wzmożoną przestępczość, burmistrz Resse Daniells ogłosił nowy przepis odnośnie broni i jednocześnie zwiększenie liczby i skuteczności działań policji. Całkowicie zabroniona staje się każda broń długa, zarówno noszenie jak i przechowywanie na terenie NYC. Również przepisy o broni krótkiej zostały zaostrzone, nie można jej nosić a posiadać jedynie przy posiadaniu odpowiedniego zezwolenia. Każdy posiadający broń, niezależnie od aktualnie posiadanego zezwolenia, musi złożyć do urzędu dokumenty, jeśli chce ją zatrzymać. Burmistrz zapowiedział konferencję na ten temat, jednakże dopiero po ustabilizowaniu się sytuacji z sygnałem. Sam przepis wchodzi od jutra, ale policja zapowiada, że na początku postara się być wyrozumiała, prosi jednak o zaprzestanie noszenia broni i jak najszybsze złożenie wniosków(...)


Daft

Oglądanie telewizji czy słuchanie radia autentycznie mogło spowodować rozstrój nerwowy. Nawet bezprzewodowe łączenie się z siecią rwało połączenia, ograniczając rozrywkę do czytania, zajmowania się czymś lokalnie albo po prostu piciem piwa. Marny motel, którego zapach przywodził na myśl bardzo stare czasy - i równie dawno niewymieniane meble - pozwalał się odrobinę zrelaksować i spróbować zapomnieć o ostrym bólu, rwącym szczególnie z rany z boku. Ze dwa pokoje dalej jakaś tirówka wyrabiała dniówkę, drąc się podobnie jak dwie poznane wcześniej tego dnia dziwki. Ściany były z czegoś mocniejszego od papieru, dźwięki szczęśliwie docierały do uszu mocno już stłumione.
Plotki rozchodziły się sprawnie, bo wkrótce otrzymał zakodowaną wiadomość, którą jego holofon od razu rozkodował, przedstawiając mu już w przystępnej formie.

Cytat:
Dobra robota. Daj znać, kiedy możesz przekazać przedmioty. Po wymianie otrzymasz przelew i następne zlecenie. Jeśli czegoś potrzebujesz przy tej okazji, listę prześlij na zwyczajowy numer.
Zdobyte na Leonie fanty nie prezentowały się jakoś niezwykle okazale, prócz pistoletu rzecz jasna. Błyszczał jak wypolerowany chrom, ze złotymi wstawkami - nie lakierowanymi, ale faktycznie złotymi. Do tego porządne wykonanie, broń wykonana na zlecenie. Na rękojeści znajdowały się inicjały G.J., pierwszym właścicielem zdawał się więc być ktoś zupełnie inny od Leona. Poza tym była to zwykła, funkcjonalna broń o dużym kalibrze i naładowana pociskami typu dum-dum, zabronionymi już dawno temu.
Przeznaczenie paska ciężej było odkryć, także i on był jednak rzeczą cenną i nietypową. Na dużej klamrze wygrawerowano niewielki symbol przedstawiający koło ze szprychami i wpisany w nie krzyż. Napisów nie było, dało się za to odpalić niewielką holo-konsolę, za pomocą której, metodą prób i błędów, odkrył funkcje tego czegoś. Niestety, pierwszą było namierzanie. Nadajnik GPS na pewno był połączony z holofonem Leona, ale czy z czymś jeszcze? Wystarczyło dotknąć odpowiednio, aby uruchomić sygnał alarmowy. Garota wysuwała się prawie niezauważalnie. Najważniejszym przeznaczeniem paska była zaś tarcza elektromagnetyczna, sądząc z wielkości baterii możliwej do zamontowania na pasku, raczej nikłej mocy. Spowolnić lub zatrzymać jeden pocisk mogła jednakże prawie na pewno.

Z komputerem niewiele mógł zrobić ze swoimi zdolnościami hakerskimi, które nieszczególnie posiadał. Dostęp był zablokowany hasłem, prośba o nie pojawiała się już na samym starcie, więc ta uliczka dla Dafta okazała się ślepa. Holofon odblokować było znacznie łatwiej i do większości funkcji snajper uzyskał dostęp. Mnóstwo wiadomości, numerów, zdjęć. Większość to nieistotne bzdury, ale kontakt odnośnie Odlotu nietrudno było określić. Miał go wpisanego jako "Kochaś" i sama nazwa nie mówiła nic, ale numer pozostawał numerem. Leon, mimo wszczepów, szczególnie uważnym człowiekiem nie był. Zbyt pewny siebie i arogancki, co także wyrażał wiadomościami drażniącymi potencjalnych kupców. Może to był powód, dla którego wybrano go celem. Caleb właśnie przeglądał całą historię jego życia, przynajmniej z mniej więcej roku. Jeśli komputer zawierał podobną ilość informacji, faktycznie mogło się to opłacić Miracle.

Dziwka umilkła wreszcie i zapanowała cisza, którą uatrakcyjniał wyłącznie stłumiony odgłos żyjącego miasta, zwyczajnego życia toczącego się tam za oknem, bardzo blisko i chwilowo - bardzo daleko jednocześnie.


Jesus

Brick pozostał cichy aż do momentu, gdy wyjechali z cmentarza, jadąc zaraz za pierwszymi samochodami kierującymi się na stypę. Część pojazdów odłączyło się od kolumny, zmierzając w swoją stronę. Większość pozostała.
- Miły gość, co? - zagadnął ponurym tonem. - Przyglądałem się otoczeniu. Większość tych co przywiózł ze sobą widziałem pierwszy raz. Ciekawe jak dawno działa na własną rękę, bez większej kontroli.
Oczywistym było, że mówi o Meatboy'u. Spojrzenie jakie posyłali sobie wszyscy ważni w The Rustlers dalekie były od miłości, chyba tylko osoba Wujka Li, nawet martwego, powstrzymała ich od skakania sobie do gardeł.
- Ze dwóch przyglądało się również tobie. Pozycję wybrałaś trochę zbyt bezpośrednią jak dla mnie. Ale jeden to bardziej wyglądał na zadurzonego - dodał minimalnie pogodniejszym tonem.
Myśli Felipy były w innym miejscu. Odebrała właśnie wiadomość od Waltersa. Na szczęście ochroniarz wcale nie liczył na odpowiedź. Zajmował własne myśli gadaniem potwierdzającym jego spostrzegawczość.

Wjechali na Westchester Avenue i latynoska już wiedziała dokąd zmierzają. El Pabellon De Oro od kilku co najmniej lat cieszyło się niezłą sławą wśród ludzi z gangu, zwłaszcza mający Azjatyckie korzenie. Kiedyś większa knajpa, teraz przerodziła się w wolnostojącą restaurację, nawiązującą wyglądem do starych chińskich domów i pałaców, z dwoma zakrzywionymi dachami i drewnianą elewacją - choć tylko na pokaz, bowiem metody budownicze były zdecydowanie nowoczesne i żelbeton został tylko przykryty pięknym wykończeniem. Podobno to sam Li dał pieniądze na porządny remont i wykończenie jej w ten sposób. W środku było podobnie, cały wystrój nawiązywał do chińskiej klasyki, chociaż zaopatrzonej w nowoczesne rozwiązania techniczne, ułatwiające życie gościom i obsłudze.
Zatrzymali się na parkingu obok budynku. Otoczenie zostało oczyszczone podobnie jak cmentarz, aczkolwiek tutaj ulic zamknąć się nie dało. Wszędzie jednak gdzie się rozejrzała, dostrzegała członków The Rustlers, zajmujących się pilnowaniem bezpieczeństwa tego spotkania.

Wystrój, w przeciwieństwie do pogrzebu - świeckiego, lecz bardzo "zachodniego" - przygotowano na styl Chiński. Dominowała biel. Na ścianach, stołach, wyposażeniu. Kolor żałoby jakże inny, lecz tradycyjny. Kilku niemłodych mężczyzn w równie białych, szerokich strojach, wygrywało wcale nie bardzo smutną, cichą melodię na bębenkach i dziwnym instrumencie smyczkowym. Stoły ustawiono w podkowę i nakryte już czekały na gości, których w środku znalazło się kilkudziesięciu.

Felipa szybko zauważyła, że dominują mężczyźni. Młodych kobiet, i to tak licząc poniżej czterdziestki, było może kilka. Część znała, część nie - zresztą tyczyło się to ogółu zebranej społeczności. Niektóre twarze widziała po raz pierwszy, zwykle odnosiło się to do ludzi Meatboya, którzy zasiedli blisko siebie i swojego bossa, na szczycie podkowy. Sami faceci. Prawie wszyscy czarni, kilku Meksykanów, żadnego Azjaty. Jin-Tieo bez wahania wybrał miejsce bliskie jednemu z krańców podkowy. Obok niego usiadło sporo starszych ludzi, z których wcale nie wszyscy bezpośrednio związani byli z The Rustlers. Niektórzy to tylko starzy znajomi Wujka Li. Han zawahał się, a potem chyba przypomniał sobie słowa Felipy, bo usiadł przy tej samej odnodze co Jin, chociaż trochę z drugiej jej strony. Tu właśnie znalazło się miejsce dla tych co latynoska znała najlepiej. Przy drugiej z odnóg zasiedli inni, głównie szefowie lub wysłannicy innych podległych lub współpracujących gangów. Kojarzyła większość. Black Dawgs. Bald Eagles. Turks. Valley Boys. Redwings. I kilka innych.


Basri, Maroldo, Yamato

Tymczasem trzyosobowa grupa śledziła to z wygodnych siedzeń Range Rovera, powoli przemierzającego ulice Bronxu. Wbrew przewidywaniom Rose, wóz ten nie wyróżniał się wcale bardzo od otoczenia. Wielu tutejszych mieszkańców, mimo wszechobecnej biedy i bezrobocia, najwyraźniej stać było na dobre bryki. Śnieg lekko prószył, nadając okolicy nawet przyjaznego wyrazu, choć oznaczało to także, że na nic zdawały się satelity. Mimo tego Alan dowiódł, że załatwić coś umie, bo mimo chmur mieli całkiem wyraźny obraz kolumny samochodów, jeden po drugim parkujących obok jakiegoś wolnostojącego budynku. Przejechali tamtędy kilka minut później. Szofer przyciemnił szyby, ale nie aż tak, by stali się od razu podejrzanymi i skręcił zanim dojechali bezpośrednio do El Pabellon De Oro, chińskiej restauracji, w której odbywała się stypa po śmierci Li. Główni członkowie The Rustlers siedzieli już w środku, ale na zewnątrz kręciło się mnóstwo innych, nie dopuszczających w pobliże budynku nikogo obcego i bezczelnie zaglądających do każdego z przejeżdżających pojazdów, choć tym razem bez zatrzymywania ich. Przekaz dawali i tak bardzo oczywisty.

W międzyczasie, jeżdżąc po okolicy i czekając czy coś się wydarzy, otrzymali nieliczne z informacji, o które zabiegali lub które sprawdzali. Alan nie zastanawiał się nad podesłaną listą zbyt długo, również komunikując się za pośrednictwem wiadomości.
"Myślę, że wszystko da się załatwić. Powiedzcie gdzie podstawić samochód, kod dostępu do niego prześlę na państwa holofony. Nie wiem co to lokalizator głosu, proszę o dokładniejszy opis urządzenia. Zostałem poinformowany, że nie ma możliwości skontaktowania się z osobą, od której mamy Odlot.".

O specyfiku informacje otrzymali zarówno z bazy danych CT jak i od Remo. Te pierwsze odnosiły się do badań, które już przeprowadzono, te drugie do występowania i całej reszty otoczki. I nie otrzymali z tego nic konkretnego, co zostawiłoby oczywisty trop. Z drugiej strony, jeśli tak łatwo mogłoby się go uzyskać, to wynajmowanie specjalistów pozbawione byłoby sensu. Odlot według ludzi z labu, był połączeniem nowoczesnego, syntetycznego extasy z prochami psychotropowymi. Zawierał także śladowe ilości lantanowców i czynnik X, będący wyzwalaczem dla mniej typowych zachowań, których jeszcze nie zbadano. Tu z kolei dopowiadał do haker, wspominając, że niektórzy po spożyciu robili bardzo dziwne rzeczy, nie pamiętając o nich później. Mogło się to wiązać z występującymi po spożyciu większej dawki halucynacjami. Co najmniej kilka osób zmarło po spożyciu. To wszystko razem nie dawało oczywistego tropu. Poszczególne składniki pozyskać można było w bardzo wielu miejscach. A tego najważniejszego, bo sądzono, że było coś jeszcze, nie odkryto lub nie potrafiono poprawnie zidentyfikować.

Remo dorzucił także informację o tym, że do spalenia ciała Li "przyznała" się kostnica z 1741 Colden Avenue, według której decyzję o spaleniu bez sekcji podjął Han Koi, złożył podpis i załatwił formalności. To było wszystko co dało się wyczytać z tego tropu. Podobnie niewiele przyszło do Yamato ze szpitala. Owszem, przeprowadzono operację. Ciężkie rany postrzałowe, użyto nanobotów do ratowania pacjenta. Za wszystko zapłaciła Felipa de Jesus, która co prawda nie pokwitowała, lecz wpisała ją lekarka prowadząca, Jacqueline Evans. Nie przeprowadzono dokładnego skanowania ciała, wykryto kilka drobnych ulepszeń i zmian. Nie udokumentowano ich, zaznaczając jedynie, że nie utrudniały operacji. Pacjenta wypisano tego samego dnia. Tyle. Zazwyczaj przykładano się bardziej, lecz i nie zawsze. To był szpital na Bronxie, mimo, że korporacyjny - to i tak przesiąknął klimatem dzielnicy.

Minęła piętnasta, gdy Mik zauważył na podglądzie tej części dzielnicy coś dziwnego. Od zachodu zbliżała się kolumna wozów. Wpierw ją zignorował, ale niedługo potem wjechała na Westchester Avenue, zwiększając prędkość. Zmierzali wyraźnie w kierunku restauracji, w której odbywała się stypa. W środku tego konwoju znajdowała się cysterna. Z przodu i z tyłu jechały po dwa vany, wyraźnie ubezpieczając ją, chociaż te dwa z przodu przepuściły wielki pojazd jak tylko znaleźli się na Westchester. Samochód Basri znajdował się o połowę bliżej do El Pabellon De Oro.
Jednakże jeśli chcieli zareagować, mieli bardzo mało czasu na zastanawianie się.


Jesus

Podano ciepły posiłek, zanim ludzie jeszcze zdążyli ochłonąć po pochówku. Bez żadnych wymysłów, chociaż z mocnym chińskim akcentem. Zupa pozostawiła ciepło w żołądku, które zapełniło żołądki. Wielu z obecnych tu ludzi bardzo rzadko lub wręcz w ogóle nie bywało w bardziej luksusowych restauracjach i obca im była pełna kultura przy stole. Powoli robiło się gwarno, lecz zanim nawet wszyscy skończyli, podniósł się Meatboy, prostując się na pełną swoją imponującą wysokość. Miało się wrażenie, że niczym żołnierz stoi na baczność. Uniósł dłoń, w której trzymał szklankę. Raczej nie z alkoholem. Kilka innych osób także wstało, w tym Han. Miny nie miał za wesołej, mocno zaciskając wargi. Jin-Tieo pozostawał niewzruszenie spokojny.
- Pożegnajmy toastem naszego wielkiego przywódcę - odezwał się murzyn, wnosząc toast. Wstali wszyscy, nawet dziadkowie wiekiem dorównujący zmarłemu. - Należą mu się wszelkie honory za to co dla nas zrobił.
Nie było z czym dyskutować, wszyscy temu przytaknęli. Niektórzy wypili podany alkohol, inni zadowolili się czymś bez procentów. Porucznik The Rustlers bynajmniej nie zamierzał na tym skończyć. Część osób usiadła, lecz inni stali, spodziewając się, że teraz coś się wydarzy. Nie mylili się.
- Każdy, kto mnie zna, wie doskonale, jak bardzo zależy mi na przyszłości nas wszystkich. Nie mamy obecnie czasu na politykę. Wypowiedziano nam wojnę. W każdej minucie giną nasi. To sprawia, że musimy stanąć silni i zjednoczeni. Niektórzy świetnie się sprawdzają podczas pokoju - jego wzrok wylądował na Jin-Tieo - ale teraz potrzebujemy żołnierzy. Wiecie doskonale, że potrafię ich poprowadzić…
Nie zdołał tego skończyć. Han parsknął i krzyknął głośniej od Meatboya.
- Dobrze wiesz, że nie ty jeden! Świetnie sprawujesz się z karabinem, ale do diabła, wiesz doskonale, że nie na tym polegała robota Li! I teraz ta…
- A ty niby to co jesteś? Ochroniarz, co zawiódł a teraz nagle…
- Panowie! - laska Jin-Tieo uderzyła o stół. Jakiś talerz się stłukł, inny spadł z brzękiem na podłogę. - To nie jest miejsce na te przepychanki…
- Miejsce jak każde inne, ale to CZAS na działanie… - Meatboy wcale nie zamierzał odpuścić. - Nie możemy niczego odkładać! Jeśli jesteście takimi miękkimi…
To nie mogło skończyć się dobrze. Bliźniacy służący za ochronę Jina trzymali ręce blisko broni, nawet Brick zbliżył się do Felipy, rozglądając się bardzo uważnie.


Remo

Nie mylił się. Gdy już wreszcie dotarł do "akwarium", Frank częściowo już wyżył się na kilku świeżakach. A i tak pary starczyło mu jeszcze na dobre pięć minut, w których opieprzał Remo i wszystkich innych za dopuszczenie do wycieku danych. Tłumaczyć i tak nie było sensu, lepiej przedstawić raport. Black i Harris zdołali zawęzić poszukiwanie sprawców do Bronxu i Harlemu. Ta pierwsza dzielnica była więc dosłownie na ustach wszystkich i nie zamierzała dać o sobie zapomnieć choćby na chwilę. To było jednak wszystko, czego się o nich dowiedzieli. Straty zaś dotyczyły czterech projektów. Dwóch nowinek technologicznych na arenie wszczepów, jednego odnośnie androida strażniczego i ostatniego, z najnowszą datą zarejestrowania, najbardziej ciekawego również dla hakera - Odlotu. W przypadku tego ostatniego to pożytek raczej marny, bowiem CT ponoć nie posiadało na ten temat jeszcze niczego wielce interesującego.
Za to jak przeszła Huystonowi pierwsza wściekłość, to przynajmniej przekazał Kye'owi ten sam raport, który Alan przesłał wynajętym ludziom.

Bez niego bowiem okazało się trudne sortowanie znalezionych informacji. Nikt z proszących go o intel nie podał nawet nazwy gangu, o który chodzi, co wcale pracy nie ułatwiało. Z wykorzystaniem krótkiej analizy poszło łatwiej. O ile sieć się nie myliła, ani Jin-Tieo, ani Han nie posiadali kartoteki policyjnej i nigdy oficjalnie nie byli notowani. Z Meatboyem sprawa miała się odrobinę inaczej. Sama ksywka nie prowadziła do konkretnego tropu, najpierw należało ją przekształcić w imię i nazwisko. Laron Hunt. Były żołnierz marynarki USA, 40 lat, medal za służbę i dyscyplinarka rok później. Najemnik przez chwilę, potem zdawało się już Meatboy. Faktycznie porucznik, uczestnik kilku mniejszych konfliktów zbrojnych. Według tych szczątków oceny, do których na szybko w stanie Remo był się dokopać, wydawało się, że wyleciał z wojska za ciągłe i czasami wręcz bezpośrednie nie zgadzanie się z przełożonymi.
Delikatnie mówiąc.
Więcej chwilowo nie miał czasu grzebać, jeśli chciał zdążyć na spotkanie.


Shelby

Wchodził już do Safe Haven, gdy zadzwoniła. Zwykle była regularna i nie robiła tego przed 20 grudnia, ale coś się zmieniło. Głos drżał, miała chrypę. Jakby płakała lub krzyczała. Do tego mówiła nieskładnie. Szybko. I krótko. Mimo tego miał wrażenie, że jego serce prawie stanęło.
- James… byłam nieostrożna… nie upilnowałam i poszedł z innymi chłopakami… i wtedy ktoś odkrył… - przerwała na moment, z jej ust wydobyło się coś na kształt szlochu. - Zabrali go James… zabrali naszego chłopca… chciałam ci zrobić niespodziankę i… i on teraz jest w Nowym Jorku… nawet nie wiem gdzie… Mieli biało-zielone logo, to chyba ta korporacja… Ja… ja chyba nie dam rady dotrzeć… znajdź go…
Połączenie się urwało i nie ponowiło. Jak zwykle dzwoniła z zastrzeżonego numeru. Żadnej szansy na oddzwonienie. O ile ktoś nie rozkodowałby tego. Mignął mu Remo, już siedzący przy stoliku.


Remo, Shelby

Safe Haven był klubem z tej wyższej półki. Umiejscowiony na trzecim piętrze wysokościowca, w centrum Manhattanu, odwiedzany był przez dużą ilość ludzi, także w środku dnia, kiedy odbywały się tu spotkania biznesowe. Uważany był za klub bezpieczny. Wszelkie kontakty zewnątrz były tu ucinane za pomocą zagłuszaczy potężnej mocy. Dało się wynająć osobne pomieszczenia bądź kabiny, całkowicie wytłumione i nawet blokujące klasyczne podsłuchy. Luksusowe wnętrze wykończone zostało drewnem i utrzymane w ciepłym, brązowym kolorze. Oni tych zabezpieczeń tak bardzo nie potrzebowali, ale firma stawiała, jak to wskazał Kye. Znalazł się stolik, zwykły, ale i tak oddalony dość znacznie od innych. Spokojna muzyka dodatkowo ograniczała zasięg głosu. Remo dotarł pierwszy, Shelby chwilę później. Daniela w swoim kostiumie pasowała tu chyba najlepiej, z gracją siadając na krześle. Zaczęła zaraz po tym, jak haker poinformował o nieobecności Ann.

Na stoliku wyświetliły się jakieś prawnicze na pierwszy rzut oka dokumenty.
- Dzięki Scottowi udało mi się uzyskać dostęp do wszystkich dokumentów - uśmiechnęła się słabo. - To całą treść oskarżenia, zebrane dowody i kilka innych drobiazgów. Tak jak nam powiedziano, cały proces był o malwersacje majątkowe, wyłudzenia i unikanie podatków. Akt oskarżenia miał trochę luk, nie jestem niestety prawniczką, by stwierdzić, kto miał większą szansę wygrać. Niewątpliwie chodziło o to, że nowi członkowie wpłacali pieniądze osobom z dłuższym stażem w Dzieciach Rajneesha. Świadkiem miała być oczywiście Amanda. I jeszcze jeden mężczyzna, Rick Bauer. Miał zeznawać przeciwko, jako osoba, która wpłacała pieniądze. Niestety poza tym są głównie numery kont bankowych, jedyną inną pewną osobą i głównym oskarżonym jest oczywiście Izaac White. Zerknęłam też okiem na transakcje Amandy, jeden z tych numerów faktycznie się zgadza, wpłacała pieniądze. Powołanie jej na świadka jak najbardziej miało sens. Teraz został Rick, o którym prawdę mówiąc nic obecnie nie wiem. Andrew Makaisson, to znaczy prawnik, ciągle znajduje się w śpiączce i podobno ma nikłe szanse na wyjście z tego. A czego panowie się dowiedzieli? - spytała, kończąc ten wygłaszany szybko i zgrabnie monolog.

Godzina 15:37 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048
Bronx



Ferrick

Jak zwykle postanowiła, że będzie wcześniej niż później. Spóźnienie się nie było w stylu uporządkowanej Ann, nie dopuszczającej do swojego świata losowych elementów częściej, niż to było absolutnie konieczne. Przebrana i gotowa psychicznie, umówmy się, że właśnie tak było, wezwała taksówkę, nie mając ochoty narażać własnego samochodu poprzez pozostawianie go w bardzo niepewnej dzielnicy. "Meduza" była pubem i nocnym klubem jednocześnie, umiejscowiona na środku Bronxu i zapewne terytorium The Rustlers. Gangu, handlującego narkotykami, płatnym seksem i bronią. Tego samego, z którego wywodziła się Felipa. Przyjazna i żywiołowa osoba. Nie należało zapominać skąd pochodzi, bowiem człowiek nagle mógł skończyć marnie.
Ferrick była jednakże przyjaciółką, prawda?
Prawda?!


Jadąc od strony Manhattanu miało się wrażenie, że zmienia się światy. Najpierw drapacze chmur zastąpiły równe, często ceglane budynki mieszkalne Harlemu, a niedługo potem coraz marniejsze bloki. Tak samo wysokie, często i wyższe, ale zaniedbane, pokryte wszechobecnym graffiti. Śmieci zalegały, bezrobotni, kolorowi ludzie przechadzali się bez celu, i wystawali w grupkach na rogach ulic, odprowadzając wzrokiem przejeżdżające samochody. Nie raz i nie dwa zobaczyła broń, chowaną mało skutecznie pod kurtkami i płaszczami. Tu nikt zdaje się nic sobie nie robił z dzisiejszego obwieszczenia burmistrza o zakazie.

Na jednej z takich właśnie ulic, przed jaskrawym neonem z nazwą "Meduza", wysadził ją kierowca, biorąc zapłatę i znikając czym prędzej. I tak nie każdy teraz przyjmował trasę w te miejsca. Prócz tutejszych, zerkających na nią mniej lub bardziej ciekawie, zobaczyła wóz straży pożarnej na końcu ulicy. Ten wybuch, o którym mówiono, wydarzył się chyba właśnie tu. Widziała wypalony szkielet parteru stojącego na rogu budynku.
Wysokie kamienice po obu stronach rzucały wieczny cień na ulice. Chmury pogłębiały jeszcze uczucie, a zbliżający się zmierzch sprawiał, że latarnie powinny się już palić. Chwilowo jednak świeciły się tylko neony, a zwłaszcza ten dominujący, należący do klubu, w którego stronę ruszyła.

Być może nie zwróciłaby na to uwagi, zwykle pogrążała się przecież we własnych myślach jeśli nie skupiała się na pracy, ale do odwrócenia się w stronę prawie zupełnie zaciemnionego zaułka tuż obok Meduzy, zmusił ją nagły, ostry dźwięk, przypominający bardzo reakcję chemiczną. Jeden z trzech stojących tam ludzi zaklął, z jego plecaka zaczęło się dymić. Drugi coś do niego głośno szeptał, ale trzeci spojrzał w stronę ulicy, dostrzegając wzrok Ann. Z zaskoczenia ocknął się szybko, zaczynając sięgać pod kurtkę.Wszyscy trzej mieli twarze zasłonięte chustami, a dym wydzielał charakterystyczny zapach. Uczyła się o tym całkiem niedawno.
Na zajęciach na ultranowoczesnych, niedozwolonych i niebezpiecznych chemicznych materiałach wybuchowych.
Tuż obok charakterystycznego, głośnego klubu, do którego zaraz miała wejść. Wojna trwała. I przybierała na sile.
 
Sekal jest offline